Rozdział drugi
Florence
Mężczyzna skinął nieznacznie głową i powiedział jedynie zdawkowe „miło mi państwa poznać”. Przeskakiwał spojrzeniem od osoby do osoby, więc albo nas oceniał, albo szukał tego, który miał wylecieć z firmy. Chciałam zaoszczędzić mu kłopotu i zakomunikować, że to ja, ale na szczęście zdrowy rozsądek całkowicie u mnie nie zanikł.
Młody Wright zajął miejsce obok swojego krewnego. Praktycznie naprzeciw mnie, dzięki czemu miałam doskonały widok.
Był przystojny. Nawet bardzo. Włożył palec wskazujący między kołnierzyk koszuli a krawat i go poluzował. Ten gest wyglądał tak, jakby było mu duszno, ale hej! To my byliśmy pod obstrzałem, nie on.
— Kochani. — Westchnął Peter. Wyglądał na zmęczonego. — Wiecie, że czas leci nieubłaganie do przodu i nie jestem coraz młodszy. — Skinął palcem na swoją sekretarkę. Wstała ze swojego miejsca. Zabrała z blatu plik kartek i rozdała je każdemu prawnikowi, pomijając przy tym pozostałych. — Macie przed sobą zestawienie finansowe firmy. Nie musicie się z tym zapoznawać teraz. — Podniósł swój tyłek. Odszedł od krzesła. Niespiesznym krokiem przechadzał się wzdłuż pomieszczenia. — Kancelaria musi przejść zmiany, dlatego postanowiłem oddać wam jej sporą część. W szczegóły wprowadzi was Ryan. — Wskazał na wnuka. — Ja jestem kiepski w cyferkach. Znam się jedynie na ilości zer na koncie. — Roześmiał się. Niektórzy z nas do niego dołączyli. Ja nie. Daleko mi było do rozbawienia.
Młody Wright zerknął na kartkę przed sobą i kontynuował za Petera.
— Wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem, które w jakiś sposób odciąży Petera, będzie wprowadzenie starszych partnerów. — Rozległy się szepty. Ryan w spokoju obserwował nasze poruszenie. Prawdopodobnie każdy zastanawiał się, na kogo padnie? Jakie mieli kryteria? Ja, próbowałam rozkminić, dlaczego Ryan patrzy na mnie. — Słuchajcie, dajemy wam możliwość wykupienia akcji firmy. Każdy zainteresowany automatycznie stanie się partnerem. Zastrzegamy sobie tylko, że jednorazowo można wykupić ich dwadzieścia procent.
— Większość pakietu będę miał oczywiście ja — wtrącił Peter.
— Dokładnie — potwierdził wnuk. — Do niego będzie należało pięćdziesiąt procent. Nadal będzie miał decydujące słowo, ale w porozumieniu z wami. Wszystkie informacje zawarte są w broszurze, którą otrzymaliście.
Peter odpowiadał przez jakiś czas na wszelakie pytania dotyczące spółki. Wyjaśnił, że zmieni się także jej nazwa na Kancelaria Prawna Wright i Partnerzy. Z nowości to nie miał być koniec, ale pragnął je wdrażać stopniowo.
Kiedy byliśmy przekonani, że spotkanie dobiegło końca i odetchnęłam z ulgą, spadł na nas grom z jasnego nieba.
— A teraz ta najmniej przyjemna część — oznajmił Peter. — Jedna osoba się z nami pożegna.
Co? Kto? Dlaczego?, to były najczęściej padające pytania.
— Boże — jęknęła Mia. — Obym to nie była ja.
— Spokojnie. — Położyłam dłoń na jej ramieniu, by dodać otuchy. — To na pewno żadna z nas — powiedziałam pewnie. Chciałam ją uspokoić.
— Florence Larson.
Usłyszałam swoje nazwisko. Spojrzałam na Petera. Nagle poczułam się, jakby ktoś wyssał całe powietrze z pomieszczenia. Wszystkie spojrzenia skierowane były na mnie. Bez najmniejszego wyjątku. Prawnicy, asystenci, sekretarki.
— Florence — powtórzył Peter. — Dobrze się czujesz? Strasznie zbladłaś.
Nie! Nie czuję się dobrze, dupku! Właśnie mnie wylałeś!, warknęłam w myślach.
— Trochę tu duszno — skłamałam. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, jak bardzo mnie to zabolało.
— Czyli możemy kontynuować? — Upewnił się. Skinęłam głową na tak. Bałam się odezwać. Mój głos mógłby zdradzić moje zdenerwowanie. — Dobrze. Ryan wszystko zaraz ci wyjaśni. — Spojrzał na niego. — Proszę, twoja kolej.
Nie miał nawet odwagi powiedzieć mi tego osobiście. Wyręczał się wnukiem jak ostatni tchórz.
Ryan wstał i mozolnie, przedłużając moją mękę, podszedł do ściany za nim, a na wprost mnie. Stanął obok jakiejś tablicy, jak się domyślałam, zakrytej ciemnym materiałem.
— Jak już Peter powiedział, jedna osoba odejdzie z kancelarii, ale to dlatego, że mam dla niej propozycję. — Spojrzał na mnie, więc oczywiście cała reszta zrobiła to samo. Czułam się jak pod obstrzałem i zaręczam, iż to nic przyjemnego. — Jakiś czas temu, zapytałem go, czy mógłby mi kogoś polecić, kto nadawałaby się na wspólnika. — Prawie wszyscy zaczęli między sobą szeptać, ale Wright ich ignorował. — Otwieram w Los Angeles kancelarię i Peter zaproponował pannę Larson. — Wskazał na mnie.
— Oczywiście z bólem serca — dodał szybko starszy Wright. — Nie myśl sobie, że chętnie cię oddaję w ręce tego gówniarza, ale jednocześnie jestem przekonany, iż stworzycie świetny duet. Oboje jesteście uparci i dążycie do perfekcji. Na sali rozpraw miażdżycie konkurencję. Jeśli się zgodzisz, a mam nadzieję, że tak, to ta kancelaria szybko zdobędzie renomę, na jaką ja musiałem pracować latami.
Nie miałam pojęcia co mu odpowiedzieć. Byłam w szoku. Jeszcze chwilę wcześniej myślałam o bezrobociu, a nagle mam szansę zostać wspólnikiem. Ja. Kobieta mająca dopiero dwadzieścia osiem lat. Osesek wśród tych wszystkich wyjadaczy z naszej kancelarii. Nie mieściło mi się to w głowie. Dlaczego nie Barry, który z nas wszystkich pracował dla Petera najdłużej, albo Jerry, który miał na koncie najwięcej wygranych spraw lub Jack? I dlaczego Los Angeles? Nie, żeby cokolwiek mnie trzymało w San Francisco. Nie miałam dzieci, rodziny, z matką widywałam się kilka razy do roku i to z konieczności.
— Florence, jesteś z nami? — spytał rozbawiony Peter.
Nie wiedziałam, o co mu chodziło. Odpłynęłam na chwilę, ale chyba nie było w tym nic dziwnego, prawda? Poza tym to nie mogło trwać aż tak długo, żebym cokolwiek przegapiła.
— Jestem? — Brzmiało to, jak pytanie.
— Słuchajcie — rozejrzał się po zebranych — możecie wracać do swoich obowiązków. — Na niektórych twarzach widniało rozczarowanie. Zapewne chcieli wiedzieć, jak to się skończy. — Przemyślcie moją propozycję, bo zdecydowanie wolałbym, żeby partnerem był ktoś stąd niż z zewnątrz. Jeśli będziecie zainteresowani, moje drzwi są otwarte.
W ten sposób Peter uciął spotkanie i nie dał pozostałym złudzeń, iż będą świadkami dalszej rozmowy. Wszyscy wstali i z ociąganiem wyszli z konferencyjnej. Kątem oka widziałam Mię i jej uniesione kciuki. Uśmiechała się szeroko i była zadowolona.
Dobrze, że chociaż ktoś.
Zostaliśmy sami. Chryste, czułam się jak na przesłuchaniu. Byłam ciekawa, który był dobrym, a który złym gliną. Brakowało tylko lampki z ostrym światłem skierowanym na mnie.
— Florence, dziecko, nie podoba ci się? — zapytał starszy Wright, kiedy tylko drzwi zamknęły się za ostatnią wychodzącą osobą.
— Co mi się nie podoba?
— To. — Młody Wright zrobił krok w bok i odsłonił mi tablicę z projektem szyldu.
Szyldu, na którym widniało moje nazwisko.
„Kancelaria Prawna Wright i Larson”.
Musiałam wyglądać jak kosmitka z rozdziawioną gębą, ale nie codziennie miałam takie widoki. Właściwie to jak dotąd nigdy. Na sali sądowej potrafiłam utrzymać pokerową twarz. Nic nie dawałam po sobie poznać. Zero emocji. Jednak w tej jednej konkretnej chwili brakowało tylko, żebym wstała i z radości zatańczyła jakieś woogi boogi.
— Dlaczego ja? — Mimo wewnętrznego podekscytowana w moim głosie słychać było niedowierzanie.
— A dlaczego nie? — Peter podszedł, odsunął krzesło i usiadł obok mnie. — Nie wierzysz w siebie?
— Nie o to chodzi…
— Więc o co? — dociekał.
— Barry jest tu najdłużej…
— Barry to stary pryk. — Roześmiał się. — A starych drzew się nie przesadza. — Florence — położył dłoń na mojej — czas na młode pokolenie. Wasze. — Spojrzał na wnuka i ponownie na mnie. — Tacy, jak ja czy Barry za chwilę i tak będziemy musieli spasować, więc jaki byłby w tym cel? Żaden. — Wziął głęboki oddech. — Od samego początku wiedziałem, że będziesz wyjątkowa, dlatego objąłem nad tobą pieczę.
— Nie daj się prosić — wtrącił Ryan. — To szansa, jaka nie trafia się codziennie.
Byłam rozdarta. Młody Wright miał absolutną rację. Nie dostaje się takiej propozycji codziennie. Nawet nie raz w miesiącu, czy roku. Niestety taki wyjazd oznaczał rozłąkę z Abigail, znalezienie się w obcym miejscu i zaczynanie wszystkiego od zera. Nazwijcie mnie tchórzem, ale tak, obawiałam się tego.
— Ryan ci we wszystkim pomoże — powiedział Peter, jakby czytał w moich myślach. — W znalezieniu mieszkania, poznaniu miasta, we wszystkim, co będzie trzeba — obiecał. — A jak nie, to postaram się o powolną i bolesną kastrację.
Roześmiałam się na wyraz twarzy jego wnuka.
— Cóż — jęknął Ryan — wobec powyższego jestem do twoich usług. Nawet jeśli zażyczysz sobie śniadanie do łóżka.
— Od jej łóżka z daleka. — Pogroził mu Peter, niby poważnie, ale wydawało mi się, że walczy ze sobą, by się nie roześmiać.
Zapanowała niezręczna cisza. Oni oczekiwali odpowiedzi, a ja nie wiedziałam, jakiej im udzielić.
— Czy możecie mi dać czas na zastanowienie się?
Spojrzeli na siebie.
— Oczywiście, kochanie — powiedział czule Peter. — Powiedziałbym, że tyle ile potrzebujesz, ale bym skłamał.
— To znaczy?
— Na miejscu jest już właściwie wszystko gotowe. Musimy…
— Jeszcze się nie zgodziłam — poprawiłam Ryana.
Roześmiał się.
— Dobrze, musielibyśmy tylko przeprowadzić rekrutację, bo nie wszystkich pracowników zdążyłem zatrudnić.
Fajnie to brzmiało, gdy mówił musimy, ale forma takiego przekupstwa na mnie nie działała.
— Tydzień? — spytałam.
— Dwa dni — targował się.
— Pięć. — Nie dawałam za wygraną.
— Trzy. — Pokazał na palcach. Był lekko rozbawiony. — I ani dnia dłużej.
— Dobra. Trzy dni. — Odpuściłam. Mogłam próbować dalej, ale nie chciałam nadużywać jego cierpliwości.
— Nie zmienia to jednak faktu, że będę jeszcze dziś czekał na telefon.
Chciałam rzucić jakąś ripostą, ale Peter mnie ubiegł.
— Mówiłem, że jesteście podobni? Uparci jak dwa osły.
I wtedy dotarło do mnie, dlaczego nie mogę przyjąć tej propozycji. Jak grom z jasnego nieba to we mnie uderzyło.
— Nie mogę.
— Co? — spytali jednocześnie.
— Sprawa Greya będzie się ciągnąć…
Nie dokończyłam, bo Peter wszedł mi w zdanie.
— Myślałem, że to oczywiste, iż w momencie złożenia propozycji ci ją odebrałem.
— Odebrałeś mi ją?
— Oczywiście. Jak tylko skończyliście spotkanie, poprosiłem pastora do siebie i wytłumaczyłem mu, że nie będziesz w stanie prowadzić sprawy jego syna — wyjaśnił. — Będę ci wdzięczny, jeśli wszystkie akta przekażesz Jacksonowi. — Chyba miałam nietęgą minę, gdyż szybko dodał: — Jeszcze trafisz na tak duże sprawy, jak nie większe. Nie martw się.
Martwić? Nie. Byłam wściekła. To miała być moja pierwsza tak ważna sprawa. Przygotowywałam się do niej bardziej niż do poprzednich. Jej zawiłość była dodatkowym bodźcem do działania. Pragnęłam jej. Pragnęłam ją wygrać, choć nie należała do łatwych. Chciałam wszystkim udowodnić, że jestem dobra. Ba, świetna. A Peter mi tę szansę odebrał.
— Mam propozycję. — Razem z Peterem spojrzeliśmy na młodego Wrighta. — Daj pannie Larson już dzisiaj wolne, bo i tak pewnie ciężko będzie jej się skupić na pracy. — Mrugnął do mnie. Udałam, że tego nie widziałam, no bo niby jak miałam zareagować? To podchodziło pod tani flirt.
— Świetny pomysł! — Peter klasnął w dłonie. — Jedź, odpocznij, zrelaksuj się, a jutro o dziewiątej widzimy się u mnie.
— Po co? — Zaskoczył mnie. Próbowałam sobie przypomnieć, czy o czymś zapomniałam, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
— Żebyś dała nam odpowiedź — sprecyzował.
— Dostałam trzy dni.
— On ci je dał. — Skinął na wnuka. — A ja wierzę, że nie będziesz tyle potrzebować. Jesteś mądrą dziewczynką i szybko dojdziesz do tego, co jest dla ciebie najlepsze. — Wstał z miejsca, pochylił się i zrobił coś nieprzewidywalnego — pocałował mnie w czoło. — Jedź do domu i odpocznij. To polecenie służbowe. — Pogroził mi palcem.
Serio? Jego zachowanie przypominało mi troskliwego rodzica.
Wyprostował się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nawet gdy kroczył do wyjścia, tego nie zrobił.
Ryan również mi się przyglądał, choć z nieco większą dyskrecją. Kiedy żadne z nas się nie odzywało, w końcu wyciągnął dłoń. Wstałam i podałam mu swoją. Ten uścisk nie był zaborczy. Nie próbował pokazać, kto rządzi.
— Miło było cię poznać, Florence — powiedział.
— Wzajemnie.
Zabrałam dłoń i praktycznie uciekłam z konferencyjnej. Przemierzając korytarz, czułam na sobie spojrzenia, a przeszklone ściany zdecydowanie ułatwiały to ciekawskim. Dłonie mi się pociły ze zdenerwowania. Wbiegłam do toalety. Oparłam się o drzwi, barykadując wejście własnym ciałem. Los Angeles. Miasto Aniołów. Stało dla mnie otworem, było na wyciągnięcie ręki, a ja miałam wątpliwości. Raz za razem powracały do mnie słowa babki, by dbać o to co się ma, gdyż nigdy nie wiadomo na co się trafi. Wiedziałam co mam i lubiłam to. Kochałam pracę dla Petera.
Miałam ochotę się rozpłakać. Jak małe bezradne dziecko błądzące we mgle.
Nie mogłam się przez resztę dnia ukrywać w damskiej toalecie. Zacisnęłam dłonie w pięści. Odepchnęłam się od drzwi i stanęłam przed dużym lustrem. Z pozoru wyglądałam normalnie, jednak czułam się gównianie. Byłam rozdygotana wewnętrznie. Ostatni raz tak się czułam dwa lata wstecz na wigilii u matki, kiedy do kolacji podała sok wiśniowy rozrobiony z wódką. Wzięłam spory łyk tego dziadostwa i przez dobre kilkanaście minut kaszlałam jak gruźlik przez zachłyśnięcie.
Wzięłam kilka głębokich wdechów. Poprawiłam włosy i wyszłam z łazienki. To nie mogło wziąć nade mną kontroli. Uniosłam podbródek i spokojnym krokiem pomaszerowałam do swojego biura. Cały czas patrzyłam w jeden punkt. Starałam się nie zwracać uwagi na ludzi. Nie miałam co do tego pewności, ale przeczuwałam, że niejedna osoba mogła mieć żal, że propozycja Wrightów była skierowana do mnie. I wcale się nie dziwiłam. Zaskoczona bym była, gdyby nie mieli.
Ostatnie parę kroków pokonałam praktycznie biegiem. Wpadłam do przedsionka, gdzie urzędowała Mia, a z niego do siebie.
— Flo, opowiadaj! — zażądała asystentka, wchodząc i zamykając za nami drzwi. — Już myślałam, że nigdy nie skończycie, a ja zejdę na zawał.
— Sama chyba mam jakiś wylew, a na pewno załamanie nerwowe — wysapałam.
Wyciągnęłam z niewielkiej lodówki ukrytej w komodzie butelkę z wodą i wypiłam połowę. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka byłam spragniona.
— Zgodziłaś się, prawda? Nie, żebym chciała się ciebie pozbyć, ale matko! — Klasnęła kilka razy. — Los Angeles! — Pisnęła. — Będziesz wspólnikiem. Łoo matko! — Powachlowała się dłonią. — Jestem taka podekscytowana. No dalej, opowiadaj. Kiedy wyjeżdżasz? Mogę ci pomóc w poszukiwaniu mieszkania, firmy zajmującej się przeprowadzkami, nawet w pakowaniu.
— Na pewno nie chcesz się mnie pozbyć? — Uniosłam brew. — Bo tak to brzmi.
— Nie. Zwyczajnie cieszę się twoim szczęściem.
Odnalazłam telefon pośród sterty papierów leżących na biurku. Wsadziłam go do torebki. Spojrzałam na Mię i poczułam się jeszcze gorzej.
— Wybacz, ale nie mam siły na rozmowę o tym. Muszę to przemyśleć. — Potarłam skronie. Czułam, że ból głowy mnie dziś nie ominie.
— Nie zgodziłaś się? — W jej głosie pobrzmiewało rozczarowanie.
— Tego nie powiedziałam. Nie dałam im tylko odpowiedzi. — Widziałam, że zamierza zadać kolejne pytanie, więc ją uprzedziłam. — Słuchaj, Mia, możesz iść już dzisiaj do domu. Ja przynajmniej to zrobię, bo takie dostałam polecenie służbowe. — Przy dwóch ostatnich słowach zrobiłam cudzysłów w powietrzu. — Obiecuję, że jutro porozmawiamy.
— Wszystko w porządku? — Zaniepokoiła się.
— Tak. Muszę sobie to wszystko poukładać.
Uśmiechnęła się słabo, na szczęście nie drążąc dalej.
Zgarnęłam torebkę i uruchamiając ostatnie pokłady samokontroli, wyszłam z kancelarii.
***
W drodze do domu wstąpiłam do apteki. Migrenowy ból głowy robił się uciążliwy, a wiedziałam, iż w domowej apteczce oprócz plastrów nie znajdę nic. Irytacja wzrosła, kiedy młoda pani magister rozwodziła się nad syropem na kaszel, który chciał kupić mężczyzna przede mną. Jawnie z nim flirtowała, a mnie się spieszyło. Po całej wieczności nadeszła moja kolej. Kupiłam dwa opakowania tabletek, gdyż prognozowałam na następny dzień powtórkę z rozrywki. Tylko z zupełnie innego powodu. Tego, który ma procenty, czerwony kolor i jest wytrawny. Byłabym ignorantką, gdybym powiedziała, iż brzydzę się piciem matki, sama sięgając po wino. Wszystko było dla ludzi, tylko trzeba znać umiar, a tego właśnie matka nie posiadała. Ledwo otwierała oczy i piła, w południe piła, wieczorem już ledwo stała na nogach, ale to jej nie przeszkadzało, by dalej pić.
Reszta drogi minęła spokojnie, a w progu przywitała mnie Silver. Rzuciłam torebkę na komodę. Pochyliłam się, by pogłaskać kotkę, ale ta tylko prychnęła i kręcąc tyłkiem, wmaszerowała do salonu. Podążyłam za nią. Usiadłam na sofie, po czym zdjęłam buty. Stopy mi pulsowały, choć nie wiedziałam od czego. Byłam przyzwyczajona do wysokich obcasów, więc to nie mogło być przyczyną. Rozmasowałam najpierw jedną, potem drugą.
Czułam dyskomfort, więc poszłam do swojej sypialni i przebrałam się w szorty oraz top. Wracając do salonu, weszłam najpierw do kuchni, zabierając wino i kieliszek. Nie miałam w planach wypić wszystkiego. Jedynie tyle, żeby się odprężyć. Poza tym musiałam wziąć tabletkę. I tak, wiedziałam, że nie powinno się mieszać leków z alkoholem, ale to nie była zabójcza mieszanka, a ja nie wybierałam się na tamten świat. Najdłuższą podróż, jaką ewentualnie rozważałam to do Los Angeles.
Silver wskoczyła mi na kolana, kiedy się położyłam. Pokręciła się kilka razy, szukając idealnego miejsca, aż w końcu rozpłaszczyła się na moim brzuchu. Obserwowałam ją, gdy mruczała, próbując zasnąć. W ostateczności sama odpłynęłam.
***
— Wstawaj śpiochu! — Zerwałam się, kiedy Abigail krzyknęła do mojego ucha.
Stanęła obok mnie, śmiejąc się, jakby opowiedziała kawał roku.
— Jesteś wredna! — jęknęłam. Pulsowanie w czaszce nasiliło się, kiedy próbowałam się podnieść.
— Wyglądasz okropnie — podsumowała. — I co ty robisz już w domu? Mówiłaś, że wrócisz późno.
— Mogłabym spytać o to samo.
Jej uniesiona brew dała mi do myślenia. Spojrzałam na zegar i doznałam szoku. Spałam całe popołudnie!
Abigail poszła do kuchni i wróciła z kieliszkiem. Bez pardonu zrzuciła moje nogi z kanapy, żeby usiąść. Nalała sobie wina, następnie mi. Spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
— Dlaczego wyglądasz jak nieszczęście? — spytała. Uwielbiałam ją za bezpośredniość. Choć czasami miałam ochotę jej przywalić.
— Ponieważ Wright zaproponował mi, zostanie wspólnikiem.
Pisnęła tak głośno, że Silver, która podczas mojej drzemki musiała się przenieść na miękki dywanik ułożony pod stolikiem, zerwała się ze snu i uderzyła w spodnią część blatu. Prychnęła, wychodząc spod niego. Zerknęła na nas spode łba. Zarzuciła puszystym ogonem, opuszczając salon.
— Pięknie. Przez ciebie znowu się na mnie obraziła — sapnęłam.
— Ty tak serio?! — warknęła. Poczułam ból, kiedy uderzyła mnie otwartą dłonią w potylicę. — Przejmujesz się tym futrzakiem?
— No raczej.
— Flo! Nie żartuj sobie! Masz zostać wspólnikiem. Musimy to opić. — Westchnęła rozmarzona.
— W Los Angeles.
— Whoa, koleżanko. Mówiąc, że musimy to opić, miałam na myśli teraz, w naszym salonie, a nie Los Angeles.
— O Boże! — warknęłam. — Jakbyś mi nie przerywała, to może już byś wiedziała, o co chodzi. — Wytknęłam ją palcem. Gestem ręki udała, że zamyka buzię na kłódkę. — Wnuk Wrighta otwiera kancelarię w Los Angeles i Peter chce, żebym się tam przeniosła i prowadziła ją razem z nim.
— No ale to nadal świetnie, tak? Czy gdzieś jakiś wątek pominęłam? — Mina jej zrzedła.
— Tak, pominęłaś wątek wnuka i Los Angeles.
Abi poprawiła się na kanapie.
— Coś z nim nie tak? To znaczy z wnukiem? Nie wiem, jest trędowaty?
— W sumie to jest nawet przystojny — przyznałam.
Wyglądała na zagubioną.
Z Abi poznałyśmy się na studiach. Od pierwszej chwili, kiedy przywaliłam jej drzwiami od damskiej toalety, wiedziałyśmy, że to będzie przyjaźń do grobowej deski. Ponieważ była rok starsza, wprowadziła mnie w harwardzką brać, podpowiadała, na ile można sobie pozwolić u poszczególnych profesorów, a nawet udostępniała swoje notatki. McKenzie ostatecznie wybrała pracę w prokuraturze. Zdarzało się, iż widywałyśmy się po przeciwnych stronach barykady, ale nawet to nas nie poróżniło. Praca zawsze zostawała za progiem domu.
A teraz miała nas rozdzielić.
— Może z tego wyjdzie jakiś gorący romans? — Jej myśli szły w bardzo złym kierunku.
— Nie ma mowy! Najpierw gorący romans, a później obudzę się z walizką na bruku, jak nie wypali.
— W sumie racja. — Myślała nad czymś intensywnie. — Pieprzyć to. — Jej entuzjazm szybko powrócił. — Wspólnik! I to wspólnik jakiegoś przystojniaka.
— Pieprzyć to? Będzie nas dzielić pięć godzin drogi — zauważyłam.
Machnęła na mnie ręką.
— Istnieją tanie linie lotnicze. Poza tym nie wiem, czego się martwisz, skoro to ja będę przyjeżdżać do ciebie. — Uniosłam brew, więc raczyła mi wyjaśnić tę myśl. — Chyba nie myślałaś, że będziemy się spotykać w ponurym San Francisco, gdy w opcji będzie Miasto Aniołów. Aleja Sław, Sunset i Hollywood Bulwar, plaże, a na nich umięśnieni surferzy, Chinatown, Studio Universal, Park Rozrywki Warner Bross… — wyliczała.
Musiałam ją przystopować, ponieważ zaczynało brakować jej palców.
— Dobra, dobra. Rozumiem. Robisz wszystko, żeby się mnie pozbyć. — Udałam powagę.
— Ja bym tego tak nie nazwała. Dbam o twoją przyszłość. To szansa jedna milion. Jeśli teraz ją zaprzepaścisz, drugi raz możesz jej nie dostać. A to, że ja dzięki temu będę miała bonus w postaci darmowych wakacji, to inna sprawa. — Wzruszyła ramionami.
— Będę tęsknić — przyznałam.
— Ja też, ale tylko pomyśl. — Popukała swoim długim paznokciem po moim czole. — Pojedziesz tam, wyrobisz sobie nazwisko, a później, jako moja najlepsza przyjaciółka, ściągniesz mnie do siebie i zawojujemy prawniczy światek.
— Jesteś stuknięta — stwierdziłam smutno.
— I za to mnie kochasz.
Kochałam ją, nasz dom, a nawet dzielnicę za spokój, jaki nam oferowała.
Zawsze chciałam mieszkać w samym centrum, a Abi w jakimś ustronnym miejscu. Długo się o to kłóciłyśmy, aż postawiła na swoim. Gdy przywiozła mnie na to osiedle i pokazała szeregi małych, rodzinnych domków, niczym z serialu „gotowe na wszystko”, natychmiast zapomniałam o centrum. Wszystkie domki w okolicy wyglądały niemal identycznie, ale każdy miał w sobie niepowtarzalny urok.
Nasz wyróżniał się swoim żółtym kolorem fasady, czerwoną dachówką i kwiatami ustawionymi w doniczkach na wszystkich zewnętrznych parapetach. Ogródek przed domem był skromny; trawnik, jedno drzewo, na którym zawieszona była opona, a pod białym płotem rosły tulipany, irysy i kilka odmian mniejszych kwiatów. Dwupoziomowość domu dała nam wiele możliwości. Zdecydowałyśmy więc, że na parterze będzie salon, kuchnia z małym kącikiem jadalnianym, ubikacja dla gości, oraz niewielki przedsionek, do którego się wchodzi bezpośrednio z dworu i który połączony był z salonem. Znajdowały się w nim również schody prowadzące na piętro.
Na górze były trzy pokoje, ale ponieważ nie potrzebowałyśmy ich tyle, jeden z nich przeznaczyłyśmy na domową mini siłownię, a dwa pozostałe na nasze sypialnie. Moją urządziłam tak, jak zawsze chciałam, a jak matka mi nie pozwalała. Trzy ściany były pomalowane na bardzo jasny beż, a na tej, przy której stało łóżko, znajdowała się tapeta w ciemnym odcieniu szarego z białymi, wielkimi dmuchawcami. Nie miałam wielu mebli, bo ich nie potrzebowałam. Rzeczy trzymałam w niewielkiej garderobie, więc w zupełności wystarczyła mi komoda, szafka przy łóżku, toaletka, regał z książkami i biurko, przy którym pracowałam. To był mój mały azyl.
Obiecałam Abi, że się nad tym zastanowię. Tyle mogłam zrobić. Nie chciałam jej mówić, że praktycznie byłam gotowa się zgodzić, ponieważ bałam się, iż zacznie mnie pakować.
Po godzinie siedzenia i gapienia się na film dołączył do nas Jayden — nieoficjalny partner Abigail. Pod względem nazewnictwa, oboje byli uparci. Żadne nie chciało się przyznać, że są kimś więcej niż przyjaciółmi. W końcu przyjaciele nie sypiają ze sobą i nie są zazdrośni o innych, prawda? Na dodatek Jay praktycznie u nas mieszkał i z całą pewnością nie spał w mojej sypialni. Sofa jakimś sposobem też była wtedy pusta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro