Rozdział trzynasty
Flo
- Podekscytowana? - spytał Ryan w drodze do hotelu.
- Bardziej zdenerwowana niż podekscytowana - przyznałam.
- Nie ma czego, będę zawsze w pobliżu.
Jego dłoń spoczęła na moim kolanie i musiałam przyznać, że poczułam dziwne mrowienie. Moim pierwszym odruchem była chęć, by trzepnąć go w tą wielką, męską dłoń, ale tego nie zrobiłam. Potrzebowałam dziś wsparcia, choćby miało wyglądać Ryanowo. Dostrzegłam, że kącik jego ust był delikatnie uniesiony, a gdy zaczął kciukiem pocierać moją nogę, a ja nadal nie reagowałam, uśmiechnął się szczerze i szeroko.
- Peter też będzie, prawda? - spytałam, starając się myśleć o czymś innym.
- Oczywiście. Gdybyśmy go nie zaprosili, następne miejsce, jakie byśmy odwiedzili to cmentarz.
- Ciekawe w takim razie co zrobi, jak mu powiem, że mnie molestujesz w czasie jazdy.
Spojrzałam sugestywnie na jego dłoń, wiedząc, że mnie obserwuje. Przygryzłam swoją dolną wargę, nie chcąc się roześmiać.
- Chcesz wiedzieć co by zrobił? - Nie czekał na odpowiedź. - Dałby mi w łeb, że tak długo z tym zwlekałem.
- Blefujesz. - Zmrużyłam na niego oczy.
- Jak chcesz sama go zapytaj. - Zaśmiał się, zabierając swoją dłoń i kładąc ją na kierownicy. - I nie rób tego więcej.
- Czego?
- Nie przygryzaj w ten sposób wargi. Nawet nie wiesz jak bardzo seksowne to jest w twoim wykonaniu.
Czułam jak na moją twarz wkrada się rumieniec, więc szybko odwróciłam twarz w drugą stronę, wpatrując się w to co było za szybą.
- Rumienisz się również seksownie - dodał po chwili.
- Ryan - pisnęłam. - Zamilcz!
Roześmiał się głośno i kurczę! Brakowało mi przez te wszystkie dni tego dźwięku. Chyba się od niego uzależniłam.
Od śmiechu oczywiście, nie od Ryana.
Podjechaliśmy pod hotel w którym była wynajęta sala i musiałam przyznać, że robił wrażenie. Miał kilkanaście pięter, piękny podjazd, a z tego co mówił Ryan po drugiej stronie był gigantyczny taras z widokiem na plażę i można było na niego wyjść bezpośrednio z sali balowej w której odbędzie się bankiet. Gdy weszliśmy do środka i Ryan nas przedstawił, zachowanie pracowników hotelu uległo diametralnej zmianie. Nagle zaczęli nas traktować, jakbyśmy byli parą królewską. Poważnie, jakby mogli to by nam pozwolili po sobie chodzić.
Sala była gigantyczna. Byłam w stanie się założyć, że zajmowała co najmniej trzy czwarte powierzchni parteru. Ściany wymalowane były na biało ze wstawkami w kolorze fuksji. Pod sufitem były podwieszane zwiewne białe woale, które oświetlały drobne lampki wmontowane w sufit. Cała przestrzeń podzielona była na dwa rewiry.
- Dlaczego tutaj właściwie nic nie stoi? - spytałam Ryana, wskazując mu pustą przestrzeń.
- Tu będzie parkiet.
- Parkiet? - Spojrzałam na niego i założę się, że na mojej twarzy malował się strach. - To znaczy, że będą tańce?
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że nie umiesz tańczyć.
- Co? Nie! - Szybko zaprzeczyłam. - Umiem tańczyć, tylko nie lubię.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Może jeszcze nie trafiłam na odpowiedniego partnera? - Chyba bardziej spytałam sama siebie, aczkolwiek nie znałam odpowiedzi na to pytanie.
- Może dziś się to zmieni - szepnął, niebezpiecznie powoli zbliżając się do mnie.
- Masz rację - przyznałam. - Może wśród gości będzie jakiś argentyńczyk, który porwie mnie do tanga i pokaże co to taniec zmysłów - drażniłam się z nim.
- Wiesz co mówią o tango? - spytał.
- Że wywodzi się z burdelu?
- Nie. - Pochylił się i wyszeptał: - Że to pionowe odzwierciedlenie poziomego pożądania.
Zrobiło mi się gorąco i to bardzo. Na szczęście dla mnie z ratunkiem przybył pracownik hotelu, który z najdrobniejszymi szczegułami opisał plan wieczoru.
*
- Przepięknie by pani wyglądała z upiętymi włosami. - Upierał się fryzjer, który musiał być gejem, a przynajmniej na takiego wyglądał. I nie był gejem a'la Eiden, tylko takim przerysowanym.
- Kiedy ja nie chcę upiętych! Mają być luźno puszczone piękne loki i byłoby cudnie, gdyby udało się wydobyć moje rude refleksy - upierałam się.
- A może zrobimy efekt ombre? Rozjaśniłbym o ton końcówki.
- Żadnego rozjaśniania.
- Nie słyszałeś co powiedziała? - W salonie pojawił się Eiden. - Witaj maleńka. - Cmoknął mnie w policzek, gdy do mnie podszedł, po czym usiadł na fotelu obok mnie.
- Co ty tu robisz?
- Nudziło mi się, więc przyjechałem wcześniej, jak widać było to konieczne.
Spojrzał na mojego fryzjera z wyrzutem.
- Ja tylko chciałem zaproponować...
- Nie masz proponować, tylko słuchać. Flo chce mieć kaskadę loków i tak ma być. Poza tym ma piękne włosy, więc po cholerę je wiązać?
Młody Wright bardzo dobrze się bawił w roli mojego obrońcy. Widziałam jak podstępny uśmieszek błądził w kącikach jego ust, tworząc te piękne dołeczki dodające mu młodzieńczego wyglądu.
Twierdząc, że skoro już jest u fryzjera i patrząc na mojego ociągającego się ponoć specjalistę, postanowił również skorzystać z usług salonu.
- Mają być nieuporządkowane - zaczął tłumaczyć kobiecie, która się nim zajęła.
- Albo niech będą lekko w górę postawione - dodałam swoje. - O! A boki mogłyby być zaczesane do tyłu i lekko - zabrakło mi słowa, ale szybko znalazłam zamiennik - przylizane. - Pstryknęłam palcami.
- Niech jej pani słucha. - Eiden wskazał na mnie. - Tylko nie przesadzać mi z tym przylizywaniem. Ma być artystyczny nieład.
Zachichotałam na jego określenie.
- Niech się pani nie rusza - jęknął mój fryzjer, po czym zaczął coś marudzić pod nosem.
*
- Abi! - krzyknęłam, rzucając torby z zakupami w progu mojego mieszkania.
Próbowałam ją namówić, żeby pojechała ze mną do fryzjera, ale stwierdziła, że z jej włosami do ramion sama sobie poradzi, więc więcej nie nalegałam, gdyż nie było sensu się z nią kłócić. Poza tym wiedziałam, że to da jej jeszcze nieco czasu, żeby odespać późny powrót z klubu Ryana.
Nie miałam pojęcia co o tym myśleć, ale z drugiej strony, przecież to nie było nic takiego. Był właścicielem klubu, a ja nie znalazłam powodu, dla którego musiałby mi się z tego zwierzać, czy tłumaczyć. Żadne z nas nie przekazało sobie szczegółowego sprawozdania z tego co posiadamy, co lubimy, z kim się spotykamy. Było to zbędne na etapie naszej znajomości. W sumie to jest zbędne na jakimkolwiek etapie.
Abi wyszła z sypialni z kompletnym bałaganem na głowie. Miałam ochotę się roześmiać, ale bałam się, że groziłoby mi to trwałym kalectwem.
- Pokaż mi się. - Odsunęła mnie od siebie i zaczęła okręcać by obejrzeć z każdej strony. - Wyglądasz olśniewająco - pisnęła. - Wzięłaś już zimny prysznic, po przebywaniu w samotności z Ryanem od rana?
- Pieprz się!
- Ja mam z kim, a ty? - Poruszyła sugestywnie brwiami.
- Pieprz się podwójnie!
Nasza przepychanka słowna trwałaby dłużej, gdyby nie odchrząknięcie, które rozniosło się echem po mieszkaniu.
- Jay. - Pomachałam do niego, a on mi odmachał i skierował się prosto do lodówki, w poszukiwaniu wody mineralnej.
Domyślałam się, że przykolegował się do niego kac i już miałam ochotę powiedzieć „cierp ciało, coś chciało", ale się zamknęłam.
Gdy wczoraj wróciłyśmy, Abi opowiedziała mi jeszcze w wielkim skrócie, co słychać w San Francisco. Tęskniłam za tym miastem, ale uświadomiłam sobie także, że było mi ono coraz bardziej obce. O ironio.
Jako pierwsza wzięłam szybką kąpiel, a towarzyszyła mi w niej Abi, która podtrzymywała moje włosy, żeby się nie zamoczyły. Jay co chwila do nas pukał i krzyczał, że chętnie nam pomoże. Następna była Abi, której po prysznicu pomagałam ułożyć włosy. Dużego wyboru nie miałyśmy przy ich długości sięgającej ramion, więc tak jak ja postawiła na rozpuszczone, tyle że porządnie je wyprostowałyśmy, a prawą stronę upięłyśmy spinką z delikatnymi cyrkoniami.
Makijaż zrobiła sobie sama. Z moimi zdolnościami mogłaby co najwyżej iść do cyrku, a nie na bankiet. Umiałam wymalować sama siebie, ale gdy miałam pomóc w tym komuś, moje ręce trzęsły się jak u osoby cierpiącej na Parkinsona.
Suknia Abi robiła wrażenie. Była długa, rozkloszowana ku dołowi i cała w ciemnofioletowych cekinach. Brzegi dekoltu i wcięcia w bokach różniły się kolorem i były wysadzane srebrnymi cekinami. Tego samego koloru miała buty i maleńką kopertówkę.
- Wyglądasz cudownie. - Westchnęłam, nie mogąc przestać na nią patrzeć.
- Nie przesadzaj. Lepiej idź sama się ubierz, bo jestem ciekawa twojej kreacji.
Już miałam powiedzieć, że nie mogę, bo Jay okupuje moją sypialnię, ale ten jak na zawołanie pojawił się w salonie ubrany w elegancki czarny garnitur. Żeby idealnie pasować do swojej partnerki jedwabną butonierkę i krawat miał w ciemnym odcieniu fioletu.
Ponieważ oni byli już gotowi przyszła i kolej na mnie. W zaciszu sypialni zaczęłam się przygotowywać. Czułam, że zdenerwowanie zaczyna brać nade mną górę, a zdradzały mnie w tym moje trzęsące się ręce. Wcisnęłam na siebie koronkowe figi i następnie suknie. Miałam wrażenie, że zrobiła się ciaśniejsza, niż gdy ją przymierzałam w butiku, ale nadal wyglądałam w niej dobrze. Wsunęłam nogi w buty, zabrałam wcześniej przygotowaną torebkę i byłam gotowa. Potrzebowałam jedynie pomocy Abi, żeby zapięła mi delikatną kolię z małych diamencików, którą odziedziczyłam po babci.
Gdy weszłam do salonu wszystkie rozmowy umilkły, a mówiąc wszystkie mam na myśli te, które prowadziła Abi, Jay, Eiden i Ryan.
Moje spojrzenie automatycznie wylądowało na tym ostatnim, który wstawał właśnie z sofy. Był ubrany w czarny smoking, białą koszulę i czarną muszkę. Moja podświadomość wiedziała, że pozostali coś mówią, ale sens ich słów kompletnie do mnie nie docierał. W tej jednej, konkretnej chwili był tylko on.
Ryan.
Nasze spojrzenia ani na sekundę się od siebie nie odrywały, choć bardzo tego pragnęłam. Wiedziałam, że w salonie zapanował chaos i po chwili zostałam w nim tylko ja i on.
Ryan zrobił w moim kierunku jeden krok, potem drugi i kolejny, aż stanął naprzeciw mnie.
- Powiedzieć, że wyglądasz olśniewająco byłoby grzechem.
Czując, że rumieńce spalają mnie od środka spuściłam wzrok, lecz on szybko chwycił mnie pod brodę i zmusił bym na niego spojrzała. Nic nie mówił, tylko patrzył na mnie, sprawiając, że zadrżałam.
- Pomogę ci jeśli pozwolisz - powiedział, spuszczając wzrok.
Podążyłam za nim i zorientowałam się, że mówił o kolii, którą trzymałam w ręku. Bez słowa mu ją podałam. Stanął za mną, więc zgarnęłam swoje włosy na bok, by ułatwić mu dostęp do mojego karku. Jego dłonie również drżały. Dało się to wyczuć, gdy przypadkiem dotykał mojej skóry. Przeszywały mnie dreszcze, jednak były one niczym w porównaniu z doznaniem, które zawładnęło mną po chwili. Gdy Ryan zapiął naszyjnik zjechał palcem wzdłuż mojego kręgosłupa. Z mojego gardła wydobyło się niechciane westchnienie. Czułam, jak nogi się pode mną uginają. Wiedziałam, że to jest złe i niewłaściwe, a jednak nic z tym nie zrobiłam. Nic, co powinnam zrobić. Jego dłonie znalazły się nagle na moich ramionach, a ja jedynie zamknęłam oczy, chcąc czuć lepiej, intensywniej.
Ryan pochylił się, i jego oddech zaczął pieścić moją odsłoniętą szyję. Moja klatka piersiowa zaczęła unosić mi się i opadać szybciej niż powinna. Zaczęłam się dusić od natężenia uczuć, jakie się we mnie kumulowały. I wtedy zrozumiałam, że muszę to przerwać zanim będzie za późno.
- Spóźnimy się - szepnęłam, wiedząc, że głos zdradzi to, jakim kłębkiem gówna aktualnie byłam.
- Poczekają.
Jego dłonie zaczęły zjeżdżać w dół moich ramion, sprawiając, że przechodził przez nie dziwny prąd.
- Ryanie, proszę.
Jego głębokie westchnienie przeszyło mnie na wylot. Na szczęście dla mnie opamiętał się i odsunął, dając mi znowu bezpieczną przestrzeń.
Zebrałam się w sobie i spojrzałam na niego. Mimo wszystko uśmiech gościł na jego wargach.
- Idziemy? - spytał, ofiarując mi swoje ramię.
Skinęłam.
- Idziemy.
Gdy wyszliśmy z hotelu, limuzyna już czekała, a przed nią stał wysoki, postawny mężczyzna. W pierwszej chwili byłam przekonana, że to szofer, ale w połowie drogi go rozpoznałam.
- Co tu robi Nik?
- Pracuje. - Było wszystkim co powiedział Ryan.
Byliśmy już koło samochodu i zauważyłam w uchu Nika słuchawkę bluetooth. Nie spojrzał nawet na mnie, tylko miał wzrok utkwiony gdzieś w dali. Otworzył drzwiczki i niemal niezauważalnie skinął w kierunku Ryana. Nagle wszystko stało się dla mnie jasne.
- Czy on jest...
- Proszę Flo, nie teraz. - Przerwał mi Wright, doprowadzając mnie do szewskiej pasji.
Wściekła wsiadłam do środka i usiadłam na wolnym siedzeniu, nie przewidując jednak, że jest obok mnie jest jeszcze miejsce, które już po chwili zajął Ryan. Przywdziałam na siebie uśmiech, nie chcąc psuć przyjaciołom tego wieczoru.
Na co byłam wściekła? Oczywiście, że na Ryana. Nie mogłam zrozumieć, po co była ta cała szopka z przedstawianiem mi Nika jako jego przyjaciela. Czy nie prościej było powiedzieć, że jest jego ochroniarzem? No bo wszystko wskazywało na to, że właśnie w tym charakterze pracował dla Wrighta. Kolejne pytanie, jakie automatycznie mi się nasuwało, brzmiało 'po co była mu ochrona'.
Abi, Jay i Ryan całą drogę prowadzili ożywioną rozmowę na tematy, które kompletnie mnie nie interesowały. Jedynie Eiden zerkał na mnie z politowaniem, jakby rozumiał, że coś mnie gryzie. Uśmiechnęłam się do niego sztucznie, na co on puścił mi oczko.
Droga na szczęście nie była długa i nim się zdążyłam zorientować, byliśmy na miejscu. Pierwsza wysiadła Abi, następnie Jay i Eiden, a gdy przyszła kolej na mnie, Ryan chwycił mnie za rękę i pociągnął, powodując, że ponownie usiadłam.
- Zaraz do was dołączymy - krzyknął i zamknął drzwi.
- Co ty robisz?
- Musimy porozmawiać.
- Nic nie musimy.
Chciałam wstać, ale mnie powstrzymał.
- Co chcesz usłyszeć? Że cię okłamałem w związku z Nikiem? - Wyrzucił ręce do góry. - Tak, zrobiłem to.
- Ale dlaczego? - spytałam spokojnie, czując, że podnoszenie głosu nie ma sensu.
- Ponieważ chciałem, żebyś najpierw go polubiła, zanim zdążyłabyś się do niego zdystansować.
Co on pierdolił?
- Nie jestem taka. Nie oceniam ludzi przez pryzmat tego czym się zajmują, jakiej są narodowości lub statusu społecznego.
- Flo, teraz to wiem - powiedział delikatnie. - Przepraszam.
- Dobra, zapomnijmy o tym teraz, dobrze?
- Tylko pod warunkiem, że nie będziesz się na mnie gniewać.
- Nie. - Ryan zrobił wielkie oczy. - Pod warunkiem, że od teraz nie będziemy mieć już przed sobą tajemnic. - Wytknęłam go palcem, który szybko złapał i pocałował, zaskakując mnie całkowicie.
- Na taki warunek mogę się zgodzić. - Puścił mi oczko, na co wywróciłam oczami.
Czułam, że zbyt szybko mu odpuściłam, ale poważnie, to nie był czas ani miejsce na sceny. Potrafiłam zachowywać się profesjonalnie.
W sali było już kilku gości, choć przeważnie była to rodzina Ryana. Jakby wyczuwał moje zdenerwowanie, trzymając mnie w pasie, przyciągnął mnie bliżej siebie i wzmocnił uścisk.
- Pamiętaj. Zawsze będę w pobliżu.
Ledwo skończył mówić, a koło nas znalazła się kobieta i dwóch mężczyzn, mniej więcej koło pięćdziesiątki, choć ona, gdyby nie niewielkie zmarszczki mimiczne wyglądałaby na dużo młodszą.
- Flo, poznaj moich rodziców, Letizie i Daniela, oraz wujka Gerarda.
- Miło państwa poznać - powiedziałam, wyciągając rękę i witając się z całą trójką.
U kobiety pierwsze co zauważyłam to jej oczy. Nie miałam już wątpliwości, po kim Ryan odziedziczył ich niemal lazurową głębię. Gdy się uśmiechała wokół oczu tworzyły jej się niewielkie zmarszczki, o których wspomniałam wcześniej, jednak reszta jej twarzy nie zdradzała upływającego bezlitośnie czasu. Brązowe włosy z blond pasemkami miała luźno puszczone na ramiona. Była niższa ode mnie i mogła mieć około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu.
Ojciec Ryana był jednak jej kompletnym przeciwieństwem. Miał surowe rysy twarzy i zmarszczki nie tylko mimiczne. Zapadnięte dolne powieki i kości policzkowe informowały o jego zmęczeniu. Kilkucentymetrowe włosy zaczynały pokrywać się siwizną, tak samo jak starannie przycięte wąsy i broda, które tworzyły idealną całość. Gdy się uśmiechał jego małe brązowe oczy znikały niemal za powiekami. Wyglądało to tak, jakby w ogóle ich nie miał.
Natomiast jego wuj, był bardzo podobny do swojego brata, tyle tylko, że jego włosów nie pokrywała siwizna i nie miał zarostu.
- Mówiłeś Ryanie, że ona jest piękna, ale rzeczywistość nie może się równać z twoim opisem.
Gerard zmierzył mnie z góry na dół. Czułam jak dreszcze przechodzą przez moje ciało jakby wyczuwały zagrożenie, a wzmocniony uścisk Ryana na moim pasie, potęgował jedynie to uczucie. Spojrzałam na swojego towarzysza. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, a mięśnie twarzy cały czas pracowały. Położyłam swoją dłoń na jego plecach, delikatnie je pocierając. Czułam, że coś było nie tak, ale nie chciałam jednocześnie być tego powodem.
Ryan nieznacznie się rozluźnił, jednak nadal był czujny.
- Kochanie, Gerard - Letizia starała się zyskać uwagę swojego męża i szwagra, który mocował się z bratankiem na spojrzenia - powinniśmy zająć swoje miejsca, a młodym pozwolić witać gości.
Daniel skinął niemal niezauważalnie, szepnął coś swojemu bratu i odeszli. Dopiero wtedy zorientowałam się, że wstrzymywałam oddech.
- To było dziwne - powiedziałam.
Widziałam, że Ryan chciał coś powiedzieć, ale nagle koło nas pojawił się Eiden.
- Widziałem, że poznałaś wujaszka? Ciarki przechodzą od samego jego spojrzenia, co nie?
- Niestety muszę się z tobą zgodzić - szepnęłam delikatnie się pochylając w jego stronę.
- Uważaj na niego Flo.
- Eiden! - warknął Ryan.
- Powinna wiedzieć.
- Co powinnam wiedzieć?
Bracia spojrzeli na siebie, komunikując się niemo. W końcu Eiden był tym, który się odezwał.
- To nasz wuj, ale to nie zmienia też faktu, że jest - szukał słowa - nieobliczalny. Staraj się proszę nie przebywać z nim sama.
Zdawałam sobie sprawę, że moje oczy powiększyły się na tą informację dwukrotnie.
- Spokojnie Flo, Eiden chciał jedynie powiedzieć, że Gerard jest specyficzny i ma czasem dziwne wyskoki. Nie chciał cię wystraszyć, prawda? - Spojrzał na niego wymuszając odpowiedź.
- Tak, nie chciałem cię wystraszyć. - Na chwilę zapadła cisza, po czym kontynuował. - Słuchajcie, nie chcę psuć tej sielanki, ale goście się zjeżdżają.
Skinął w stronę drzwi wejściowych do sali, przez które wchodziły coraz to inne osoby. Podeszliśmy tam razem z Ryanem i zaczęliśmy wszystkich witać. Przedstawiał mi każdego z osobna, ale było ich tylu, że nie było opcji abym zapamiętała choć połowę nazwisk.
Wśród gości znalazło się trzech senatorów, kilku sędziów, prokuratorzy, adwokaci, przyjaciele rodziny i cholera wie kto jeszcze. Najbardziej ucieszyłam się na widok Petera, któremu towarzyszyła Mia.
- Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś - pisnęłam przytulając ją z całych sił.
- Chciałam do ciebie zadzwonić, ale Peter mi zabronił, tłumacząc, że zepsuje mu niespodziankę.
Spojrzałam na starszego siwego mężczyznę, który uśmiechał się do mnie.
- Nie patrz tak na mnie, dla mojego kwiatuszka samego Lucyfera z piekła bym sprowadził.
- Och, jesteś uroczy.
- Szkoda tylko, że taki stary. - Puścił mi oczko. - Powiedz mi, jak on cię traktuje? - Kiwnął głową na swojego wnuka.
- Lepiej niż ty staruszku - odpowiedział za mnie Ryan.
- Pytał cię ktoś o zdanie? - Wytknął go palcem. - Więc? - Spojrzał na mnie.
- Dobrze, nie tak dobrze jak ty, ale nie mogę narzekać.
Uśmiechnęłam się do Ryana, który uniósł na mnie brew. Wzruszyłam na to jedynie ramionami.
Peter i Mia poszli zająć swoje miejsca, które jak się później okazało były przy naszym stoliku. Niestety siedział tam też Gerard, rodzice Ryana, Abi, Jay i Eiden. Daniel przez dłuższą chwilę zamęczał swojego młodszego syna pytaniami, dlaczego nie przyprowadził ze sobą jakiejś partnerki, dlaczego wiecznie wszędzie chodzi sam, kiedy się weźmie za coś pożytecznego, a nie malowanie obrazów jak jakaś ciota. Miałam ochotę powiedzieć mu żeby się w końcu zamknął, ale w ostateczności sama to zrobiłam, nie chcąc mu się narażać.
Tak, Daniel sprawiał wrażenie człowieka, któremu się nie sprzeciwia.
Nigdy.
To samo tyczyło się jego brata.
Przez prawie godzinę były przemowy, gratulacje, oklaski i wszystkie inne rzeczy, które sprawiały, że byłam razem z Ryanem w centrum uwagi, za czym nie szczególnie przepadam.
Na szczęście moja męczarnia się skończyła i kelnerzy zaczęli podawać pierwszy posiłek, więc ponownie wróciliśmy do swojego stolika. Miałam po swoich obu stronach braci Wright, niestety ich wujek siedział naprzeciw mnie. Skubany niby rozmawiał z wszystkim razem i osobno, ale nie dało się ukryć, że co chwila zerkał na mnie. Czułam się cholernie skrępowana i nie miałam pojęcia jak się zachować.
- Nie mogę się przez ciebie na niczym skupić - szepnął Ryan, opierając swoje ramię na oparciu mojego krzesła.
- A co ja niby takiego robię?
Również szepnęłam, odwracając głowę w jego stronę. Nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko.
- Cóż, źle się wyraziłem. Nie mogę się skupić przez to rozcięcie w twojej sukni.
Spojrzałam w dół i uświadomiłam sobie, że przez to cholerne rozcięcie, było widać niemal całą moją prawą nogę. Starałam się ją szybko zakryć, ale po pierwsze, skubana nie chciała ze mną współpracować, po drugie, Ryan wyszeptał:
- Nie rób tego, tak jest idealnie.
- Podobno nie możesz się skupić.
- Na twoim miejscu martwiłbym się tym, że nie mam pojęcia jak dużą samokontrolą dysponuję.
Niby to przypadkiem, zabierając swoją rękę z mojego oparcia, musnął opuszkami palców moje nagie plecy. Moje ciało natychmiast zareagowało na to doznanie rumieńcem i przeszywającymi mnie na wskroś dreszczami.
Miałam ochotę uciec, ale podejrzewałam, że moje nogi odmówią mi posłuszeństwa i wtedy stało się najgorsze. Na niewielkiej scenie pojawił się jakiś zespół i zaprosił właścicieli Kancelarii Wright & Larson na środek parkietu. Wiwaty i oklaski nie miały końca, a ja pragnęłam, żeby ziemia się pode mną rozstąpiła i pochłonęła mnie choćby w najbardziej zapyziałe piekielne otchłanie.
Ryan, z uśmieszkiem na twarzy, wstał i wyciągnął do mnie swoją dłoń. Zaczęłam się zastanawiać, co by ludzie powiedzieli, gdybym spieprzyła niczym kopciuszek o północy, ale doszłam do wniosku, że nie byłoby to najlepszą reklamą, więc koniec końców przyjęłam jego zaproszenie podając mu swoją dłoń i wstając. Gdy dotarliśmy na środek, mężczyzna trzymający mikrofon, powiedział:
- Mili goście, panna Larson i pan Wright są wdzięczni za tak liczne przybycie i zapraszają do wspólnej zabawy.
Ludzie, no dalej, wstawajcie, modliłam się. Ruszcie tyłki na ten przeklęty parkiet, ale nikt ani, kurwa, drgnął. Co jest do cholery?
W końcu Eiden wstał i ze szczęścia miałam ochotę podbiec i go ucałować, ale ten stan trwał dosłownie chwilę.
- Dajesz braciszku! - krzyknął, wyrzucając pięść w górę.
Jego matka zaczęła go uspokajać, więc w końcu usiadł, ale do akcji wkroczyła Abi.
- Pokaż mu Flo jak się tańczy!
- O Boże! To się nie dzieje - jęknęłam.
- Przykro mi to mówić, ale dzieje się - powiedział rozbawiony Ryan i w tym momencie rozbrzmiały pierwsze dźwięki znajomej mi piosenki „You are mine" .
Ryan delikatnie ukłonił się i poprosił o moją dłoń by ją ująć. Jego druga dłoń, szybko znalazła się na moich plecach.
- Nie pozwól mi się potknąć.
- Nigdy. - Zapewnił.
Mój partner, aktualnie nie tylko w interesach, ale i w tanecznej zbrodni, przycisnął moje ciało do swojego i rozpoczęliśmy taniec. Prowadził mnie wolno i pewnie, ani na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku, a gdy wokalista zaczął śpiewać, Ryan mu cicho towarzyszył.
- Everyone has their obsession.
W pierwszej chwili nie miałam pojęcia jak się zachować, ale gdy wyśpiewał You are mine , wszystko przestało się liczyć. Mur, jaki skrupulatnie budowałam, nienawiść, którą przez te lata pielęgnowałam, samozaparcie w dążeniu do zemsty, to wszystko zniknęło z tymi kilkoma słowami. Byłam tylko ja i on, wirując tak lekko, jakbyśmy byli do tego stworzeni. Zapomniałam zupełnie o fakcie, że obserwuje nas kilkadziesiąt par ciekawskich oczu. Wirowaliśmy po parkiecie, jakbyśmy się na nim urodzili, ale zdawałam sobie sprawę, że to dzięki Ryanowi. Był tak cholernie dobrym tancerzem, że niespecjalnie musiałam się wysilać by nie dać plamy.
- Tak doskonale pasujesz do moich ramion, panno Larson.
Jego oddech otulił moją szyję, gdy delikatnie pochylił swoją twarz w jej kierunku. Chyba jęknęłam i pozostało mi się modlić, by tego nie usłyszał.
- Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele, panie Wright? - spytałam, starając się ukryć moje rozbawienie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał pozwolić sobie na dużo więcej.
Przez chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy, zapewne dla obserwatorów wyglądając jak para idiotów, ale nic na to nie mogłam poradzić, że zostałam zahipnotyzowana. Mój instynkt samozachowawczy powinien w tym momencie wysłać informacje do mózgu, że pora dać nogę, ale tego nie zrobił.
Co jest do cholery?
Wirowaliśmy jeszcze przez chwilę, wpatrzeni w siebie i ledwo zauważyliśmy, że piosenka dobiegła końca. Na szczęście Ryan w porę odzyskał resztki świadomości i zatrzymał nas, kłaniając się przede mną i całując mnie w rękę dziękując za taniec.
I czy ja właśnie się do niego szczerzyłam?
Tracę resztki własnej godności.
Przeklęłam sama siebie, postanawiając szybko wrócić do stolika jednak ta możliwość szybko została mi odebrana.
- Chyba nie myślisz, że zwiejesz.
Przede mną stanął Eiden, z założonymi rękami na piersi i podstępnym uśmieszkiem.
- Nie zrobisz mi tego.
- Chyba jednak zrobi - powiedział rozbawiony Ryan.
- Ej - szturchnęłam go palcem w klatkę piersiową i przysięgam, że chyba sobie go złamałam - ustaliliśmy, że go nie lubimy za to co zrobił!
- Ja nic nie ustalałem.
- Zdrajca. - Zmrużyłam na niego oczy i nim się zorientowałam, Eiden trzymał mnie już w ramionach, a zespół rozpoczynał kolejną piosenkę.
- Jak było? - Poruszył sugestywnie brwiami.
- Co jak było?
- No wiesz, taniec z Ryanem, lepkie rączki i te sprawy.
- Ej. Nie było tam nic lepkiego!
Uderzyłam go w ramię dłonią, która jeszcze chwilę wcześniej spokojnie tam spoczywała.
- Za co mnie bijesz? Jestem zwyczajnie ciekawy. Wyglądaliście tak, jakbyście mieli zaraz się na parkiecie...
- Nie kończ! Błagam.
Oparłam swoją głowę o niego, mając nadzieję, że uda mi się w ten sposób schować. Nie tylko własne zawstydzenie, ale i całą siebie.
- Flo, to nic takiego, że na siebie lecicie. - Spojrzałam na niego nie wierząc w to co usłyszałam. - Wiesz, chemia i te sprawy, to całkiem normalna sprawa.
- Jak za chwilę nie zamilkniesz to przysięgam, że pierwszą sprawą, jaką będzie zajmować się nasza kancelaria, będzie wyciągnięcie mnie z pudła za morderstwo - powiedziałam bardzo poważnie.
Nie dokuczał mi więcej. Być może dlatego, że piosenka się szybko skończyła, i wróciliśmy do naszego stolika.
Rozmowa była luźna i wszyscy wydawali się usatysfakcjonowani. Każdy się śmiał i dobrze bawił. Nawet ja, gdy nauczyłam się już ignorować Gerarda Mam Na Ciebie Oko Wrighta.
W oczekiwaniu na kolejny posiłek zawarłam z Ryanem mały zakład.
- Ta babka - dyskretnie wskazałam mu głową - za chwilę stanie na jakimś stoliku i się rozbierze, żebyś tylko zwrócił na nią uwagę.
- Może przy tym nawet zrobić salto w tył, ale mając ciebie koło siebie nie ruszy mnie to.
- Zakład? - Rzuciłam wyzwanie.
- O co? O to, że zrobi salto?
- O to, że wykombinuje coś, żebyś poświęcił jej chwilę uwagi.
Zastanawiał się chwilę nim powiedział:
- A co będzie stawką?
- Jeśli jej się uda bierzesz trzy pierwsze sprawy jakie nam wpadną, a ja się obijam.
- Ale jeśli tamten facet - tym razem on dyskretnie wskazał mi ofiarę - pierwszy zrobi jakiś ruch, by zyskać twoja uwagę idziesz ze mną na kolacje. Miejsce i termin wyznaczam ja. - Wskazał na siebie.
- Zgoda.
Byłam bardzo pewna siebie, bo mężczyzna, którego wskazał mi Wright nie przejawiał żadnych oznak zainteresowania moją osobą, czego nie można było powiedzieć o kobiecie, która o mało nie połamała sobie kręgosłupa wyginając się na krześle, byle tylko dojrzeć Ryana. Jednym słowem, wygraną miałam w kieszeni.
Dobra, to były cztery słowa.
Zespół zrobił przerwę, a kelnerzy wnieśli słodkie poczęstunki, w tym czteropiętrowy tort, który zaczęli dzielić i roznosić. Pół godziny później muzyka ponownie zaczęła grać. Przy naszym stoliku zostałam ja, bracia Wright i Peter. Niestety dla mnie, szybko miało się to zmienić.
- Panno Larson - usłyszałam za sobą męski głos - czy mógłbym prosić o taniec?
Odwróciłam głowę i z wrażenia zapomniałam języka w gębie.
- Kolacja skarbie - szepnął Ryan tuż przy moim uchu. - Tylko ty i ja.
Posłałam mu spojrzenie godne mordercy, ale on jedynie uśmiechał się triumfalnie. Wstałam i pozwoliłam się poprowadzić na parkiet. Pan Nieznajomy delikatnie mnie chwycił i zaczęliśmy tańczyć. Nie odzywał się, za co byłam mu wdzięczna, jednak po chwili moja podświadomość, zaczęła mnie alarmować o niebezpieczeństwie. Jego prawa ręka opuściła bezpieczny rewir na moich plecach, zbliżając się do okolic, w których nie powinno być niczyjej ręki, a przynajmniej nie bez mojego pozwolenia. Odchrząknęłam dając panu Zbyt Szybkie Ręce znać, że nie podoba mi się to co robi, ale on to zignorował. Jego ręka powędrowała jeszcze niżej, znajdując się na moim pośladku i aż pisnęłam.
- Odbijany - warknął Ryan, znajdując się nagle koło nas.
- Może niech panna Larson o tym zdecyduje - powiedział pewny siebie dupek.
- Powiedziałem odbijany i kolejny raz nie powtórzę.
Ryan aż się gotował. Odsunęłam się od faceta i stając obok Wrighta położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Muszę się przewietrzyć.
Skinął obejmując mnie i ruszając w stronę wyjścia na taras.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro