Rozdział czternasty
Ku mojemu zdziwieniu na tarasie nikogo nie było. Być może dlatego, że od Pacyfiku wiał chłodny, wieczorny wiatr, który i u mnie spowodował pojawienie się gęsiej skórki. Byłam tak wpatrzona w to co było przede mną, że nie zauważyłam co robił Ryan i dopiero po chwili zorientowałam się, że otulał mnie swoją marynarką. Podeszłam do murku dzielącego taras od plaży i chwytając klapy jego wierzchniego okrycia, otuliłam się nim ciaśniej. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, a jedyne światło, jakie ułatwiało nam widoczność, padało z niewielkich latarenek poustawianych w rzędzie na kamiennej balustradzie, przy której stanęłam.
Ryan był tuż za mną i mimo iż go nie widziałam, czułam jego obecność. Zamknęłam oczy wdychając świeże powietrze, którego w tak wielkich aglomeracjach, jak Los Angeles, jest niewiele. Nieświadomie odchyliłam głowę w tył, która napotkała za sobą opór. Wiedziałam, że opieram się właśnie o mojego towarzysza i normalnie szybko bym się otrząsnęła i wróciła do poprzedniej pozycji, ale po całym dniu pełnym wrażeń, chciałam odsapnąć. Ryan chwycił moje ramiona i zaczął je pocierać. Nim sobie to uświadomiłam opierałam się o niego całym ciałem.
– Piękny widok – powiedziałam, patrząc na mieniący się księżyc w lustrzanej tafli Pacyfiku.
– Tak, mam w tej chwili najpiękniejszy widok przed sobą. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – Ale chyba nie mówię o tym, o czym ty mówiłaś.
Sens jego słów szybko do mnie dotarł. Wyprostowałam się i odwróciłam twarzą do niego. Hipnotyzował mnie swoim spojrzeniem, sprawiając, że zapominałam co chciałam powiedzieć. Musiałam szybko się ogarnąć, gdyż Ryan zbliżył się do mnie jeszcze bardziej, choć byłam przekonana, że to już niemożliwe i oparł swoje ręce na murku za mną po obu moich bokach.
– Ryan – jęknęłam. – Nie możemy.
– Flo, czy możesz choć przez moment przestać wszystko analizować i mówić?
– A jeśli powiem, że nie?
– To cię sam uciszę.
Jedną rękę położył na mojej talii, a drugą wsunął we włosy, przyciągając moją twarz do swojej. Nim zdążyłam spieprzyć gdzie pieprz rośnie, albo chociaż w stronę wody, bo zimna kąpiel była mi jak najbardziej potrzebna, jego wargi delikatnie musnęły moje. Stałam jak sparaliżowana, z szeroko otwartymi oczami, jednak on nie miał szans by to zobaczyć, gdyż jego były zamknięte.
Chciałam uciec.
Chciałam by nienawiść do niego przychodziła mi z taką łatwością jak do niedawna.
Och, kurwa, byłam jednym wielkim bałaganem.
Ryan zaczął pieścić moją skórę swoimi opuszkami w okolicach szyi, ramienia i znowu szyi, sprawiając, że drżałam i podobało mi się to uczucie.
Jego palce, na mnie. Tu i tam. Męskie, duże, silne, trochę zaborcze.
I przepadłam.
Chciałam je czuć wszędzie. Na mnie, we mnie i ponownie na mnie.
Jak bardzo było to popierdolone?
Jak bardzo ja byłam popierdolona?
Jednego dnia go nienawidziłam, drugiego pragnęłam jego bliskości, tylko po to by następnego znowu mieć ochotę wbić mu nóż prosto w serce. Jak długo miało to jeszcze trwać? Ile jeszcze byłam w stanie okłamywać samą siebie, że coś do niego czuję i nie jest to nienawiść?
Pożądanie…
To ono spalało mnie od wewnątrz, krzycząc, że jestem gotowa by przyjąć to, co Ryan mi ofiaruje, że jestem gotowa by puścić przeszłość w niepamięć.
Spojrzałam na Ryana, który obserwował mnie z uśmiechem, za którym kryła się niepewność z domieszką nerwowości.
– Ryanie…
Przyłożył swój palec do moich ust, uciszając mnie skutecznie, ale i rozpalając we mnie ogień.
Ogień pragnienia.
Tak długo byłam w życiu sama, że zapomniałam jak to jest mieć obok siebie kogoś bliskiego. Były przelotne romanse, ale one nic nie znaczyły. Nie było fajerwerk, westchnień, uniesień. Oprócz szybkiego seksu nie było nic.
A teraz wystarczyło jedno jego dotknięcie, a moje ciało od razu reagowało, pragnąc więcej i więcej. Chciałam coś dla kogoś znaczyć, czuć się potrzebną, kochaną.
Jego oczy mnie studiowały, a kciuk delikatnie pocierał moją dolną wargę, jakby w jego imieniu pytał o pozwolenie.
I zrobiłam to.
Dałam mu je.
Moje ręce wplotły się w jego włosy, przyciągając go bliżej mnie. Czułam jak w moim brzuchu wszystko wywraca się do góry nogami, ale to był ten dobry rodzaj uczucia. Oczy Ryana niebezpiecznie pociemniały. Miał zaciśniętą szczękę, jakby próbował się hamować, ale ja już nie chciałam żeby to robił. Przełknął ciężko, studiując moją twarz, która aż krzyczała by wreszcie to zrobił, by przestał mnie maltretować. Jego uśmiech nagle zniknął, a zastąpiony został pragnieniem, prawdopodobnie takim samym jak w moim przypadku, jeśli nie jeszcze większym.
– Ryanie. – Przełknęłam ciężko, niezdolna by wypowiedzieć coś więcej. W zamian za to, kiwnęłam głową by dać mu nieme pozwolenie.
Gdy jego nadal badająca mnie twarz, zaczęła się zbliżać zamknęłam oczy, chcąc czuć lepiej. Jego usta w końcu znalazły się na moich. Muskał je delikatnie, torturując mnie mrowieniem, jakie przez nie przechodziło. Miałam nadzieję, że czuł dokładnie to samo, i tak jak ja, pragnął więcej.
Tak, pragnęłam więcej.
Ścisnęłam swoje dłonie mocniej na jego włosach. Zamruczał na to doznanie, przyciągając mnie do siebie, niemal miażdżąc własnym ciałem.
Moja podświadomość skandowała moje imię, bijąc brawa i kibicując moim poczynaniom.
Odzyskałam całą pewność siebie, która przez te wszystkie lata była uśpiona, choć nie miałam o tym pojęcia. Zawsze wydawało mi się, że niczego mi nie brakuje.
Jak bardzo się myliłam.
Rozchyliłam swoje wargi, dając mu pozwolenie na kolejny krok.
I Boże, co to było za doznanie.
Jego wargi pieściły moje. To było tak intensywne, że moim ciałem zawładnęły dreszcze. Cholerne, zdradzieckie dreszcze, które postanowiłam zignorować.
– Jezu – zaskomlałam w jego usta, gdy nasze języki rozpoczęły swój namiętny taniec, a jego ręka wsunęła się pod marynarkę, odnajdując moje nieokryte plecy.
Pieścił je z takim uczuciem, że byłam bliska eksplozji.
– Kurwa, Flo – jęknął, zabierając ode mnie swoje gorące wargi. – Tak ciężko mi się przy tobie kontrolować.
– To nie rób tego.
I nie zrobił. Przywarł ponownie do mnie tym razem z pasją, pożądaniem, namiętnością. Z wszystkimi tymi uczuciami, których od dawna nie czułam. Oddałam mu się całą sobą, chcąc czuć go, jego dłonie, wargi, język.
Chcąc żyć.
Brakowało nam powietrza, ale nie odrywaliśmy się od siebie. I nie zrobilibyśmy tego jeszcze długo, gdyby nie Eiden.
– Pierwsza baza zaliczona! Nareszcie! – krzyknął.
Speszeni szybko oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w jego kierunku. Stał niedaleko nas z satysfakcjonującym uśmieszkiem, cicho nam klaskając.
– Młody, kurwa! – warknął Ryan. – Czy ty nie masz nic lepszego do roboty?
– Prawdopodobnie mam – wzruszył nonszalancko ramionami – ale muszę robić za pieprzonego chłopca na posyłki.
Ryan uniósł na niego brew.
– O co ci chodzi?
– Senator Marshal chce z tobą rozmawiać.
Starszy Wright spojrzał na mnie przepraszająco.
– Idź. – Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, nagle czując zażenowanie. – Obowiązki wzywają.
Skinął głową, po czym spojrzał na brata.
– Zaopiekuj się nią. – Rozkazał.
– Z największą przyjemnością. – Eiden zasalutował bratu.
Zaśmiałam się na ten widok, bo zauważyłam, że Ryan chciał mu coś odpowiedzieć, ale w ostateczności pokręcił jedynie głową i wszedł do sali.
– Może też wejdziemy? - zaproponował. - Zimno się robi.
– Jeszcze nie, ale napiłabym się czegoś. - Chciałam przez chwilę zostać sama. Pomyśleć. Ochłonąć. Otrząsnąć się i doprowadzić do porządku.
– A ja myślałem, że pocałunek to nic innego jak wymiana płynów. Jak widać myliłem się, skoro zaschło ci w gardle.
– Eiden – jęknęłam, przyjmując kolor purpury.
- Dobra, dobra. - Uniósł ręce w geście poddania. - Chcesz wodę, czy coś mocniejszego?
- To drugie.
Gdy zamknęły się za nim drzwi wejściowe na taras, powróciłam do podziwiania Pacyfiku i rozmyślania o tym, co się stało.
Czy żałowałam?
Zdecydowanie nie.
Każda komórka, każdy nerw w moim ciele powrócił do życia, sprawiając, że funkcjonowałam na najwyższych obrotach.
Bałam się tego co będzie dalej, bałam się, czy w pewnym momencie wspomnienia nie wypłyną na powierzchnię burząc to uczucie jeszcze gwałtowniej niż się pojawiło. Postanowiłam jednak zaryzykować. Dać mu szansę.
Dać szansę temu, co się między nami działo.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi na taras i odwróciłam się do przybysza, wiedząc, że Eiden wrócił z napojem dla mnie.
Jak bardzo się, kurwa, pomyliłam.
Na jego widok nogi się pode mną ugięły.
– Panie Wright – powiedziałam nieśmiało do Gerarda.
– Flo, nie bądźmy tacy formalni. Mów mi po imieniu. - Skinęłam nieśmiało na jego propozycję. – Muszę przyznać, że w tym świetle wyglądasz kusząco.
Co on do mnie mówił?
– Yyy, dziękuję, chyba.
Podszedł bliżej i zatrzymał się na wyciągnięcie ręki.
– Nie musisz być taka nieśmiała. – Zmierzył mnie z góry na dół, co sprawiło, że moja czujność zaczęła pracować na najwyższych obrotach. – Czy to marynarka Ryana?
Nie miałam pojęcia o co mu chodziło.
– Tak? – Bardziej spytałam niż potwierdziłam.
Mój głos zdradzał zdenerwowanie. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam się w jego towarzystwie nieswojo.
– To nie ona powinna być w tej chwili na tobie - powiedział pewnym głosem.
– Słucham?
Zrobiłam krok w tył, ale napotkałam na przeszkodę w postaci balustrady.
– Myślę, że wiesz o czym mówię.
Czułam jak żółć podchodzi mi do gardła. Chciałam go wyminąć, ale chwycił mnie za ramię. Spojrzałam na jego dłoń.
– Proszę mnie w tej chwili puścić. - Wbiłam w niego wzrok. Chciałam by wiedział, że w razie czego zacznę krzyczeć. Jednak Gerard okazał się typem gościa, który nie boi się żadnych gróźb.
– A jeśli tego nie zrobię?
Szybko szukałam jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi, ale niespodziewanie przybył dla mnie ratunek.
– Eiden! – krzyknęłam zbyt głośno i zbyt entuzjastycznie, ale podziałało.
Gerard natychmiast mnie puścił, robiąc krok w tył.
Na twarzy młodego Wrighta wtargnęło zwątpienie.
– Gerard? Co tu robisz? – spytał, nie spuszczając jednak wzroku ze mnie, jakby studiował mnie, czy wszystko w porządku.
– Chciałem poznać bliżej wspólniczkę twojego brata.
Skubany nawet się nie zająknął.
Eiden podszedł do nas i podał mi drinka, uśmiechając się smutno.
– Cóż, bawcie się dobrze – westchnął – ja wracam do środka.
Ruszył, ake zatrzymał się na chwilę za plecami Eidena. Puścił mi oczko i posłał całusa. Miałam ochotę zwymiotować, ale to wzbudziłoby jeszcze większe podejrzenia, a nie potrzebowałam gradu pytań od młodego Wrighta. Gdy jego wuj zniknął z mojego pola widzenia, przechyliłam swój kieliszek z zamiarem wypicia wszystkiego duszkiem.
– Flo, Flo, przystopuj. – Eiden wyrwał mi go niemal z ręki. – Co tu się stało? – spytał, nie owijając w bawełnę.
– Nic.
– Nie umiesz kłamać, w sumie to umiesz, ale znam swojego wuja.
Co on miał przez to na myśli? I cholera, dlaczego padło akurat na mnie?
– Chcę wracać do domu – jęknęłam.
– Zawołam Ryana.
– Nie! Boli mnie głowa i chcę zostać sama. – Przyznałam, nie podając jednak przyczyny chwilowej niedyspozycji.
– Jednak i tak muszę go poinformować. Pomyśl Flo, jesteś jednym z gospodarzy, Ryan musi wiedzieć co mówić, jeśli ktoś o ciebie zapyta.
Zastanowiłam się nad tym i musiałam się zgodzić z jego tokiem myślenia.
– Dobrze, ale nie mów mu proszę o tym co przed chwilą widziałeś - poprosiłam, wiele ryzykując.
– Pod warunkiem, że porozmawiamy o tym w domu.
– W domu?
– Chyba nie myślisz, że puszczę cię samą.
Nie obiecałam, że wszystko mu wytłumaczę, ale też nie zaprzeczyłam, że tego nie zrobię. Zwyczajnie zmieniłam temat.
– Co powiesz bratu?
– Że się źle czujesz.
Gdy weszliśmy do sali, mój wzrok szybko odnalazł roześmianego Ryana, rozmawiającego ze starszym mężczyzną. Umówiliśmy się z Eidenem, że poczekam na niego przed wejściem, nie chcąc ani chwili dłużej być w tym samym pomieszczeniu co jego wuj.
Będąc już na zewnątrz, oparłam się o ścianę i uświadomiłam sobie, że cały czas mam na sobie marynarkę Ryana, jednak nie miałam odwagi i siły by wejść tam ponownie i mu ją oddać. Poza tym jego zapach sprawiał, że czułam się bezpieczniej.
Mój tok rozumowania był do dupy, ale cóż.
Zamknęłam oczy na chwilę, chcąc uspokoić swoje nerwy i wyciszyć głosy pojawiające się w mojej głowie, które kazały mi uciekać i wracać do San Francisco.
– Zostaw mnie! – warknęłam, gdy poczułam, że ktoś mnie obejmuje.
– Flo?
Na twarzy Ryana malował się szok, niedowierzanie i… ból?
– Przepraszam, nie wiedziałam, że to ty.
– A myślałaś, że kto? - spytał ostrożnie.
– Nikt konkretny – skłamałam.
– Eiden mówi, że się źle czujesz, może pojedziemy do lekarza?
– Nie przesadzaj, nie jestem umierająca, poza tym my – wskazałam na niego, a następnie na siebie – nigdzie nie jedziemy. Ty tu zostajesz.
– Żartujesz sobie ze mnie?
– Mówię poważnie. Jedno z nas musi tu zostać, a ponieważ ja naprawdę nie dam już dłużej rady, to musisz być ty.
Wtuliłam się w niego mając cichą nadzieję, że w ten sposób go udobrucham i zgodzi się ze mną.
– Dziecinko – chwycił mnie pod brodę i zmusił bym na niego spojrzała – naprawdę nie potrzebujesz lekarza?
– Naprawdę. – Zaśmiałam się delikatnie. – Eiden przecież w razie czego będzie ze mną.
Ryan delikatnie się spiął, ale po głębokim wdechu powróciło rozluźnienie.
– Dzwoń w razie czego – powiedział do brata, który stanął obok nas.
– Ma się rozumieć.
Ryan złożył delikatny pocałunek na moim czole i niechętnie zaczął odchodzić.
– Ryanie. – Odwrócił się w moją stronę. – Zaopiekujesz się Abi i Jayem?
– Oczywiście. Odstawię ich całych, zdrowych i ewentualnie trochę spitych.
Uśmiechnął się i nie mogłam zrobić nic innego jak odwzajemnić ten gest.
*
– Chcesz kawę czy herbatę? – spytał Eiden, buszujący w mojej kuchni.
– Najlepiej coś mocniejszego – odpowiedziałam wychodząc z sypialni, ubrana w spodnie dresowe i top.
Usiadłam na sofie i zaczęłam rozmasowywać obolałe stopy.
– Mam zamiar z ciebie wyciągnąć kilka informacji, więc alkohol nie jest wskazany.
– Właśnie dlatego potrzebuję coś mocniejszego. Muszę jakoś to przetrwać – jęknęłam, na co zaczął się śmiać.
W końcu przyniósł dwa kieliszki i wino.
Zaczęłam się zastanawiać ile ja tego cholerstwa miałam jeszcze w domu.
– Dawaj te stopy – powiedział siadając obok mnie.
– Nie ma mowy!
– Ja nie pytałem cię o zdanie.
Schylił się, chwycił moje kostki i brutalnie uniósł je do góry, kładąc na swoich kolanach.
– O Jezu, jak dobrze. – Niemal zaśpiewałam melodyjnie, czując ulgę, jaką przynosiły mi jego dłonie.
To zadziwiające jak bardzo go polubiłam w tak krótkim czasie. Prawdopodobnie czułam się przy nim tak swobodnie, gdyż był gejem i wiedziałam, że nawet gdybym zrobiła coś niewłaściwego, nieświadomie oczywiście, jego by to nie ruszało. Kochałam też jego poczucie humoru, nawet, gdy było ono momentami specyficzne i sprawiało, że płonęłam niezdrowym rumieńcem.
– Czy teraz możesz mi powiedzieć co to było z moim stryjem?
– Nie – odpowiedziałam krótko.
– Dlaczego?
– Ponieważ nie ma o czym mówić.
– Nie wierzę ci.
– Trudno.
Wywrócił na mnie oczami, podśmiechując się pod nosem.
– Jesteś niemożliwa, wiesz?
– Wiem i za to mnie lubisz.
– Lubię cię nie tylko za to.
Nagle się ożywiłam. Usiadłam wygodniej na sofie, ale nie zdejmując swoich stóp z jego kolan. Było mi za dobrze.
– A za co jeszcze?
– Chociażby za to, że dzięki tobie mój brat się uśmiecha.
Parsknęłam śmiechem na jego głupią wypowiedź.
– Jeśli cię o coś spytam odpowiesz mi?
Eiden nagle spoważniał.
– To zależy – odpowiedziałam wymijająco.
– Odpowiesz czy nie?
– To zależy, Eiden. Nie mogę ci nic obiecać, jeśli nie wiem o co chodzi.
Wzięłam ze stolika swój kieliszek i wypiłam kilka łyków. Poczułam jak ciepło rozlewa się po moim ciele.
– Napisałem ci jakiś czas temu, że mój brat cię polubił, tylko nie wie jak to okazać.
Przeszukałam szybko w głowie tą sytuację i wiedziałam do czego pił.
– Pamiętam i co w związku z tym?
– Odpisałaś mi wtedy, że w tym właśnie tkwi problem. O co ci chodziło?
Przez moment chciałam go zbyć jakimś głupim tekstem na poziomie nastolatki, ale z niezidentyfikowanych mi powodów, poczułam, że jest jedynym Wrightem jak na razie, z którym chciałabym się tym podzielić. Nie liczyłam z jego strony na jakąkolwiek radę, gdyż jakby na to nie patrzeć jest bratem Ryana, i zawsze stanie po jego stronie. Jednak gdyby kiedyś miało się coś wydarzyć, chciałam, żeby Eiden znał także moją wersję i wiedział jak ja się wtedy czułam.
Westchnęłam głośno.
– Widzisz, to miało miejsce jeszcze jak byłam na studiach.
– Czekaj, ale co to ma wspólnego z moim bratem?
– Jakbyś się na moment zamknął, to byś wiedział.
– Agresor ci się po alkoholu jakiś załącza, czy co?
– Wiesz co, spadaj na drzewo. Nic ci nie powiem. – Udałam obrażoną.
– Oj dobra, już siedzę cicho.
Trzy oddechy później, kontynuowałam:
– Poznaliśmy się z Ryanem na wyjeździe. Nasza uczelnia brała udział w targach prawniczych. – Widziałam, że chce coś powiedzieć, ale go uciszyłam. – Byłam wtedy na pierwszym roku, byłam młoda, głupia i niedoświadczona. I poznałam twojego brata.
– Nie pierdol!
– Chciałabym. – Wzięłam kolejny łyk wina.
– Co dalej? Robi się ciekawie.
– Grupa z naszej uczelni miała nocleg w zupełnie innym hotelu, niż uczelnia twojego brata. Jednak dla niego to nie był problem.
– No ja nie wątpię. – Pokiwał wściekle głową.
– Chcesz wiedzieć co dalej, czy zamierzasz mi co chwila przerywać?
– Wkurza cię to? – Zaśmiał się.
– Jak cholera. – Uderzyłam go w ramię.
– To będę już cicho.
Pokręciłam na niego głową, ale skoro zaczęłam, chciałam skończyć.
– Ryan zaproponował, żebyśmy zerwali się z nudnych wykładów, a mi się ten pomysł podobał. Spędziliśmy ze sobą niemal cały dzień, ale to było za mało. Twój brat wynajął pokój w moim hotelu, a koleżanki mnie kryły. I to nie tak, że byłam łatwa, byłam nim cholernie zauroczona. I byłoby wszystko super, pięknie i te sprawy, gdyby nie fakt, że gdy się obudziłam, twojego brata już nie było, a zamiast niego znalazłam plik banknotów na stoliku nocnym. Koniec historii.
Eiden przez chwilę milczał, zapewne przetwarzając wszystko co mu powiedziałam.
– Cóż, zawsze wiedziałem, że mój brat to idiota. Ale czekaj! – Zmienił pozycję, zrzucając moje nogi na ziemię.
– Ał!
– Nie przesadzaj, aż tak nie bolało na pewno. – Wywrócił na mnie oczami.
– Bolało!
– Cicho bądź! Miałaś swój czas, teraz moja kolej. Czyli od samego początku wiedziałaś, że on to on?
– Niezupełnie. Peter opowiadał mi o was, ale nigdy nie skojarzyłam, że twój brat jest tym Ryanem.
– Jak to?
– Wiedziałam tylko jak miał na imię. Nie znałam jego nazwiska.
– To kiedy się zorientowałaś?
– Jak zjawił się w kancelarii Petera i gdy go zobaczyłam.
– Od razu go poznałaś?
– A jak myślisz? – spytałam nie oczekując odpowiedzi. – Po nocach mi się śnił. Wiesz jak ja się wtedy poczułam? Jak tania dziwka.
– Och – jęknął. – Chodź, tatuś przytuli. – Rozłożył dla mnie ramiona.
– Spadaj.
– Dobra, przedostatnie pytanie. – Skinęłam głową na zgodę. – Jak zareagował Ryan, gdy cię zobaczył?
– Nijak, prawdopodobnie mnie nie poznaje. Wiesz, to było kilka lat temu, ja miałam inny kolor włosów i przypominałam dziecko, a nie kobietę. – Wzruszyłam ramionami. – A ostatnie pytanie?
– Sex był chociaż dobry?
– Eiden!
Wzięłam jedną z poduszek leżących na sofie i go nią uderzyłam.
Śmialiśmy się długo i szczerze. Prawdopodobnie alkohol zaczął działać. No i poczułam się lepiej mogąc się tą historią podzielić z kimś innym niż Abi.
Później przyszedł czas na poważną rozmowę. Eiden poprosił mnie, bym nie skreślała Ryana, bym postarała się zapomnieć o tamtym. Trochę biedaka pomęczyłam, zanim powiedziałam mu, że już to postanowiłam w momencie, gdy Ryan mnie pocałował na tarasie. Cieszył się jakby dostał wymarzony prezent pod choinkę.
Cóż, sama się cieszyłam. Nie podejrzewałam, że będę zdolna, by o tym zapomnieć i zamknąć tamten rozdział.
Po jakimś czasie zmęczenie zaczęło ze mną wygrywać. Powieki miałam tak ciężkie, że nawet zapałki by nic nie pomogły. Eiden wziął na swoje kolana poduszkę i kazał mi na niej położyć głowę. Miałam opory, ale w końcu zmusił mnie i użył do tego siły.
Przysięgam!
Walczyłam ze snem długo, chcąc dotrwać do powrotu Abi i Jaya, ale Eiden mi tego nie ułatwiał, głaszcząc moje włosy.
Wreszcie się poddałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro