dwadzieścia trzy
gilbert
mój ojciec był chory już od dwóch miesięcy, co odwracało uwagę od mojego życia. w tym od rosy. pomimo tego, że obiecałem, że już nigdy jej nie opuszczę, to nie mogłem się od tego powstrzymać. tęskniłem za nią.
nie chodziłem już do szkoły i ciągle upewniałem się, czy mój ojciec ma wszystko, czego potrzebuje. nadal wierzyłem, że może wyzdrowieć. jego zdrowie może zawodzić, ale jako jego syn... jego jedyna rodzina czułem, że muszę w niego wierzyć. i tak było.
☁
rosa
znowu byłam zła na gilberta. nie mogłam ufać temu przeklętemu chłopakowi. wystawiał mnie tyle razy... nie mogłam się z tym męczyć. nie zasługiwałam na to.
zazwyczaj spotykałam się z gilbertem, ale dzisiaj w zamian tego postanowiłam zobaczyć się z kimś, kogo dawno nie widziałam — z dianą.
— diano, dlaczego jesteś po tej stronie miasta?
— chciałam upewnić się, że nic ci nie jest.
— och, jest dobrze. dlaczego myślałaś, że nie jest?
— gilbert.
— och... tak, niekoniecznie ostatnio rozmawiamy.
— och, rozumiem! to dlaczego nie chodzi do szkoły. chwila, ale... och — wymamrotała i odwróciła ode mnie wzrok.
— co?
— nie chodzi do szkoły od jakichś dwóch miesięcy. może to przez całe napięcie z tobą i jego ojcem.
mówiła coś jeszcze, ale przestałam słuchać.
jego ojcem? to dlatego się ze mną nie spotykał? musiało o to chodzić. och, byłam taką nieuprzejmą osobą!
— diano, jego ojciec... co powiedziałaś o jego ojcu?
— nie wiesz?
pokręciłam głową, a ona westchnęła.
— jego ojciec zmarł w zeszłym tygodniu. nie wiemy jak, ale przepuszczam, że to przez chorobę. och, tak strasznie mi go szkoda.
— o wielkie nieba, diano. cały czas myślałam, że mnie ignorował. nawet nie pomyślałam o jego własnych problemach, diano! jestem okropną osobą!
— roso, to nie twoja wina. to tylko nieporozumienie. to ważne, że ci zależy — pocieszyła mnie, gdy po moim policzku spłynęła łza. — słyszałam, że rodzina andrews ma przyjść na pogrzeb. muszą cię zabrać, prawda?
nie odpowiedziałam, bo czułam okropne uczucie winy w klatce piersiowej. jej słowa powoli cichły, gdy wpatrywałam się w ziemię przede mną.
☁
pogrzeb.
to było ładne wydarzenie. aktualnie trwała stypa, jednak gilberta nigdzie nie było. nie obwiniałam jego.
postanowiłam zostać w domu, po którym kiedyś chodził jego ojciec. kiedyś oddychał. kiedyś—
zauważyłam za oknem gilberta, który wpatrywał się w dom z niemalże martwym wyrazem twarzy. odwrócił się, a ja bez zbytniego myślenia szybko złapałam płaszcz i wybiegłam przez drzwi.
— gilbert! — pobiegłam za nim.
nadal szedł.
— gilbert, poczekaj.
kiedy już go dogoniłam, popatrzyłam na niego. jego oczy były wypełnione tak wieloma emocjami, że nawet nie mogłam tego pojąć.
— gilbert... — mój głos zniżył się niemalże do szeptu.
przestał iść i wbił wzrok w ścieżkę prowadzącą do lasu. mocno złapałam go za dłoń, ale on nawet się nie wzdrygnął.
— gilbert, popatrz na mnie — poprosiłam, układając dłoń na jego policzku.
— nie widzisz, kiedy ktoś chce zostać sam, rosa? — zapytał ostro.
— j-ja nie...
— dlaczego musiałaś po mnie wyjść? miałem plan na swoją przyszłość, rosa, i nie było cię w nim. chciałem wyjechać z tego przeklętego miasta i zamieszkać gdzieś na wyspie. gdziekolwiek, tylko nie tutaj. bez żadnych przyjaciół, bez mojego ojca, który... tak, który nie żyje. i bez ciebie.
kilka razy mrugnął, a następnie popatrzył na mnie, gdy zaczęłam płakać.
— nie chciałem, żeby zostawienie cię było bolesne, więc nie chciałem cię widzieć. ale ty musiałaś wyj...
— gilbert, proszę, nie zostawiaj mnie.
ujęłam jego twarz w dłonie moimi zimnymi dłońmi. nie mógł nawet na mnie patrzeć przez sekundę, bo inaczej nie byłby w stanie opuścić miasta.
popatrzyłam w jego przepełnione bólem oczy i rozważyłam swój następny ruch. pochyliłam się i go pocałowałam. twarz gilberta złagodniała, a on sam się pochylił, bym nie musiała stawać na palcach. jego usta przypominały mi o szczęściu. o domu. był moim domem, chociaż nigdy nie miałam takiego prawdziwego. poczułam płyn na moich ustach, więc się odsunęłam. gilbert szlochał.
— gilbert, dokładnie wiem, jak się czujesz. po prostu zost... — zaczęłam, ale na jego twarzy pojawiła się wściekłość.
— skąd możesz wiedzieć? tak naprawdę nigdy nie poznałaś swoich rodziców, więc dlaczego zachowujesz się, jakbyś wiedziała, jak to jest?
— wybacz, ale jeśli ktoś tutaj ma problemy rodzinne, jestem to ja. nie wiesz nic o mnie ani o mojej rodzinie, gilbert.
— myślałem, że powinienem to wiedzieć. wiesz, skoro jestem jedyną osobą, która cię kocha i na której ci zależy.
cicho sapnęłam i zrobiłam krok do tyłu.
— przepraszam, muszę już iść.
— rosa, wiesz, że nie o to mi chodziło — powiedział, patrząc na mnie błagającym wzrokiem. było widać jego bipolarną stronę.
— gilbert, nie. jestem pewna, że dokładnie o to ci chodziło. dobrej zabawy na tej twojej głupiej podróży na wyspę! nic mnie to nie obchodzi!
— rosa, wróć tutaj!
przez jego krzyk przeszły przeze mnie dreszcze. przyspieszyłam i zaczęłam biec do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro