jedenaście
NAPRAWDĘ ŻAŁOWAŁAM, że nie zapytałam jerry'ego, czy mogę zostać na noc.
minęło dobre dwadzieścia godzin odkąd pani barry się ze mną pożegnała.
przez całą noc chodziłam i zostało mi tylko piętnaście dolarów oraz dwa jabłka.
musiałam szybko i bezpiecznie znaleźć schronienie.
kiedy myślałam, wpadłam na wysoki słup z przyklejoną do niego kartką.
zaginęła służąca.
imię: rosa
wiek: 15
opis: blond włosy, niebieskie oczy, 155 cm
w wypadku znalezienia, zwrócić do REZYDENCJI RODZINY ANDREWS
nie jestem jakimś psem.
krzyknęłam, pozwalając sobie pozbyć się całego stresu i zerwałam kartkę, mnąc ją w kulkę.
pozwoliłam łzom płynąć, ale nagle zauważyłam żołnierza.
pobiegłam za krzak i schowałam się za nim, modląc, by mnie zauważył moich jasnoniebieskich oczu i wręcz oślepiających blond włosów, które są aż zbyt zauważalne i ciężkie do przegapienia.
niedługo później za nim pojawił się kolejny żołnierz i kolejny.
ludzie dowiedzą się, jak wyglądam i zobaczą ogłoszenia o zaginięciu. jak mam znaleźć dom?
zaczęłam szlochać, tęskniąc za prawdziwym łóżkiem i jedzeniem. nie powinnam była uciekać.
już jest za późno.
nagle poczułam, jak na moich ramionach lądują duże dłonie i szybko mnie obracają. trochę zbyt mocno.
o nie.
— rosa! — usłyszałam jego głos.
zaczynało się robić ciemno, więc nie widziałam dokładnie, kto to był, ale kiedy tylko słońce mocniej zaświeciło, od razu go rozpoznałam.
— gilbert.
— um, wszystko w porządku?
— uch, um, ja... chyba muszę usiąść.
— tak, oczywiście.
poszliśmy za opuszczony dom, upewniając się, że nikt mnie nie zauważył i usiedliśmy twarzą do małego ogródka.
oparłam się o stare drewno i popatrzyłam prosto na zachód słońca.
— rosa, co się stało?
— wszystko. gilbert, nie widziałeś plakatów? — wyszlochałam.
— co? nie.
— uciekłam. nieważne, czy wrócę do domu, czy zostanę tutaj, i tak umrę. nie wiem już, co zrobić.
nawet nie wiem jak, ale jakoś wylądowałam wtulona w jego klatkę piersiową.
owinął wokół mnie swoje ramię i przyciągnął do pocieszającego uścisku, kiedy płakałam w jego pierś.
wydawał się zmieszany, ale nie dopytywał.
— rosa, ochronę cię. — potarł moje ramię.
— nie powinieneś. wpakuję cię w kłopoty — powiedziałam i otarłam łzy, następnie trochę się prostując, jakby to miało dodać mi siły.
— dopóki jesteś ze mną, jesteś bezpieczna.
poczułam, jak moje oczy ponownie zaczynają się szklić, a po chwili jego twarz stała się rozmazana.
— g-gilbert... — wymamrotałam, a następnie upadłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro