cztery
☁
TEGO DNIA OBUDZIŁAM SIĘ z dziwnym przeczuciem.
czegoś mi brakowało.
desperacko rozejrzałam się dookoła, poszukując tej tajemniczej rzeczy.
myśl, rosa, myśl.
karolina!
tego dnia obudziłam się, a obok mnie nie było karoliny.
natychmiast zbiegłam na dół, gdzie zderzyłam się z prissy.
— gdzie jest karolina? — zapytałam bez żadnego przywitania.
— och, właśnie zbiera jabłka — odparła dziewczyna dość miło, co bardzo mnie zaskoczyło.
— dziękuję — odpowiedziałam i odetchnęłam z ulgą.
tuż po tym wróciłam do mojego pokoju, by poczekać w nim, aż będą kazali mi coś zrobić.
czas mijał, a karolina nadal nie wracała do domu.
nie powinnam się od niej oddalać.
dlaczego zbieranie jabłek zajmuje jej tak długo?
postanowiłam ponownie zejść po schodach i otworzyć drzwi do ogrodu.
gdzie jest karolina?
po mojej twarzy zaczął spływać pot, kiedy biegiem rzuciłam się w stronę sadu.
wytarłam pojedynczą łzę z mojego policzka, kiedy nagle wpadłam na wysoką postać.
billy.
— witaj, kochanie. — uśmiechnął się pod nosem.
— proszę, odsuń się — poprosiłam, chociaż nawet nie byłam pewna, gdzie zmierzałam. nagle jednak poczułam na tyle odwagi, by spojrzeć mu w twarz. — gdzie jest karolina?
— karolina? hm, chyba...
— powiedz prawdę.
jego rysy twarzy złagodniały, jakby nagle zmienił się w zupełnie inną osobę.
— roso, nie powtarzaj nikomu tego, co ci teraz powiem, dobrze? — poprosił, ciągnąc mnie na bok.
szybko pokiwałam głową, chcąc jak najszybciej poznać powód.
— mów ciszej, ale od razu przejdę do rzeczy. karolina już nie mieszka w tym domu.
jego słowa przebiły mi serce zupełnie jak nóż.
— nie, twój ojciec powiedział, że na to nie pozwoli. jesteśmy siostrami! jak oni mogli ją ode mnie zabrać? usłyszałabym, jak ktoś przychodzi, a karolina by płakała i...
— moja matka wczoraj dosypała do twojego picia tabletki nasenne.
dlaczego sam billy andrews mówił mi to wszystko?
— faktycznie, to mleko było dość gorzkie — jęknęłam. — gdzie jest karolina? gdzie jest karolina?! gdzie zabrali moją siostrę?!
— cicho! zabrali ją na farmę — odparł szczerze.
— nie, nie! karolina ma tylko dziesięć lat, przecież nie może zbierać kukurydzy. umrze już pierwszego dni! musi mieć swoje własne łóżko, aby mogła w nim spokojnie umrzeć!
już miałam odejść, kiedy nagle coś sobie przypomniałam.
— w ogóle, to dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
— ponieważ, roso... — zamilkł, szukając odpowiedzi.
— tak, świetnie. pójdę wziąć rower i się przejechać, wybacz.
— ponieważ czułbym się w ten sam sposób, jeśli zabraliby prissy.
tuż po tych słowach wrócił do swojego domu. prychnęłam i zaczęłam pedałować w stronę tego samego lasu, w którym byłam niedawno.
— billy andrews? uczucia, huh? — parsknęłam, zaczynając zwalniać.
z moich oczu ponownie zaczęły wypływać łzy, jednak szybko je otarłam, następnie opierając dłoń o kierownicę.
— rosa? — usłyszałam znajomy głos.
gilbert.
zatrzymałam się w połowie kroku i zeskoczyłam na śnieg, który nadal był na liściach.
— rosa! — powtórzył.
nie chciałam się odwrócić, dopóki nie przestanę płakać, jednak do moich oczu napływało coraz więcej łez.
zaczęłam szczypać się w szczyt dłoni, by przestać, bo nie chciałam wyglądać na słabą dziewczynkę.
— roso, możesz się odwrócić. co się stało? — powiedział, stając tuż za moimi plecami.
jego dłoń delikatnie spoczęła na moim ramieniu, a ja lekko podskoczyłam przez niespodziewany dotyk.
odwróciłam się do niego z policzkami mokrymi od łez, a on popatrzył na mnie smutno.
— rosa — powtórzył i otarł moje łzy.
nie mogę wydać się słaba. rosa, bez względu na wszystko, nie przytulaj go. bądź silna.
— co się stało? — spytał, podnosząc mój podbródek i zaczynając gładzić mój policzek.
z moich oczu wypływało coraz więcej łez, a jego twarz robiła się coraz bardziej łagodna.
nie potrzebujesz nikogo, jesteś silna, rosa.
albo nie...
wpadłam w jego ramiona, a on niemal natychmiast mnie przytulił.
owinęłam ręce dookoła jego ramion, a on umieścił swoje na moich biodrach.
— już wszystko dobrze... — zaczął kreślić kółka na moich plecach.
naprawdę nie chciałam go puszczać i mogłabym zostać tak aż do chwili, w której przestanę oddychać. jednak postanowiłam się odsunąć.
— nie musisz mi mówić.
— to przez rodzinę andrews. moja siostra została sprzedana na farmę, gdyż pani andrews twierdzi, że jest opętana przez swoją padaczkę i autyzm. nawet nie wiem, co mogę zrobić, by ją chronić. do końca mojego życia muszę mieszkać w rodziną andrews ze świadomością, że moja siostra może nie żyć!
właśnie powiedziałam gilbertowi, że jestem służącą...
— roso... — zaczął, jednak natychmiast mu przerwałam.
— wiem, możesz mnie teraz nienawidzić. jestem służącą... nic wielkiego. pójdę już — wypaliłam i złapałam za mój rower, będąc gotowa do odjechania od mojej ostatniej nadziei, jednak gilbert mnie zatrzymał.
— nie obchodzi mnie to, kim jesteś. jesteś moją przyjaciółką i tylko to się liczy.
— dziękuję, gilbert.
uśmiechnęłam się do niego z zaszklonymi oczami. nie odzywaliśmy się, dopóki oczy chłopaka nie zabłysły, jakby właśnie wpadł na jakiś pomysł.
— roso, może pomogę ci uciec? — zaproponował.
jego pytanie mnie zszokowało.
— słucham?
— wybacz, może pomogę ci uciec? znaleźć twoją siostrę...
— karolinę.
— karolinę.
nadal patrzyliśmy sobie w oczy — ja wpatrywałam się w przepiękne piwne, kiedy on patrzył na moje barwinkowe.
— chyba mogłabym zobaczyć... — zaczęłam, jednak już po chwili się otrząsnęłam. — chwila, nie! wiesz, w jakie kłopoty mogłabym się wpakować? zabiliby mnie! nawet nie wiem, czy mogę ci zaufać. ledwo cię znam!
nawet nie zauważyłam, że byłam tak blisko niego, ani tego, że przez cały czas trzymaliśmy się za ręce, jednak żadne nie chciało puszczać.
spuściłam wzrok na nasze dłonie, a gilbert podszedł bliżej mnie, abym musiała na niego popatrzeć.
zobaczyłam jak przybliża się do mnie, dopóki jego usta zniknęły z mojego pola widzenia, zamiast tego pojawiając się na moich.
stres, smutek, frustracja i wszystkie negatywne uczucia uleciały ze mnie, kiedy rozpłynęłam się pod jego dotykiem.
uśmiechnął się podczas pocałunku, zupełnie jakby wiedział, że strasznie się przy nim denerwuję.
jednak po chwili odsunął się, nadal pozostając blisko.
opieraliśmy się o drzewo, kiedy popatrzył mi prosto w oczy.
— teraz mnie znasz? — wyszeptał.
jego słowa wydawały się wbijać w moje ciało, a ja ponownie zapragnęłam zostać przez niego dotknięta.
— możesz pomóc mi uciec. — uśmiechnęłam się, a on zachichotał i ponownie mnie pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro