Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Emergency of love || YoonMin

a/n: Polecam włączyć media

Niekończący się horyzont.

Światła samochodu oświetlające bezkresną drogę.

Cicho grające radio w tle.

I twój dźwięczny śmiech, przez który ja sam miałem ochotę się roześmiać.

Po prostu my: Jimin i Yoongi. Yoongi i Jimin.

Para, która mogłaby ze sobą konie kraść, ewentualnie grube miliony.

Przynajmniej do czasu.

Do czasu, w którym wszystko zniszczyłem.

Już od kilku godzin krążyłem po korytarzu przed blokiem operacyjnym, czekając na jakiekolwiek informacje odnośnie stanu zdrowia mojego największego szczęścia. Jednak krążące tam i z powrotem pielęgniarki, tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że to nie jest coś błahego. Co rusz, którąś zatrzymywałem i wypytywałem czy aby na pewno wszystko z nim w porządku. Te jedynie uśmiechały się do mnie ciepło i kazały być dobrej myśli, bo mój chłopak jest silny i już niedługo z tego wyjdzie. Jednocześnie starały się mnie przekonać do zrobienia sobie badań, bo podobno też mocno oberwałem, ale to że byłem cały we krwi, nie oznaczało że ona musi być moja... Prawda?

Usiadłem na niewygodnym, zielonym krześle wykonanym z taniego plastiku i schowałem twarz w dłoniach, czując jak w moich oczach zbierają się słone łzy. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Uspokój się, Jimin na pewno by nie chciał abyś w tej chwili się rozpłakał.

Przymknąłem oczy i robiąc głębokie wdechy, starałem się opanować. Mimo to wspomnienia z tego okropnego wydarzenia powróciły do mnie ze zdwojoną siłą w przeciągu kilku chwil.

Uparłeś się, że tym razem to ty poprowadzisz. Dopiero co odebrałeś prawo jazdy i chciałeś mi pokazać swoje umiejętności. Szło ci świetnie, byłem z ciebie naprawdę dumny. Wszystko jednak legło w gruzach gdy przed koła, na skrzyżowaniu, wyjechał ci rozpędzony tir. Chciałeś go wyminąć i szarpiąc kierownicą wyjechałeś na sąsiedni pas. Nie zauważyłeś, jednak zbliżającego się autobusu wypełnionego po brzegi. Musiałem zainterweniować. Złapałem za kierownicę i zacząłem wykręcać. Cudem uniknęliśmy czołowego zderzenia.  Zamiast tego zarzuciło nami, aż drzwi po twojej stronie uderzyły o ścianę budynku. Krzyknąłem przerażony na widok twojego powoli wykrwawiającego się ciała, a ostatnie co zarejestrowałem to dźwięk syren policyjnych i krzyki przechodniów.

- Przecież to ja powinienem tam leżeć, nie on! -  z całej siły uderzyłem automat, który chwile przedtem zaparzył mi beznadziejną w smaku, kawę - On na to nie zasłużył!

Cisnąłem pusty kubek do pobliskiego kosza i  na nogach jak z waty, wróciłem na swoje miejsce. Czekałem. Uparcie czekałem na otwarcie tych cholernych drzwi, żeby w końcu dowiedzieć się coś na temat jak przebiega operacja. Jednak jak na złość kolejne godziny mijały mi w niewiedzy, a ja już powoli odchodziłem od zmysłów. 

Straciłem poczucie czasu. Moim jedynym wyznacznikiem były góry plastikowych kubków po kawie, które rosły z każdą chwilą. Jednak wreszcie nadszedł ten czas, w którym lampeczka nad drzwiami bloku operacyjnego zgasła, a na łóżku z podpiętą do ręki kroplówką wyjechał nie kto inny jak Jimin. Mój najukochańszy w świecie Jimin. Moja prywatna definicja szczęścia i miłości w tej małej i jakże uroczej osóbce. Teraz leżącej w bezruchu, zupełnie jakby była jakimś eksponatem w muzeum.

Odprowadzałem wzrokiem pielęgniarki, które odwoziły moją drugą połówkę do wolnej sali. Jednak zaraz mój wzrok przykuła sylwetka lekarza, który obecnie zmierzał w moim kierunku.

- Panie doktorze, co z nim? - patrzyłem po mężczyźnie z przejęciem, a mój głos niekontrolowanie drżał.

- Pan z rodziny?

- Jestem mężem. Proszę mi powiedzieć, jak on się ma?

Czekałem tylko na jakiś ambitny komentarz z jego strony odnośnie naszej relacji.

- Cóż, liczne obrażenia wewnętrzne - przebita śledziona i pokiereszowana wątroba, pięć złamanych żeber, zwichnięta lewa ręka i wstrząs mózgu. To prawdziwy cud, że przy takiej sile odniósł tylko tyle. Jednakże proszę być dobrej myśli, rokowania są pomyślne. Aktualnie jest w śpiączce morfologicznej. Powinien się wybudzić za kilka godzin.

Odetchnąłem z ulgą, a po moich policzkach zaczęły spływać słone krople. Upadłem na kolana przed mężczyzną w kitlu i przytuliłem się do jego nóg w wyrazie wdzięczności.

- Tak strasznie Panu dziękuję. Nawet nie zdaje sobie Pan sprawy, ile to dla mnie znaczy - płakałem w jego fartuch - Jak ja się Panu odwdzięczę?

- Proszę nawet nie żartować, taką mam pracę - mężczyzna uśmiechnął się do mnie i pomógł wstać - Tymczasem, zapraszam na badania. Proszę pamiętać, że Pan bez szkody nie wyszedł.

~*~

Kolejne dni mijały, a Jimin w dalszym ciągu się nie wybudził. Lekarz prowadzący niby tłumaczył mi, że w tym stanie jest to normalne. Podobno funkcje życiowe spowalniają, a organizm się odbudowuje.  Ale czy ktoś pomyślał jak ja się czuję z faktem, że jedyne obrażenia jakiekolwiek odniosłem, to skręcona kostka, złamany prawy nadgarstek i rozcięty łuk brwiowy, a on leżał na stole operacyjnym walcząc o życie?

Ból. To on był moim codziennym kompanem, przy łóżku mojego szczęścia. I to właśnie on utwierdzał mnie w przekonaniu, że mogę stracić to, co tak bardzo kocham.

Cierpiałem. Cholernie cierpiałem patrząc, jak on się męczy nadal niewybudzony. Niektóre organy zaprzestały swojej pracy, mimo że lekarze robili co mogli.

Zmierzałem właśnie w kierunku sali mojego chłopaka, przed którą zastałem kolejną grupkę dziennikarzy czekających na jakiś komentarz odnośnie tamtego karambolu. Z wiadomości wynikło, że to Jimin odniósł najpoważniejsze obrażenia, a sprawca wypadku uciekł z miejsca zdarzenia. Niech go tylko dorwę... Chociaż to co bym mu zafundował i tak byłoby małą rekompensatą, za to co przytrafiło się mojemu rudzielcowi.

- Proszę Pana, co może nam Pan powiedzieć w tej sprawie? - pierwsze irytujące pytanie.

- Kto według Pana był sprawcą wypadku?

- Jak Pan myśli, czy policja ukarze winowajcę?

- Czy poszkodowany jest kimś dla Pana bliskim?

Ignoruj ich, Yoongi. Po prostu ich ignoruj.

- Czy to prawda, że to z winy poszkodowanego doszło do tego całego zdarzenia?

Tego to już za wiele!

- Jeżeli szukają Państwo sensacji, proszę się udać pod dom jakiegoś idola zamiast niepokoić ciężko chorych i rannych. Żegnam, Państwa.

Przepchałem się przez irytującą grupkę i tuż po wejściu do sali, perfidnie zamknąłem im drzwi przed nosem. Bezszelestnie zbliżyłem się do jego łóżka i usiadłem na niewygodnym taborecie. Ująłem jego dłoń w swoje ręce i zbliżyłem do swoich spierzchniętych ust, bu po chwili złożyć motyli pocałunek na jego obdartych kostkach. Westchnąłem cierpiętniczo i przyjrzałem się tej spokojnej twarzy, którą znałem już na pamięć. Dokładnie pamiętałem gdzie, i w którym miejscu znajdował się dany pieprzyk czy też blizna lub przebarwienie. Z niesamowitą precyzją mogłem opisać głębie jego oczu i smak rumianych warg, które tyle razy całowałem i wciąż było mi mało.

Chciałbym, aby się już obudził. Mógłbym go wtedy przytulić i zapewnić, że już nie pozwolę go więcej skrzywdzić. Obiecałbym mu to, a słowa zamierzałem dotrzymać. Jednak jak miałem to zrobić, skoro jedyny dźwięk, który dobiegał do moich uszu to pikanie szpitalnej aparatury?

- Jimin, Kochanie - szeptałem i w międzyczasie przeczesywałem dłonią jego rude kosmyki - nie bój się. Jestem przy tobie, słyszysz? Już nic ci nie grozi, obiecuję.

Nachyliłem się nad jego twarzą, w dalszym ciągu bawiąc się jego włosami, i ucałowałem czule te pełne wargi, które kochałem na potęgę.

- Jestem tu, Kochanie i nie mam zamiaru cię opuszczać - z każdym wypowiedzianym słowem, czułem jak w moim gardle pojawia się gula, której przełknięcie graniczyło z cudem - Kocham Cię i nie zapominaj o tym, dobrze? Zobaczysz, wszystko się ułoży. Nawet zgodzę się na tego kota, ale proszę... Obudź się.

Nie hamowałem już swoich łez, które teraz skapywały na pogrążoną we śnie na twarz mojego chłopaka. Drżącymi rękoma ścierałem krople, aż w końcu nie wytrzymałem i po prostu nadal płacząc - po raz kolejny złączyłem nasze wargi. Przelałem w ten pocałunek wszystkie towarzyszące mi w tym momencie emocje: ból, smutek, rozpacz, cierpienie, tęsknotę, poczucie winy jak i bezwarunkową miłość. Byłem świadom tego, że jest to moja jedyna, ta prawdziwa miłość i miałem zamiar o nią zawalczyć. Nawet jeżeli byłoby trzeba, to poruszyłbym niebo i ziemię, aby tylko wyzdrowiał i obdarzył mnie swoim pięknym uśmiechem, który dla mnie był najpiękniejszy na świecie.

Odsunąłem się cały zapłakany w chwili, w której z mojego gardła wydobył się niekontrolowany szloch. Dlaczego to nie mogłem być ja? Dlaczego pozwoliłem mu wtedy kierować? Przecież teraz to ja bym tu leżał i walczył o życie, a nie on! Jeszcze tyle pięknych chwil przed nim, więc dlaczego? DLACZEGO?

Moje dalsze rozpaczania przerwał głośny pisk zgromadzonych tu urządzeń i pielęgniarki, które przybyły tu w trybie natychmiastowym. Zdezorientowany stałem w miejscu i obserwowałem całą sytuację, dopóki nie zjawił się lekarz i omal siłą nie wyrzucił z sali. 

Po raz kolejny w przeciągu kilku dni, siedziałem na korytarzu i odchodziłem od zmysłów. Co przed chwilą miało miejsce i dlaczego aparatura tak głośno zaczęła piszczeć. O czym to wszystko świadczyło? Już nic z tego nie rozumiem.

Z każdą chwilą niepokoiłem się coraz bardziej, a do sali wbiegało coraz więcej pielęgniarek. Teraz już kompletnie zgłupiałem. Chciałem... Nie, musiałem tam wejść i zobaczyć co się dzieje z moim Jiminem. Przecież widocznie coś było nie tak!

Nie wiem ile tak siedziałem, ale nagle wszystkie dźwięki ucichły. Ta cisza była nieprzyjemna i nie zwiastowała niczego dobrego. Miałem złe przeczucia i chyba się nie pomyliłem, bo już po chwili stał przede mną nie kto inny jak lekarz prowadzący.

- Panie Min - zaczął nieco niespokojny - jest mi tak strasznie przykro. Robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale organizm okazał się zbyt słaby.

Zaraz, zaraz... Co? Co to znaczy?

- Panie doktorze, proszę mi powiedzieć co z nim? Już lepiej? Mogę do niego wejść? - zupełnie nie docierały do mnie jego słowa. Już miałem iść do sali rudzielca, ale jego ręce skutecznie mnie powstrzymały.

- Panie Min, nie może pan teraz do niego wejść. On nie żyje, przegrał tę walkę. Jedyne co pan może w tej chwili zrobić, to się pożegnać. 

Natychmiast się uspokoiłem i wlepiłem wzrok w otwarte drzwi. Nie, to nie może być prawda! Przecież on jest młody i silny! Jak miałby nie dać rady?

Do sali wpadłem jak strzała i od razu podbiegłem do jego łóżka. Zatrzymałem się w nogach i spoglądałem po kolejnych monitorach, które obecnie miały czarny ekran. Czułem jak pod moimi powiekami zbierają się łzy, jednak dopiero to co zobaczyłem na karcie pacjenta sprawiło, że wpadłem w dziki szał.

Czas zgonu: 20:36





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro