Rozdział czwarty
Florence
— Wstawaj Flo!
Jaskrawe światło mnie zaatakowało. Chciałam je zignorować naciągając na głowę kołdrę, ale ktoś bezczelnie ją ze mnie zerwał. Niechętnie otworzyłam jedno oko i dostrzegłam krzątającą się po moim pokoju Abigail.
— Zasłoń to cholerne okno! — warknęłam, ale mnie zignorowała. — Naruszasz moją przestrzeń osobistą!
— To także moje mieszkanie, więc się zamknij. — Podniosłam na nią brew, zastanawiając, czy nie uderzyła się w nocy w głowę. — A teraz wstawaj. Trzeba się tobą zająć przed pojawieniem w kancelarii.
Zerwałam się do pozycji siedzącej. Przetarłam oczy i przez chwilę obserwowałam Abi, jak grzebie w mojej garderobie. Jęki dezaprobaty doprowadzały mnie na skraj wytrzymałości. Nigdy nie narzekała na moje rzeczy, nawet chętnie je pożyczała, ale tym razem zachowywała się, jakby kompletnie nic nie nadawało się do ubrania.
— Co rozumiesz przez pojęcie, że trzeba się mną zająć? — spytałam ostrożnie. To nie mogło oznaczać nic dobrego.
— To co słyszałaś.
— Abi — opadłam z powrotem na poduszkę — daj sobie spokój. Błagam.
— Nie ma mowy. — Podeszła do łóżka, chwyciła mnie za kostkę i ciągnąc moją biedną nogę, starała się mnie zwlec z łóżka. — Wstawaj natychmiast, albo użyję siły.
— Już to robisz, chciałam zauważyć! — Wyrwałam jej swoją nogę i niechętnie usiadłam na skraju materaca. — Nie rozumiem o co ci chodzi.
— O to, że pójdziesz tam dziś i pokażesz wszystkim jak bardzo zasługujesz na ten awans. Przysięgam Flo, jak z tobą skończę, to będą długo zbierać szczęki z podłogi. — Westchnęła. — Nie żeby wcześniej czegokolwiek ci brakowało — wytłumaczyła szybko. — On tam dzisiaj będzie? — Wytknęła mnie palcem żądając odpowiedz.
— On, czyli...?
— Młody Wright! — powiedziała to tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
— A skąd ja to mam wiedzieć?
— Hmm…
Dumała przez chwilę. Dopadła do komody, w której trzymałam bieliznę. Wyciągnęła z niej biały koronkowy komplet. Rzuciła nim we mnie.
— Do łazienki! — rozkazała.
Wstałam niechętnie. Nie było sensu się z nią kłócić. Abigail McKenzie ma jedną podstawową wadę — kiedy sobie coś ubzdura, nie ma takiej siły, żeby wybić jej to z głowy. W ten sposób stałam się jej lalką do zabawy w przebieranki.
Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, zęby i wróciłam do pokoju idąc jak na skazanie. Miałam dość ciągłego pukania do drzwi i pospieszania mnie. Abi oficjalnie spadła w rankingu moich najlepszych przyjaciółek.
Kazała mi usiąść przy niewielkiej toaletce.
Część włosów od góry głowy splotła w kłosa, a resztę podwinęła od spodu i wyszedł z tego piękny, duży kok. Gdy skończyła, zajęła się makijażem, choć nie byłam do tego pomysłu specjalnie przekonana. Oprócz pudru, tuszu i szminki niewiele na siebie nakładałam. Tym razem miałam na twarzy cały zestaw — podkład, puder, róż, cienie, eyeliner, konturówkę, szminkę, tusz i kilka innych rzeczy, których nazw nawet nie znałam. Zastosowała się jednak do moich wskazówek, żebym nie wyglądała jak pusta, plastikowa lala. Byłam zaskoczona, że pomimo tego całego tynku wcale nie wyglądałam nienaturalnie. Powiedziałabym, że świeżo i pięknie.
Problem pojawił się później.
— Jeżeli myślisz, że założę to coś jesteś w błędzie! — warknęłam.
— O co ci chodzi? — Udała głupka, ale niewielki uśmieszek błądził w kącikach jej ust.
— Choćby o to, że ta, ponoć sukienka, nie zakryje mi nawet tyłka! — Oglądałam skrawek materiału ze wszystkich stron. — Wygląda jak strój zdarty z gwiazdy porno. Skąd to w ogóle wzięłaś?
— Z mojej szafy, więc powinnam poczuć się urażona. — Wytknęła mnie palcem, mrużąc oczy. — Poza tym przesadzasz. — Machnęła na mnie ręką. — Masz zrobić na wszystkich wrażenie.
— Dobrze to ujęłaś. Mam zrobić wrażenie, a nie sprawić, że każdy, kto mnie zobaczy pomyśli, iż właśnie skończyłam swoją zmianę pod latarnią. — Widziałam, że chciała coś powiedzieć, więc ją uprzedziłam. — Nie ma mowy! Wiesz co to dress code? Albo wybierzesz coś innego, albo sama to zrobię.
Zaczęła coś marudzić pod nosem, ale ostatecznie zabrała ten skrawek materiału i wyszła z mojej sypialni. Wróciła po kilku minutach, trzymając w ręce inną sukienkę. Ta była dużo lepsza od poprzedniej. Była biała z czarnym, delikatnym paskiem, zakończonym wstążeczką. Miała dekolt w kształcie łódki. Kończyła się mniej więcej przed kolanem, zakrywając o wiele więcej niż poprzednia.
W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, co ja tak właściwie robiłam. Po co była ta cała szopka z odstawianiem się jak na pokaz mody dla zdesperowanych, starych panien, ale machnęłam na to w ostateczności ręką i gdy byłam już gotowa, zarzuciłam na siebie płaszczyk, wcisnęłam czarne szpilki i dostając kopniaka na szczęście od Abi, ruszyłam ku przeznaczeniu.
Chyba tak to się mawia, prawda?
***
Wjeżdżając windą na trzydzieste trzecie piętro, coś ściskało mnie w gardle. Czułam się jak przed ważnym egzaminem albo rozmową kwalifikacyjną. Zupełnie jak w dniu, kiedy pojawiłam się w kancelarii Petera pierwszy raz. Tamtego dnia stres mnie trawił. Na drżących nogach przemierzyłam długość korytarza, by dotrzeć do biura najsympatyczniejszego człowieka, jakiego dane mi było poznać.
Drzwi rozsunęły się. Wyszłam, grzecznie witając się z Jess. Przyglądała mi się, mierząc od stóp do głów. Zignorowałam ją. Wzięłam głęboki oddech. Starałam się przejść korytarzem niezauważona, ale odniosłam dziwne wrażenie, że wszyscy jakby czekali pod swoimi drzwiami na moje przybycie.
Przywdziałam na twarz sztuczny uśmieszek. Uprzejmie witałam się z każdym. Obrałam kierunek prosto do biura, gdzie czekała mnie niespodzianka.
To znaczy to miało zapewne nią być, ale ja tego tak nie odebrałam.
— Co to ma być? — pisnęłam.
Mia natychmiast wbiegła do środka. Uśmiech nie schodził z jej twarzy.
— A jak myślisz? Kwiaty, czekoladki i nawet szampana dostałaś.
Podeszłam do biurka, na którym stał największy kosz z kwiatami, jaki kiedykolwiek widziałam. Wyciągnęłam karteczkę na której napisane były gratulacje od Jerry’ego. Jęknęłam zniesmaczona i chyba nawet załamana. Tak, załamanie było najlepszym określeniem stanu, w jakim się znajdowałam.
— Boże. Przecież ja nawet nie podjęłam jeszcze decyzji – jęknęłam sama do siebie.
— Flo, czy ty rozważasz odrzucenie tej propozycji?
Wyrzuciłam liścik do kosza i usiadłam na swoim fotelu, przyglądając się asystentce, która stała z otwartą buzią.
— Sama już nie wiem — przyznałam. — W jednej chwili o niczym innym nie marzę, za chwilę jestem przerażona.
— Czym?
Usiadła naprzeciw mnie.
— Że sobie nie poradzę? — Bardziej brzmiało to jak pytanie niż stwierdzenie.
— Pfff. — Prychnęła. — Nauczysz się wszystkiego. Nie od razu Rzym zbudowano.
— No niby nie.
— A teraz co byś zrobiła? — zaciekawiła się.
— W tej chwili? — Skinęła głową. — Możliwe, że bym się zgodziła.
Mia wzięła słuchawkę i wystukała jakieś dwie cyfry. Musiał być to któryś z numerów wewnętrznych. Spytałam bezgłośnie co wyprawia, ale mnie olała. Chyba powinnam pomyśleć o nowej asystentce. Ta sie zepsuła.
— Andrea — powiedziała podekscytowana. — Pan Wright jest u siebie? — Milczała, słuchając odpowiedzi. — Nie, nic nie przekazuj.
Wstała z fotela. Chwyciła moją dłoń i pociągnęła.
— Co ty robisz? — zagrzmiałam.
— Zmuszam cię, żebyś zrobiła to co powinnaś. — Zatrzymała się gwałtownie, więc na nią wpadłam. Obróciła się w moją stronę. Oceniła mój wygląd. — Jest idealnie. — Stanęła za mną, popychając do drzwi. — Pójdziesz tam i z uśmiechem na twarzy powiesz Peterowi, że się zgadzasz.
— Co? — Opierałam się, ale trzeba było przyznać, że miała siłę.
— Flo, nie chcę, żebyś później żałowała zmarnowaną szansę na wspaniałą karierę. — Wypchnęła mnie za drzwi. — Idź. — Rozkazała, wyglądając przy tym jak surowy rodzic.
Surowy, ale dumny.
Rozmiękczyło mnie to.
Nic nie mówiąc, odwróciłam się i ruszyłam do gabinetu Petera. Zaskoczyło mnie, że Andrei nie było, ale z drugiej strony ona ciągle gdzieś latała. W jednej chwili siedziała za biurkiem, w następnej można ją było znaleźć na recepcji, u któregoś z prawników, czy choćby na stołówce. Wyjątkiem było, gdy Peter kogoś u siebie przyjmował. Była wtedy w pełnej gotowości. Weszłam bez najmniejszego skrępowania i z pewnością, jakiej chwilę wcześniej nie miałam. Ta jednak szybko uleciała.
Peter nie był sam.
Wlepiłam spojrzenie w Ryana. Był jeszcze przystojniejszy niż poprzedniego dnia. Siedział na sofie z rękoma rozłożonymi po obu stronach oparcia. Ta poza była zwodniczo swobodna. Niemal czułam energię emanującą od niego na całym ciele. W tej pozycji rękawy opinały jego dobrze zbudowane mięśnie rąk. Nie miał krawata, a dwa pierwsze guziki koszuli były odpięte. Kasztanowe włosy prezentowały idealnie skonstruowany nieład. Wypuściłam zduszone westchnienie na ten widok. Zapomniałam języka w gębie, kiedy spojrzeniem napotkałam na jego niebieskie oczy.
— Florence! — krzyknął uradowany na mój widok Peter.
Wstał z miejsca, które zajmował obok wnuka. Rozłożył swoje ramiona. Zaskoczenie pewnie ode mnie aż biło po oczach. Owszem, lubił na przywitanie czy pożegnanie cmoknąć mnie w policzek, ale nigdy nie posunął się do takiej zuchwałości.
— Peter — powiedziałam jedynie. Stałam jak słup, nie wiedząc jak się zachować.
Zgarnął mnie w ramiona i zamknął w stalowym uścisku. Nie trwało to długo. Kilka sekund, przez co szybko odzyskałam rezon.
— Jak zawsze wyglądasz czarująco — powiedziałam, odsuwając się nieco od niego.
Uwielbiał komplementy. Wszyscy w kancelarii to wiedzieli i notorycznie tę wiedzę wykorzystywaliśmy.
— Mówiłem, że ona jest czarująca? — spytał, zerkając przez ramię na wnuka.
— Owszem, mówiłeś. — Wstał leniwie.
Czułam jak się czerwienię. Pokonał te kilka dzielących nas kroków. Chryste, nawet jego chód świadczył o jego pewności siebie. Wyciągnął w moją stronę dłoń, a kiedy podałam mu swoją, pocałował jej wierzch.
Wow. Wow dla tego jak on wyglądał, jak się poruszał i jak zachowywał. Z tej odległości mogłam wejrzeć w głąb jego niebieskich oczu. Dostrzegłam w nich coś jak drobinki lodu, czekające na kogoś, kto je stopi. Zmysłowe usta wygięły się w delikatny uśmiech, gdy oceniał mój wygląd.
— Panno Larson. — Jego szept trafił do każdego zakończenia nerwowego. Był stonowany, ale jednocześnie władczy.
— Może usiądziemy? — zaproponował Peter.
Wybawił mnie tym z zakłopotania. Powoli zabrałam dłoń i skinęłam głową, przystając na ofertę starszego Wrighta. Oboje rozstąpili się, robiąc dla mnie miejsce. Przeszłam obok nich i usiadłam. Ryan zajął miejsce obok, a Peter naprzeciw nas na swoim prezesowskim fotelu.
— Może masz ochotę na coś do picia? Kawa, herbata, szampan? — wyliczał mój szef. Przy ostatnim słowie puścił do mnie oczko.
— Kawą nie pogardzę — przyznałam.
Młody Wright pochylił się nad wielkim mahoniowym biurkiem i wcisnął intercom, informując sekretarkę, która najwyraźniej zdążyła wrócić, by przyniosła trzy kawy. Czułam na sobie jego wzrok, zupełnie jakby potrafił mnie nim prześwietlić. Niezręczność i skrępowanie rosły we mnie z sekundy na sekundę, zwłaszcza, że nikt się nie odzywał. W końcu moje tortury przerwał Peter:
— Florence, nie ukrywam, że nie mogę...
Nie dokończył. Drzwi do gabinetu się otworzyły i weszła Andrea. Wszyscy zgodnie w tym samym czasie spojrzeliśmy na nią. Niewzruszona tym faktem, podeszła do biurka i postawiła na nim tacę z trzema filiżankami kawy, cukierniczką i śmietanką. Nietrudno było zauważyć, że aż śliniła się do młodego Wrighta.
Nie żeby mnie to coś interesowało. Już na zebraniu zauważyłam, iż praktycznie każda kobieta tak na niego reagowała.
Ryan natomiast zdawał się tego nie zauważać. Przerzucał jakieś papiery, robiąc na blacie więcej miejsca, by po chwili wziąć jedną z filiżanek i postawić ją przede mną.
— Cukru? — spytał. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Pokręciłam przecząco głową. — Śmietanki?
— Nie dziękuję — odpowiedziałam grzecznie i natychmiast spojrzałam na Petera. — Zacząłeś coś mówić.
Zerknął w stronę zamykających się za sekretarką.
— Tak. Mówiłem, że nie mogę się już doczekać by usłyszeć, jaką podjęłaś decyzję.
Przełknęłam gul, który nagle uformował się w moim gardle.
— To była naprawdę trudna decyzja — przyznałam.
— Nawet nie chcę słyszeć odmowy.
Peter wyrzucił ręce do góry i przez chwilę mamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, po czym stanął przede mną, pochylił się, opierając ręce na bokach fotela, na którym siedziałam i powiedział:
— Flo, dziecko drogie, wiem że jest to dla ciebie trudna decyzja, więc zanim mi odpowiesz, chciałbym żebyś zapomniała na chwilę o tym, że w tej kancelarii pracuje więcej znakomitych prawników, żebyś schowała na moment swoją dumę i wątpliwości. Gdybym nie był pewien, że właśnie ty nadajesz się na wspólnika tego szczeniaka — skinął na wnuka — to nie siedziałabyś tutaj. — Wziął głęboki wdech i kontynuował: — Nigdy nie zależało mi na niczym tak, jak na tym, żeby mieć cię w zarządzie. Poza tym, zdaję sobie sprawę, że wiąże się to również ze zmianą otoczenia, miasta, ale gdy podejmowałem decyzję, przypomniała mi się nasza rozmowa, którą kiedyś przeprowadziliśmy i twoje słowa, że nic cię tu nie trzyma.
Skończył swoją tyradę.
Nie wiedziałam co powiedzieć, ani jak się zachować.
Wystarczyło jedno słowo, no dobra, dwa słowa, a osiągnęłabym w tej jednej chwili więcej, niż mogłabym marzyć. Czy to czyniło ze mnie złą kobietę? Czy pójście na skróty było czymś złym? Jakby się nad tym tak głębiej zastanowić, to byłabym w stanie jakoś się z tym pogodzić. Została jeszcze kwestia Abi i mieszkania. I to nie tak, że nie poradziłaby sobie sama z jego utrzymaniem, bo zarabia świetnie. Zawsze mógłby się w końcu do niej wprowadzić Jayden. Chodziło mi raczej o to, że cholernie bym za nią tęskniła. Bardzo by mi jej brakowało. Abi to ktoś więcej niż tylko przyjaciółka. Jest jak siostra, która… Cholera! Która sama mnie na to namawiała.
— Zgadzam się — szepnęłam w końcu.
Nim zdążyłam ogarnąć co się wokół mnie działo i co ja właściwie odpowiedziałam, Peter odkorkowywał już jakiegoś cholernie drogiego szampana, a jego wnuk stawiał na blacie trzy kieliszki. Wszystko wyciągnęli zza biurka.
— Skąd wiedziałeś? — jęknęłam zaskoczona.
— Nie wiedziałem, ale też nie zamierzałem cię wypuszczać z tego gabinetu z inną odpowiedzią niż ta. — Puścił do mnie oczko. — Brałem nawet pod uwagę jakieś pranie mózgu, czy tortury. Na szczęście dla mojego starego serca, postanowiłaś mi tego oszczędzić.
— Zdajesz sobie sprawę, że klasyfikowałoby się to pod przetrzymywanie zakładnika i uszczerbek na zdrowiu?
— Jeśli wymusiłbym w ten sposób na tobie odpowiedź zadowalającą mnie, to byłoby tego warte. No i mam świetnych adwokatów, którzy w razie czego wyciągnęliby mnie z tarapatów.
Westchnęłam czując się całkowicie przegrana.
Wstałam z fotela i odebrałam od Ryana kieliszek ze złocistym napojem. Przez cały czas czułam na sobie jego spojrzenie i nie było mi z tym komfortowo. Tym bardziej, że odkąd weszłam do gabinetu Petera, niewiele powiedział.
Starszy Wright zaczął mnie ściskać i dziękować, mówiąc przez cały czas, jaki był mi wdzięczny. Ryan również mi gratulował dobrej decyzji.
— Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby nasza współpraca była przyjemna.
Uśmiechnęłam się słabo. Byłam pełna obaw, dlatego nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic więcej.
W tym całym zamieszaniu nie dowiedziałam się jednak najważniejszego.
— Kiedy miałabym się tam przenieść?
Peter i jego wnuk spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Nie wróżyło to nic dobrego.
— Jak najszybciej dasz radę, słońce — powiedział Peter. — Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że musisz pozamykać wiele spraw, dlatego nie będziemy na ciebie naciskać.
— Ale wiesz, że sprawa Greya…
— Flo, byłem śmiertelnie poważny mówiąc, że nie masz już tej sprawy. — Roześmiał się, jakby opowiedział dowcip dnia.
— Myślałam…
Naprawdę tliła się we mnie cały czas nadzieja, iż żartował.
Każdy z nas zajął swoje poprzednie miejsce w milczeniu.
— Florence, zależy nam — pokazał na siebie i Ryana — żebyś dołączyła do mojego wnuka jak najszybciej.
— Skąd ten pośpiech? — spytałam, szczerze zaciekawiona.
Przeskakiwałam wzrokim między jednym a drugim, ale na dłużej zatrzymałam go na Ryanie. I to on udzielił mi odpowiedzi.
— Zaplanowałem otwarcie na za dwa tygodnie. — Głos miał pewny i twardy. Spojrzałam na niego, choć wcale tego nie chciałam. Czy wspomniałam wcześniej, że miał mocno zarysowaną linię szczęki, która dodawała mu uroku? — Ja w tym czasie będę miał jeszcze kilka rozmów kwalifikacyjnych. Trwają też ostatnie prace remontowe. Za dwa, maksymalnie trzy dni przyjadą meble do biur. Oczywiście ty swoje urządzisz według własnego gustu.
— Nie trzeba. Wystarczy mi biurko i regał na akta.
Peter roześmiał się głośno. Nie miałam pojęcia, co go tak rozbawiło. Kąciki ust Ryana również drgały. Przez dziewięćdziesiąt procent czasu, jaki spędziłam z nim w towarzystwie był powściągliwy. Przyjemnie było patrzeć na tę jego inną twarz.
— Kochana, wybacz — kajał się starszy Wright. — Rozejrzyj się — poprosił. Zrobiłam to, nie widząc w tym celu. — Widzisz tu jedynie biurko i regał?
— Nie, ale ty jesteś właścicielem — zauważyłam.
— A ty wspólnikiem — wtrącił Ryan. — To praktycznie to samo. — Westchnął.
Sięgnął po laptop leżący na biurku i przekręcił go tak, by ekran był przodem do nas. Wdusił okrągły przycisk i uruchomił sprzęt do życia. W przeglądarce wpisał jakiś adres. Sądząc po tym co się pojawiło na ekranie była to skrzynka pocztowa. Przysunął swoje krzesło bliżej mojego.
— Zobacz. Nie mam nigdzie zdjęć, bo przyznam, że nawet nie pomyślałem o ich zrobieniu, ale plany architekta są dość jasne. — Pochyliłam się.
Uderzył w mój narząd powonienia intensywny zapach Ryana. Jego woda kolońska była mocna, ale jednocześnie bardzo przyjemna, przez co nie mogła się do końca skupić. Pokazywał mi rozkład pomieszczeń. Byłam zafascynowana. To miało być moje nowe życie. Wystarczyło nie oglądać się za siebie i ruszyć do przodu.
— W tej części — zakreślił kółko na ekranie — będą biura. A w tej boksy dla asystentów. Archiwum i informatycy poziom niżej.
Patrzyłam na prospekty jak zahipnotyzowana. Podobało mi się to. Nie tyle same projekty co fakt, że Ryan sie nimi ze mną dzielił. Dzięki temu nie czułam się, jakbym wkraczała nieproszona buciorami w czyjeś życie.
Kątem oka zauważyłam triumfujący wyraz twarzy Petera, kiedy nas obserwował. Nawet nie próbowałam rozszyfrować z jakiego powodu.
Kiedy Ryan otwierał kolejny plik, przez intercom usłyszeliśmy głos sekretarki.
— Nie chcę przeszkadzać, ale pan Rouge prosi o spotkanie.
Wstałam natychmiast.
— Pójdę już. — Wskazałam na drzwi. — Wygląda na to, że muszę zacząć szukać mieszkania.
Peter chciał coś powiedzieć, ale ubiegł go wnuk.
— Odprowadzę ją. O nic się nie martw.
Miałam ochotę powiedzieć, że nie zabłądzę, ale kiedy młody Wright wstał, a jego zniewalający zapach sprawił, że niemal zakręciło mi się w głowie, nie wypowiedziałam ani słowa.
Przepuścił mnie przodem. Czułam na sobie jego wzrok. Uważałam się za pewną siebie kobietę, jednak w tamtym momencie cała moja odwaga wyparowała. Zwłaszcza, kiedy otworzył drzwi i dotknął moich pleców, dając w ten sposób znak, bym szła jako pierwsza.
Wyszliśmy na główny korytarz. Miałam wrażenie, że nagle wszyscy powychodzili ze swoich biur. Miałam ochotę zniknąć. Kolejny raz. Po raz drugi, jak nie trzeci, nie czułam się komfortowo w miejscu pracy, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. To było upokarzające.
— Jeśli chodzi o mieszkanie… — Ryan przerwał moje traumatyczne doznania. — Nie musisz się o nic martwić.
Spojrzałam na niego. On też mnie obserwował.
— Nie rozumiem.
— Peter z góry zaznaczył, że mam się tym zająć. — Stanęliśmy przed wejściem do mojego biura. — Mam mnóstwo znajomości, a wiadomo, że w ten sposób będzie łatwiej coś znaleźć.
— Poradzę sobie.
Nie chciałam być od niego w jakikolwiek sposób zależna. W dobie internetu mogłam poszukać mieszkania choćby na drugim końcu świata, bez niczyjej pomocy.
— Nawet w to nie wątpiłem. — Uśmiechnął się w tak czarujący sposób, że zmiękły mi kolana. — Niestety muszę nalegać. To był jeden z warunków Petera i jeśli się do niego nie zastosuję będzie mi marudził do końca świata i jeden dzień dłużej. Tak dla pewności.
— Wszystko już zaplanowaliście? — Skrzyżowałam ręce na piersi.
— Prawie. Nadal nie wiem kiedy mogę się ciebie spodziewać w LA.
Najwyraźniej umknął mi moment, kiedy przeszliśmy na “ty”.
— Jutro — powiedziałam zirytowana, utratą kontroli nad własnym życiem.
— Poważnie? — Ekscytacja aż z niego parowała.
— Nie. Żartowałam. Nie mogę ot tak spakować jednej walizki i wyjechać.
Odwróciłam się i weszłam do przedsionka, gdzie urzędowała Mia. Ta natychmiast wstał, robiąc maślane oczy.
— Panie Wright — zaświergotała.
Nawet nie miałam pojęcia, że wszedł za mną.
— Witaj… Yyy…
— Mia — podpowiedziałam.
— Tak, Mia, witaj.
Podał jej rękę, a gdy podobnie jak w moim przypadku ucałował jej dłoń, zastanawiałam się, czy nie będę musiała wzywać pogotowia. Wyglądała jakby miała zemdleć.
— Podać coś do picia? Kawę, herbatę, wodę? — zaproponowała.
— Pan Wright właśnie wychodzi — warknęłam.
— Przecież dopiero co wszedł. — Wyglądała na zdezorientowaną.
Roześmiał się. Moje rozdrażnienie osiągnęło apogeum.
— Nie trzeba, dziękuję — grzecznie odmówił. Spojrzał na mnie. — A my będziemy w kontakcie.
Miałam ochotę krzyczeć, gdy wyszedł.
W którym momencie moje życie się tak posrało?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro