ii.
Skarra Mashona nienawidzi oglądać telewizji.
Niezmiennie od kiedy pamięta, nienawidzi srebrnego ekranu i wszystkiego co on wyświetla.
Jego nienawiść do tego przedmiotu powiększyła się po zostaniu osobą publiczną.
Rzuca okiem na ekran, na którym było widoczne zbliżenie na piłkarzy Supa Strikas, z dziką radością obciskujących Shakera, do którego z czasam zaczęli podbiegać tłumami reporterzy, a nawet kibice(!) wybiegli z trybun, a których zaczęła stopniowo wyłapywać ochrona.
Po chwili — kamery nie uchwytują pozostałych zawodników czerwono-białych, oprócz ich wisienki na torcie. Oprócz owej wisienki, reszta piłkarzy drużyny nic nie dostaje. Żadnego wywiadu, ani żadnych zdjęć lub obiektywów w ich stronę.
N I C.
A mimo wszystko w dalszym ciągu wychwalają Shakera pod niebiosa.
Nawet jak dostają za to nic w zamian.
Gdzieś na krótko miga na monitorze widok El Matadora z rozłożonymi rękoma.
Ewidentnie coś mówi w stronę zbiegowiska wokół najmłodszego zawodnika Ligii.
Ciekawe ile zajmie El Matadorowi, jak i samemu team'owi Strikas zdanie sobie sprawy, że gdyby nie Shaker to nikt by się nimi nie interesował.
Skarra czuje, że skręca mu się żołądek, a płuca się zaciskają.
— Daj mi to — warczy szeptem w stronę Dingaana i wyrywa mu z ręki pilota, a telewizor zalewa się czernią.
Dingaan mierzy go zatroskanym spojrzeniem i oczami potrąconego szczeniaka, a Skarra czuje gorzko-kwaśny posmak pod językiem.
Unikając spojrzenia kolegi, odwraca się do niego plecami.
Skarra wygląda dzisiaj jak jeszcze większe nieszczęście niż zazywczaj. Ma wory pod oczami, a jego zmęczony siedzeniem do późna organizm, go zawodzi w najmniejszych czynnościach, a mózg jest jeszcze bardziej rozdrażniony, a przez to jeszcze bardziej podatny na agresję.
Dopiero po czasie rejestruje, że od dłuższego czasu uderza pięścią w ścianę obłożoną dekoracyjnymi cegłami. Tak samo dopiero po czasie orientuje się, że z kłykci zaczyna mu schodzić popękana skóra.
Często nie odczuwa bólu zadawanego samemu sobie, chyba że dochodzi do momentu kulminacyjnego, gdy czuje, że robi mu się siniak, lub zaczyna ciec z rany krew.
•
Kiedy wchodzi do salonu w swoim domu, wita go jakże niecodzienny widok — wyczujcie ten sarkazm.
Skarra rzuca tylko przelotne spojrzenie na jeszcze jedną osobę w jego domu, po czym kieruje się do pomieszczenia, połączonego z salonem, którym jest kuchnia.
Podchodzi do lodówki, bierze z niej jogurt — wypija niemal połowę na jednym łyku, po czym niechętnie odwraca się do człowieka naprzeciwko.
Vincent.
Vincent już siedzi na fotelu w salonie, ubrany w dokładnie dobrany garnitur i dokładnie wypastowane buty.
Wygląda jak lord z hollywoodzkich filmów.
Znaczy, gdyby tylko w Hollywood była pokazywana czarna arystokracja — to tak.
Ewentualnie jak Włoch, z tandetnych filmów o mafii.
Ach, Vincent.
Szczerze? Skarra nigdy nie był w stanie pojąć jednej rzeczy.
A mianowicie tego, czemuż ten człowiek nigdy nie miał zamiaru ponieść za niego odpowiedzialności.
Skarra doskonale wiedział, że byli spokrewnieni, nie wiedział wprawdzie w jakim stopniu, ale byli. I to zdecydowanie jakoś blisko. Niezależnie czy był jego bratankiem, siostrzeńcem lub nawet synem i tak go ciekawiło dlaczego tak bardzo Vincent się nim nie obchodził, i jedynie przypominał sobie o jego istnieniu, gdy potrzebował kogoś do wykonania jakiegoś kolejnego, cwaniackiego planu.
Vince wyciąga nagle paczkę papierosów z kieszeni marynarki i kładzie ją na mały stolik przed sobą, przy czym obok Skarry, który zasiada na kanapie.
Po drodze w marynarce odnajduje się uchwyt i zapalniczka.
Vince nikotynowy wytwór wkłada na uchwyt od papierosa, podpalając papierowy materiał.
Skarra bierze papierosa między palce, odbierając zapalniczkę od Vince'a.
Trwa cisza, a pokój i ubrania obojgu mężczyzn przesiąkają zapachem dymu.
— Musimy coś wymyślić — mówi zachrypniętym, ale pewnym głosem Vince.
Skarra marszczy brwi. Wie do czego to zmierza. Kolejna moralizatorska przemowa.
— Ta — mówi wręcz za bardzo skrzekliwym tonem, przez co się karci w myślach, a z jakiś niewiadomych przyczyn czuje też mdłości.
— Próbują nas wytrącić z równowagii — dodaje, kompletnie ignorując słowa potwierdzenia od strony Skarry.
Skarra w głowie cytuje kolejno następne słowa Vince'a, które wyjdą za chwilę z jego ust.
— Mhm — przytakuje, zaciągając się dymem, aż czuje, że ten piecze go w podniebienie.
— Forma Shakera przewyższa tą jego ojca. Nie zdziwie się jak za niedługo pobije jego rekord — twierdzi z obrzydzeniem na twarzy Vincent, wypuszczając odrobinę szaroczarnego powietrza z ust. — Mógłbyś go pokonać, gdybyś tylko chciał.
Skarra ma dość i jedyne o czym myśli to o tym, żeby wyprosić stąd Vince'a.
Jednak wie, że nie ma to najmniejszego sensu, tak więc jedynie siedzi, tam gdzie siedzi i słucha tego co Vince mu pierdoli nad głową, a jego mózg nieumyślnie niektóre słowa wsiąka jak gąbka.
•
— Ogarnij się — mruczy do samego siebie.
Jest późne popołudnie. Vince zdołał już sobie pójść, a Skarra zdołał zauważyć, jak znowu jego procesy myślowe go zawodzą.
Skarra czasami rozkminia kompletnie randomowe rzeczy. Ma natłoki myśli i natręctwa. Doprowadza to do szału, zwłaszcza gdy jest się ze sobą sam na sam.
Wciera ręce w dresy, potem przejeżdza nimi po twarzy. Nie potrafi się skupić, lub też się nie skupić.
W dalszym ciągu siedzi na kanapie w salonie. W końcu jednak wstaje, czując odrętwienie na dolnych kończynach. Wstaje, idzie parę kroków, przez co napotyka się na okno. Za oknem zaczyna powoli panować ciemność i tylko jedynie parę pasków czerwonopomarańczowego koloru utrzymuje się przy horyzoncie.
Jego ręka nieumyślnie wędruje — tak jakby żyła własnym życiem — do klamki oraz równie szybko odchodzi od niej, a sam Skarra w sumie nie wie co chciał teraz zrobić, więc też odwraca siłą woli wzrok od widoku zza szklanym prostokątem i kieruje się w górę, po schodach.
•
Skarra najbardziej lubi imprezy lub też innego rodzaju uroczystości zwłaszcza takie z alkoholem i używkami, głównie dlatego, bo wtedy jego nerwy i głowa zapadają w stan dosłownej nicości. Nic nie czuje, mózg nie przetwarza niczego, oczy ledwo co rejestrują. Nie ma niczego.
N I C Z E G O.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro