dwadzieścia sześć
dom zastępczy był dwupiętrowym, ogromnym budynkiem. znajdowało się w nim trzynaścioro dzieci. plus ja, czyli czternaście. kto pilnował porządku? pani hammond. i doskonale wiedziałam, jak rozładowywała stres. nie robiła tego. muszę sobie z tym poradzić. moją pracą będzie zajmowanie się młodszymi dziećmi i karmienie ich. kiedy mi się to nie uda, pani hammond mnie biła. miałam już kilka ran, ale nic poważnego.
ale inne dzieci były tak samo okropne. może nawet gorsze. były jak koszmarny sen na jawie.
jedno z dzieci pani hammon, eden, wydawała się napawać dokuczaniem innym, nawet swojemu własnemu rodzeństwu! była najstarsza w domu, bo miała osiemnaście lat, ale była tak samo niedojrzała, jak trzynastolatkowie. mieszkałam w tym „domu" już od roku.
— co tam masz, laleczko? — zapytał jakub, dość przystojny brunet, podchodząc do mnie z głupim uśmiechem. jego osobowość zdecydowanie nie była równie atrakcyjna. był drugi najstarszy i miał szesnaście lat.
— książkę — odparłam, nawet na niego nie patrząc.
nagle powieść została wyrwana z moich rąk. po chwili wylądowała po drugiej stronie pokoju.
— nie wiedziałem, że potrafisz czytać, sieroto — zadrwił, a ja lekko podniosłam głowę i wyprostowałam ramiona, próbując być silna.
— myślałam to samo o tobie — odparłam twardo, ale poskutkowało to przyciśnięciem do ściany.
jęknęłam i dotknęłam tyłu głowy.
— nic o mnie nie wiesz — syknął.
— i tak mnie to nie obchodzi.
jego bujne brązowe włosy się poruszyły, gdy wykonał gwałtowny obrót. jego oczy były niebieskie jak ocean, ale miał serce diabła.
— zupełnie tak, jak ty nikogo nie obchodzisz.
miał brytyjski akcent. musiałam przyznać, zawsze podobali mi się brytyjczycy, ale nie tacy, jak jakub.
podszedł do mnie i stanął niekomfortowo blisko. oto jakub hammond. gdyby jego charakter był jak u anioła, byłby wymarzony dla każdej dziewczyny, nawet dla mnie. pewnie nadal podoba się wielu dziewczynom ze swoją zgniłą osobowością, ale mi nie. nawet trochę.
uśmiechnął się i spuścił wzrok na moje zarumienione usta.
— pewnie ci to się podoba, co? — zapytał, ocierając swoimi wargami o moje, a potem szybko się odsunął. — dziwka.
po tych słowach wyszedł z pokoju. poczułam jak do moich oczu napływają łzy, więc pobiegłam z powrotem do mojego łóżka i zaczęłam płakać w poduszkę, by nikt mnie nie usłyszał.
— nienawidzę cię, nienawidzę cię, nienawidzę cię! — krzyczałam w poduszkę, a później pisnęłam najgłośniej, jak tylko umiałam. zadzwoniło mi w uszach, a potem niemal od razu zapadłam w głęboki sen.
☁
śniłam o mojej wymarzonej przyszłości. piękny, żółty dom z farmą i dwójka dzieci. może jedno z nich nazwę renata. uwielbiam to imię. brakowało tylko mojego męża. nigdy zbyt dużo o tym nie myślałam.
nagle zapach dymu wypełnił moje płuca, a mój sen zamienił się w ciemność, gdy wyskoczyłam z łóżka.
gdy tylko otworzyłam oczy, musiałam ponownie je zamknąć. drażnił je popiół. popiół, dym... nie ma mowy.
szybko zaczęłam chodzić po pokoju.
wszyscy nadal spali. już miałam wyjść z pomieszczenia i wybiec z domu, kiedy nagle wpadł moi pewien pomysł. racja, byli dla mnie niesamowicie niesprawiedliwi i wredni, ale czy zasługiwali, by umrzeć?
zaczęłam biegać po pokoju, krzycząc „pożar!" i wyciągając wszystkich z łóżek. w końcu wszyscy wstali spanikowani.
— wyjdźcie z domu! — krzyknęłam, a większość z nich wykonała polecenie, jednak kilka osób zaczęło mieć halucynacje.
ja również panikowałam, ale próbowałam się uspokoić. zaczęłam odrywać kawałki materiału mojej jedynej sukienki i podawać je innym. już miałam podać jeden jakubowi, ale on go odrzucił.
— znajdź sobie swój — wymamrotałam, a następnie użyłam materiał na sobie. zakryłam nos i usta, zaczynając przepychać się przez innych.
nagle usłyszałam krzyk. gdy się odwróciłam, zobaczyłam rękę kuby, która zajęła się ogniem. krzyczał z przerażenia i bólu.
— cholera jasna — powiedziałam i podbiegłam do niego, ale on w panice odepchnął mnie w stronę ognia.
przez chwilę myślałam, że spalę się żywcem i już zaczynałam czuć okropny ból, ale wtedy sobie coś przypomniałam. upadłam na podłogę i wyturlałam się z ognia. po chwili byłam już pozornie bezpieczna, ale jakub nadal panikował.
— kuba, oddychaj — poprosiłam spokojnie, ale po chwili również zaczęłam kasłać. wszystko zaczynało rozmazywać mi się przed oczami, ale wiedziałam, że tylko my zostaliśmy w domu.
— zabierz to, zabierz to! — krzyczał.
rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam książkę, którą wcześniej mi wyrwał. wyrwałam z niej kilka kartek. wybacz mi, autorze. owinęłam je wokół jego ręki i ciągle przyciskałam, dopóki nie skończył się tlen, a ogień nie zamienił się w popiół.
jakub bez żadnego słowa ruszył w kierunku drzwi, a ja zrobiłam to samo, ale potknęłam się i spadłam ze schodów. mogłam przysiąc, że usłyszałam trzask. głośno krzyknęłam i przycisnęłam nogę do klatki piersiowej, próbując jak najszybciej uciec z domu. ale było za późno. wszystko stało się rozmazane i powoli przestawałam cokolwiek widzieć.
☁
gilbert
powoli obudziłem się przez głośny dźwięk dzwonka.
poznałem go. był taki sam, jak ten w avonlea podczas pożaru. szybko wstałem z łóżka, w którym pewna miła pani pozwoliła mi przenocować. złapałem grube buty i kilka wiader wody, a następnie przyczepiłem je do konia. zanim się zorientowałem, odjeżdżałem na koniu należącym do kogoś zupełnie mi obcego. nie obchodziło mnie to, że nawet nie wiedziałem, czyj dom się pali, tak samo jak w avonlea. ludzie powinni się o sobie troszczyć.
kiedy dotarłem na miejsce, szybko złapałem za wiadra i podałem je starszemu mężczyźnie, który oblał nimi palący się dom. był dość duży.
powoli zacząłem go rozpoznawać. zrobiłem kilka kroków do tyłu, by spróbować zobaczyć coś pod płomieniami... to dom zastępczy! rosa! popatrzyłam na dzieci i starszą kobietę, którą prawdopodobnie była pani hammond.
— pani hammond, czy wszyscy wyszli z domu? — zapytałem, szukając rosy w tłumie, jednak nigdzie jej nie widziałem.
— tak, oczywiście — odpowiedziała nieuprzejmie. jak ona mogła tak kłamać i po prostu pozwolić rosie umrzeć? posłałem jej zmartwione spojrzenie, a następnie wbiegłem do ognia.
— hej! chłopcze! — usłyszałem kilka krzyków. rozejrzałem się po pokoju, próbując ją znaleźć.
— rosa? — odezwałem się, mrużąc oczy przez dym.
usłyszałem kaszel i natychmiast podbiegłem w kierunku, z którego dochodził. zajrzałem pod stół i zobaczyłem rosę, która próbowała uchronić się przed głodnymi płomieniami.
— mój boże, rosa — sapnąłem i bez wahania ją podniosłem.
była nieprzytomna, więc natychmiast wybiegłem z domu i posadziłem ją na ziemi kilka metrów dalej.
obejrzałem jej ciało pokryte oparzeniami i bliznami. zauważyłem również, że jej noga była wykręcona w dziwny sposób. moje oczy się rozszerzyły, gdy zauważyłem, w jak złym stanie była. ale kiedy naprawdę się jej przyjrzałem, uświadomiłem sobie, że pomimo tego, iż nie widziałem jej od roku, to nadal wyglądała przepięknie, nawet z poparzeniami i bliznami.
usłyszałem jęk za mną i zobaczyłem bruneta przewracającego oczami. jego ręka była w połowie spalona.
— wybacz, mogę zapytać, dlaczego jesteś zirytowany? bo rosa nie umarła? — zapytałam, podchodząc do niego i wściekle przekrzywiając głowę.
— kto? — spytał nieświadomy. mieszkał z nią przez rok i nawet nie znał jej imienia. co za rozczarowanie.
— rosa, jesteś chory psychicznie?
— och, ona! wybacz, znam ją tylko jako sierotę.
uśmiechnął się pod nosem, a ja nawet nie wahałem się przed uderzeniem go. poszedł do swoich przyjaciół, by na mnie narzekać, jak małe dziecko. kiedy już odszedł, wróciłem do powoli budzącej się rosy.
prawie się zakrztusiła, gdy zobaczyła mnie nad sobą.
— gilbert? — wykaszlała, a ja zobaczyłem ciemny dym wylatujący z jej ust. nigdy w życiu nie czułem się aż tak winny. była w okropnym stanie.
— cześć — przywitałem się z uśmiechem.
— c-co tutaj robisz? dlaczego tu jesteś? — zapytała, a w jej głosie wyraźnie było słychać ból. jej skóra niemalże parzyła, ale nadal trzymałem ją w ramionach.
— ratuję cię.
popatrzyła na lewo i zobaczyła palący się dom. widziałem, jak kącik jej ust się unosi.
— nie wiem, co mnie naszło... po prostu... — zamilkłem, ponownie spoglądając w jej piękne oczy. — nie mogłem pozwolić ci umrzeć.
bez zbędnego myślenia, położyłem ją na trawie i podszedłem do pani hammond.
— chciałbym ją od pani kupić. pewnie potrzebuje pani dużo pieniędzy, by odbudować dom. bardzo mi przykro z tego powodu.
— jasne, ile masz?
— sto dolarów. przykro mi, ale tylko tyle mam.
— bierz ją, jest cała twoja. — splunęła, a ja podałem jej pieniądze.
— gilbert, nie. dlaczego to zrobiłeś? — usłyszałem jej zachrypnięty głos, gdy wydałem na nią moje ostatnie oszczędności. spróbowała usiąść, ale nie udało jej się to.
— by cię uratować. — ponownie się uśmiechnąłem, a ona trochę się uspokoiła, chociaż nie chciała, bym wydawał pieniędzy na coś tak głupiego. ja uważałem inaczej. — roso, obiecuję, że tym razem cię nie zostawię. i dotrzymam tej obietnicy. będę kochał cię tak długo, dopóki ziemia będzie istniała.
uśmiechnęła się smutno.
— roso lynn, czy mógłbym mieć ten zaszczyt bycia two... — zacząłem, ale zanim zdążyłem dokończyć, poczułem na swoich ustach te jej.
czułem się, jakby nasze wargi były stworzone dla siebie. ale prawdziwa była również nasza miłość. nasza miłość była stworzona dla nas.
☁️
wesołych świąt, skarby!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro