Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ii.

                  Skarra Mashona nienawidzi oglądać telewizji.

Niezmiennie od kiedy pamięta, nienawidzi srebrnego ekranu i wszystkiego co on wyświetla.

Jego nienawiść do tego przedmiotu powiększyła się po zostaniu osobą publiczną.

Rzuca okiem na ekran, na którym było widoczne zbliżenie na piłkarzy Supa Strikas, z dziką radością obciskujących Shakera, do którego z czasam zaczęli podbiegać tłumami reporterzy, a nawet kibice(!) wybiegli z trybun, a których zaczęła stopniowo wyłapywać ochrona.

                      Po chwili — kamery nie uchwytują pozostałych zawodników czerwono-białych, oprócz ich wisienki na torcie. Oprócz owej wisienki, reszta piłkarzy drużyny nic nie dostaje. Żadnego wywiadu, ani żadnych zdjęć lub obiektywów w ich stronę.

N I C.

A mimo wszystko w dalszym ciągu wychwalają Shakera pod niebiosa.

Nawet jak dostają za to nic w zamian.

Gdzieś na krótko miga na monitorze widok El Matadora z rozłożonymi rękoma.

Ewidentnie coś mówi w stronę zbiegowiska wokół najmłodszego zawodnika Ligii.

Ciekawe ile zajmie El Matadorowi, jak i samemu team'owi Strikas zdanie sobie sprawy, że gdyby nie Shaker to nikt by się nimi nie interesował.

Skarra czuje, że skręca mu się żołądek, a płuca się zaciskają.

— Daj mi to — warczy szeptem w stronę Dingaana i wyrywa mu z ręki pilota, a telewizor zalewa się czernią.

Dingaan mierzy go zatroskanym spojrzeniem i oczami potrąconego szczeniaka, a Skarra czuje gorzko-kwaśny posmak pod językiem.

Unikając spojrzenia kolegi, odwraca się do niego plecami.

Skarra wygląda dzisiaj jak jeszcze większe nieszczęście niż zazywczaj. Ma wory pod oczami, a jego zmęczony siedzeniem do późna organizm, go zawodzi w najmniejszych czynnościach, a mózg jest jeszcze bardziej rozdrażniony, a przez to jeszcze bardziej podatny na agresję.

Dopiero po czasie rejestruje, że od dłuższego czasu uderza pięścią w ścianę obłożoną dekoracyjnymi cegłami. Tak samo dopiero po czasie orientuje się, że z kłykci zaczyna mu schodzić popękana skóra.

Często nie odczuwa bólu zadawanego samemu sobie, chyba że dochodzi do momentu kulminacyjnego, gdy czuje, że robi mu się siniak, lub zaczyna ciec z rany krew.

Kiedy wchodzi do salonu w swoim domu, wita go jakże niecodzienny widok — wyczujcie ten sarkazm.

Skarra rzuca tylko przelotne spojrzenie na jeszcze jedną osobę w jego domu, po czym kieruje się do pomieszczenia, połączonego z salonem, którym jest kuchnia.

Podchodzi do lodówki, bierze z niej jogurt — wypija niemal połowę na jednym łyku, po czym niechętnie odwraca się do człowieka naprzeciwko.

                        Vincent.

                        Vincent już siedzi na fotelu w salonie, ubrany w dokładnie dobrany garnitur i dokładnie wypastowane buty.

Wygląda jak lord z hollywoodzkich filmów.

Znaczy, gdyby tylko w Hollywood była pokazywana czarna arystokracja — to tak.

Ewentualnie jak Włoch, z tandetnych filmów o mafii.

Ach, Vincent.

Szczerze? Skarra nigdy nie był w stanie pojąć jednej rzeczy.
A mianowicie tego, czemuż ten człowiek nigdy nie miał zamiaru ponieść za niego odpowiedzialności.
Skarra doskonale wiedział, że byli spokrewnieni, nie wiedział wprawdzie w jakim stopniu, ale byli. I to zdecydowanie jakoś blisko. Niezależnie czy był jego bratankiem, siostrzeńcem lub nawet synem i tak go ciekawiło dlaczego tak bardzo Vincent się nim nie obchodził, i jedynie przypominał sobie o jego istnieniu, gdy potrzebował kogoś do wykonania jakiegoś kolejnego, cwaniackiego planu.

Vince wyciąga nagle paczkę papierosów z kieszeni marynarki i kładzie ją na mały stolik przed sobą, przy czym obok Skarry, który zasiada na kanapie.

Po drodze w marynarce odnajduje się uchwyt i zapalniczka.

Vince nikotynowy wytwór wkłada na uchwyt od papierosa, podpalając papierowy materiał.

Skarra bierze papierosa między palce, odbierając zapalniczkę od Vince'a.

Trwa cisza, a pokój i ubrania obojgu mężczyzn przesiąkają zapachem dymu.

— Musimy coś wymyślić — mówi zachrypniętym, ale pewnym głosem Vince.

Skarra marszczy brwi. Wie do czego to zmierza. Kolejna moralizatorska przemowa.

— Ta — mówi wręcz za bardzo skrzekliwym tonem, przez co się karci w myślach, a z jakiś niewiadomych przyczyn czuje też mdłości.

— Próbują nas wytrącić z równowagii — dodaje, kompletnie ignorując słowa potwierdzenia od strony Skarry.

Skarra w głowie cytuje kolejno następne słowa Vince'a, które wyjdą za chwilę z jego ust.

— Mhm — przytakuje, zaciągając się dymem, aż czuje, że ten piecze go w podniebienie.

— Forma Shakera przewyższa tą jego ojca. Nie zdziwie się jak za niedługo pobije jego rekord — twierdzi z obrzydzeniem na twarzy Vincent, wypuszczając odrobinę szaroczarnego powietrza z ust. — Mógłbyś go pokonać, gdybyś tylko chciał.

Skarra ma dość i jedyne o czym myśli to o tym, żeby wyprosić stąd Vince'a.

Jednak wie, że nie ma to najmniejszego sensu, tak więc jedynie siedzi, tam gdzie siedzi i słucha tego co Vince mu pierdoli nad głową, a jego mózg nieumyślnie niektóre słowa wsiąka jak gąbka.

— Ogarnij się — mruczy do samego siebie.

Jest późne popołudnie. Vince zdołał już sobie pójść, a Skarra zdołał zauważyć, jak znowu jego procesy myślowe go zawodzą.

Skarra czasami rozkminia kompletnie randomowe rzeczy. Ma natłoki myśli i natręctwa. Doprowadza to do szału, zwłaszcza gdy jest się ze sobą sam na sam.

Wciera ręce w dresy, potem przejeżdza nimi po twarzy. Nie potrafi się skupić, lub też się nie skupić.

W dalszym ciągu siedzi na kanapie w salonie. W końcu jednak wstaje, czując odrętwienie na dolnych kończynach. Wstaje, idzie parę kroków, przez co napotyka się na okno. Za oknem zaczyna powoli panować ciemność i tylko jedynie parę pasków czerwonopomarańczowego koloru utrzymuje się przy horyzoncie.

Jego ręka nieumyślnie wędruje — tak jakby żyła własnym życiem — do klamki oraz równie szybko odchodzi od niej, a sam Skarra w sumie nie wie co chciał teraz zrobić, więc też odwraca siłą woli wzrok od widoku zza szklanym prostokątem i kieruje się w górę, po schodach.

Skarra najbardziej lubi imprezy lub też innego rodzaju uroczystości zwłaszcza takie z alkoholem i używkami, głównie dlatego, bo wtedy jego nerwy i głowa zapadają w stan dosłownej nicości. Nic nie czuje, mózg nie przetwarza niczego, oczy ledwo co rejestrują. Nie ma niczego.

N I C Z E G O.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro