Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzynaście


                 — HEJ, PRZESTAŃ! — ZAWOŁAŁAM DO osoby biegnącej za mną.

zaśmiałam się, gdy zobaczyłam, że gilbert mnie dogania.

— zwolnij!

zaczęłam biec szybciej, jednocześnie odwracając się i pokazując mu język.

byliśmy na jego podwórku i zaczęła mi się nudzić pielęgnacja jego pięknego konia, więc ukradłam szczotkę i próbowałam z nią uciec.

niedługo później już prawie dogonił, ale potknęłam się o posiekany pień drzewa.

— gilbert! — pisnęłam, zanim prawie upadłam.

chłopak złapał mnie tuż nad ziemią, a ja leżałam zdyszana w jego ramionach.

— mam cię — wyszeptał.

zaczęłam patrzeć mu w oczy i zapomniałam o wszystkim innym, zupełnie, jakbym nie mogła oderwać od niego wzroku.

zaśmiał się i cofnął, by móc usiąść na trawie. szkoda.

— hej, nie śmiej się ze mnie. — wydęłam wargi i skrzyżowałam ramiona.

zaczął bawić się niewielkim kwiatkiem rosnącym na trawie.

moja twarz powróciła od normalności, kiedy na niego popatrzyłam.

— czy twój tata o mnie wie? i co z mary?

— powiedziałem im, że jesteś ranna i z nami zostaniesz. wiedzą, że jesteś służącą i uciekłaś — powiedział, nie podnosząc wzroku znad kwiatka.

— naprawdę tak bardzo im ufasz? — zapytałam. — cudownie musi być mieć kogoś, komu możesz aż tak zaufać.

wtedy przeniosłam wzrok na roślinę. natychmiast zrozumiałam, dlaczego ciągle na niego patrzył. to był piękny kwiatek z niewielkimi płatkami w kolorze nieba. łodyga była niemalże przezroczysta, ale wciąż zielona. miała kolor pięknych oczu gilberta.

byliśmy cicho i patrzyliśmy na tę samą roślinę.

— i gilbert,  nic mi się nie stało. nie martw się o mnie — powiedziałam smutno. gdyby wtedy pozwolił mi odejść, już nigdy bym go nie zobaczyła.

— nie, to czysta przyjemność. gdzie indziej miałabyś zostać?

uśmiechnęłam się i w tamtym momencie miałam ogromną ochotę złapać jego twarz i ją ucałować. wyglądał idealnie.

kącik jego ust był lekko uniesiony ku górze, kiedy patrzył na kwiatka. musiałam powiedzieć mu, że odejdę, nie mogę polegać na kimś, by mnie chronił... jestem silna.

— gilbert.

— hm? — mruknął, ale na mnie nie popatrzył.

— gilbert — powtórzyłam głośniej.

podniósł na mnie wzrok.

— gilbert, chyba nie powinnam... — zaczęłam, ale natychmiast przerwałam, gdy zobaczyłam, jak spogląda za mnie ze zmartwieniem i strachem.

— rosa, pobiegnij za dom i ukryj się za końmi. nawet się nie oglądaj. teraz! — szepnął, nadal na mnie nie patrząc. jego spojrzenie było przyklejone do czegoś za mną.

— c-co? gilbert.

— teraz!

uniosłam sukienkę i pobiegłam do stajni, ukrywając się za koniem, którego wcześniej wyczesywałam.

wyjrzałam przez jego bok i zobaczyłam, jak gilbert rozmawia z jakąś kobietą.

chwila, to była pani andrews i billy!

głośno sapnęłam, gdy billy nagle popatrzył w moim kierunku.

zasłoniłam usta, a łzy popłynęły po moich policzkach.

szybko pobiegłam do domu i wróciłam do mojego pokoju.

niedługo później usłyszałam, jak drzwi frontowe się otwierają.

— pani andrews, przecież mówię, że jej tu nie ma. i jeżeli nie ma pani nakazu przeszukania, nie może pani wejść do mojego domu — powiedział gilbert w pokoju tuż pode mną.

— zamknij się, blythe.

och, ten chłopak.

próbowałam zakryć usta i wstrzymać oddech. co, jeśli usłyszą, jak oddycham?

— myślałem, że słyszałem ją za koniem, ale nie było jej tam. — usłyszałam, jak mówi blondyn. — słuchaj, gilbert. jeśli to jakaś twoja dziwna gra jako zemsta za to, że obraziłem twojego ojca, to zaszło za daleko, stary. kradzież mojej służącej? muszę zapytać, fajnie się nią bawi, co?

z usta gilberta nie wyszły żadne słowa.

— billy! — skarciła go matka.

— och, rosa! gdzie jesteś! mam twoje ulubione jedzenie, mały skunksiku, zdechłe szczury!

— billy, jesteś strasznie niedojrzały.

— cóż, a ty jesteś złodziejem. albo mi ją oddasz, albo na ciebie doniosę.

— nie... o czym mówisz? nie ma jej tutaj!

nagle usłyszałam kroki zbliżające się do mojego pokoju.

— mogę się założyć, że jest w jednym z tych pokojów — powiedział billy i otworzył drzwi do mojego pokoju.

myśl.

szybko ukryłam się za drzwiami.

— widzisz? — sapnął zdyszany gilbert. — nikog...

nagle przełknął ślinę, gdy mnie zauważył.

— co to było, blythe?

próbowałam jak najbardziej się zmniejszyć i zacisnęłam oczy. co ja sobie myślałam? to nie zadziała.

— nikogo. tu. nie. ma. billy, wyjdź z mojego domu, bo zaraz zawołam żołnierza.

przełknęłam ślinę, gdy chłopcy wyszli z pokoju.

kiedy tylko usłyszałam trzaśnięcie frontowych drzwi, wzięłam głęboki oddech, tylko po to, by zostać przestraszona przez gilberta wbiegającego do pokoju.

— jezu, gilbert. przestraszyłeś mni-

— przestań mówić — powiedział i zrobił duży krok w moją stronę, złączając nasze usta.

ten ruch był dość gwałtowny, ale sam pocałunek był powolny — czułam się, jakby trwał wiecznie.

zatkało mnie, ale zdecydowanie nie chciałam go puścić. kocham go.

jednak ten pocałunek skończył się trochę zbyt szybko.

— prawie zwariowałem na myśl, że mogę cię stracić — przyznał roztrzęsiony.

popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się rozczulona.

— gilbert, to przeurocze.

— przestań i mnie pocałuj.

zaśmiałam się krótko, ale uciszył mnie kolejnym pocałunkiem.

ten trwał dłużej i był bardziej namiętny.

chciałam powiedzieć mu, że go kocham. ale musiałam powiedzieć mu również, że odchodzę. nie mogę złamać jego kruchego serca.

odsunął się od moich ust, ale oparł swoje czoło o moje.

— kocham cię. tak bardzo cię kocham, roso lynn — powiedział te magiczne słowa.

nie mogłam powstrzymać się od uronienia łzy. ktoś naprawdę mnie kochał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro