Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzydzieści


                leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit.

jakim cudem w moim życiu może być tyle idealnych rzeczy, akurat, kiedy życie po mnie przychodzi? kiedy moje życie powoli się kończy, moje życie nagle jest idealne i cudowne?

nie mogłam uwierzyć w to, że miałam cudowny dom, wzór matki, idealnego chłopaka i byłam wolna. i oczywiście, to niedługo się skończy.

usłyszałam ciche pukanie.

— proszę!

— roso, mam dla ciebie ziołową herbatę — szepnęła panna conners, stawiając tacę na szafce nocnej. popatrzyłam na niewielką filiżankę.

— cudownie, dziękuję. — moje spojrzenie wróciło do oglądania sufitu.

— rosa, chciałabym z tobą porozmawiać.

— o czym?

— wiesz.

skinęłam głową, pozwalając jej kontynuować.

— jesteś pewna, że nie chcesz mówić gilbertowi?

— tak.

— okej, co tylko chcesz. uszanuję to.

tuż po tym wyszła.

zanim ponownie pogrążyłam się w zamyśleniu, drzwi ponownie się otworzyły i wszedł przez nie gilbert.

kiedy zobaczył mnie bezsilną na łóżku, rysy jego twarzy złagodniały.

— jak minął ci dzień? — zapytałam, próbując się rozweselić.

— wyglądasz okropnie — zignorował moje pytanie, na co zachichotałam.

— nic mi nie jest, gilbert. wyglądasz na wesołego.

— tak, właśnie dowiedziałem się, że jest tu dla mnie praca. jest na parowcu. po środku oceanu. nie będzie mnie przez długie miesiące. ale będę do ciebie pisał.

moje wnętrzności się przekręciły. ale nie wiedziałam, czy to przez raka.

— to świetnie, gilbert! ale rozumiem, będę odpisywać.

— chodźmy — powiedział po krótkiej ciszy.

— gdzie?

— do prawdziwego świata. może do miasta... nie wiem. po prostu gdzieś poza tym domem. nie, żeby nie był świetny. czuję, że trochę się... zasiedzieliśmy.

— wszystko dla ciebie, gilbercie.

po moich słowach chłopak się uśmiechnął i wyszedł z pokoju.

jęknęłam na myśl, że muszę wstać i przygotować się do wyglądania przyzwoicie. potem spuściłam ramiona i sturlałam się z łóżka, nie chcąc nigdzie iść.

niedługo później wyglądałam ledwo przyzwoicie i czekałam w moim pokoju, patrząc na swoje odbicie.

dotknęłam skóry, na której pojawiło się kilka czerwonych pryszczy w dość widocznych miejscach. pewnie wywołały je stres i presja, których doświadczałam każdego dnia. moje włosy osłabły i przestały być zdrowe. worki pod moimi oczami były głębsze niż kiedykolwiek wcześniej.

usłyszałam ciche pukanie do drzwi, więc odwróciłam się i odgarnęłam blond włosy z twarzy.

w drzwiach stał mój złoty chłopiec, który zmierzył mnie wzrokiem z oczarowaniem. ja również byłam pod wrażeniem jego wyglądu.

— roso lynn, jesteś piękna.

— przestań, gilbercie.

— gdybym mógł zamienić świat na wieczność z tobą, robiłbym to ciągle od nowa — powiedział, podchodząc do mnie. delikatnie ułożył dłonie na moich ramionach i przeczesał moje włosy.

— gilbercie, uwielbiam taki rodzaj uwagi, ale już możemy iść.

— naprawdę jesteś przepiękna.

— dziękuję, gilbercie. naprawdę mi pochlebiasz.

— wydajesz się zmęczona. naprawdę nie musimy iść.

— naprawdę kazałeś mi się szykować tylko po to, by to odwołać? nie, idziemy.

złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę frontowych drzwi.

— panno conners, idziemy do miasta! — powiedziałam i posłałam jej spojrzenie, gdy popatrzyła na mnie nerwowo.

— dobrze, bawcie się dobrze — odparła, wzdychając. pomimo tego, że znałam ją od jakichś pięciu tygodni, naprawdę traktowałam ją jak matkę, a jej serce było złamane przez moją chorobę.

razem z gilbertem wyszliśmy na jesienne powietrze, a zapach natury natychmiast uderzył w moje nozdrza.

spacer do miasta był długi, ale na szczęście gilbert przygotował tematy rozmów.

— więc, w skali od jednego do dziesięciu... jak zadowolona jesteś?

— pytasz mnie o... mnie?

— odpowiedz na pytanie!

— dziesięć, gilbercie blythcie. a ty?

mocniej ścisnęłam jego ramię, kiedy nasze dłonie nadal były złączone.

— jedenaście.

— to niesprawiedliwe. w takim razie ja dwanaście.

— trzynaście.

— czternaście.

— piętnaście.

— szesnaście.

— dlaczego tak bardzo to utrudniasz, roso lynn? — jęknął.

— dobra, poddaję się. ale naprawdę jestem przy tobie najszczęśliwsza. — uśmiechnęłam się szeroko, a on popatrzył na mnie w dół. pochylił się i dotknął mojego policzka, a następnie pocałował mnie delikatnie i z miłością. potem kontynuowaliśmy drogę.

— nadal smakujesz jak wanilia — wymamrotał, na co uśmiechnęłam się i ucałowałam jego dłoń.

— okej, następne pytanie.

— okej... jakie jest twoje wymarzone imię dla dziecka?

— to dziwne pytanie... — zamyśliłam się. — renata jest piękne.

— renata. — odetchnął. to było tak samo, jak kiedy po raz pierwszy go spotkałam. kiedy odetchnął moje imię w jesienne powietrze. — piękne, ale i tak uważam, że rosa jest najpiękniejsze na świecie. przynajmniej dla mnie.

właśnie w takich chwilach tęskniłam za czasem, kiedy leżałam bez ruchu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro