Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwadzieścia pięć


                 smuciła mnie myśl, że musiałam opuścić avonlea bez prawdziwego pożegnania, ale to nie było możliwe, ze względu na to, kim jestem. zawsze byłam tak traktowana. zostanę sprzedana i kupiona, zupełnie jak jakaś zabawka. tylko tym byłam dla właścicieli przez całe moje życie. wszyscy byli zbyt dziecinni i zmęczeni, by sprzątać po sobie oraz zajmować się własnym życiem. zatrudniali mnie, bym wykonywała ich brudną robotę. kupowanie ludzi nie pokazuje siły i bogactwa. to pokazuje słabość i arogancję.

prissy nakładała jakiś kolorowy krem na mój nadgarstek, by zakryć bliznę sprzed kilku miesięcy. nadal bolał mnie jej widok.

kiedy już skończyła, popatrzyłam na rękę i dotknęłam skóry. wyglądała na czystą i nową. poczułam się, jakbym nigdy nie miała tego śladu. prawie czułam się wolna. prissy szybko uderzyła mnie w dłoń, a ja popatrzyłam na nią zaskoczona.

— nie ścieraj tego — warknęła, a ja skinęłam głową. nigdy nie chciałabym tego zrobić.

wstała, a ja wyszłam z powozu tuż za nią. nigdy w nim nie byłam. to była dość rzadka okazja, a ja byłam niemalże naprawdę szczęśliwa, ale wiedziała, że to było ze złych powodów. pani andrews uśmiechała się podekscytowana. ja również bym to robiła, gdybym zaraz miała dostać dużo pieniędzy, by wyciągnąć z więzienia mojego męża, czy kogokolwiek. dla takiej dziewczyny jak ja, służącej, niemożliwym byłoby wziąć ślub. legalnie i moralnie.

dotarliśmy na stację kolejową, a ja powoli wyszłam z pojazdu, czując się wolna. to była prawda. w pewnym sensie byłam wolna. wolna od andrewsów i czekałam na poznanie moich nowych... właścicieli. odkąd tylko się urodziłam, chciałam mieć kogo nazwać matką lub ojcem. nigdy nie dostanę tej szansy. moje przywileje są bardzo ograniczone.

wsiedliśmy do pociągu i usiedliśmy na dwóch ławkach. obok mnie usiadła prissy, zaś naprzeciwko jej mama.

— prissy, moja droga... wyglądasz strasznie... — zaczęła kobieta, ale po chwili popatrzyła na mnie z obrzydzeniem. — nie podsłuchuj, dziewczynko.

wyjrzałam za okno, czekając, aż pociąg ruszy. zobaczyłam tłumy ludzi i zaczęłam sprawdzać, czy znam kogokolwiek z nich. oczywiście, nie widziałam nikogo znajomego, ale to przynajmniej zajęło mi trochę czasu.

jednak chyba widziałam jednego znajomego chłopaka. nie... to chyba niemożliwe. nie mógł być w tym samym pociągu, co ja. nie odrywałam od niego wzroku, gdy kierował się do pojazdu. moje serce zatonęło, a ja szybko popatrzyłam na wejście.

zobaczyłam jak stoi obok niego w swoim swetrze i szaliku. dokładnie w tych, dzięki którym wyglądał tak przystojnie. rozejrzał się po pociągu, szukając wolnego miejsca, a kiedy jego wzrok spoczął na mnie, uśmiech zniknął. nie poruszył żadnym mięśniem, dopóki starszy mężczyzna go nie popchnął.

— pośpiesz się, chłopcze.

gilbert mrugnął i zaczął szybko iść. kiedy był obok naszych siedzeń, odwróciłam wzrok w kierunku okna, ale nadal czułam jego chłodne spojrzenie.

— dzień dobry, pani andrews. mógłbym tutaj usiąść? — zapytał, a moje oczy napełniły się łzami.

— oczywiście, gilbercie.

potem kątem oka zobaczyłam brązowe włosy gilberta blythe'a.

— nie zwracaj na nią uwagi. jedziemy sprzedać ją do tego okropnego domu zastępczego — powiedziała pani andrews i wróciła do rozmowy z prissy.

moje serce się zatrzymało. szybko odwróciłam się w jej kierunku.

— zabieracie mnie tam? — prawie krzyknęłam.

— nie odzywaj się, dziewczyno.

dom zastępczy zdecydowanie był ostatnim miejscem, do którego chciałabym zostać sprzedana. ania, ta ruda dziewczyna, opowiadała mi o swoim pobycie tam. cierpiała, a to, czego doświadczyła, zmieniło ją na zawsze.

— rosa? — szepnął gilbert, a ja na niego zerknęłam w odbiciu okna. pozwoliłam kilku łzom wypłynąć. — roso, wszystko w porządku?

jęknęłam cicho i popatrzyłam na niego zaczerwienionymi oczami.

— tak, jestem do tego przyzwyczajona.

— roso... bardzo mi przykro.

— tak, wiem. już kilka razy to słyszałam — wyszeptałam. gdybym powiedziała to głośniej, mój głos by się załamał.

— nie wiedziałem, że wyjeżdżasz z avonlea. po prostu mnie zostawisz? — zapytał urażony.

— nie wiedziałam, że ty wyjeżdżasz z avonlea. chciałeś zostawić mnie całkowicie samą. gilbert, ty przynajmniej masz przyjaciół i wolność. ja nie mam nic w avonlea, gilbercie. a kiedy mnie zostawiłeś, byłam całkiem sama. dobrze się składa, że wyjeżdżam — powiedziałam, a on westchnął smutno. — w domu zastępczym przynajmniej nie będę sama.

wbiłam wzrok w widok za oknem. zaczęliśmy jechać. zawsze chciałam, żeby moja pierwsza podróż pociągiem była warta zapamiętania i szczęśliwa.

— nie, jestem niemalże pewny, że będziesz samotna, roso. będziesz cierpiała.

— skąd możesz to wiedzieć?

— cóż, ania bardzo dużo mówi.

— to świetnie. mogę się założyć, że ty i ania bylibyście ze sobą szczęśliwi. to brzmi cudownie. ania i gilbert. jesteście dla siebie stworzeni.

— ania i ja nie... rosa, przestań dramatyzować.

— tak, jasne, gilbert.

miałam zostawić go już na zawsze i zostać sprzedana do domu tortur, a on mówił mi, żebym przestała być dramatyczna. zmienił się.

— rosa, dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło. — uśmiechnął się.

— jak możesz się uśmiechać?

— n-nie wiem, moż...

— nie, po prostu przestań ze mną rozmawiać. mam nadzieję, że spodoba ci życie beze mnie, gdziekolwiek będziesz, bo ja będę się cieszyła. — zaśmiałam się sarkastycznie i ukryłam twarz w dłoniach. nie byłam gotowa na to, co miało się wydarzyć po dojechaniu na miejsce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro