dwadzieścia dwa
następne dni były normalne. wykonywałam swoje obowiązki, dostawałam czas wolny i potajemnie odwiedzałam gilberta.
pomimo tego, że widywałam go codziennie, to wydawało mi się, że każdego dnia wyglądał inaczej. w niektóre dni był wesoły, a następnego już ponury i zdenerwowany. jednak bez względu co to było, próbował ukryć przede mną swoje emocje.
spędziliśmy godzinę na mieście i już prawie był czas, by odprowadził mnie do domu.
— gilbert, nadal jest wcześnie. nie chcę cię zostawiać. — wydęłam wargi.
— wiem. — uśmiechnął się, a w kąciku jego ust pojawił się dołeczek.
spuściłam wzrok i skinęłam głową, ale wtedy uświadomiłam sobie, że zaczął iść w innym kierunku.
— to nie jest droga do domu...
gilbert przez chwilę na mnie patrzył, a potem uniósł kąciki ust.
— wiem.
— oczywiście, że tak.
kątem oka widziałam, że nadal na mnie patrzy.
po piątym zauważeniu tego, w końcu odwróciłam się w jego kierunku.
— co?
— nic, po prostu chcę się dobrze przyjrzeć.
zaśmiałam się i delikatnie go popchnęłam.
— jesteś piękna — powiedział tak po prostu.
tymi dwoma słowami był w stanie doprowadzić mnie do szaleństwa.
zatrzymałam się i popatrzyłam na chłopca, którego tak bardzo kochałam. moja pierwsza miłość. wbiłam wzrok w swoje stopy, uśmiechając się jak głupia, a następnie stanęłam na palcach i złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku, który po chwili stał się jasnoróżowy.
— sprawiłam, że gilbert się zarumienił? aw.
reszta drogi do domu była dość cicha — dookoła było słychać jedynie dźwięki naszych kroków oraz otaczającą nas naturę. jednak ta cisza była dla mnie głośna.
gdy tylko dotarliśmy do domu andrewsów, chłopak na mnie popatrzył i westchnął.
— wiesz, że wrócę — obiecałam i popatrzyłam w jego smutne, zmartwione oczy. — — gilbert, ukrywasz coś, czego nie powinnam wiedzieć? możesz mi powiedzieć.
ujęłam jego dłonie. przeniósł wzrok ze mnie na niebo. westchnął i spuścił głowę.
— nie, wszystko jest dobrze — odparł, uśmiechając się słabo.
— gilbert — poprosiłam, robiąc krok bliżej niego.
— nic mi nie jest.
uśmiechnął się tak, że prawie mu uwierzyłam. jednak wiedziałam, iż muszę wracać do środka, bo pani andrews może zacząć coś podejrzewać. uniosłam kąciki ust i pochyliłam się, by szybko go pocałować, a następnie odwrócić i wbiec do środka.
zanim otworzyłam drzwi, spojrzałam za siebie. zazwyczaj nadal tam stał z uśmiechem, ale teraz biegł w kierunku lasu. westchnęłam i weszłam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro