II
Kiedy przeszłam przez dębowe drzwi, ukazał się moim oczom wielki salon, w którym dominował beż i biel. W tym domu spędziłam wszystkie weekendy w gimnazjum i liceum. Nie wyobrażałam sobie soboty bez zrywania nocki przy oglądaniu filmów z Hope. Zdjęłam z ramion torebkę i położyłam ją na skórzanym fotelu.
- Nic się tu nie zmieniło - powiedziałam.
Przyjaciółka tylko usiadła na kanapie obok mnie i popatrzyła na mnie porozumiewawczo.
- No co? - dodałam po chwili.
- Nie mów, że nie wiesz o czym mówię - zaśmiała się.
- Objaśnij mi - zawtórowałam jej śmiechem.
- To pewnie z zimna - udawała mój głos i gestykulowała rękami.
- No weź już przestań - usiadłam obok Hope.
- A powiesz mi dlaczego z takim uśmiechem patrzyłaś w samochodową szybę? Co? - uderzyła mnie w twarz poduszką. - Dziewczyno! A o tym facecie pod areną to nie wspomnę! Zakochałaś się! - krzyknęła.
Mam nadzieję, że nie widziała kto to był.
- Nie prawda! - odpowiedziałam i zabrałam jej poduszkę, którą zamierzała się do kolejnego ciosu. Jednocześnie byłam szczęśliwa i zdenerwowana. - Może zmienimy temat?
- Skoro chcesz. A nie jesteś może głodna?
Popatrzyła na nią spode łba.
- A co masz? - zaśmiałam się.
- Pizze. Twoją ulubioną.
- Dawaj!
Była 2:30. Powoli zbierałam się do łóżka. Wzięłam szybki prysznic i wróciłam na dół po torebkę, która tam zostawiłam. Hope zalegała na kanapie z miską chipsów, ledwo trzymaną w ręce. Gdy zauważyłam, że dziewczyna zasnęła, odłożyłam przekąskę na stolik do kawy i wyłączyłam telewizor. Zabrałam torbę i wróciłam na górę, po czym rzuciłam ją na łóżko i otworzyłam. Szukałam telefonu, jednak to co znalazłam było o niebo lepsze. To numer telefonu. Do niego. Do Bruno.
Opadłam na materac z taką samą siłą jak moja torebka. A nie rzuciłam nią lekko. Co teraz? Zadzwonić, czy nie? Zadzwonię. Nie! Nie mogę! Ale przecież gdybym nie mogła to nie dałby mi go. Tak? Może jeszcze poczekam...
Co jest ze mną nie tak? No tak, wiem.
Zwidy
Niepoprawne marzycielstwo
Niezdecydowanie
Nadpobudliwość
Coś jeszcze? Tak i to dużo, ale nie będę wymieniać moich niezliczonych wad, gdy powieki same mi się zaklejają. Chociaż przyznam, że niespodzianka w torebce bardzo mnie rozbudziła.
Kiedy przez okna w pokoju gościnnym zaczęły wpadać ciepłe, jak na marzec promienie słońca, a bezczelny budzik zaczął wiercić mi dziurę głowę, wydając z siebie powtarzający się odgłos, myślałam, że to wszystko mi się przyśniło. Że jest to zbyt piękne, aby było prawdziwe.
- To prawda - powiedziałam szeptem, gdy spoglądałam na torebkę i szukałam wzrokiem małej kartki. Jest. Leży obok mojego telefonu. Korci mnie, żeby zadzwonić. Nawet bardzo. Ale co ja mu powiem?
Nic mu zapewne nie powiem, bo od razu mnie zatka! Cała ja. Muszę zacząć nad tym panować.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Schowałam szybko karteczkę z powrotem do torby i wstałam z łóżka.
- Proszę! – powiedziałam w końcu, gdy już wygramoliłam się z miękkiej pościeli.
Do pokoju weszła uśmiechnięta, jak zawsze, Hope z tacką z dwoma kubkami kawy i talerzami z rogalikami wypełnionymi czekoladą. Moje ulubione śniadanie. Kiedy byłam nastolatką, jadłyśmy takie w każdy, spędzany wspólnie weekend. Położyła jedzenie na nocnej szafce i usiadła na łóżku, zachęcając mnie ręką do tego samego. Czułam i wiedziałam, że mogę jej o tym powiedzieć, ale po prostu się bałam.
- Zawiozę cię za jakąś godzinę pod hotel i zabierzesz strój kąpielowy – zaczęła. – Niedaleko centrum handlowego otworzyli nowy basen.
Zaśmiałam się i przytaknęłam, po czym sięgnęłam po śniadanie.
- Ale wiesz, ten basen to chyba nie najlepszy pomysł – rzekłam z uśmiechem, a Hope już wiedziała, że powiem coś na tyle złośliwego, że będzie mogła mnie walnąć poduszką w twarz. Widziałam to w jej oczach. Na szczęście nigdy nie na siebie nie obrażałyśmy, bo wiemy, że życie bez docinków i żartów to nie życie. – Trochę się ostatnio spasłaś – zaczęłam się śmiać. Przyjaciółka zrobiła to samo.
- Taka Miranda Kerr się odezwała! – uderzyła mnie lekko w ramię, przez co wylałam trochę kawy na łóżko, którą właśnie trzymałam w dłoni.
- Dobra, bo zaraz ci zmasakruję cały dom – znów się zaśmiałam. Kiedy skończyłyśmy jeść śniadanie przebrałam się w ciuchy, które miałam zapakowane w torbie, na wypadek gdyby z tamtymi coś się stało i zeszłam do salonu, gdzie czekała Hope. Odważyłam się i zaczęłam rozmowę.
- Hope, możesz mi doradzić? – zapytałam, siadając na skórzanym fotelu.
- Pewnie, wal śmiało!
- Czy jeśli znalazłam numer telefonu w torebce do pewnej osoby, to powinnam zadzwonić, czy nie?
- Czekaj, czekaj. To ta osoba, z którą stałaś pod areną? – uśmiechnęła się zadziornie i przybliżyła, z niecierpliwością czekając na moją odpowiedź.
- Nie wiem – rzekłam szybko. – To jak? Powinnam?
- Jeszcze się pytasz? Wiem, że nie jesteś specjalnie... No wiesz... Społeczna, ale no weź! Dawaj! W tym momencie. – Zaśmiałam się na jej słowa. Musiałam. Po prostu musiałam.
- Dzięki, wiesz.
- No dobra, koniec gadanie. Daj mi ten numer.
Przewróciłam oczami i wygrzebałam go z torby. Podając numer Hope zobaczyłam, jak bardzo trzęsą mi się dłonie.
- Spokojnie, stara – uspokajała mnie, jednak nie wiele to dało.
Oby nie odebrał...
Chwila! Co ja gadam!?
Stało się. Hope wystukała jego numer na moim telefonie i podała mi go. Przyłożyłam komórkę niepewnie do ucha i czekałam, aż sygnał ucichnie i zmieni się w głos Bruno.
- Halo?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro