Rozdział 8
TYDZIEŃ DZIEWIĘTNASTY
Tata przyjeżdżał do nas jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem kończyło się identycznie: Paloma nie chciała go słuchać, a potem oboje płakali w samotności. Mi również nie było do śmiechu, gdy "obserwowałam" ich cierpienie i dumę, której nie potrafiła pokonać mamusia.
Mamie znowu zrobili to dziwne badanie, które doktor Chadwick nazywał "USG". W tenże sposób mamusia dowiedziała się, że nosi pod swoim sercem dziewczynkę - mnie właśnie. Słyszałam, jak mówi do jednej z koleżanek, Milagros albo Solity, wciąż nie umiałam rozróżnić ich głosów, że myślała o wyborze imienia dla swojej dziewczynki.
Koleżanka, która z resztą od tygodnia sama była już matką i przechodziła wcześniej podobne dylematy, zaproponowała kilka, ale żadne nie przypadło mamie do gustu. Później długo prowadziły szeptem jakąś ważną rozmowę, więc wyłowiłam zaledwie kilka słów: "przyjechał", "mój Juan", "boję się", "zaufanie" i jeszcze dwa - "kocham" oraz "tęsknię".
Chyba, a nawet na pewno, rozmawiały o moim tacie! Mama nadal go kocha, ale boi się mu ponownie zaufać!
"Wszystko łączy się w jedną spójną całość" – pomyślałam.
Wyprostowałam swoje rączki, potem znowu je podkurczyłam. Było mi niewygodnie, więc - swoim zwyczajem - zaczęłam się wiercić, szukając lepszej i wygodniejszej pozycji, która by mi bardziej odpowiadała.
Usłyszałam kojący głos Palomy - mamy, która przyłożyła swą dłoń do własnego brzuszka i powiedziała:
– Nie martw się, Fasolko. Wiem, że pewnie chciałabyś mieć tatę, ale czasem niektóre sprawy układają się nie po naszej myśli!
Może... – nie dokończyła myśli, a ja mogłam się tylko zastanawiać, co chciała powiedzieć.
Mama znowu była smutna - słyszałam szelest przewracanych przez nią kartek. Ciekawe, co takiego czytała, że wprawiło ją to w smutek? Może dostała od kogoś niemiłe wiadomości? Albo stało się coś złego i nie mogła dłużej pozostawać pod opieką Ośrodka?
Nie miałam zielonego (ani nawet bladego) pojecia, jaka jest prawidłowa odpowiedź na owe pytania. Mama, jak to każda kobieta, będąca przy nadziei, znowu wyczuła, że trochę się denerwuję i martwię jednocześnie jej nastrojem, więc pospiesznie zaczęła mnie uspokajać. Gdy przestałam "fikać" i uspokoiłam się, wyraźnie odetchnęła z ulgą.
Musiała się widocznie martwić, iż wybędę z zajmowanego przeze mnie lokum przed czasem, gdy ona sama znajdzie się pod wpływem silnych emocji i umrę.
– Fasolko... – szepnęła do mnie przez łzy – twój tata... miał wypadek samochodowy, a ja właśnie przeczytałam jego list... Nie wyrzuciłam go... I dowiedziałam się, że naprawdę mnie kocha i przeciwstawił się rodzicom, twoim dziadkom, stanowczo... Widząc jego determinację, zgodzili się na nasz ślub, ale musiał przekazać większą część swego majątku swojemu młodszemu bratu, a ja... Boję się, że on nigdy nie otworzy oczu...
Po wysłuchaniu hiobowych wieści, nie miałam - jak zwykle to czyniłam - podokazywać w brzuszku. Po prostu leniwie się poruszyłam, aby sprawiedliwości stało się zadość. Wolałam zachować spokój, żeby nie denerwować mamy swoimi "kopniakami" - chociaż nigdy się nie skarżyła na nie...
Po obiedzie, mama poprosiła siostrę Immaculatę, naszą opiekunkę, o "dobrą radę w trudnej sprawie".
– Co się stało, Palomo? – zakonnica intuicyjnie wyczuwała, że coś jest nie tak, jak powinno być.
Wysłuchała w skupieniu słów mamy, która znajdowała się na życiowym rozdrożu. Nie przerywała i nie zadawała pytań, cierpliwie czekała, aż Paloma powie wszystko, co chciała jej powiedzieć. Dopiero po ostatnim słowie, zaczęła prowadzić rozmowę ze swoją podopieczną, starając się zgłębić sprawę, jak należy i nie podejmować decyzji za nią.
– Jak sądzisz, drogie dziecko, co by było w tej sytuacji najlepszym wyjściem dla was, ciebie, córeczki oraz tego młodego człowieka, o którym mi wspomniałaś?
Czy sądzisz, że Juanowi - Gilberto możesz ponownie zaufać?
– Juan teraz za bardzo mi nie odpowie – odrzekła jej mama ze smutkiem. – Miał wypadek i leży w szpitalu, we śpiączce. Chciałabym być przy nim, chociaż przez moment. Nim okaże się, że jest za późno na cokolwiek.
Ja... nadal kocham ojca Fasolki, proszę siostry i choć nie wiem, co dalej z nami będzie... Nie chcę zostawiać go w trudnej sytuacji... Siostra pewnie myśli, że skoro Juan - Gilberto porzucił mnie i naszą córeczkę, nie zasługuje na moje zaufanie, lecz Bóg powiedział, że zło należy zwyciężać dobrem...
– Ja nic nie myślę, drogie dziecko – głos zakonnicy docierał do mojego uszka bardzo wyraźnie, toteż słyszałam całą rozmowę. – Żebyś potem nie żałowała swojej decyzji i nie płakała, musisz rozważyć wszystkie "za i przeciw"...
Nie odpowiadasz bowiem tylko za samą siebie, ale i za maleństwo, które się w tobie rozwija.
– Ono powinno mieć ojca i matkę, razem, jednocześnie, nie osobno... Siostro?
– Tak?
– Czy mogłabym odwiedzić Juana w szpitalu?
– A jeśli jego rodzina nie pozwoli ci się z nim zobaczyć? Musisz wziąć pod uwagę i taką możliwość.
– Wyrzekli się go z chwilą, gdy pozwolili mu mnie poślubić... A ja mu nie ufałam... W liście przeczytałam, iż Juan oddał większość majątku, która na niego przypadała, żeby być ze mną i z Fasolką. Czy to nic nie znaczy, siostro Immaculato?
Nigdy sobie nie wybaczę, nie będę potrafiła spojrzeć Fasolce w oczy, jeśli nie spróbuję się z nim zobaczyć! Okażę się zwykłym tchórzem...
Starsza wiekiem zakonnica westchnęła i powiedziała, że poprosi kogoś w Misji, aby podwiózł mamę autem do szpitala, gdzie leży Juan - Gilberto i że będzie jej towarzyszyła.
– Ma pani dziesięć minut – powiedział do mamy lodowatym tonem lekarz, prowadzący przypadek Juana - Gilberto.
Siostra Immaculata dyskretnie wycofała się za drzwi szali szpitalnej, gdzie leżał Juan, mój tata, lekarz podreptał za nią. Czułam, jak mamusi "ciśnienie skacze w górę" z powodu niepokoju, wywołanym przez wizytę u taty.
Mama nie odezwała się do niego ani słowem, ujęła jedynie dłoń swego ukochanego mężczyzny w swoje dłonie i przyłożyła sobie do brzuszka, gdzie się ukrywałam przed światem.
Poczuwszy bliskość jego dłoni, zaczęłam "się rozpychać" - tak, jak to miałam w zwyczaju, odkąd zdobyłam umiejętność poruszania się w łonie mamy.
I tak trwaliśmy we troje - tata, mama oraz ja. W milczeniu, bo słowa nie były nam potrzebne - z resztą, ja ani nie potrafię, ani nie mogę jeszcze mówić.
Millie przewijała Miguela, swego małego synka, gdy mama wróciła ze szpitala do Ośrodka.
– Jak tam, Miguelito? – połaskotała chłopca pod jego bródką.
Malec wykrzywił swe maleńkie usteczka w grymasie, który przypominał uśmiech. Milagros skończyła przewijać syna i z drobną pomocą mojej mamusi, ubrała chłopca w czyste ubranka, a następnie, już samodzielnie, kołysała Miguela w swych ramionach do momentu jego zaśnięcia. Potem położyła go do jego łóżeczka i okryła błękitnym kocykiem. Miguel spał sobie w najlepsze, nawet nie odnotował zmiany w swoim położeniu.
Obie dziewczyny usiadły na kanapie i szeptem prowadziły rozmowę. Jak to już niekiedy bywało - nie wyłowiłam wszystkich ich słów. Zorientowałam się jedynie, że chodziło o wizytę mamy w szpitalu. Coś tam sobie opowiadały i szeptały, kiwając głowami od czasu do czasu.Potem rozmowa zeszła na temat wyboru imienia dla mnie - małej Fasolki. Mama chciała podjąć decyzję razem z moim tatą, gdy się obudzi.
– A jeśli się nie obudzi? – zapytała ją Milagros.
– Modlę się do Boga, aby Juan - Gilberto otworzył oczy. Wiem, że może stać się inaczej, ale nie pozostało mi nic innego, prócz modlitwy do Niego oraz Najświętszej Panienki!
Tylko nadzieja i miłość do Fasolki oraz jej ojca, trzyma mnie przy życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro