Hope in the flash || NamSeok
Hobi's pov
Z zawrotną prędkością przemierzałem dzielącą mnie odległość od mostu nad Han River, przy okazji potrącając przechodniów, którzy nie szczędzili sobie obelg pod moim adresem. Czy oni nie rozumieją, że człowiek się śpieszy? Widocznie nie skoro oni dzień w dzień żyją rutyną i idealnie określonym czasem, w którym muszą wykonać odpowiednie czynności. Niektórzy to pewnie o ustalonej godzinie dzień w dzień do kibla łażą... No, ale mniejsza... Nie będę się nad tym rozwodził. Mam dużo ciekawsze zmartwienia...
No właśnie... Problemy. To przez nie teraz pędzę na łeb na szyję chcąc im jakoś zaradzić. Tak. Ja chodząca Nadzieja i Słoneczko najbliższych też miewam kłopoty. Ale mimo wszystko robię przyjaciołom za psychologa i mam wieczny wyszczerz na ryju dla niepoznaki. Doradzam im co powinni zrobić i w jakiej kwestii, a oni mi nawet nie podziękują. Ja nie mówię w kwestii materialnej. Pieniędzy nie chcę. Co to to nie. Mogliby chociaż piwo postawić w ramach "zapłaty" albo mogliby się wysilić na szczery uśmiech i słowa "Dzięki Hobi! Ty to masz łeb!" To nawet byłoby o niebo lepsze. Przynajmniej poczułbym się wtedy doceniony...
Ech... Ale czym sobie ja - wiecznie pomocny i szczery chłopak - zasłużyłem na takie życie?
Co ja takiego zrobiłem, że moja najukochańsza w świecie matka popełniła samobójstwo, zostawiając mnie oraz młodszą* siostrę na pastwę ojca alkoholika? Za mało pomagałem w domu? Nie przykładałem się do nauki? Za mało czasu poświęcałem na wspólne rozmowy z mamą czy JiWoo? Nie wiem. Na prawdę nie wiem.
Westchnąłem przeciągle, przeczesując dłonią włosy i w końcu dotarłem do tego nieszczęsnego mostu. Oparłem się o zimną barierkę i chwile grzebiąc w kieszeni bluzy - wyciągnąłem paczkę papierosów i zapalniczkę. Ja wiem, że to nie zdrowe i licealiście nie wypada zwłaszcza w miejscu publicznym. No, ale niestety to jedyne co mi pozostało aby odreagować jakikolwiek stres. Nawet taniec już nie dawał rady. Przestałem się nim cieszyć. Już nie miał kto mnie chwalić i motywować do dalszych treningów.
Zaciągnąłem się dymem i odchyliłem głowę w tył przyglądając się atramentowej toni nade mną. Musiałem przyznać, że niebo było dzisiaj niesamowicie czyste i mogłem wreszcie choć przez chwilę poobserwować migające na nim punkciki, które potocznie nazywane były gwiazdami. Podziwiałem ich beztroskę i szczęśliwą egzystencję. Dlaczego moja nie mogłaby taka być?
Chociaż... W sumie... Mogłaby. I tak już mnie nic na tym świecie nie trzyma, więc po co mam się męczyć? Nawet nikt by za mną nie tęsknił. No może JiWoo, ale mała ma większe problemy niż jej starszy brat. Musi teraz dzielnie walczyć na rehabilitacji aby przywrócić czucie w nogach. Swoją drogą... Kto normalny w ramach złości spycha 9-letnią dziewczynkę z chodnika wprost pod pędzące auto? A tak. Jej "przyjaciółki", które zazdrościły jej lalki. Ja nawet nie chcę wiedzieć co by było, gdyby odbiła, którejś chłopaka. O zgrozo. Co to się dzieje na tym świecie?!
No, ale na szczęście młoda nie zginęła na miejscu, a rodzice "winnych" dziewczynek wypłacili sowite odszkodowanie. Chociaż tyle... Przynajmniej udało pokryć się znaczną część kosztów odnośnie leczenia...
Zaciągnąłem się po raz kolejny i przymknąłem powieki, chcąc choć odrobinę unormować przyśpieszony po wysiłku fizycznym oddech. Policzyłem w myślach do dziesięciu i wypuściłem dym z płuc tworząc z niego "kółeczka". Gdy skończyłem palić przeniosłem się na drugą stronę barierki, gdzie w sumie na upartego mógłbym skoczyć i faktycznie stać się jedną z gwiazd na nieboskłonie, po czym usiadłem na chłodnym metalu. Oparłem głowę na dłoniach, a łokcie na udach i pogrążyłem się w swoich myślach, dopóki ktoś mi tego perfidnie nie przerwał...
W jaki sposób? Otóż jakiś dureń złapał mnie za fraki i jednym sprawnym ruchem zrzucił mnie na zimny asfalt. Syknąłem z bólu w chwili, gdy mój łokieć zetknął się z twardym podłożem i przeszył go promieniujący ból. Niecenzuralne epitety, które cisnęły mi się na usta w kierunku tego zapyziałego idioty, który mnie tak cudownie urządził, lepiej zachowam dla siebie.
Wstałem niemrawo i dopiero, gdy byłem pewny, że nogi nie ugną się pod moim ciężarem, posłałem spojrzenie godne mordercy w stronę mojego oprawcy, którym okazał się być blond włosy chłopak, na oko w moim wieku. No może trochę starszy...
- Nic ci nie jest? - zapytał blondyn, jakby to nie on przed chwilą omal nie doprowadził mnie do zatrzymania akcji serca - Wybacz nie myślałem, że tak mocno cię stamtąd ściągnąłem.
- Masz szczęście - warknąłem w jego stronę i odepchnąłem wyciągniętą w przyjaznym geście dłoń - Gdyby było inaczej, to nasza kolejna rozmowa odbywałaby się w sądzie.
W ciszy mierzyliśmy się spojrzeniami. On - pełnym ciekawości, ja - "gdyby wzrok mógł zabijać, to już dawno leżałbyś na tym chodniku, stary". Ech... Mogłem nie siadać tylko od razu skoczyć. Przynajmniej nie musiałbym patrzeć na tego durnia...
- Swoją drogą - tą błogą ciszę i naszą walkę na spojrzenia przerwał mój oprawca - Kim NamJoon, miło mi.
- Na cholerę mi znać twoje imię skoro się więcej nie spotkamy? - ponownie warknąłem i zignorowałem dalej wyciągniętą w moim kierunku rękę blondyna.
- Widzę, że coś cię trapi. Chcę pomóc. Dlaczego na to nie pozwolisz?
No nie... Jeszcze mi litości od jakiegoś kurdupla brakowało...
- Pfff... Nie chcę litości - sarknąłem - I nie mam żadnych problemów... A nawet gdybym je miał, to na pewno nie zwróciłbym się o pomoc do ciebie. Sam świetnie sobie radzę!
- Czyli jednak coś jest nie tak...
- Żegnam! - niemal krzyknąłem i biegiem puściłem się w kierunku mieszkania.
Będąc już na klatce schodowej, wyciągnąłem z kieszeni spodni klucz do mieszkania i jak najciszej otworzyłem drzwi. Te cholery miały tendencję do głośnego skrzypienia, a bądź co bądź nie miałem ochoty słuchać kolejnego wywodu, tego pijaczyny, którego powinienem nazywać ojcem i okazywać mu choć odrobinę szacunku. Jednak zważając na obecną porę, to albo spał pijany w fotelu otoczony butelkami po różnych trunkach albo koczował, w którymś z pubów jakich pełno w tej okolicy.
Ściągnąłem szybko buty i bezszelestnie wszedłem do salonu. Ja to mogę za jasnowidza robić. Mój jakże kochany od siedmiu boleści ojciec okupował tym razem kanapę w salonie i przytulał do siebie opróżnioną w 50% butelkę soju. Zrezygnowany pokręciłem jedynie głową, nie wierząc do jakiego stanu ten człowiek potrafi się doprowadzić.
Wlokąc się niemiłosiernie dotarłem do pokoju JiWoo. Uchyliłem drzwi, a widząc, że młoda już śpi wszedłem po cichu. Wyjąłem z jej małych rączek książkę, którą najwyraźniej czytała i uprzednio ją zamykając, odłożyłem na szafkę nocną. Pocałowałem ją jeszcze w czoło, życząc "słodkich snów" oraz opatuliłem szczelniej kołdrą. Dopiero gdy wykonałem te wszystkie czynności, w spokoju mogłem opuścić jej pokój i skierowałem się pod prysznic.
Po kilkunastu błogo spędzonych minutach, wreszcie raczyłem wrócić do swojego pokoju. Walnąłem się na łóżko i ledwo zdążyłem przymknąć oczy, a już Morfeusz zabrał mnie w swoje skromne progi.
Jeszcze nie wiedziałem, że od następnego dnia moje życie ulegnie diametralnej zmianie...
~*~*~*~
Następnego ranka obudziłem się z dziwnym przeczuciem, że ten dzień nie będzie należał do najprzyjemniejszych. No i o dziwo miałem rację. Już na "dzień dobry" musiałem dostać opierdol od ojca, bo wczoraj był tak nachlany jak Uszatek po 19, że nie dał rady dokończyć ze mną tej ostrej wymiany zdań. Jak zwykle poszło o nic... A w zasadzie wypomniałem mu jego alkoholizm, a on jak to typowy rodzic stwierdził, że "Dopóki mnie utrzymuje i daje dach nad głową to mam mu okazać należyty szacunek, a jak nie to wypad pod most". Także ten... No wesoło, nie powiem.
Po raz kolejny opuściłem mieszkanie w pośpiechu. Nie żebym był tym faktem zdziwiony... W końcu jest to dla mnie codziennością niemalże od siedmiu miesięcy. Na klatce schodowej minąłem się z naszą sąsiadką, Panią Kim, która od czasu przykrego incydentu zajęła się małą razem z jej synem, 12-letnim Taehyung'iem i spędzają wspólnie czas na zabawie jak i nauce. Przywitałem się z kobietą i czym prędzej pognałem do szkoły.
Swoją drogą... Małą Ji jak i Tae coś łączy. Jakaś specjalna więź. Dogadują się nad wyraz dobrze i tego małolata nie odrzuca fakt, że młoda jeździ na wózku. Wręcz przeciwnie. Aż sam garnie się by jej pomóc czy zabierać na spacery po okolicy. Oj między nimi coś będzie. Nawet Pani Kim wyczuła tą chemię im towarzyszącą. Dzieciaki! Ja was tylko kurna proszę! Nie spierdolcie tego, bo to zbyt piękne uczucie!
Moje rozważania na ten temat przerwał budynek "Specjalnego Zakładu Karno-Opiekuńczego Łączącego Analfabetów", dla zwykłych zjadaczy chleba zwanym Liceum, który wyrósł przede mną niczym spod ziemi. Niechętnie przekroczyłem jego próg i wcześniej zostawiając swoje rzeczy w szafce, zająłem swoje stałe miejsce w ostatniej ławce pod oknem w sali numer 23. Otworzyłem swój podręcznik do koreańskiego i zacząłem studiować dzisiejszy temat.
No cóż... Orłem z nauki czegokolwiek nigdy nie byłem, ale stopnie nie były też jakieś tragiczne. Poza tym... Chciałem jakoś wykorzystać ten czas do dzwonka, oznaczającego rozpoczęcie lekcji, a nie faktycznie się czegoś nauczyć...
Gdy wreszcie zabrzmiał ten jakże przez wszystkich "wyczekiwany" oraz "ukochany" dźwięk, oznaczający 45 minutową katorgę, reszta niemal "wlała" się do klasy niczym ludzie wysiadający z pociągu w godzinach szczytu i wreszcie usiadła na swoich miejscach.
Na nauczyciela czekać długo nie musieliśmy, bo dosłownie 2 minuty po dzwonku ten raczył wejść do sali, a za nim przypałętał się jakiś osobnik. Chwilę zajęło mi spostrzeżenie kim on do diaska jest, a gdy mi się to udało to momentalnie otworzyłem podręcznik i schowałem w nim twarz. TO BYŁ TEN GOŚĆ Z WCZORAJ! O CHOLERA!
Dobra Hobi... Spokojnie. On z pewnością cię nie pamięta, więc nie panikuj. Udawaj, że się nie znacie. A jak do ciebie zagada... To spierdalaj. Najzwyczajniej w świecie spierdol jak sprawca wypadku, kiedy potracił JiWoo. Tak. To jest dobry pomysł. Wręcz fenomenalny. W życiu na lepszy nie wpadłem.
- Moi drodzy! - Ten chwilowy zgiełk przerwał donośny głos profesora - To jest Kim NamJoon. Przeniósł się tutaj z innego liceum. Bądźcie dla niego mili. Możesz się teraz przedstawić, a gdy to zrobisz to zajmij wolne miejsce - sor poprawił swoje, modne z lat 70 ubiegłego wieku, okulary i siadając za biurkiem, wyciągnął dziennik i zaczął sprawdzać obecność.
- Hej wam wszystkim! Nazywam się Kim NamJoon, ale nazywajcie mnie tak jak wam będzie wygodnie. Mam nadzieję, że przyjmiecie mnie ciepło i będziemy zgodną grupą - na sam koniec uśmiechnął się, ukazując przy tym urocze dołeczki w policzkach, a dziewczyny omal nie zemdlały od nadmiaru targających nimi emocji.
Nieznajomy z wczoraj, który jednak na moje nieszczęście jest już moim znajomym, rozejrzał się po sali badawczo, lustrując wszystkich tu zgromadzonych. Dopiero po chwili wgapiania się w jeden punkt ruszył w moją stronę. Cholera, ten dziadyga! Nie mógłby usiąść z... No nie wiem... Chociażby z tą Kyo! Przecież ona się jawnie ślini na jego widok! Ale nie! On musiał sobie ubzdurać coś w tej tlenionej główce i teraz kierować się do MOJEJ ławki. MOJEJ! Boże powiedz mi co ja ci takiego zrobiłem, że tak mnie karzesz?!
Zakryłem się bardziej książką i byłem gotów zapaść się pod ziemię czy też wybiec stąd w pośpiechu byleby ten nie zaszczycił mnie, jak dla mojej skromnej osoby, zbędą uwagą. Błagam nie siadaj tu! Błagam!
Niestety moje prośby nie zostały wysłuchane i już po chwili, kątem oka, mogłem spostrzec, iż właśnie ten niechciany przeze mnie osobnik, klapnął na krzesło obok. Zrezygnowany odłożyłem ten nieszczęsny podręcznik i w wyrazie zakłopotania spowodowanego wczorajszym incydentem oraz ponownym naszym spotkaniem, zacząłem bawić się swoimi palcami. Błagam niech nastąpi koniec świata bo czuję, że zaraz odwalę wiochę roku! Czy to takie złe, że chcę sobie oszczędzić większego wstydu, niż ten który odczuwam teraz i to w przesadnym stopniu?!
- Nie przedstawisz mi się, furiacie z wczoraj? - mimowolnie przełknąłem zalegającą mi w gardle gulę i odwróciłem się w jego kierunku. Był tak blisko, że mogłem zobaczyć cień, który rzucały jego geste rzęsy.
- Jung Hoseok - wyszeptałem tylko i czując rosnące zażenowanie, postanowiłem skupić się na słowach nauczyciela, który zaczął już prowadzić lekcję.
~*~*~*~
Lekcje o dziwo minęły mi bardzo szybko. Nawet sam nie wiedziałem kiedy, a nadeszła pora by się zbierać. Szybko zgarnąłem swoje rzeczy do plecaka i ruszyłem w kierunku szatni. Dopiero po nałożeniu na siebie bluzy opuściłem ten znienawidzony przeze mnie budynek by po chwili zatrzymać się w pół kroku.
Przed bramą stał mój ojciec. Chociaż "stał", to za dużo powiedziane. On najzwyczajniej w świecie podtrzymywał się słupa z bramy, by nie runąć jak długi na ziemię bo w takim stopniu był napruty. Podbiegłem do niego nie zważając na innych uczniów, którzy gapili się na nas jak sroka w gnat. Co mu odwaliło? Po cholerę on tu przylazł?
- Co ty tu robisz? - nie siliłem się na opanowany ton - Powiedz mi co ty tu robisz do cholery! Do diaska! Przecież to moja szkoła!
- Słuchaj no gówniarzu - złapał mnie za przód bluzy i przystawił swoja twarz do mojej. Skrzywiłem się na ten gest. Waliło od niego alkoholem na kilometr. - To taki wstyd, że ojciec przyszedł do szkoły syna na rozmowę. Poza tym... Kopsnij ojcu trochę kasy.
- Nawet nie waż się tam wejść w takim stanie... Biedactwo... Co? Wypłatę się już przechlało?
- Jak ty się do ojca odzywasz?! Za mało w ryj dostałeś?
Zaczęliśmy się szarpać. A co tam! Niech każdy się dowie o naszych problemach! Mam jednak nadzieję, że mnie przez to nie wyleją. Nie w ostatniej klasie.
Wracając... Szarpaliśmy się, a pary gapiów obserwowały to jak najlepiej zrobiony film w historii. W chwili gdy miałem poczuć pięść rodzica na mojej twarzy, ktoś zainterweniował. No nie byle ktoś, tylko KIM NAMJOON we własnej osobie. Pieprzony rycerz na białym koniu się znalazł. Sam dałbym sobie świetnie radę. Ze śliwą pod okiem, bo ze śliwą pod okiem, ale jednak! A tak to teraz będę musiał mu dziękować i się szczerzyć jak głupi do sera.
- Co tu się wyrabia? - spytał ze stoickim spokojem, blokując cios mojego starszego.
- NamJoon nie wtrącaj się... To nie twoja sprawa - potrząsałem nim, chcąc aby ten spasował. Nigdy nie wiadomo co pijanemu strzeli do łba.
- O! Ten nieudacznik życiowy, który jest moim synem wynajął ciebie jako swojego ochroniarza. Jakie to urocze - po raz kolejny się zamachnął, ale cios ponownie został stłumiony, a cielsko ojca znalazło się na ziemi.
Nie mogąc patrzeć na to, jak rodzic podnosi się i za chwilę z jego uszu zacznie lecieć dym, wyjąłem z portfela ostatnie pieniądze, które miały być przeznaczone na prezent dla Ji z okazji urodzin, i podając je ojcu chwyciłem za nadgarstek NamJoona i puściłem się biegiem ciągnąc chłopaka za sobą, zostawiając w tyle tego pijaczynę i tłum gapiów.
Zatrzymaliśmy się dopiero przed bramą parku. Obaj zziajaliśmy się od szybkiego tempa.
- Przepraszam za to co miało przed chwilą miejsce - wysapałem, chcąc dostarczyć płucom jak największej ilości tlenu. - I dziękuję za to, że się za mną wstawiłeś.
- Nie ma problemu. Polecam się na przyszłość. Ale wiedz, że teraz to musisz mi wszystko wyśpiewać! - jego surowy ton aż wywołał ciarki na moim ciele, ale widząc ten sympatyczny uśmiech nie mogłem się powstrzymać od zrobienia sobie przypału.
- Wlazł kotek na płotek, pierdzielnął go młotek, siekierka dobiła i kotka zabiła! - zawyłem i wybuchnąłem śmiechem widząc jego zdezorientowane spojrzenie - No co? Kazałeś mi śpiewać.
- Jesteś skończonym idiotą...
Jednak mimo wszystko opowiedziałem mu całą historię. Nie oceniał mnie jak pozostali, a okazał się być dobrym wsparciem i psychologiem. I właśnie w ten oto sposób zyskałem przyjaciela. Tego prawdziwego i na całe życie.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem w tej kwestii...
~*~*~*~
- Jesteś pewny, że nie potrzebujesz pomocy? - NamJoon wystawił głowę zza futryny i patrzył na mnie wyczekująco, gotów rzucić się do pomocy.
- Tak, na 100% - odparłem, poprawiając w między czasie reklamówki z jedzeniem i zaciągając się dymem z papierosa, grając druga ręka na telefonie. Mistrz podzielności uwagi!
Odstawiłem zakupy na blat w kuchni Kim'a i chwytając czteropak, pokierowałem się do salonu. Usiadłem na kanapie obok tlenionego, który oglądał właśnie jakiś program i otworzyłem swoją puszkę. Upiłem z niej kilka łyków i spojrzałem na swojego przyjaciela. Przyjaciela? Już od dawna nie postrzegam go w ten sposób. Jest dla mnie o wiele ważniejszy niż przyjacielem. To właśnie przy nim dane mi było odczuć tak zwane "motylki w brzuchu", o których moja siostra ciągle wspomina, bo naoglądała się dram.
Widocznie coś jednak w tym było. Tylko na widok blondyna zauważyłem u siebie przyspieszone bicie serca, jakby chciało wyrwać się z piersi i płytszy oddech. Nawet na sama myśl o nim dostawałem skrętu żołądka i wyobrażałem sobie najróżniejsze sytuacje z jego udziałem. Oj, Hobi. Z tobą definitywnie jest coś nie tak!
Niczego nieświadomy Nam, który w dalszym ciągu wpatrywał się w ekran telewizora, nawet nie zorientował się jak to niby "przypadkiem" oparłem głowę o jego ramię, a drugą rękę przerzuciłem mu przez tors, wtulając się w niego niczym dziecko. Zamruczałem cicho, gdy okazało się, że mój przyjaciel doskonale kontaktował i w tej chwili głaskał mnie opuszkami palców po ramieniu.
Nawet nie wiem kiedy, ale powoli zacząłem przysypiać, a widzący to Kim pociągnął mnie na swoje kolana i przytulił do swojej klatki piersiowej. Zaskoczony takim obiegiem spraw podniosłem głowę i spojrzałem na profil chłopaka. Już nachyliłem się żeby w wyrazie podziękowania pocałować go w policzek gdy ten odwrócił się do mnie, a nasze usta się zetknęły.
Zaskoczeni wpatrywaliśmy się w siebie w niemałym osłupieniu, by po niespełna kilku sekundach zacząć nieśpiesznie masować swoje wargi. Chwyciłem twarz NamJoona w swoje dłonie i poprawiłem się, siadając na nim okrakiem. Pieściliśmy swoje usta z takim uczuciem i delikatnością, że normalny człowiek uznałby nas za gruchające gołąbeczki. Szkoda, że prawda była zupełnie inna.
Dopiero po upływie kilkudziesięciu sekund oderwaliśmy się od siebie. Teraz zdecydowaniem mogłem stwierdzić, że to co czułem do blondyna to coś więcej niż przyjaźń.
- Hosiek - Kim wpatrywał się we mnie wielkimi oczyma, analizując zaistniałą sytuację - My... My nie powinniśmy - zdeprymowany spuścił wzrok, z którego chciałem teraz tak wiele wyczytać.
Jednak te słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Momentalnie zerwałem się z jego kolan i omal nie zabijając się w drodze do przedpokoju, szybko się ubrawszy, opuściłem mieszkanie mojego przyjaciela. Mijałem ludzi na ulicy co chwilę zanosząc się płaczem, aż w końcu dotarłem do swojego mieszkania. Oczywiście ten wieczór nie mógł minąć spokojnie. Już na wejściu czekała mnie awantura z pijanym ojcem, na którą nie miałem teraz ani siły ani ochoty, więc tylko mu przytakując poszedłem do siebie do pokoju.
Miałem na dzisiaj dość. Co jest ze mną nie tak, skoro wszystkie ważne dla mnie osoby mają mnie w głębokim poważaniu?
~*~*~*~
Nam's pov
Nie chciałem aby tak wyszło. Serio. Hoseok nie zasłużył na takie potraktowanie, własnie po czymś takim. Przecież pocałunek nie jest niczym złym. Zwłaszcza z osobą, którą się kocha. Tak, kocham go. Teraz mogę to stwierdzić. Co nie zmienia jednak faktu, że zachowałem się jak szczeniak. Kto normalny mówi takie rzeczy do obiektu swoich westchnień? Jeszcze z tak spaczoną psychika po tylu przeżyciach, że jeden najmniejszy gest może doprowadzić do nie ciekawych konsekwencji? Brawo NamJoon! Dostałeś właśnie nagrodę zjeba roku! Teraz tylko czekaj, aż posypią się gratulacje!
I zamiast podnieść swój zgrabny tyłek z tej kanapy i za nim wybiec, to oczywiście musiałem na niej zostać i użalać się nad sobą. Doprawdy, bardzo dorosłe podejście. Siedziałem tam nawet sam nie wiem ile i wspominałem chwilę, które dzieliłem razem z Jungiem. Mimo iż nie znaliśmy się długo, było ich niezliczenie wiele.
Pamiętam jakby się to zdarzyło wczoraj, jak Hobi przedstawił mi swoją siostrę. Wtedy akurat byłem u nich, ponieważ musieliśmy zrobić projekt na zajęcia z historii, a małą JiWoo nie mogła się zająć sąsiadka. Az żal mi się zrobiło, gdy Hosiek przedstawił sytuację z jej wypadku. Taka mała i urocza dziewczynka, przez głupotę osób trzecich była zmuszona przyzwyczaić się do nowej i jak dla niej za brutalnej rzeczywistości.
Nagle w głowie rozbrzmiały mi słowa dziewczynki, którymi uraczyła mnie tego samego dnia, w chwili gdy Jung na chwilę musiał nas opuścić.
/Fleshback/
Siedziałem właśnie na kanapie w salonie państwa Jung, a obok mnie miejsce zajmowała siostra najlepszego przyjaciela. Prowadziliśmy luźną konwersację, gdy nagle Hoseok musiał nas na chwilę opuścić, bo zadzwoniła do niego Pani Kim z prośba o pomoc.
- Kochasz mojego brata? - ni z tego ni z owego ciszę przerwał głos małej.
- S-Skąd ten pomysł?
- To widać. Mam nadzieję, że wam się ułoży. Nie znam nikogo, kto zasługiwałby na szczęście tak jak straszy brat. Może po nim tego nie widać, ale on jako jedyny wspierał mnie w ciężkich dla mnie chwilach i to własnie on pałętał się po sądach, chcąc by wypłacili odszkodowanie. Uwierz mi na słowo. Drugiego takiego jak on nie znajdziesz, a widać, że was do siebie ciągnie... Nie zepsuj tego.
Już miałem coś na to odpowiedzieć, ale w tej chwili do pomieszczenia wrócił wyżej wymieniony.
/Now/
No właśnie... Ja też nie znam nikogo, kto zasługiwałby na szczęście w takim stopniu jak on. I to prawda, że nigdy nie znajdę takiego drugiego jak on. Tylko dlaczego uświadomiłem sobie tak późno, że mi na nim zależy?!
~*~*~*~
Następnego dnia nie pojawił się w szkole. I jeszcze kolejnego. I tydzień po pamiętnym wydarzeniu też nie. Akurat gdy zmotywowałem się i chciałem go przeprosić, odpowiadając na jego nieme wyznanie, jego musiało akurat nie być! Dobra, nie mogę mieć do niego pretensji... Powoli zacząłem się niepokoić. BOŻE PRZENAJŚIWĘTSZY! ŻEBY ON TYLKO CZEGOŚ GŁUPIEGO NIE ODWALIŁ!
Jak na zawołanie poczułem w kieszeni moich spodni wibracje. Wyjąłem telefon i uprzednio go odblokowując, nacisnąłem ikonkę koperty. Zamarłem widząc jej treść i nadawcę.
Po raz kolejny spojrzałem na zdjęcie mostu nad Han River i dopisek "Ja już tak dłużej nie mogę". Zerwałem się z krzesła i wybiegłem z sali, nie zwracając uwagi na krzyki nauczyciela. Teraz liczył się tylko Hobi. MÓJ HOBI!
Biegłem najszybciej jak mogłem, czując jak moje płuca płona żywym ogniem. Dotarłem jednak do mostu na czas. No prawie... Hoseok już dawno przekroczył barierki, ale szczęście akurat w tym momencie mi sprzyjało, bo brunet zadarł głowę do góry, obserwując bezchmurne niebo. Wykorzystałem ten fakt i zakradłem się od niego do tyłu, oplatając go rękami w pasie i pociągnąłem w swoją stronę.
W chwili gdy chłopak oniemiały leżał na ziemi, ja siadłem na jego udach i wtuliłem się w jego ciało. Czułem jak adrenalina zaczęła opadać, bo obaj delikatnie drżeliśmy. Przytuliłem go mocniej do siebie,a chłopak dopiero po chwili się ocknął i zaczął się wyrywać.
- Idioto! Ja też cię kocham! - krzyknąłem aby się uspokoił i wpiłem się w jego usta.
Czekałem aby ten oswoił się z moim wyznaniem. Nie musiałem długo czekać, bo już po chwili poczułem jego ciepłe łzy spływające po moich policzkach i zostałem niemal zgnieciony w uścisku. Obaj już teraz płacząc, ponownie połączyliśmy usta w zachłannym pocałunku, chcąc przelać w niego jak najwięcej uczuć. Nie mogliśmy się nacieszyć tym, że wreszcie zrozumieliśmy jakimi debilami byliśmy i teraz będziemy dla siebie na wyłączność...
♪♪♪
* Tak wiem, że Hosiek ma starszą siostrę. Jednakże, zmieniłam jej wiek ze względu na treść shota. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro