Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dwadzieścia dwa


                 następne dni były normalne. wykonywałam swoje obowiązki, dostawałam czas wolny i potajemnie odwiedzałam gilberta.

pomimo tego, że widywałam go codziennie, to wydawało mi się, że każdego dnia wyglądał inaczej. w niektóre dni był wesoły, a następnego już ponury i zdenerwowany. jednak bez względu co to było, próbował ukryć przede mną swoje emocje.

spędziliśmy godzinę na mieście i już prawie był czas, by odprowadził mnie do domu.

— gilbert, nadal jest wcześnie. nie chcę cię zostawiać. — wydęłam wargi.

— wiem. — uśmiechnął się, a w kąciku jego ust pojawił się dołeczek.

spuściłam wzrok i skinęłam głową, ale wtedy uświadomiłam sobie, że zaczął iść w innym kierunku.

— to nie jest droga do domu...

gilbert przez chwilę na mnie patrzył, a potem uniósł kąciki ust.

— wiem.

— oczywiście, że tak.

kątem oka widziałam, że nadal na mnie patrzy.

po piątym zauważeniu tego, w końcu odwróciłam się w jego kierunku.

— co?

— nic, po prostu chcę się dobrze przyjrzeć.

zaśmiałam się i delikatnie go popchnęłam.

— jesteś piękna — powiedział tak po prostu.

tymi dwoma słowami był w stanie doprowadzić mnie do szaleństwa.

zatrzymałam się i popatrzyłam na chłopca, którego tak bardzo kochałam. moja pierwsza miłość. wbiłam wzrok w swoje stopy, uśmiechając się jak głupia, a następnie stanęłam na palcach i złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku, który po chwili stał się jasnoróżowy.

— sprawiłam, że gilbert się zarumienił? aw.

reszta drogi do domu była dość cicha — dookoła było słychać jedynie dźwięki naszych kroków oraz otaczającą nas naturę. jednak ta cisza była dla mnie głośna.

gdy tylko dotarliśmy do domu andrewsów, chłopak na mnie popatrzył i westchnął.

— wiesz, że wrócę — obiecałam i popatrzyłam w jego smutne, zmartwione oczy. — — gilbert, ukrywasz coś, czego nie powinnam wiedzieć? możesz mi powiedzieć.

ujęłam jego dłonie. przeniósł wzrok ze mnie na niebo. westchnął i spuścił głowę.

— nie, wszystko jest dobrze — odparł, uśmiechając się słabo.

— gilbert — poprosiłam, robiąc krok bliżej niego.

— nic mi nie jest.

uśmiechnął się tak, że prawie mu uwierzyłam. jednak wiedziałam, iż muszę wracać do środka, bo pani andrews może zacząć coś podejrzewać. uniosłam kąciki ust i pochyliłam się, by szybko go pocałować, a następnie odwrócić i wbiec do środka.

zanim otworzyłam drzwi, spojrzałam za siebie. zazwyczaj nadal tam stał z uśmiechem, ale teraz biegł w kierunku lasu. westchnęłam i weszłam do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro