Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dziewięć


                CAŁA RODZINA ANDREWS tej nocy była szczególnie zdenerwowana.

wszyscy byli w gabinecie i kłócili się na jakiś wrażliwy temat.

nie wolno mi było tam wejść, bo nie byłam częścią rodziny.

kazano mi siedzieć poza pokojem, ale nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła podsłuchiwać. poza tym ich rozmowa była na tyle głośna, że nawet nie musiałam się starać.

pan andrews wyszeptał coś, czego nie byłam w stanie usłyszeć, ale nagle bill krzyknął, przez co podskoczyłam.

miałam nadzieję, że nie słyszą mojego mocno bijącego serca przez drewniane drzwi.

— dlaczego nie powiedziałeś nam wcześniej?! jesteśmy twoją rodziną! — krzyknęła pani andrews.

— uciszcie się! — usłyszałam wrzask pana andrewsa, który przyćmił wszystkie narzekania. — z nim jako prezydentem świat się rozwala, nad naszym rodem wisi wojna, a oni zamierzają wypuścić dziką bestię, która rozerwie ten kraj na strzępy.

— chwila, jest jakaś dzika bestia? — zapytała głupio prissy.

— prissy! prezydent jest tą dziką bestią, głupia! — krzyknęła pani andrews, ale niedługo później usłyszałam, jak dziewczyna zaczyna płakać.

— ojcze, pomysł o tym. zamordujesz prezydenta? — zapytał billy.

— ta... — zaczął, jednak blondyn mu przerwał.

— przestań mówić, ojcze!

— nie będę wystawiał tej rodziny na niebezpieczeństwo.

— synu, jest już na to trochę za późno.

— myślałem, że jesteś dorosły. miałeś być ojcem dla mnie, prissy i janki!

— robię to, co trzeba. właśnie jestem ojcem!

po tym nastąpiła długa cisza.

— a służąca?

uważnie słuchałam tej części kłótni.

— nie będzie miała w tym swojej roli. będzie odwracała uwagę od naszego prawdziwego planu, gdyby ten wyszedł. to dlaczego zostanie ukarana jako pierwsza.

ja? dlaczego ja?

muszę uciec z tego domu wcześniej czy później.

nagle usłyszałam zbliżające się do mnie kroki i nagle wszystko sobie uświadomiłam.

rozmowa się skończyła, uciekaj!

podskoczyłam i podbiegłam do schodów, siadając na jednym ze stopni.

kiedy usłyszałam, jak drzwi od biura się otwierają, wypuściłam oddech, który nawet nie wiedziałam, że wstrzymywałam.

— idę do mojego pokoju — powiedział billy i zanim zdążyłam pomyśleć, pojawił się na dole klatki schodowej ze łzami w oczach? — służko, co tutaj robisz?

szybko otarł łzy i wrócił spojrzeniem do mojego zmrożonego ciała.

— c-chciałam napić się wody.

— wiesz co, mam cię dość... i twojego małego chłopczyka, gilly'ego.

— r-rozumiem, naprawdę przepraszam.

próbowałam wrócić do mojego pokoju. kiedy billy jest wściekły, nie chcesz być z nim w jednym pokoju.

— naprawdę mnie denerwujesz, wiesz?

skinęłam głową i przełknęłam ślinę.

nadal szedł tuż za mną po schodach.

— naprawdę nie chcę wadzić tobie ani nikomu innemu — powiedziałam głosem ledwo głośniejszym niż szept.

— ja też — stwierdził i trzasnął drzwiami, uprzednio jeszcze mnie policzkując.

uniosłam dłoń do mojej twarzy, na której prawdopodobnie został czerwony ślad.

— słyszałaś naszą rozmowę?

— nie.

popchnął mnie na podłogę.

— nie kłam.

— nie słyszałam ani słowa — powiedziałam cicho, ale pewnie, tylko po to, by zostać kopnięta w brzuch.

na twarzy billy'ego pojawił się irytujący uśmieszek.

nadal leżałam na podłodze i cicho dyszałam, kiedy pochylił się nade mną.

zaczął obserwować mój czerwony policzek.

— nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym uderzyć twoją słabą, brzydką twarz.

nikt jeszcze nie nazwał mnie słabą. ani brzydką.

wszedł na mnie, a gniew we mnie zaczął kumulować się, im bliżej mnie był.

— zejdź ze mnie — krzyknęłam, próbując go zepchnąć.

popatrzył na mnie z podziwem. może to był zły pomysł.

— jesteś zabawna.

jego ciało zdawało się zbliżyć jeszcze bardziej. być może do mnie podszedł, ale nie wiedziałam, bo nadal kręciło mi się w głowie od tego policzka. jednak kiedy poczułam jego obecność tuż przede mną, cicho sapnęłam.

jednym zwinnym duchem uderzył mnie w twarz, w to samo miejsce, co wcześniej.

kiedy opadłam na łóżko, pozwoliłam kilku łzom popłynąć.

kiedy otworzyłam oczy, billy był na mnie.

— posłuchaj mnie, jesteś brzydką, bezwartościową służącą, nikt nigdy cię nie pokocha. gilbert cię pozbiera i rzuci w błoto jak każdego innego. obiecuję, że ja tego nigdy nie zrobię — powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho.

— nigdy cię nie polubię.

— nie. ty mnie pokochasz, kochanie.

jego twarz była tuż przed moją.

jeszcze mocniej wcisnęłam głowę w materac, kiedy jego twarz zbliżała się do mojej.

niedługo później poczułam jak jego usta stykają się w moimi i chciałam wyrwać się z jego uścisku, ale mocno trzymał moje dłonie oraz głowę.

płakałam podczas pocałunku, jednak on tylko się uśmiechnął i zaczął przesuwać swoje ręce niżej.

złapał mnie za talię i zaczął szukać guzika mojej sukienki.

w końcu go znalazł i odpiął.

— przestań! — udało mi się powiedzieć, ale on ponownie zaczął mnie dotykać.

nie poruszałam ani jedną częścią mojego ciała, ale billy nie miał nic przeciwko temu.

— billy, mogę z... — usłyszałam czyjś głos, a kiedy przeniosłam wzrok na drzwi, zobaczyłam jankę stojącą w progu z szeroko otwartymi oczami.

chłopak zeskoczył ze mnie, a ja wykorzystałam ten czas, by uciec z pokoju.

— billy! co ty robisz? wszyscy jej nienawidzimy, ale nie możesz tego robić!

pozwoliłam wstrzymywanym łzom płynąć, jednak szybko je otarłam i pobiegłam do mojego pokoju.

— jest bezwartościowa, a mi się nudziło.

kiedy zamknęłam drzwi, oparłam się o nie i usiadłam na podłodze.

z całych sił próbowałam szlochać jak najciszej.

uciekam z tego domu. jeśli umrę sama w taką pogodę, to przynajmniej będę wiedziała, że jestem o krok bliżej do karoliny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro