Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzydzieści jeden


gilbert

                 następnego dnia panna conners pomogła mi przygotować śniadanie dla rosy. chciałem zaskoczyć ją śniadaniem do łóżka. w końcu ostatnio wydawała się zmęczona. zazwyczaj spędzała czas na leżeniu na kanapie lub siedzeniu na łóżku. narzekała na bóle głowy i zawroty, a ja nie wiedziałem, co robić. mogłem zrobić przynajmniej tyle.

usłyszałem pukanie do drzwi i panna conners już chciała wstać, ale postanowiłem podbiec do drzwi z kubkiem kawy w dłoni.

otworzyłem drzwi, by zobaczyć listonosza, który odwiedzał nas każdego tygodnia. dzisiaj przyniósł jakieś leki.

— um, proszę mi wybaczyć, ale dla kogo są? — zapytałem, spoglądając na buteleczki. czy rosa naprawdę była chora?

— synu, potrafisz czytać. hm, zobaczmy... dla rosy lynn.

jeszcze raz przeczytałem nazwisko, by upewnić się, że na pewno dobrze usłyszałem. następnie podziękowałem mężczyźnie i zamknąłem drzwi. nie odrywałem wzroku od tabelki i próbowałem przeczytać małe literki pod nazwiskiem.

— gilbert? kto to...? — zaczęła panna conners, ale zatrzymała się i upuściła kubek, który roztrzaskał się po drewnianej podłodze.

ale wtedy to we mnie uderzyło.

rosa lynn... rak płuc... leki... bóle głowy i zawroty...

— gilbert. — kobieta zauważyła moją twarz pozbawioną emocji, kiedy powoli odłożyłem leki na stole i ruszyłem na górę. szedłem do sypialni rosy. — gilbert! zwolnij!

otworzyłem drzwi, a rosa zaczynała się budzić. przetarła oczy i na mnie popatrzyła.

— co?

— rak płuc. jesteś chora. umierasz... i nawet nie raczyłaś mi powiedzieć.

panna conners dołączyła do nas w pokoju.

— gilbert, nic mi nie jest, widzisz? dlaczego nagle miałabym mieć raka płuc?

— nie... przestań kłamać mi prosto w twarz. wiesz, dlaczego zachorowałaś. pożar — zasugerowałem, jakby nie była tego świadoma. niepokojąca cisza zapanowała w pokoju.

— gilbercie, chciałam ci powiedzieć... — zaczęła, chowając twarz w dłoniach.

— tak, chciałaś mi powiedzieć, kiedy będę siedział obok twojego łoża śmierci i modlił się, by nic ci nie było i przeklinał siebie, że byłem taki ślepy?! — krzyknąłem, zaczynając chodzić po pokoju. — z każdym kolejnym oddechem umierasz... ale dla mnie już jesteś martwa.

rosa milczała.

panna conners wyszła z pomieszczenia.

— ale nadal cię kocham. i nie mogę wyobrazić sobie życia bez ciebie. — pozwoliłem łzie spłynąć po policzku, a rosa tylko przez sekundę się uśmiechnęła. — rosa, popatrz na mnie.

— nie zasługuję na twoją miłość — wyszeptała.

— właśnie, że tak, roso lynn. — podniosła wzrok i zobaczyła moje zranienie, ale wiedziałem, że zobaczyła również moją miłość do niej, bo się uśmiechnęła. — nie chcę, żeby ten uśmiech kiedykolwiek zniknął... aż do twojej ostatniej sekundy.

mój głos załamał się na samą myśl o tej chwili.

— ale cię zranię... — jej uśmiech zniknął i zastąpiły go łzy.

— rosa... nic, co robisz... — zamilkłem, przysuwając się bliżej. — nie może mnie zranić.

uklęknąłem obok łóżka, na którym siedziała. otarłem jej łzy, a następnie złapałem ją za rękę i uniosłem podbródek, by mogła jeszcze raz popatrzeć mi w oczy.

— kocham cię, roso.



koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro