Rozdział 6
TYDZIEŃ TRZYNASTY
Jestem już większa od ziarnka fasoli, a mama, mimo tego, nadal mówi o mnie pieszczotliwie "Fasolko". Brzuszek, który jest moim schronieniem, już się lekko zaokrąglił. A będzie jeszcze większy, gdy bardziej urosnę z upływem czasu. Mamusia dobrze się miewa, gdyż mdłości, które tak jej dokuczały, wreszcie minęły, ale za to szybciej się męczy przy wykonywaniu niektórych czynności.
Poza tym jest zadowolona z możliwości, które otworzyły się przed nią po przybyciu do Ośrodka Misyjnego. Dzięki zajęciom, prowadzonym przez siostry, uczy się podstaw zawodu krawcowej, aby w przyszłości móc sama zarabiać na utrzymanie swoje i własnego dziecka. Paloma bardzo chętnie przyswajała sobie nowe wiadomości i szybko się uczyła.
Wiedziałam, że nowa sytuacja życiowa, w której się znalazła, sprawiła, iż radośniej patrzyła na otaczający ją świat - z nadzieją - i oczekuje moich narodzin. Wyraźniej zaczęła się wahać, czy zostawić mnie w szpitalu, czy też da radę wychować Fasolkę, czyli mnie, samotnie. Wszakże maluszek wymaga specjalnej uwagi i opieki, niemal "na okrągło", a gdy będą mijały kolejne rocznice moich urodzin, maminym zadaniem (o ile się zdecyduje na zatrzymanie mnie przy sobie), będzie tak mnie nakierować, żebym wyrosłą na dobrą i uczciwą dziewczynę. Moim - żeby słuchać matczynych rad.
Dzisiaj ciekawie przyglądałam się pępowinie, która dostarcza mi wszelkie składniki odżywcze, potrzebne do rozwoju i łączy z mamą. Doszłam do wniosku, iż pępowina zawdzięcza swoją nazwę właśnie temu, że wyrasta z mojego brzuszka. Innego wytłumaczenia nie potrafiłam znaleźć.
Tak więc patrzyłam na nią niemal z każdej możliwej strony, a gdy już znudziłam się tą czynnością, znalazłam sobie inną rozrywkę.
Popatrywałam, jak wokół mnie pojawia się światło. Był dopiero początek dnia i zapewne właśnie wschodziło słońce, ponieważ otaczała mnie pomarańczowo - złota barwa, nieco przytłumiona. Gdy dzień postępował dalej, kolor również ulegał zmianie na ciemniejszy i mniej intensywny niż początkowo.
Mam już trzy miesiące i ponad jeden tydzień. Całkiem duża ze mnie panna! Ciekawe, ile jeszcze urosnę i nabiorę wagi?
Pan Chadwick, doktor z Misji, powiedział mojej mamie, iż "jeszcze sporo". A ile to jest "sporo"? I do kogo będę bardziej podobna? Do mamy czy taty?
Nieważne, ale ponad wszystko- bez względu na mój wygląd zewnętrzny, pragnę po urodzeniu zostać przy mamie! Bardzo ją kocham, przede wszystkim za to, że dała mi szansę na życie. Że siedzę sobie w jej brzuszku i nikomu nie przeszkadzam, a po moich narodzinach, że będzie choć przez chwilę trzymała mnie w ramionach.
Dzisiaj mama miała zajęcia praktycznej nauki zawodu krawcowej, które dawaly jej bardzo dużo satysfakcji oraz zadowolenia. Czasami szło jej lepiej, innym razem ciężej i trudniej, ale dawała sobie radę. Byłam z niej bardzo dumna! I nadal jestem!
Niekiedy zastanawiałam się, jaki zawód będę wykonywała, gdy doczekam wieku mamy. Może też zostanę krawcową? A może kimś jeszcze innym?
Całe życie przede mną, aby się tego dowiedzieć i poznać prawdę o samej sobie! A wracając do zajęć, na które uczęszcza mama. Czasami słyszałam, jak siostra Immaculata daje mamie wskazówki, co do lepszej jakości wykonywanej przez nią pracy, a Paloma chętnie je wdraża w życie.
Codziennie i w każdej minucie leżakowania pod sercem Palomy, czułam – i słyszałam – jego bicie. Na ogół biło równo i zdecydowanie niczym przysłowiowy dzwon, ale niekiedy - i w przyspieszonym tempie. Bywało, że biło w niespokojnym rytmie, gdy Paloma coś bardzo mocno przeżywała, albo gdy czuła silne zaniepokojenie, zazwyczaj chodziło o różne, codzienne sprawy albo chwile po usamodzielnieniu się. Czy obawiała się, jak i czy podoła temu odpowiedzialnemu zadaniu? Z pewnością tak właśnie było.
Na przykład weźmy dzień, kiedy to po zajęciach z szycia, siostra Immaculata poprosiła Palomę, aby ta została na chwilę, gdyż chce z nią porozmawiać na pewny temat.
– Czy coś się stało, proszę siostry? – zapytała mama, bardzo niespokojnie, bo nie wiedziała, co zrobiła źle.
A może za mało się starała? Była zbyt nieporadna? Różne myśli mogły jej przychodzić do głowy, byłam tego świadoma, usłyszawszy poważny głos naszej opiekunki. Próbowała odpowiedzieć sobie na to trudne pytanie, ale nie znalazła żadnej sensownej odpowiedzi.
Gdy wszystkie podopieczne - uczennice już wyszły, siostra poprosiła mamę, aby podeszła bliżej i usiadła na krześle blisko niej.
– Jestem z ciebie dumna, Palomo. Zrobiłaś duże postępy odkąd do nas przybyłaś – powiedziała siostra Immaculata.
"Ja też! Ja też" – miałam ochotę śpiewać z radości, gdy usłyszałam pochwałę pod adresem mojej zdolnej mamy.
– Dziękuję, siostro – mama odpowiedziała skromnie. – Staram się.
– To dobrze – przyznała zakonnica. – Przyniosłam list, który przybył do ciebie dzisiaj.
– Do mnie? – wskaźnik zdziwienia w duszy mamy, zaczynał wskazywać coraz to wyższą skalę. – Ale od kogo? Nie mam żadnej rodziny, nikogo, kto by mógł napisać...
– Na kopercie widnieje tylko podpis "Juan - Gilberto", nasz adres i nic więcej. Czy znasz tego mężczyznę, Palomo? – zakonnica musiała się martwić, że mama rzuci wszystko i zaprzepaści tym samym daną jej szansę, biegnąc do jakiegoś młodzieńca, tylko z powodu paru ciepłych słów napisanych w liście.
– Juan - Gilberto to ojciec Fasolki, ale nie uważam za konieczne, aby utrzymywać z nim jakiekolwiek kontakty – zapowiedziała stanowczo i konkretnie Paloma. – Miałam z nim same kłopoty, opuścił mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia, znajdując sobie kogoś z jego sfery. Przepraszam za wyrażenie, siostro Immaculato, mam na myśli inną pocieszycielkę. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu!
– Co w takim razie zrobisz z listem, Palomo? – zakonnica nie zamierzała podejmować żadnych, nawet najmniejszych, decyzji za swoją podopieczną, tyle przynajmniej dotarło do mojej łepetyny.
Mama nie namyślała się długo, więc po kilku sekundach usłyszałam znowu jej zdecydowany głos:
– Spalę po prostu ten list albo podrę i wyrzucę.
Siostra zakonna wyciągnęła w stronę mojej mamy rękę z listem, który trzymała w swej pomarszczonej dłoni. Idealnie wyczułam tę chwilę, ponieważ mama na krótko wstrzymała oddech, a potem ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Natomiast moje maleńkie serduszko zabiło żywiej, gdy pomyślałam, że tata dał wreszcie znak życia i że nas obie odnalazł. Jednak i tak uświadomiłam sobie ze smutkiem, że mamusia nigdy nie otworzy tego listu, niestety, i nie będzie wiedziała, co zostało w nim napisane!
Tak, jak byłam pełna optymizmu oraz nadziei, tak opanował mnie przemożny smutek.
"Ech, tato... Nie wiem, co napisałeś, lecz nic z tego nie będzie" – wzdychałam, markotniejąc w myślach.
Chciałam mieć oboje rodziców, to jest, i tatę i mamę, jednocześnie. Widocznie nie można mieć wszystkiego. Szkoda. W tym przypadku, wielka szkoda!
Smutne myśli sprawiły, iż znowu byłam głodna, więc skupiłam się na "przyjmowaniu jedzonka" za pomocą sznureczka - pępowiny i tak minęło mi parę ładnych chwil.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro