Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I ''Początek''

Odkąd uciekły z domu planowały uzbierać dość pieniędzy na przepłynięcie statkiem do Essos i to tam się osiedlić, w którymś z Wolnych Miast. Ich plany się zmieniły, kiedy okazało się, że zdobycie pieniędzy wcale nie jest takie łatwe. Szczególnie jak ma się wyrzuty sumienia, gdy się kogoś okradnie.

Kiedy Amalthea myślała o sytuacji, która miała miejsce dwa lata temu i ich pobycie na Północy, to jeszcze wtedy nie myślałaby, że życie jej oraz Ryledii potoczy się właśnie w tę stronę. Nie sądziła, że wrócą na Północ, wydawało jej się, że najlepiej żyje im się na ziemiach Reach bądź Dorzecza. W końcu dorastały w Reach, tamte tereny znały najlepiej.
Ale po dwóch latach znowu znalazły się w Królestwie Północy, i to całkiem daleko. Wcześniej co prawda dotarły dalej, bo aż do jakiejś wioski między Winterfell a Dreadfort, ale powiedziały sobie wtedy, że już w ogóle nie będą chciały tu przyjeżdżać. Zimno, musiały kupić sobie cieplejsze płaszcze i buty, na noce zatrzymywać się w gospodach... Było to po prostu nieopłacalne.

Jednak coś sprowadziło je tu z powrotem. A konkretniej nieco na południe od Moat Cailin. Zaczęły swoją podróż tam, kiedy dowiedziały się o śmierci Króla Roberta i o tym, że Północ zwołała chorążych i wypowiada wojnę Lannisterom.

— Powinnyśmy kupić sobie jakiś dobry rocznik z Dorne i urządzić zabawę. — to powiedziała jej Ryledia, kiedy doszły ich słuchy o zmianie na tronie.

W końcu to Król Robert zawsze był największym zagrożeniem dla życia Amalthei - chociaż jego śmierć nie znaczyła wcale, że nagle będzie całkowicie bezpieczna. Nie wątpiła, że wciąż było mnóstwo ludzi, którzy nienawidzili Targaryenów i najrozsądniej było ukrywać swoją prawdziwą tożsamość.

Na pewno byłoby łatwiej gdyby były w stanie wyjechać na inny kontynent. Tam nikt nie zwracałby uwagi, gdyby Amalthea nie założyła swojej ciemnoczerwonej peruki, tylko rozpuściła swoje srebrne fale.
Zresztą w tym kierunku potoczyłaby się ich historia, gdyby Ryledia przystała na propozycję Amalthei. Mianowicie chodziło o sprzedanie włosów. Długie, srebrne, lekkie loki byłyby bardzo drogie. Dziewczyna chciała je ściąć najwyżej jak się dało - i tak nosiła przecież perukę - i sprzedać przynajmniej za tyle, by wystarczyło na przepłynięcie statkiem dla ich obu. Ale usłyszała wtedy:

— Nie. Nie będziesz się sprzedawać.

Amalthea nie postrzegała tego w ten sposób. Dla niej były to tylko włosy, co prawda piękny, ale jednocześnie uciążliwy element jej wyglądu. Szczególnie że im były dłuższe, tym ciężej było je upchać pod peruką.

Poza tym argumentem, Ryledia dodała jeszcze, że wcale nie tak łatwo byłoby im znaleźć kupca, a jak już taki by się znalazł, to na pewno zapytałby je skąd mają te włosy. I wtedy co? Powiedziałyby, że leżały sobie na ziemi? A jakby przyznały, że należały do Amalthei, to ryzykowałyby tym, że kupiec domyśli się ich sekretu.

Wracając do ich obecnej sytuacji, Amalthea zaczęła nabierać podejrzeń czemu tu wróciły. Gdy przesiadywały w jednej z Gospód, wstąpiło do niej kilku wojskowych, raczej wysoko urodzonych. Oczywiście, poszukiwali komfortu normalnego łóżka, które zostawili w domach wyruszając na wojnę. Albo i kobiet, jedno z dwóch.
W każdym razie, tym razem nikt ich nie nachodził - a nawet jeśli, to po grzecznej odmowie zostawiał je w spokoju (o ile nie był pijany, wtedy potrzebował drobnej pomocy, w postaci popchnięcia w stronę kolegów) - to raczej... one nachodziły kogoś, a dokładniej Ryledia. 

Amalthea nie znała prawdziwej natury tego zachowania przyjaciółki, kiedy przysiadała się i rozmawiała z wojskowymi, śmiała się i piła z nimi. Czasem trzymała przy tym Amaltheę obok siebie, a czasem zostawiała przy innym stole - lecz wtedy spoglądała na nią dyskretnie niemal co chwilę, by mieć pewność, że nic jej nie grozi, nikt jej nie zaczepił. 
Srebrnowłosa pomyślała w końcu, że jej bliska przyjaciółka musiała się zakochać. A dokładniej tym co popchnęło ją do tego wniosku było to, że kiedy jeden z mężczyzn zaproponował im, by razem z nimi podróżowały, od obozu do obozu - oczywiście nie by walczyły, brońcie bogowie, były kobietami. Chodziło tylko o... dotrzymanie towarzystwa. Poza tym, znały się trochę na opatrywaniu ran i gotowaniu, więc zawsze mogły się na coś przydać. Szczególnie, że miały swoje konie, więc podróżowanie nie będzie dla nich problemem.

I tak właśnie wylądowały pośrodku obozu wojskowego. Siedziała obok Ryledii na pniu drzewa przy ognisku, nad którym piekły się akurat króliki. Nie czuła się tu zbyt dobrze, a tym bardziej nie tak swobodnie jak Ryledia. Zastanawiała się czy tak samo jak ona czuje na sobie wzrok innych i zastanawiała się co myślą wszyscy ci mężczyźni. W końcu swoje żony - o ile je mieli - zostawili w domach...
Chciała poruszyć ten temat z Ryledią, ale po pierwsze: nie chciała przerywać rozmowy, a po drugie: nie wyglądała, jakby miała takie same myśli. Może dobrze to maskowała, a może wcale ich nie miała. W końcu dzieliło je trochę krwi.

Siedziała i patrzyła się na swoje palce, bawiąc się nimi, aż jej się to znudziło. Rozmowa również jej nie interesowała, nie zakrawała o żadne tematy, w których mogłaby się wypowiedzieć, więc siedziała prawie cały czas cicho.

Westchnęła i rozejrzała się. Nie spodziewała się zobaczyć żadnej znajomej twarzy, chociaż gdzieś w głębi miała nadzieję, że zobaczy tego chłopaka, który dwa lata temu wraz z ojcem ocalił ją i Ryledię. W końcu to on zwołał chorążych i przewodził wojsku, więc musiał gdzieś tu być. Ale obóz z jakoś dwudziestoma tysiącami ludzi jest ogromny. Szansa na to, że go gdzieś zobaczy była-

Dostrzegła kobietę, która wchodzi do jakiegoś namiotu. Od razu zwróciła na to uwagę, w końcu nie spodziewała się w obozie wiele więcej kobiet. Szczególnie, że ta wyglądała na znacznie starszą od niej.
Wychyliła się trochę na swoim miejscu, ale i tak nie była w stanie dostrzec nic co się działo w namiocie, do którego weszła. Jednak teraz jej uwaga w końcu na czymś się skupiła poza wykręcaniem palców i słuchaniem nudnej rozmowy. Patrzyła się na namiot tak długo, aż w końcu potwierdziły się jej przypuszczenia: kobieta, którą zauważyła to była Lady Stark. Ona wyszła pierwsza po kilkunastu minutach - tak, przez cały ten czas Amalthea patrzyła się na jeden i ten sam namiot - a jakiś czas później wyszedł jej najstarszy syn w towarzystwie jeszcze kogoś, w jego wieku albo góra pięć lat starszym. Od razu go rozpoznała, nawet z tej odległości - a dzieliło ich jakieś kilkanaście metrów.

Nie zmienił się zbytnio, poza tym, że miał brodę. Wciąż jego włosy kręciły się w drobne loki, wciąż miał błękitne oczy, wciąż ciepły, gruby płaszcz, wciąż srebrna przypinka z wilkorem zdobiło zapięcie owego płaszcza.

Na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, całkowicie niespodziewanie. Przeklęła w myślach, że spojrzał akurat w jej kierunku i ją zauważył, ale na jej twarzy widać było jedynie delikatny rumieniec, gdy szybko odwracała się z powrotem do ogniska. Oparła łokcie na udach i położyła dłonie na policzkach, by ukryć ich róż zanim ktoś by to zauważył.

W końcu miała ile, siedemnaście lat? I właśnie zobaczyła po raz kolejny chłopaka, dla którego już kiedyś zatrzepotało jej serce, i którym mówiła Ryledii tak długo, że prawie zamęczyła ją na śmierć.
Teraz znowu czuła przyspieszone bicie serca, ale szybko się uspokoiła.

A przynajmniej do czasu.

— Lady? — prawie podskoczyła, kiedy usłyszała za sobą jego głos. Powinna się tego spodziewać, w końcu rozmowa ucichła aż do tego momentu, kiedy Robb skinął głową i uśmiechnął się, że wszystko w porządku, niech sobie rozmawiają, on podszedł tu tylko dla jednej osoby. — Cóż za nieoczekiwane spotkanie.

Był ledwie rok starszy od niej, nawet nie cały, też cały czas przeżywał ten moment, kiedy jego wzrok padł na piękną dziewczynę i zatrzymał się na niej nieco za długo. Wtedy, w gospodzie, zrobił wszystko byleby to ukryć, ale ojciec i tak później się z nim trochę na ten temat podrażnił. Oczywiście, że zauważył. Nic nie było dla Robba równie krępujące, chociaż teraz oddałby wszystko, by mieć ojca z powrotem przy sobie, nawet jeśli miałby się z nim kłócić, że absolutnie nigdy żadna kobieta mu się nie spodobała, nie na poważnie.
Na ten temat mógłby podyskutować ewentualnie z Theonem, chociaż wolałby zachować to dla siebie. Sam w życiu nie zacząłby takiej rozmowy, jego odczucia były tylko jego.

Ale teraz postanowił do niej podejść. Mógł to zignorować, pomyśleć, że tylko mu się wydaje, że to na pewno nie jest ona. W końcu nawet nie znał jej imienia. Ani jej, ani jej towarzyszki. Nie potrafił jednak odpuścić, nigdy tego nie umiał.

— Niestety nie w lepszych okolicznościach niż ostatnio.

— Obiło mi się o uszy, że dołączyły się dwie kobiety, ale żałuję, że od razu nie zapytałem o imię. Chociaż nawet nie miałem okazji go jeszcze poznać. — no tak, przecież żadna z nich się nie przedstawiła, gdy mieli tę przyjemność spotkać się wtedy w gospodzie. — Mógłbym?

— Amalthea. — odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie.

— Jestem Robb Stark.

Chciała powiedzieć, że wie jak się nazywa - w końcu była wykształcona, a przynajmniej na tyle, by wiedzieć co trzeba o świecie i znać najważniejsze rody Westeros, ale głos uwiązł jej w gardle. Dlaczego? Bo Robb ujął jej rękę i uniósł ją do ust, całując jej wierzch. Może to tylko niewinny, grzecznościowy gest, ale jej serce przyspieszyło, grożąc tym, że zaraz na jej twarzy pojawi się rumieniec.

— A twoja przyjaciółka? — zapytał, wyglądając za nią na brunetkę, która wciąż była zajęta rozmową z żołnierzami.

Zwlekała chwilę z odpowiedzią, myśląc o tym jak przed chwilą jego usta złożyły delikatny pocałunek na jej dłoni, o cieple jego delikatnego uścisku, kiedy jeszcze ujmował jej dłoń.

— Ryledia. — też się na nią obejrzała, ale tylko na chwilę, gdyż zdecydowanie wolała przyglądać się chłopakowi, który poruszył jej dziewczęce serce niż przyjaciółce, z którą była na co dzień.

— Mam nadzieję, że nie miałyście przez te dwa lata żadnych nieprzyjemnych przygód jak w tamtej gospodzie. — naprawdę chciał, by tak było, mimo iż szanse były niewielkie. W końcu samotnie podróżujące kobiety są niestety często zaczepiane. Ale nie wyglądały, jakby były w złym stanie. 

Gdyby nie to samotne podróżowanie, zakładałby, że mają gdzieś niedaleko rodzinę, u której mogą się zatrzymać - przynajmniej jedna z nich. Nie wyglądały, jakby mogły być siostrami, lecz wszystko mogło być możliwe. Założył, że skoro Amalthea nie przedstawiła ich w ten sposób, nie łączą ich więzy głębsze niż przyjaźń.
Wciąż - samotnie podróżujące panny to było proszenie się o kłopoty. Z tego powodu cieszył się, że zostaną z nimi, przynajmniej na jakiś czas. Nie był to oczywiście jedyny powód, ale jeszcze nie chciał się do tego przyznawać. Póki co chciał ją... poznać. Tak po prostu. 

Nie mógł zaprzeczyć, podobała mu się - miał przecież oczy. Komu nie podobałaby się zgrabna dziewczyna, z wcięciem w talii, niczego sobie biustem, oczami jak bursztyny i długimi włosami o kolorze wina? 
Zresztą to dlatego posunął się w grzeczności do tego, by ucałować jej dłoń przedstawiając się. Gest okazania szacunku, ale jednocześnie miał nadzieję, że wywarł na niej wrażenie i Amalthea odwzajemni chęć poznania się.

Co prawda ma swoje obowiązki, prowadzi ludzi na wojnę, chce ocalić ojca, ale w ciągu dnia towarzyszą mu też długie chwile, w których jest sam ze swoim myślami. Chętnie zapełniłby je jej osobą, oczywiście jeśli się na to zgodzi.

A jeśli nie, to będzie musiał się bardziej postarać, niż tylko pocałować jej dłoń, patrząc przy tym prosto w oczy.

— Całe szczęście nie. — było to drobne kłamstwo z jej strony, bo życie jej i Ryledii nigdy nie było proste, nawet przed ucieczką z domu.

Nad Amaltheą zawsze wisiał taki sam strach jak nad jej ojcem: zostanie rozpoznanym. Z czasem przyzwyczaiła się do tego i mniej się pilnowała, nie dotykając się już co chwilę przy brzegach peruki czy aby jej włosy nie wystają - i pytać o to co chwila Ryledii, kiedy tylko mogła zrobić to dyskretnie...

Obie zdawały sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie za sobą ich podróżowanie, ale nie czuły, jakby miały teraz jakiś inny wybór. Mogłyby się gdzieś zatrzymać na dłużej i osiedlić, lecz jest to bardziej skomplikowane niż się zdaje, wpasować się w społeczność, która już się dobrze zna, a ty jesteś obcy. Podróżowanie dawało im wolność, nawet jeśli ceną było od czasu do czasu ryzykowaniem zdrowiem lub nawet życiem.

Dlatego też Amaltheę zdziwiła szybka zgoda Ryledii na to, jak zostało im zaproponowane dołączenie się do przesuwającego się wojska. 

— Jeśli nie masz nic przeciwko... chciałbym od czasu do czasu zamienić z tobą kilka słów, pani. To bardzo... odprężające, móc porozmawiać o czymś innym niż obecna sytuacja. 

— Czemu "pani"? Może nie jestem szlachetnie urodzona? W końcu podróżuję z miasta do miasta nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej.

— To oczywiste. — kiwnął na nią głową i przesunął po niej wzrok od stóp po sam czubek głowy. — To jak mówisz, jak się nosisz, jak wyglądasz. Kobieta z prostego domu taka nie jest.

— Uważaj, mój Lordzie, może jeszcze okaże się, że jestem zaginioną księżniczką? — rzuciła to żartobliwie, razem z nim się z tego śmiejąc. Zignorowała to, jak poczuła, że Ryledia lekko ciągnie ją  tyłu za spódnicę, by uważała, by nie powiedzieć za dużo. Ale to tylko żarty! Nie wziąłby jej przecież na poważnie, każdy by się roześmiał, gdyby usłyszał coś takiego podczas rozmowy z nią.

— Wtedy musiałbym zawołać Maestera, by przypomniał mi wszystkie reguły etykiety, mówiące o zachowaniu w obecności księżniczki. — odparł równie lekkim tonem.

Kontynuowali swoje przekomarzanie się całkowicie nieświadomi dwóch rzeczy:
Po pierwsze: Tak, Ryledia, która siedziała na pniu praktycznie za plecami plecami Amalthei być może kontynuowała swoją rozmowę z żołnierzami, ale jednocześnie dokładnie słuchała konwersacji jej przyjaciółki z Robbem.
Po drugie: Catelyn również ich zauważyła, a dokładniej to, że jej syn nagle zainteresował się jakąś kobietą - skąd ona się tu w ogóle wzięła? Z jednej strony cieszyła się, bo w końcu nie wyglądał na całego spiętego, ale nie znała jej, prawdopodobnie nie była to dla niego w żaden sposób dobra partia i od razu pomyślała o wszystkim, co może pójść źle, jeśli jej syn będzie lekkomyślny.

A taki będzie, jeśli się zauroczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro