Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dziesiąty

Ryan

Gdy tylko odprowadziłem Flo do jej mieszkania, postanowiłem jak najlepiej wykorzystać wolny czas. Ta kobieta skupiała na sobie sto procent mojej uwagi i zaczynało mi się to nie podobać. Kurwa, i to nie tak, że przeszkadzało mi to. Pragnąłem tego. Pragnąłem jej. Wiele nie brakowało bym stracił resztki samokontroli i pocałował ją. Jej zadziorność i próba trzymania mnie na dystans, niemal doprowadzała mnie do obłędu, uzależniało mnie to od niej. Ale kurwa, moje interesy zaczynałem coraz bardziej odkładać na bok, a nie mogłem sobie na to pozwolić.

Gdy wróciłem do mieszkania, nalałem sobie whisky i opróżniłem szklankę jednym duszkiem. Musiałem choć na chwilę przestać o niej myśleć. Wyciągnąłem telefon i wybierając rozmówcę rozpocząłem połączenie.

– Evan...

– Ryan, stary, jak dobrze cię słyszeć. Już myślałem, że zapadłeś się pod ziemię. – Zaśmiał się. – To do ciebie niepodobne, żebyś zniknął na kilka dni.

Jęknąłem do siebie, bo miał rację. Nigdy wcześniej coś podobnego nie miało miejsca.

– Musimy się spotkać – powiedziałem stanowczo. – Najlepiej jeszcze dziś i to jak najszybciej.

– Jestem wolny. Mogę być kiedy chcesz.

– W takim razie u mnie za 15 minut.

Zadzwoniłem jeszcze do Nika, mojej prawej ręki i poprosiłem, żeby ponownie zjawił się u mnie. Zastanawiałem się, czy Flo słyszała cokolwiek z naszej wcześniejszej rozmowy, i miałem, kurwa, nadzieję, że nie. Musiałem być teraz ostrożniejszy. Za nic nie chciałbym, żeby ta kobieta została w to gówo w jakikolwiek sposób wciągnięta. To nie był świat dla niej. Była zbyt krucha i niewinna, a takie osoby są łatwym celem.

Korzystając, że Evana i Nika jeszcze nie było, nalałem sobie kolejną szklankę whisky i zacząłem się zastanawiać, kto z moich ludzi mógłby zająć się ochroną mojej pięknej, słodkiej Flo.

Ok, nie mojej, ale cały czas nad tym, kurwa, pracowałem.

I w końcu będzie.

Ale wracając do ochrony, to doszedłem do ponurego wniosku, że gdybym któremukolwiek to zaproponował, to byłoby to równoznaczne z degradacją. No i teraz bardziej niż do tej pory potrzebowałem wszystkich.

Nagle usłyszałem jak drzwi do mieszkania się otwierają. Evan nie znał kodu, więc automatycznie chwyciłem za mojego glocka, którego wcześniej schowałem do szuflady w kredensie i wycelowałem w ich stronę.

– Łoo, spokojnie szefie. To tylko ja. – Nik uniósł ręce w obronnym geście.

– Kurwa! – Opuściłem broń i odłożyłem na stolik. Razem z nim do mieszkania weszła jeszcze jedna osoba. – Evan, szybko się uwinąłeś.

Evan Cortez, był jednym z moich najlepszych i najbardziej zaufanych ludzi, a wyprzedzał go jedynie Nik. Poznaliśmy się w liceum i pomimo, że dzieliły nas dwie klasy, nasza znajomość przetrwała do dziś. Nawet, jeśli wówczas wielu moim kumplom nie podobało się, że wciągam do naszego grona młodszego.

– Starałem się. Wiesz, że Lili miała teraz ciężki okres, ale mimo to trzymałem rękę na pulsie.

Wiedziałem.

Jego kobieta jakieś dwa tygodnie wcześniej poroniła, będąc w trzecim miesiącu, czy jakoś tak. Przeżyła to strasznie i nie mogłem go winić, że chciał ją wspierać.

Jestem skurwysynem, ale rodzina przede wszystkim.

– Mam nadzieję, że czuje się lepiej – powiedziałem szczerze, podając mu szklankę z whisky.

– Tak, można powiedzieć, że tak. – Uniosłem brew. – Fizycznie jest już dużo lepiej, ale psychicznie... – Pokręcił głową. – Ale dobra, nie kazałeś mi się zjawić, żeby pogadać o stanie zdrowia Lili, prawda?

Skinąłem, każąc mu usiąść, a sam udałem się po dokumenty do gabinetu. Gdy wróciłem do salonu, wręczyłem mu je. Przeglądał je w skupieniu, analizując wszystko dokładnie.

– Wiesz, że to cholernie ryzykowne? – spytał, rzucając teczkę na stolik.

– Wiem, ale i opłacalne.

– Doki graniczą z terytorium Hana, może mu się to bardzo nie spodobać – wtrącił Nik.

– Póki co, nic tam jeszcze nie ma, a on o niczym nie musi wiedzieć. I jak to dobrze powiedziałeś graniczą, ale nadal są na naszym terenie – wyjaśniłem.

– Szefie, decyzja należy do ciebie, a ja oczywiście się z nią zgodzę. – Evan rozsiadł się wygodnie.

– Wydaje mi się, że nie masz raczej innego wyboru. – Zaśmiałem się gorzko. – Chciałem poznać twoje zdanie, bo mam nadzieję, że to ty będziesz to kontrolował. Ja oczywiście załatwię pierwszy transport i jestem też już po pierwszych rozmowach z dostawcami w Kanadzie, Meksyku i Rosji. Zostało jedynie ustalenie terminu.

– Z czystej ciekawości. Masz już odbiorców? – spytał Nik.

– Szczerze mówiąc nie interesuje mnie to. Wiesz, że niechętnie mam ochotę na to gówno. – Przetarłem twarz dłonią. – My zajmujemy się przerzutem, reszta jest w interesie Gerarda.

– Nie ufam mu – powiedział szczerze Nik i nie mogłem go, kurwa, za to winić.

– A ty? – Spojrzałem na Evana.

Wahał się z odpowiedzią.

On w odróżnieniu do Nika nie zawsze pozwalał sobie na taką szczerość, zwłaszcza, jeśli chodziło o moją rodzinę.

– Pytam na płaszczyźnie interesów. – Zapewniłem go.

– Nie bardzo – przyznał po chwili. – Zawsze mam wrażenie, że coś kombinuje.

Też mu, kurwa, nie ufałem.

To mój stryj, ale tak jak powiedział Evan, również odnosiłem wrażenie, że coś wiecznie kombinuje. Dopóki jednak nie miałem żadnych dowodów, nie mogłem nic z tym zrobić.

– Miejcie na niego oko, tylko dyskretnie, żeby się nie zorientował – rozkazałem.

Oboje skinęli głowami. Evan posiedział z nami jeszcze chwilę, po czym zwinął się do... gdziekolwiek. Prawdopodobnie do swojej kobiety. Dopiero gdy wyszedł wpadł mi do głowy pomysł, żeby umówić się z nim i Lili na jakieś spotkanie, żeby Flo ich poznała. Może niekoniecznie jego, ale przydałoby się, żeby miała w LA jakąś koleżankę. No, przynajmniej kogoś w tym stylu. Mary Grace się kompletnie do tego nie nadawała, a Lili wręcz przeciwnie. Też czasem zdarzało się jej, i pewnie nadal zdarza, wciągnąć kreskę, ale mimo to nadal jest lepszym towarzystwem dla Flo niż moja kuzynka.

Uświadomiło mi to również, że nie dostałem jeszcze od niej i jej matki odpowiedzi, czy zjawią się na bankiecie. Miałem nadzieję, że nie i nadal będą się trzymać na dystans. Ciotka nigdy się nie pogodziła ze śmiercią młodszego brata mojego ojca, czyli jej męża, uważając, że to nasza wina, że mogliśmy coś zrobić żeby tego uniknąć.

Głupie pierdolenie.

Zadarł z niewłaściwymi ludźmi, więc nie mogliśmy nic zrobić. Tym bardziej, że nie przyszedł do nas i o niczym nie mieliśmy pojęcia.

– Nik, będę potrzebował kogoś do ochrony Flo. To musi być ktoś zaufany i cholernie dobry. Wiesz o czym mówię, prawda?

Siedzieliśmy swobodnie na sofie, popijając whisky. Spojrzał na mnie z zawodem wymalowanym na twarzy.

– Chcesz mnie oddelegować do tej roboty, tak?

Zacząłem się śmiać, nie sądząc, że może w ten sposób to odebrać.

– Kusząca propozycja, bo miałbym wtedy pewność, że włos jej z głowy nie spadnie, ale nie. Potrzebuję cię przy sobie.

Na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga.

– To nie rozumiem. Mam przydzielić do tego zadania jednego z chłopaków?

– Nie. – Pokręciłem głową. – Ich też będę potrzebował. Ja nie mam teraz czasu na szukanie, pomyślałem, że może ty znasz kogoś zaufanego.

– Pomyślę i podzwonię w kilka miejsc. – Zastanowił się nad czymś i dodał: – Jak dużo ona wie?

– Nic. I oby tak było jak najdłużej.

– Ryan – zwrócił się do mnie po imieniu, jak miał w zwyczaju, gdy byliśmy sami – zdajesz sobie sprawę, że jeśli cokolwiek do niej dotrze, możesz mieć problem, żeby – zastanowił się – jak to powiedzieć? Wiem! Żeby ponownie ci zaufała. Wiesz jakie są baby. Wszystko wyolbrzymiają.

– Dlatego będę ją trzymał z dala od tego gówna najdłużej jak się da.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro