Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział piąty

Kiedy wróciłam do domu, Abigail nadal nie było. Szybko wskoczyłam w swoje ulubione dresy. Silver kręciła się w kuchni, drapiąc fronty szafek. Próbowała dostać się do tej, w której trzymałam jej karmę. Byłam tak zajęta, że rano zapomniałam futrzaka nakarmić.

— Wychodzi na to, że będziemy się przeprowadzać — zakomunikowałam, wsypując jej ulubione przekąski.

Totalnie mnie olała. Dopadła do jedzenia, mając w nosie cały świat. Tak jak ja miałam w nosie jej potrzeby przed wyjściem do pracy.

Spojrzałam na lodówkę. Niby byłam głodna, ale sama do końca nie wiedziałam czy żołądek skręca mi się z nerwów, czy głodu. Mimo to postanowiłam poczekać z późnym obiadem na współlokatorkę. Wzięłam laptop i z nim usiadłam na sofie w salonie. Chciałam rozejrzeć się za jakimś mieszkaniem, ale ostatecznie wpisałam w przeglądarce “Ryan Wright. Los Angeles”. Najwyraźniej posiadał jedynie konto na Tweeterze, z którego nie korzystał, ale był oznaczany przez innych użytkowników, przez co pojawiły się zdjęcia na których był.

Kolejny sukces aukcji charytatywnej Letizi Wright. Na zdjęciu z mężem i synami; @RyanWright i @EidenWright.

@RyanWright wylicytował obraz za dwieście tysięcy dolarów, deklasując w ten sposób konkurentów.

Jeden z najbardziej pożądanych kawalerów Miasta Aniołów @RyanWright idzie w ślady swojego dziadka, Petera Wrighta, i otwiera kancelarię.

Zatrzymałam się przy ostatnim wpisie. Kliknęłam na link. Przekierowało mnie na Tweetera lokalnej gazety. Zawiodłam się, gdyż była to jedynie krótka wzmianka o nadchodzącym wydarzeniu. Nie żebym oczekiwała znaleźć tam cokolwiek o sobie. Niespodziewanie coś innego przykuło moją uwagę. Komentarze.

@RyanWright zamordowałam chomika i zakopałam go w ogródku. Pomoc prawnika niezbędna.

Ten moment, kiedy masz gdzieś przestrzeganie prawa, bo będziesz mogła skorzystać z pomocy prawnika @RyanWright.

Panowie policjanci, byłam bardzo niegrzeczna. Zakujcie mnie w kajdanki, a ja skorzystam z prawa do adwokata @RyanWright.

Roześmiałam się głośno. Wyglądało na to, że miałam do czynienia z playboyem. Nie powiem, na mnie również zrobił wrażenie, ale żeby zaraz robić z siebie idiotkę w sieci? Musiałabym być desperatką. Napaloną desperatką.

Wyłączyłam laptop. Odłożyłam go na stolik. Postanowiłam zdrzemnąć się chwilkę, ale kiedy tylko moja głowa spoczęła na poduszce, usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu.

— Flo! Jesteś?

— W salonie! — krzyknęłam do Abi.

Podniosłam się mozolnie, ponownie siadając. Przyjaciółka weszła do pokoju. Ręce miała wyciągnięte przed siebie, rozciągając mięśnie. Usiadła obok mnie.

— Jak minął dzień? — Zaciekawiła się.

Wiedziałam o co jej chodziło, ale drażnienie Abi sprawiało mi zawsze mnóstwo frajdy.

— Dzień jak codzień. — Wzruszyłam ramionami. — Pojechałam do biura, odwaliłam papierkową robotę, poszłam na lunch, trochę rozmawiałam z Mią… — Wyliczałam na palcach, ukrywając rozbawienie.

— Flo! — Szturchnęła mnie w ramię. — Wiesz, że nie o tym mówiłam.

— Nie?

— Nie!

Roześmiałam się głośno. Nie miałam sumienia się dłużej nad nią znęcać. Te kocie oczy wpatrzone we mnie, potrafiły zmiękczyć nawet głaz.

— Przeprowadzam się do Los Angeles.

Abi zeskoczyła z sofy. Piszczała podekscytowana, latając z miejsca na miejsce. Wpadła do kuchni, po to by po chwili wrócić z dwoma kieliszkami i czerwonym winem. Obserwowałam, jak siłuje się z korkiem. Nie zamierzałam jej pomagać, aż nie pociągnęła nosem.

— Nie płacz. Jak nie możesz sobie poradzić, daj mi tę butelkę. — Wyciągnęłam rękę.

— Jaka ty jesteś głupia — warknęła. — Płaczę ze szczęścia. — Westchnęła teatralnie. — Moje maleństwo dojrzało i idzie w świat. — Wystraszyła się, kiedy korek niespodziewanie ustąpił. Oczywiście nie obyło się bez kilku czerwonych plam na jej bluzce, ale chyba miała to gdzieś.

— Będziesz za mną tęsknić? — spytałam.

Zerknęła na mnie z ukosa, nie przerywając nalewania wina do kieliszka.

— Oszalałaś? Wreszcie nie będę musiała się hamować podczas uprawiania dzikiego seksu. Ba! Będę to mogła robić gdzie tylko będę chciała, nie ograniczając się do sypialni.

— Fuj! — Zmarszczyłam nos. — Pieprzyliście się z Jaydenem, gdy ja byłam za ścianą?

— A myślałaś, że jak zostawał na noc, patrzyliśmy sobie w oczy?

Cholera, nie byłam naiwna. Wiedziałam. Nawet nie raz słyszałam. Ściany domu w takie noce najwyraźniej robiły się cienkie jak papier, a ostatnio częstotliwość wizyt Jaya niebezpiecznie wzrosła. Na początku ukrywali się, jak nastolatki. On wkradał się, kiedy myśleli, że już śpię. Przychodził, jak byłam w pracy, a Abi miała wolne. Spotykali się w porze lunchu i robili to… Nie. Nie będziemy się w to zagłębiać. Pewnego dnia, w obawie, że ktoś ich przyłapie w miejscu publicznym i będę musiała wyciągać obu z aresztu, zakomunikowałam przyjaciółce, że nie mam nic przeciwko temu, żeby spotykali się w naszej oazie singielek. To była moja najgorsza decyzja.

Wzięłam kieliszek i napiłam się wina chcąc wymazać z głowy te wszystkie obrazy z nagimi przyjaciółmi.

— Serio, Abi, słuchanie o waszych ekscesach nie jest numerem jeden na mojej liście ważnych tematów.

— Nie? — Udała zaskoczenie. Przysiadła na skraju ławy. — A co jest numerem jeden? Albo kto? — Poruszył sugestywnie brwiami. — Może nowy wspólnik? Niezłe z niego ciasteczko.

— Skąd niby to wiesz?

— Wujek google. Flo, kochana, internet nie służy jedynie do ściągania pornoli. — Pogroziła mi palcem.

— A wiesz to z własnego doświadczenia, tak?

Subtelnie pokazała mi międzynarodowy znak, który zrozumie każdy. Nie zamierzałam się z nią w to bawić, tym bardziej, że rozdzwonił się mój telefon. Abi sięgnęła za siebie i wzięła aparat.

— To Peter. — Ściszyła głos, choć nikt nas nie słyszał.

— Dlaczego szepczesz? — Zaciekawiłam się.

— Chciałam dodać dramatyzmu.

Wywróciłam oczami i wyrwałam jej telefon z dłoni. Nie chciałam, żeby mój szef musiał długo czekać.

— Witaj, Peter. Cóż za niespodzianka.

Abi uniosła dwa kciuki na znak aprobaty, tylko nie wiedziałam czego.

— Florence, chciałem z tobą jeszcze porozmawiać, ale nie było cię już w kancelarii.

Abi kazała zrobić mi na głośnomówiący, ale pokazałam jej żeby się popukała w główkę.

— Coś się stało? — W mojej głowie pojawiła się myśl, że być może zmienili zdanie co do mojego bycia wspólnikiem. Na szczęście Peter szybko odgonił czarne chmury.

— Nie kochana. Chciałem cię zaprosić dziś na kolację.

— Kolację?

Zakrztusiłam się śliną. Nigdy nie spotykaliśmy się poza biurem. Wyjazdy integracyjnie się nie liczyły.

— Masz już coś w planach? — W jego głosie usłyszałam coś jak zawód.

— No w sumie nie wiem. To znaczy chyba nie. A przynajmniej nic ważnego.

Zaczęłam się gubić, więc walnęłam się w czoło, co nie ukrywam, zabolało. Abi jak przystało na przyjaciółkę zaczęła się ze mnie śmiać.

— To świetnie. — Przysięgam, że usłyszałam jak klasnął. — Samochód przyjedzie po ciebie o dziewiętnastej. Może być?

Szybko spojrzałam na zegarek. Miałam godzinę, żeby uszykować się na kolację z szefem! To graniczyło z cudem.

— Może być — zgodziłam się, nie próbując ugrać sobie choćby dodatkowego kwadransa.

Cholera.

— W takim razie do zobaczenia. I Florence… — Zrobił dramaturgiczną pauzę.

— Tak?

— Załóż na siebie jakąś zjawiskową sukienkę.

I nim zdążyłam mu odpowiedzieć, rozłączył się.

— Mam godzinę, żeby uszykować się na kolację z Peterem — jęknęłam do przyjaciółki.

— To na co czekasz? Działamy!

***

Limuzyna, którą przysłał po mnie Peter, zatrzymała się przed La Campana, najdroższą i najbardziej ekskluzywną restauracją w mieście. Szofer wysiadł, obszedł samochód i po otwarciu drzwiczek wyciągnął w moim kierunku rękę, by pomóc mi wysiąść. Pierwszy raz czułam się tak wyjątkowo. Przed wejściem do restauracji stał mężczyzna ubrany w stylowy uniform. Szeroko się uśmiechał, kiedy zapraszał mnie do środka. W niewielkim lobby na przybyłych gości czekała piękna, bardzo elegancka kobieta. Każdy gest wykonywała z niebywałą gracją. Byłam tym zachwycona.

— Jestem umówiona z Peterem Wrightem — zakomunikowałam uprzejmie.

— Oczywiście, proszę za mną — powiedziała, nie patrząc nawet na listę rezerwacji. Musiała go znać albo choćby kojarzyć.

Główna sala robiła wrażenie. Ociekała czerwienią i złotem, a w powietrzu unosiło się bogactwo i seks. Stoliki były okrągłe, ale różniące się rozmiarem. Od dwuosobowych do ośmioosobowych, choć przeważały dwójki i czwórki. Śnieżnobiałe obrusy, świeżo cięte kwiaty i złote świeczniki na każdym stole, tworzyły przyjemny klimat, wręcz ośmieliłabym rzec, że romantyczny. Z sufitów zwisały olbrzymie żyrandole, obwieszone perłami i drobnymi kryształami, które wyglądały w świetle jak diamenty. A może to były diamenty? Kelnerzy ubrani we fraki uwijali się jak mrówki.

Szybko podziękowałam mentalnie Abi, że namówiła mnie na założenie eleganckiej w swojej prostocie, czerwonej sukni, której głównym atutem były mocno wycięte plecy. Zabijały mnie jedynie czarne szpilki z platformą, których nie miałam okazji wcześniej przetestować. Tym bardziej, że byłam zdenerwowana tą kolacją, a to sprawiało, iż uważałam podwójnie, żeby się przypadkiem nie potknąć i nie polecieć jak długa przed wszystkimi.

Idąc za kobietą rozglądałam się za Peterem. W końcu podeszliśmy do stolika przy którym siedział mężczyzna. Był do nas zwrócony tyłem, więc nie zauważył naszego pojawienia się, ale zdecydowanie nie był to Peter.

— Panie Wright, przybyła panna Larson — powiedziała kobieta.

Moje serce zabiło mocniej. To nie mogła być prawda. Tylko nie Ryan. I skąd, do cholery, kobieta znała moje nazwisko?

Mężczyzna wstał z gracją. Powolne tempo dosłownie mnie zabijało. Jego oczy rozszerzyły się, kiedy przyjrzał się mojej sylwetce w obcisłej sukni.

— Panno Larson. — Wymówił moje nazwisko niemal z podziwem.

Wyciągnął dłoń, więc podałam mu swoją. Chwycił ją delikatnie, uniósł do góry i pocałował jej wierzch.
Cholera, zrobiło to na mnie wrażenie.

— Witam, panie Wright. — Uśmiechnęłam się uprzejmie. — A gdzie Peter?

— Dzwonił przed chwilą, że coś go zatrzymało i trochę się spóźni.

Super!

Czujecie ten sarkazm? Zostawił mnie z człowiekiem, z którym nie miałam żadnych tematów do podtrzymania rozmowy.

Ryan odsunął dla mnie krzesło, więc na nim usiadłam, a po chwili i on zajął swoje miejsce.

— Mam propozycję. — Spojrzałam na niego z ciekawością. — Zostaliśmy wspólnikami, jesteśmy młodzi, może przejdziemy na ty.

— Skoro to konieczne — wypaliłam.

— Jeśli nie chcesz, możemy pozostać na per pan i pani.

— Nie, nie. Przepraszam. Jestem dziś trochę zmęczona i musisz mi przyznać, że mam prawo czuć się nieco skołowana. W końcu nie codziennie życie wywraca mi się do góry nogami.

Uśmiechnął się szeroko, uwydatniając szereg lśniących zębów i dwa dołeczki. I czy ja podziwiałam jego dołeczki? Musiałam się ogarnąć.

— To była tylko luźna propozycja.

— Nie mam nic przeciwko temu, by ominąć uprzjmości, Ryanie.

Celowo wypowiedziałam jego imię. Nie chciałam go w żaden sposób urazić, co zrobiłam nieświadomie wcześniej. Naprawdę ten człowiek nic mi nie zrobił i nie miałam podstaw, żeby utrudniać mu życie.

Przez chwilę było wyjątkowo niezręcznie i cicho.

Zastanawiałam się co mam zrobić. Najchętniej wzięłabym jeden z tych ślicznych świeczników i walnęłabym się łeb, za bycie taką suką, ale to chyba nie wypadało wspólniczce jednej z największych i najbardziej renomowanych kancelarii w tej części Stanów, prawda?

No właśnie, więc byłam w kiepskim położeniu.

Musiałam jak najszybciej coś wymyślić. Problemem było to, że nic nie przychodziło mi do głowy. Kompletna pustka. Jak nastolatka na pierwszej randce, tylko że nie byłam ani nastolatką, ani też nie była to randka.

— Może coś zamówimy? — zaproponował.

— Poczekajmy na Petera. Chyba że jesteś głodny...

— Mogę poczekać, ale zamówmy chociaż coś do picia. — Zerknął na zegarek. — Szczerze mówiąc nie wiem co i na ile go zatrzymało.

Przystałam na jego propozycję, bo z wrażenia zaschło mi w gardle. Ryan zaproponował wino, a ja całkowicie zdałam się na jego gust. Piłam wina, ale nie takie. Nie tak kurewsko drogie.

Ze mnie i Abi były takie znawczynie, że wybierając wino kierowałyśmy się ładnymi butelkami i przystępną ceną. A tu? Nawet nie chciałam wiedzieć ile mogła kosztować butelka.

— Poproszę Bodegas Artadi El Pison — powiedział do kelnera, który przywołany przez Ryana, czekał na zamówienie.

— Świetny wybór proszę pana. Czy coś jeszcze państwo sobie życzą? — Spojrzał najpierw na mnie, dopiero później na mojego towarzysza.

— Florence? — Dał mi możliwość wyboru.

— Nie dziękuję — odpowiedziałam.

— Na razie to wszystko. Czekamy na jeszcze jedną osobę.

Musiałam przyznać, choć uwierzcie, robiłam to niechętnie, ale Ryan potrafił być wyjątkowo szarmancki. Nie uszło też mojej uwadze, że niektóre osoby płci pięknej, mało dyskretnie na niego zerkały. Sama w końcu to zrobiłam.

Ubrany był w czarny garnitur i błękitną koszulę, która dwa ostatnie guziki miała rozpięte. Nie założył krawata, czym wyróżniał się od pozostałych mężczyzn na sali. Nie było widać po nim żeby czuł się z tego powodu mało komfortowo. Jego niezdyscyplinowane brązowe włosy, odejmowały mu kilka lat i wyglądał, jakby dopiero co skończył edukację w szkole średniej.

Nie podobało mi się to!

To znaczy on mi się w tym wydaniu podobał i to właśnie mi się nie podobało.

Mieszam?

Pieprzyć to!

— Jak myślisz, ile zajmie ci załatwianie wszystkiego zanim będziesz mogła się przeprowadzić? — zagadnął.

— Na dobrą sprawę maksymalnie kilka dni. Nie mam tu zbyt wiele rzeczy, których nie mogłabym kontrolować w Los Angeles. Gorzej z moim pakowaniem.

— Potrzebujesz pomocy?

Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.

— Chyba nie proponujesz mi swojej pomocy.

Zaśmiał się szczerze, a ten dźwięk przeszedł przez moje ciało powodując dreszcze.

— Nie znam się na tym, ale jest wiele firm zajmujących się tym gównem.

— Dziękuję, poradzę sobie — fuknęłam na niego. — Problem w tym, że nie wiem co mam zabrać z mebli. — Wzruszyłam ramionami.

Wright chciał coś powiedzieć, ale pojawił się kelner z winem. Obsłużył nas profesjonalnie. Dał odrobinę Ryanowi do spróbowania, a dopiero kiedy ten zaakceptował swój wybór, napełnił dwa szkła i odszedł. Łapczywie chwyciłam za kieliszek i przysięgam, że miałam ochotę wypić całą jego zawartość za jednym razem. Tak dla rozluźnienia. Czułam się cholernie spięta w jego towarzystwie. Oczywiście nie zrobiłam tego. Wzięłam niewielki łyk i odstawiłam kieliszek. Zorientowałam się, że Ryan mnie obserwuje.

Spuściłam wzrok czując, że zaczynam się czerwienić.

— Myślałem o tym mieszkaniu i przyznam się, że zdecydowanie łatwiej dla ciebie byłoby znaleźć już coś umeblowanego.

— Już samo mieszkanie to dla mnie za dużo. — Szybko wtrąciłam.

— Nie przesadzaj. Słyszałaś co powiedział Peter. Potraktuj to jak mieszkanie służbowe, skoro nie chcesz go przyjąć jako prezent powitalny. — Przejechał palcami przez włosy, pozostawiając je w jeszcze większym bałaganie. — I jeśli pozwolisz rozejrzę się już za takim, do którego będzie można od razu się wprowadzić, nie kłopocząc meblowaniem.

— Ale…

— Jeśli nie ufasz mojemu gustowi możemy umówić się na przykład za dwa dni i pojedziesz ze mną obejrzeć kilka propozycji. W końcu to ty masz się w nim czuć swobodnie i jak u siebie, a nie ja — zaproponował.

— To wydaje się być dobrym pomysłem — przyznałam.

Nie uśmiechało mi się spędzać z nim czas, ale czyż nie wisiało to nade mną jak chmury burzowe? Mieliśmy być wspólnikami. Mieliśmy razem pracować, spotykać się zapewne codziennie w biurze, więc jeden dzień więcej chyba mnie nie zabije.

Miałam przynajmniej taką nadzieję.

Skupiona na własnych myślach, podskoczyłam, gdy nagle ktoś dotknął moich ramion. Przerażona obróciłam głowę i dostrzegłam uśmiechniętą twarz Petera. Odetchnęłam z ulgą. Chciałam wstać by się z nim przywitać, ale mnie powstrzymał.

— Siedź, kochanie. — Pochylił się i pocałował mnie w policzek. — Widzę, że zaczęliście beze mnie. — Spojrzał sugestywnie na butelkę wina, po czym przywitał się z wnukiem i zajął miejsce.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się kelner przy naszym stoliku. Nalał Peterowi wino, uprzednio pytając go o zgodę i wyciągnął mały notatnik.

— Czy można przyjąć państwa zamówienie?

Ryan podał mi menu.

Większość nazw wyglądała jakby była napisana w języku hebrajskim. Kompletnie nie miałam pojęcia co to mogły być za potrawy. Peter zamówił dla siebie przepiórkę z kremem z foie gras, a Ryan cioppino, cokolwiek to było. Chyba zauważył, że te wszystkie nazwy były mi zupełnie obce, bo przyszedł na ratunek.

— Jeśli mogę coś zaproponować, to poleciłbym ci jambalaya z kurczaka i krewetek.

Spojrzałam niepewnie na Petera, który nieznacznie kiwnął głową zgadzając się z wyborem wnuka.

— W takim razie poproszę. — Uśmiechnęłam się do kelnera, który notował nasze zamówienia.

— Świetny wybór panienko — powiedział entuzjastycznie młody chłopak i odszedł.

— Coś mnie ominęło? — spytał Peter, zerkając to na mnie to na wnuka.

— Zaproponowałem właśnie Florence, a ona się zgodziła, małą przejażdżkę w środę do LA i obejrzenie kilku mieszkań.

— Świetny pomysł. Do biura właściwie nie musisz już przychodzić, więc możesz zając się całkowicie sprawami przeprowadzki.

Zdrajca.

— Tak szybko chcesz się mnie pozbyć? — Uśmiechnęłam się do Petera, jednak moja brew samoistnie powędrowała do góry. Uwielbiałam się z nim drażnić.

— Ależ kochanie, jeśli myślisz, że nasza współpraca się zakończyła to jesteś w błędzie.

— Nie rozumiem. — Zaintrygował mnie.

— Będę często was odwiedzał biznesowo i prywatnie oczywiście. Za bardzo cię lubię, żeby tak po prostu cię mu oddać. — Kiwnął głową na Ryana, po czym delikatnie pochylił się nad stołem w moim kierunku. — Chcesz poznać pewien sekret? — spytał konspiracyjnie.

Również się przybliżyłam.

— Oczywiście — szepnęłam.

Ryan i tak wszystko słyszał, ale co tam. Było zabawnie.

— Nie lubię się dzielić, a już w szczególności takimi perełkami jak ty, z kimś takim jak on. — Znowu skinął na Ryana, który zaczął się śmiać.

Sama zachichotałam, bo jak widać nie tylko ja miałam młodego Wrighta za buca.

— Dzięki za wystawianie mi świetnych rekomendacji. Nie ma to jak liczyć na rodzinę.

— Nikt ci nie powiedział, że z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach? — skomentował jego dziadek.

Kocham Petera!

Ryan pokiwał zniesmaczony głową i biorąc kieliszek, wziął głębszego łyka wina. Chciało mi się śmiać, bo miło było patrzeć jak ktoś uciera mu nosa. Sama miałam na to ochotę, ale jeszcze nie teraz.

Kelner przyniósł nasze zamówienia. Peter wzniósł toast i zabraliśmy się za jedzenie. Musiałam przyznać, że danie które zaproponował mi Ryan było znakomite. Ryż, pikantna kiełbasa, kurczak i krewetki. Po pierwszym kęsie myślałam, że będę zionąć ogniem, ale po kilku następnych moje podniebienie przyzwyczaiło się do ostrego smaku.

Młody Wright opowiadał nam jak wygląda kancelaria i co jeszcze zostało do zrobienia. Powiedział również, że gdyby udało mi się wyrobić z przeprowadzką w ciągu czterech, maksymalnie pięciu dni, to pomogłabym mu przeprowadzić rekrutację pracowników. Spodobało mi się to, że chciał, abym nawet w tym miała swój udział, co nie zmieniało faktu, że byłam również zaskoczona.

Stałam się wspólnikiem, ale chyba nadal do mnie to nie docierało, dlatego tak ciężko było mi w to wszystko uwierzyć.

I to nie tak, że byłam pełną lęków, zakompleksioną i niepewną siebie, młodą kobietą. Od zawsze wiedziałam czego chcę od życia, twardo stąpałam po ziemi i co najważniejsze znałam swoją wartość. Miałam też świadomość własnego ciała. Widziałam jak mężczyźni na mnie patrzyli. Dlaczego więc nie byłam z nikim związana? Z wyboru. Kiedyś, a mówiąc kiedyś, mam na myśli bardzo dawno, pewien dupek bardzo mnie upokorzył. Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy żaden facet nie doprowadzi mnie do łez, sprawiając tym, że będę wyglądać, jakbym najadła się orzechów na które jestem uczulona. Nie żebym była uczulona na orzechy. Uwielbiałam je.

Reszta wieczoru minęła raczej na wspomnieniach mojej pracy z Peterem. Jego wnuk jedynie słuchał i sporadycznie coś wtrącał. Było dużo śmiechu, zwłaszcza, gdy Peter przypomniał mój pierwszy dzień stażu. Wylądowałam wtedy jak długa w jego gabinecie. Nie jestem niezdarą, ale tego dnia moje nogi kompletnie się nie słuchały i nie współgrały z wysokimi szpikami, w których dopiero co uczyłam się chodzić. Abi jednak tamtego dnia uparła się, że muszę je założyć, żeby zrobić wrażenie. No i zrobiłam. Było wręcz powalające. Dosłownie i w przenośni.

Peter nagle dostał telefon i mimo późnej pory, przeprosił, że musi nas opuścić, ale miał coś pilnego do załatwienia. Poprosił Ryana żeby mnie odwiózł do domu.

— Zamówię sobie taksówkę — jęknęłam, gdy wstawaliśmy z młodym Wrightem od stolika.

— Nie ma takiej opcji. Peter by mnie za to wykastrował.

— To naprawdę żaden problem. — Obstawiałam przy swoim.

— Dla mnie również.

I co miałam zrobić? Zgodziłam się.

Wyszliśmy na zewnątrz czekając aż młody chłopak przyprowadzi jego auto z parkingu. Zadrżałam z zimna. Wieczór był chłodny, a moja mocno wycięta sukienka nie ułatwiała mi zatrzymania ciepła przy sobie. Ryan zdjął swoją marynarkę i zarzucił mi ją na ramiona.

Spojrzałam na niego.

— Zdecydowanie bardziej potrzebuję cię w kancelarii niż w szpitalu z zapaleniem płuc — wyjaśnił.

— Nie przesadzaj, nie jesteśmy na Grenlandii. — Zadrżałam kolejny raz, gdy wiatr pieścił moją skórę. Bez dalszych oporów wsunęłam ręce w rękawy marynarki, którą dla mnie przytrzymywał.

— W Afryce też nie.

Zaśmialiśmy się.

Na szczęście chłopak szybko podjechał i mogliśmy ruszyć do domu. Zaskoczyło mnie to, że ani razu nie spytał o drogę, a doskonale wiedział gdzie jechać. W końcu nie wytrzymałam i spytałam go skąd znał mój adres. Odpowiedział, że Peter mu wiele o mnie opowiadał, a wczoraj dostał od niego wszystkie moje niezbędne dane, żeby zarejestrować mnie jako wspólnika. Miało to dla mnie sens, więc wszystkie myśli, że jest mrocznym psychopatą odsunęłam na bok.

— Dziękuję za miły wieczór — powiedział, odprowadzając mnie do drzwi.

— Tak, można powiedzieć, że był udany.

— Tylko można powiedzieć? — Ukazał jeden ze swoich dołeczków w półuśmiechu.

— Dobranoc Ryanie — powiedziałam jedynie.

Nie zastanawiając się dłużej otworzyłam drzwi i weszłam do domu, a zamykając je usłyszałam jeszcze:

— Dobranoc Florence.

Jego cichy śmiech nikł, gdy zbliżał się do samochodu.

Oparłam się o drzwi i odetchnęłam z ulgą. Naprawdę można by powiedzieć, że wieczór był udany. Byłam jednak tak zmęczona, że postanowiłam pomyśleć o tym następnego dnia. Odepchnęłam się od drzwi i poczułam jak coś zsuwa mi się z ramion.

To była jego marynarka.

Szybko wyszłam na zewnątrz, ale jego już nie było.

Wróciłam do domu i udałam się do swojego pokoju, gdzie rzuciłam marynarkę na krzesło, a sama udałam się pod prysznic, by zaraz po nim wpełznąć do ciepłego i wygodnego łóżka. Wystarczyło, że poczułam lawendowy zapach pościeli i odpłynęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro