Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9



    – Nie, to ja pana przepraszam... jestem chyba trochę przewrażliwiona. – W oczach mężczyzny zabłysła nadzieja, ale ona nie powiedziała nic więcej, tylko otworzyła książkę którą jej podsunął i zrobiła coś czego jeszcze nigdy nie zrobiła... i czego normalnie nie odważyłaby się dokonać. Obok swojego imienia i nazwiska, dopisała również numer telefonu. Mężczyzna z wrażenia aż wciągnął powietrze, ona zaś uśmiechnęła się do niego i oddała mu książkę.

– Proszę o telefon między dziesiątą a piętnastą, codziennie oprócz weekendów. – jego prośbę potraktowała stricte zawodowo, pochlebił jej chcąc by to właśnie ona udzieliła mu stosownych rad... Mężczyzna był w takim szoku, że potrafił jedynie wyjąkać krótkie ,,dziękuję" i odszedł, wciąż pod jej czarem.

Następna sylwetka wydała jej się zaskakująco znajoma- podniosła wzrok i dostrzegła swojego agenta, Marka uśmiechającego się do niej miło.

– Czy mogę prosić o autograf? – uśmiechnął się do niej miło.

– Wiesz że akurat ty nie musisz stać w kolejce... – powiedziała również się uśmiechając.

– Nie odebrałbym sobie tego... dobrze się bawisz?

– Wspaniale! – odparła natychmiast zgodnie z prawdą – Nigdy nie czułam się taka... – zabrakło jej słowa, zaśmiała się na ten paradoks.

– Na swoim miejscu? – przytaknęła z wdzięcznością. Marek zawsze wiedział co powiedzieć.

– Tak... i to wszystko dzięki tobie. – nigdy nie doceniała jego przyjaźni tak jak w tej chwili.

– Tak? – zapytał przebiegle – Hm...w sumie masz rację, ty tylko napisałaś te książki. Też mi coś... – zaśmiali się oboje, Anna zaś chwilę zastanowiła się nad dedykacją.

Najwierniejszemu i najlepszemu przyjacielowi... gdyby nie ty, nie byłoby mnie. Anna Hoffman.

Była pewna że Marek zrozumie co chciała mu przekazać.

Przejechał wzrokiem po ładnie wypisanych słowach i uśmiechnął się do niej jakby... z czułością? Nie miała czasu poddać tego głębszej analizie, ponieważ zaraz odwrócił się i odszedł, wracając na swoje miejsce.

Dopiero godzinę później Anna uporała się ze wszystkimi autografami i uśmiechaniem się do aparatów w komórkach- nadgarstek prawej ręki już niemalże ją bolał...

Większość gości rozeszła się, pozostała jedynie nieliczna grupa zaproszona na bankiet- rozejrzała się za swoim towarzyszem, okazało się że czekał już na nią przy zejściu ze sceny, ujęła go pod ramię i ruszyli w stronę wskazaną przez tę samą rozbieganą dziennikarkę. Kiedy weszła na salę, wszyscy już tam byli, rozległy się brawa, a gdzieniegdzie było nawet słychać gwizdy. Tłum był tak gęsty, że nie była nawet w stanie ocenić pomieszczania pod względem wystroju, przez chwilę podziwiała więc duży żyrandol na suficie, a dalej musiała polegać na innych zmysłach: czuła zapach jedzenia, miły ale nie przytłaczający, w tle było słychać cichą, klasyczną muzykę... uznała że jest całkiem miło.

Marek wziął od kelnera dwa kieliszki szampana i podał jej jeden. Wciąż opierając się o jego ramię zaczęli iść wzdłuż sali, było im trochę głupio widząc rozstępujący się tłum... jakby byli jakąś parą królewską czy coś... nagle ni stąd ni zowąd oślepił ją blask fleszy.

Myślała że to jednorazowy wybryk, ale myliła się, kiedy próbowała skupić się na rozmowie, ktoś nagle błyskał jej po oczach i zupełnie traciła wątek... nawet wypity alkohol nie pomagał...pół godziny później miała już tego kompletnie dość, czuła się zmęczona, przytłoczona...

– Chcesz jechać? – wyszeptał jej Marek do ucha.

– Myślisz że możemy? – zapytała niepewnie, również się do niego nachylając. W tej chwili kolejna lampa błysnęła jej po oczach i ledwie powstrzymała przekleństwo.

– To twój wieczór, możemy robić co chcemy – uśmiechnął się do niej, ona zaś zastanowiła się chwilę...

– Chodźmy... – ruszyli w stronę wyjścia, kilka minut później siedziała już w samochodzie.

Jak tylko opuściła tę fabrykę hałasu humor jej powrócił. Wypuściła głośno powietrze, wspominając cały miniony wieczór... nagle roześmiała się głośno.

– Z czego się śmiejesz? – zapytał jej towarzysz odpalając samochód.

– Przypomniał mi się ten rowerzysta... – znowu się zaśmiała, Marek zaś nic nie rozumiał, więc po krótce przedstawiła mu całą historię, i po chwili również i on zaśmiewał się do rozpuku.

Kurczę, pomyślała, a tak się stresowałam... zupełnie niepotrzebnie. Zerknęła na mężczyznę obok siebie, a kiedy zatrzymali się na światłach i opuścił dłoń na drążek zmiany biegów, przykryła mu rękę dłonią.

– Dziękuję ci. – spojrzał na nią marszcząc lekko brwi, po chwili zaś uśmiechnął się ciepło.

– Nie ma za co... taka moja rola.

– Nieprawda... – pokręciła przecząco głową – Nie musiałeś tego robić.

– Ale chciałem – odparł cicho i przez chwilę nastała niczym niezmącona cisza, wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę... samochód za nimi zatrąbił niecierpliwie.

Czar prysł, Anna zabrała rękę i zaśmiała się widząc, że przegapili zmianę świateł, Marek zawtórował jej i ponownie włączył się do ruchu.

– Dasz radę dzisiaj zasnąć? – zapytał mężczyzna w pewnym momencie widząc jej błyszczące oczy i zarumienione policzki.

– Wątpię... – powiedziała, zerkając na zegarek. Dopiero wybiła dwudziesta trzecia, mimo to czuła się żywa jak szczypiorek.

– Moglibyśmy coś zjeść, ale wątpię byśmy znaleźli restaurację, która będzie jeszcze czynna... – dopiero kiedy wspomniał o jedzeniu, Anna uświadomiła sobie jaka jest głodna.

– Hm... czy tu gdzieś nie było całodobowego MacDonald's-a ? – Marek spojrzał na nią zdziwiony i uniósł lekko brwi.

– Myślałem że nie jadasz w takich miejscach... faktycznie jest jeden całodobowy podrodze.

– Bo nie jadam – przypominało jej to czasy licealne, kiedy to chodzili tam rano na darmową kawę, a potem na wagary... wspomnienia odżyły w niej nagle. – Jedźmy tam! – powiedziała entuzjastycznie, myśląc że będzie to wspaniałe uwieńczenie tego wieczoru.

Marek uśmiechnął się tylko i pokręcił lekko głową, ale kiedy dostrzegła duże, żółte M, posłusznie zjechał z drogi i zaparkował na pustym parkingu.

Tym razem nie czekała aż otworzy jej drzwi, tylko sama niemalże wyskoczyła z samochodu, kiedy tylko opony przestały się kręcić, nie założyła nawet płaszcza- w ferworze złapała Marka za rękę i poprowadziła do środka- natychmiast zalał ich jedyny w swoim rodzaju zapach, taki którego nie ma w żadnej innej knajpce... było zupełnie pusto, puściutko, ani jednej żywej duszy, młoda ekspedientka spojrzała na nich z pomieszaniem zdziwienia i konsternacji: dochodziła północ, o tej porze rzadko ktokolwiek tu przychodził... a zwłaszcza ludzie w garniturach i szpilach...

Anna podeszła do kasy i podniosła głowę przeglądają ofertę.

– Na co masz ochotę? – zapytał Marek wciąż trzymając ją za rękę. Zastanowiła się przez chwilę.

– Na coś słonego i niezdrowego...

– W takim razie możesz wybrać cokolwiek... – mężczyzna zaśmiał się gardłowo, młoda ekspedientka spiorunowała go wzrokiem.

Zdecydowali się na kawałki kurczaka w panierce, duże frytki i coca- colę. Anna nagle posmutniała, i wciągnęła powietrze, jakby dopiero teraz zdała sobie z czegoś sprawę.

– Nie wzięłam portfela.

– No co ty, ja stawiam – odpowiedział jej towarzysz natychmiast, zupełnie nie rozumiejąc jej toku myślenia.

– Oddam ci, obiecuję – zaczęła, ale on przerwał jej brutalnie.

– Mam swoją dumę... – zapłacił i wziął tacę z jedzeniem, po czym udał się w stronę stolików.

Powoli podążyła za nim, jej obcasy postukiwały na jasnej podłodze... Marek wybrał miejsce w samym końcu, na okrągłych kanapach. Usiedli obok siebie i zaczęli pałaszować kurczaka z dużego kubełka... Marek na początku był trochę skrępowany, zawsze uważał Annę za bardzo... wyrafinowaną kobietę, i głupie mu było tak po prostu brać jedzenie do ręki.

Ale Anna szybko rozwiała jego wątpliwości, kiedy sama zaczęła posiłek- widać było że jej smakuje, raz po raz wzdychała z lubością, a kiedy kubełek świecił już pustkami, oparła się wygodniej na kanapie, oblizała się i teatralnie pogłaskała się po brzuchu.

– Ale to było dobre... i jakie niezdrowe – zaśmiała się gardłowo i wytarła usta serwetką.

– Przyda ci się, schudłaś ostatnio – powiedział zgodnie z prawdą, a ona zamyśliła się przez dłuższą chwilę.

– Wydaje ci się, to dlatego że rzadko mnie widujesz – powiedziała, bo nie chciała wierzyć że faktycznie schudła.

– Może i tak –nie wydawał się przekonany, było wyraźnie widać, że po prostu nie chce się o to kłócić.

– Może to przez te bóle głowy... – zaczęła i zamarła, kiedy uświadomiła sobie, że przecież Marek nic nie wie o jej dolegliwościach.

– Jakie bóle głowy? – zapytał zgodnie z jej przewidywaniami, a ona westchnęła ciężko i zdecydowała się powiedzieć mu o wszystkim.

– Mam to od paru miesięcy, takie... napady bólu, najgorszy był ostatni miesiąc, teraz pojawiają się z zadziwiającą precyzją, a doszła jeszcze niestrawność.

– Z jaką precyzją? O czym ty mówisz? – zmarszczył brwi, wyraźnie zaniepokojony.

– Pojawiają się zawsze o dziesiątej rano, potem o piętnastej... a najgorsze jest to, że ten ból się wydłuża – jej oczy zaszły mgłą, kiedy przypomniała sobie cierpienie ostatnich dni.

Marek niespodziewanie przykrył jej dłoń swoją.

– Byłaś u lekarza? – prychnęła lekko.

– Przecież Piotr jest lekarzem, zapomniałeś? – Na wzmiankę o mężu Anny, Piotr lekko się nachmurzył- bynajmniej nie uważał go za specjalistę... ale może dlatego, że go po prostu cholernie nie lubił? – Dał mi takie krople, ale szczerze mówiąc, one na razie niespecjalnie mi pomagają. – Uścisnął jej dłoń by na niego spojrzała.

– Posłuchaj, to nie żarty. Idź do lekarza, a najlepiej do szpitala.

– Przestań, przecież Piotr... – przerwał jej gwałtownie.

– Sama powiedziałaś, że jego lekarstwo ci nie pomaga... skąd możesz wiedzieć co ci jest?

– Może za krótko je biorę, ja...

– Anna... – teraz to ona mu przerwała.

– Przestań, żałuję że o tym wspomniałam. W tej chwili mnie nie boli i z tego się cieszę. Naprawdę musimy o tym rozmawiać? – spojrzała na niego błagalnie.

Przez chwilę patrzył jej w oczy, po czym westchnął przeciągle i pokręcił głową.

– Nie. Przepraszam. – chciał zabrać rękę z jej dłoni, ale Anna zatrzymała ją w miejscu i uśmiechnęła się ciepło.

– W porządku. – zaczęła szukać w głowie czegoś, czym mogłaby odwrócić jego uwagę.

– Wiesz dlaczego chciałam tu przyjechać? – podniósł na nią wzrok, a ona zaczęła opowiadać o tym jak chodziła na wagary, jak wykłócała się z obsługą o kolejną darmową kawę, bo przecież nie ma jeszcze dziesiątej rano... starała się wymyślać jak najzabawniejsze anegdotki i w końcu obydwoje śmieli się do rozpuku... odetchnęła z ulgą.

Wspaniale czuła się w jego towarzystwie, nie była skrępowana, nie bała się odzywać... przebywanie z nim było lekkie niczym oddychanie i naturalne jak spanie. W ciągu całego wieczoru jej myśli ani razu nie pobiegły w stronę Piotra...

– Masz panierkę między zębami – wypalił nagle Marek, a ona roześmiała się głośno, zupełnie nieskrępowana i dała mu kuksańca w bok.

– Jako dżentelmen nie powinieneś mi o tym mówić – powiedziała, udając oburzenie.

– Wybacz – rzekł z galanterią – rzadko chodzę na randki z mężatkami... – przygryzła wargę i uśmiechnęła się delikatnie.

– A więc to randka? – zapytała cicho, czując jak serce wali jej w piersi, alkohol wypity na przyjęciu dodał jej odwagi, Marek zaś przysunął się lekko, ujrzała własne odbicie w jego oczach.

– Przekonajmy się – powoli zaczął się ku niej pochylać, a ona przymknęła oczy i rozchyliła wargi w niemym oczekiwaniu na pocałunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro