trzy
☁
ZAMARŁAM W MIEJSCU.
— jak tam brzoskwinie? — spytała prissy, nucąc pod nosem do piosenki lecącej w radiu.
— p-pyszne — wydukałam, posyłając jej niewinny uśmiech.
dziewczyna podniosła wzrok znad swoich paznokci i prychnęła.
— oczywiście, że są pyszne. są z farmy gilberta. och, przy okazji, jaki był? wymarzony chłopak?
— ja... — zaczęłam.
— nie, on nigdy nie polubi takiej służącej jak ty. jakby zareagował, gdyby zobaczył cię jako służącą?
czekała na moją odpowiedź.
powinnam skłamać, że powiedziałam mu, iż jestem jedynie gościem?
— życzył mi miłego dnia i odszedł — odparłam cicho.
— naprawdę? wow — powiedziała sarkastycznie. — podoba się mojej przyjaciółce, ruby, już od trzech lat, zaklepała go. nie możesz z nim rozmawiać, bo on nigdy nie polubi takiej brzydkiej, blondyny służącej.
moje oczy bolały od powstrzymywania łez i z całych sił starałam się nie odszczeknąć, ale nie dałam rady.
— skoro podoba się jej od trzech lat, a gilbert nadal nie wyraził swojego zainteresowania, to dlaczego nadal się stara?! najwidoczniej ona nie podoba się jemu! — krzyknęłam.
prissy zaskoczona zmarszczyła brwi i zaczęła płakać.
nie byłam pewna, czy był dobry pomysł, bo nagle po schodach zszedł billy.
— prissy? co się stało? — spytał, patrząc na mnie.
— nazwała mnie brzydką blondyną z obrzydliwymi oczami! — skłamała.
skłamała tylko po to, żebym miała problemy.
— nie! uważam, że zielone oczy są przepiękne! mogłabym oddać całe moje życie za twoje oczy!
— brzydka blondyna z obrzydliwymi oczami — powtórzył wściekle billy i powoli odwrócił się do mnie.
— ukradła gilberta blythe'a ruby, jest złodziejką chłopaków! — zawołała blondynka.
nagle poczułam tępy ból w policzku, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić.
wtedy karolina weszła do pokoju.
— och, może damy naszej cudownej karolince mały prezent, skoro nigdy ich nie dostaje? — zaśmiał się i mocno złapał moją siostrą. — ostatnio, kiedy sprawdzałem, służące nie powinny odpowiadać. prawda, karolino?
łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, kapiąc na brązową sukienkę.
— nie, nie karolina! — krzyknęłam, próbując odsunąć ją od billy'ego.
chłopak mocno uderzył mnie w brzuch, przez co musiałam się od niego odsunąć.
— zostań tam — rozkazał.
— karolino, twoja siostra popełniła wiele zbrodni, ale jest bardzo zraniona. to ja jestem tym dobrym, prawda? — spytał niewinnie.
dziewczynka powoli skinęła głową.
— karolina... — odetchnęłam.
— nie będziemy ranić jej jeszcze bardziej. jednakże teraz musimy zranić kogoś innego. — prissy zaśmiała się.
nagle billy popchnął karolinę na podłogę i kopnął ją w żebra.
dziewczynka pisnęła, zaczynając płakać.
następnie dwa razy uderzył ją w twarz.
ja zaś podbiegłam do siostry i objęłam ją ramionami, mocno ściskając jej ciało.
billy zaczął się śmiać, kiedy uderzył mnie w ramię.
karolina cicho płakała, mając twarz wciśniętą w moją klatkę piersiową.
cicho zaczęłam jej śpiewać.
— jutro słońce znowu wzejdzie, więc musisz poczekać — mówiłam cicho, by ją uspokoić.
ale nagle zaczęła się trząść.
miała atak padaczki.
cholera.
— co się tutaj dzieje? — krzyknęła pani andrews, zbiegając po schodach.
billy natychmiast wstał, żeby jego matka mogła zobaczyć karolinę.
— och, dziecko! to jest dusza nieczysta! — wrzasnęła. — żądam, żeby przestała!
— proszę pani, ona ma atak padaczki. to normalne, jest tak co miesiąc. — próbowałam bronić siostrę.
— to opętane dziecko nie może mieszkać pod moim dachem!
— pani andrews...
— nie. jutro sprzedaję karolinę i nie ma mowy, żebym zmieniła zdanie!
moje serce przyspieszyło.
— nie, nie, nie, pani andrews, jesteśmy rodzeństwem! nie może pani tego zrobić!
— przestań gadać, blondyno, bo inaczej wyślę cię do sierocińca!
— Karolina zostaje ze mną i koniec!
— mówiłem, że ma problem z pyskowaniem.
— idź do swojego pokoju, billy — rozkazała kobieta. — karoliny już tutaj nie będzie. jest klątwą dla nas wszystkich.
pokręciła głową z obrzydzeniem.
pobiegłam na górę, nadal trzymając karolinę w ramionach, a następnie usiadłam w kącie obok okna.
siostra oparła się o moje ramię i zaczęła ssać kciuk.
— możemy stąd uciec, karolino. i może, tylko może, znowu zobaczymy tego uroczego chłopaka, gilberta — szepnęłam, a z moich oczu popłynęło jeszcze więcej łez.
uśmiechnęłam się na samo wspomnienie jego imienia.
— tak, jego. gilberta. czyż nie był uroczy? — zaśmiałam się przez łzy.
wyjrzałam przez okno, wpatrując się w nagie drzewa.
już prawie była zima i nie mogłam sobie wyobrazić karoliny samej w tak zimne noce.
mocno ją przytuliłam i powiedziałam, że wszystko będzie w porządku.
— karolino, jutro z tobą ucieknę. musisz tylko poczekać. słońce jest naszą przyjaciółką, pamiętasz? księżyc również. poprowadzą nas. nie obchodzi mnie to, gdzie będę, dopóki będę z tobą — oznajmiłam, opierając swoją głowę na czubku jej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro