Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwadzieścia jeden


                 — nie będziesz rozmawiała z tym chłopcem. — pani andrews rozkazała rosie. — ale zaniesiesz te ciastka do jego domu. nie rozmawiaj z nim. powiedz tylko, że rodzina andrews bardzo przeprasza jego rodzinę.

— a za co pani przeprasza?

— nie pytaj o nic. nie musisz o tym wiedzieć. pospiesz się.

tuż po tych słowach, kobieta wypchnęła rosę za drzwi, niechcący dotykając jej zsiniałego oznaczenia.

blondynka jęknęła, a pani andrews szybko na nią popatrzyła. przez chwilę trwały w niezręcznej ciszy, dopóki kobieta nie zamknęła drzwi.

— dlaczego ja? — wymamrotała pod nosem rosa.

miesiąc temu gilbert wyrzucił rosę ze swojego życia i od tamtej pory dużo się zmieniło. billy wyznał, że ją kocha i to dlatego zawsze jej dokuczał. od tamtej pory przestał. kiedy tylko ją widział, szybko odwracał wzrok. to było zupełnie, jakby bóg wysłuchał jej wszystkie modlitwy.

kiedy rosa dotarła do tego samego miejsca, w którym została złapana przez panią andrews, zamarła w miejscu. obiecała sobie, że nigdy więcej nie zobaczy twarzy gilberta blythe'a. nie chciała tego.

podeszła do drzwi i zapukała. żadne odpowiedzi. ponownie to zrobiła.

— gilbercie blythcie, zejdź na dół, żebym mogła dać ci głupie ciastka! — krzyknęła. tym razem zaczęła uderzać do drzwi pięścią. — gilbercie bly-

przerwało jej otwieranie drzwi, a przed nią stanął jego ojciec.

— witaj, panienko. przykro mi, ale gilbert chyba rąbie drewno — powiedział.

widok ojca gilberta był zasmucający. cała jego twarz była spuchnięta, a włosy wypadały.

— przepraszam, czy my się znamy? z przyjęcia u andrewsów. jejku, masz piękne, niebieskie oczy — dodał i uśmiechnął się miło. dziewczyna chętnie odwzajemniła ten gest.

— och, to dla was. ciasteczka od andrewsów.

— tato! co tutaj robisz? powinieneś leżeć! zaraz przyniosę ci laskę. — usłyszała głos za sobą. to był on, ten głupi chłopak. zacisnęła zęby i z całych sił powstrzymała się od spoliczkowania go.

stał tuż za nią i mogła wręcz poczuć odczuwany przez niego palący ból.

— synu, nic mi nie jest. ta panienka cię szukała. zostawię was samych — powiedział mężczyzna i powoli zaczął wracać do pokoju. gilbert szedł tuż za nim, dopóki nie stanął w drzwiach.

— jak tam?

— poważnie? jak tam? jak możesz? — zapytała rosa, rozklejając się.

— przepraszam — powiedział i spuścił wzrok, śmiejąc się. — chyba zapytałem cię jak tam?

nie mogę w to uwierzyć. zaczęłam się jąkać, próbując dobrać słowa.

— zostawiłeś mnie.

gilbert zaczął odwracać ode mnie wzrok i ponownie wracać.

— okej, chyba muszę już wracać — stwierdził i już chciał zamknąć drzwi, ale się odezwałam.

—zostawiłeś mnie — wyszlochałam. zamarł w miejscu, zauważając mój smutek.

— okej, co miałem zrobić? nie mogłem widywać się z tobą każdego dnia ze świadomością, że to przede mnie cię złapali. nie chroniłem cię wystarczająco. i teraz bardzo tego żałuję — przyznał, wychodząc na ganek i zamykając drzwi.

— wiesz, że głęboko w sercu nadal cię kocham. teraz już nie jestem tego pewna, ale wiesz, że moje serce przystałoby bić, gdybyś mnie zostawił. i zrobiłeś to. zabiłeś mnie!

gilbert tylko stał, czekając, aż znowu zacznę mówić. zamiast tego czekałam na jego odpowiedź.

— roso, przepraszam.

— nie, wcale nie.

stał z lekko uchylonymi ustami. zrobiłam krok do tyłu i odwróciłam się, by odejść. nie powinnam. och, tak bardzo nie chciałam go zostawiać.

— rosa, powiedziałem, że przepraszam!

dalej szłam.

— wróć tutaj, rosa! — krzyknął i uderzył w coś. moje stopy odmówiły współpracy.

pomiędzy nami zapanowała długa cisza, podczas której powtarzałam sobie, że muszę odejść, dopóki nie usłyszałam słów.

— kocham cię, roso. zawsze będę.

mentalnie przeklęłam ze świadomością, że będę musiała całkowicie wyciąć gilberta blythe'a z mojego życie. nawet nie wiem, co jest w tym takiego ciężkiego.

— roso, proszę. nie mogę żyć ze świadomością, że nie chcesz mnie w swoim życiu.

odwróciłam głowę, by zobaczyć jak stoi bez ruchu z dłońmi w kieszeniach.

wziął głęboki oddech i odezwał się ponownie.

— młodsza siostra?

nie mogę uwierzyć w gilberta blythe'a.

po moich policzkach zaczęły spływać łzy, kiedy odetchnęłam.

— tak. — uśmiechnęłam się.

— urocza.

skinął głową i zaczął iść w moim kierunku.

— miłego dnia, panienko.

— tobie również — odpowiedziałam roztrzęsiona, kiedy zakończyliśmy odtwarzanie naszej pierwszej rozmowy.

to było w tym lesie. nadal mogłam zobaczyć go z tymi brązowymi lokami wypadającymi spod czapki, czarnym szalikiem i swetrem. jego idealnie zarumienionymi policzkami.

— roso, kocham cię. i nie wiem, czy jesteś w stanie zrozumieć, jak bardzo, ale muszę to powiedzieć. kocham cię i chcę cię z powrotem. nigdy nie tęskniłem za nikim tak bardzo, jak tęsknię za tobą. proszę, wróć do mnie, rosa.

wzięłam głęboki oddech i mrugnęłam, pozwalając łzom płynąć.

— powiedz mi. powiedz... że mnie kochasz, będziesz mnie trzymał i nigdy nie puścisz. powiedz, że mnie kochasz.

jęknął.

— roso, oczywiście, że cię kocham.

tak bardzo go kocham.

— i z-zrobiłbym wszystko, żeby tylko widzieć twoją twarz przez każdą sekundę każdego...

zanim zdążył skończyć, podbiegłam do niego i go pocałowałam. jego usta, tak bardzo za nimi tęskniłam. sposób, w jaki delikatnie mnie całował, pokazując, że zależy mu całym sercem. jego dłonie znalazły drogę do mojej twarzy i delikatnie ją ujęły. jego kciuki otarły moje łzy, spływające po rumianych policzkach.

był w trakcie mówienia „tak bardzo za tobą tęsk...", ale przerwałam mu kolejnym pocałunkiem. musiałam napawać się każdą chwilą z gilbertem.

kto wie, kiedy to wszystko się skończy.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro