Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwadzieścia trzy


gilbert

                 mój ojciec był chory już od dwóch miesięcy, co odwracało uwagę od mojego życia. w tym od rosy. pomimo tego, że obiecałem, że już nigdy jej nie opuszczę, to nie mogłem się od tego powstrzymać. tęskniłem za nią.

nie chodziłem już do szkoły i ciągle upewniałem się, czy mój ojciec ma wszystko, czego potrzebuje. nadal wierzyłem, że może wyzdrowieć. jego zdrowie może zawodzić, ale jako jego syn... jego jedyna rodzina czułem, że muszę w niego wierzyć. i tak było.




rosa

                 znowu byłam zła na gilberta. nie mogłam ufać temu przeklętemu chłopakowi. wystawiał mnie tyle razy... nie mogłam się z tym męczyć. nie zasługiwałam na to.

zazwyczaj spotykałam się z gilbertem, ale dzisiaj w zamian tego postanowiłam zobaczyć się z kimś, kogo dawno nie widziałam — z dianą.

— diano, dlaczego jesteś po tej stronie miasta?

— chciałam upewnić się, że nic ci nie jest.

— och, jest dobrze. dlaczego myślałaś, że nie jest?

— gilbert.

— och... tak, niekoniecznie ostatnio rozmawiamy.

— och, rozumiem! to dlaczego nie chodzi do szkoły. chwila, ale... och — wymamrotała i odwróciła ode mnie wzrok.

— co?

— nie chodzi do szkoły od jakichś dwóch miesięcy. może to przez całe napięcie z tobą i jego ojcem.

mówiła coś jeszcze, ale przestałam słuchać.

jego ojcem? to dlatego się ze mną nie spotykał? musiało o to chodzić. och, byłam taką nieuprzejmą osobą!

— diano, jego ojciec... co powiedziałaś o jego ojcu?

— nie wiesz?

pokręciłam głową, a ona westchnęła.

— jego ojciec zmarł w zeszłym tygodniu. nie wiemy jak, ale przepuszczam, że to przez chorobę. och, tak strasznie mi go szkoda.

— o wielkie nieba, diano. cały czas myślałam, że mnie ignorował. nawet nie pomyślałam o jego własnych problemach, diano! jestem okropną osobą!

— roso, to nie twoja wina. to tylko nieporozumienie. to ważne, że ci zależy — pocieszyła mnie, gdy po moim policzku spłynęła łza. — słyszałam, że rodzina andrews ma przyjść na pogrzeb. muszą cię zabrać, prawda?

nie odpowiedziałam, bo czułam okropne uczucie winy w klatce piersiowej. jej słowa powoli cichły, gdy wpatrywałam się w ziemię przede mną.





                pogrzeb.

to było ładne wydarzenie. aktualnie trwała stypa, jednak gilberta nigdzie nie było. nie obwiniałam jego.

postanowiłam zostać w domu, po którym kiedyś chodził jego ojciec. kiedyś oddychał. kiedyś—

zauważyłam za oknem gilberta, który wpatrywał się w dom z niemalże martwym wyrazem twarzy. odwrócił się, a ja bez zbytniego myślenia szybko złapałam płaszcz i wybiegłam przez drzwi.

— gilbert! — pobiegłam za nim.

nadal szedł.

— gilbert, poczekaj.

kiedy już go dogoniłam, popatrzyłam na niego. jego oczy były wypełnione tak wieloma emocjami, że nawet nie mogłam tego pojąć.

— gilbert... — mój głos zniżył się niemalże do szeptu.

przestał iść i wbił wzrok w ścieżkę prowadzącą do lasu. mocno złapałam go za dłoń, ale on nawet się nie wzdrygnął.

— gilbert, popatrz na mnie — poprosiłam, układając dłoń na jego policzku.

— nie widzisz, kiedy ktoś chce zostać sam, rosa? — zapytał ostro.

— j-ja nie...

— dlaczego musiałaś po mnie wyjść? miałem plan na swoją przyszłość, rosa, i nie było cię w nim. chciałem wyjechać z tego przeklętego miasta i zamieszkać gdzieś na wyspie. gdziekolwiek, tylko nie tutaj. bez żadnych przyjaciół, bez mojego ojca, który... tak, który nie żyje. i bez ciebie.

kilka razy mrugnął, a następnie popatrzył na mnie, gdy zaczęłam płakać.

— nie chciałem, żeby zostawienie cię było bolesne, więc nie chciałem cię widzieć. ale ty musiałaś wyj...

— gilbert, proszę, nie zostawiaj mnie.

ujęłam jego twarz w dłonie moimi zimnymi dłońmi. nie mógł nawet na mnie patrzeć przez sekundę, bo inaczej nie byłby w stanie opuścić miasta.

popatrzyłam w jego przepełnione bólem oczy i rozważyłam swój następny ruch. pochyliłam się i go pocałowałam. twarz gilberta złagodniała, a on sam się pochylił, bym nie musiała stawać na palcach. jego usta przypominały mi o szczęściu. o domu. był moim domem, chociaż nigdy nie miałam takiego prawdziwego. poczułam płyn na moich ustach, więc się odsunęłam. gilbert szlochał.

— gilbert, dokładnie wiem, jak się czujesz. po prostu zost... — zaczęłam, ale na jego twarzy pojawiła się wściekłość.

— skąd możesz wiedzieć? tak naprawdę nigdy nie poznałaś swoich rodziców, więc dlaczego zachowujesz się, jakbyś wiedziała, jak to jest?

— wybacz, ale jeśli ktoś tutaj ma problemy rodzinne, jestem to ja. nie wiesz nic o mnie ani o mojej rodzinie, gilbert.

— myślałem, że powinienem to wiedzieć. wiesz, skoro jestem jedyną osobą, która cię kocha i na której ci zależy.

cicho sapnęłam i zrobiłam krok do tyłu.

— przepraszam, muszę już iść.

— rosa, wiesz, że nie o to mi chodziło — powiedział, patrząc na mnie błagającym wzrokiem. było widać jego bipolarną stronę.

— gilbert, nie. jestem pewna, że dokładnie o to ci chodziło. dobrej zabawy na tej twojej głupiej podróży na wyspę! nic mnie to nie obchodzi!

— rosa, wróć tutaj!

przez jego krzyk przeszły przeze mnie dreszcze. przyspieszyłam i zaczęłam biec do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro