Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8



Na widok Anny w drzwiach Marek wciągnął gwałtownie powietrze. Wyglądała niesamowicie w skromnej, ale eleganckiej sukience i wysokich butach... jedynie jej sylwetka wydawała mu się bardziej wątła niż ostatnio.

– Gotowa? – zapytał kiedy zdał sobie sprawę, że wpatruje się w nią bez słowa.

Anna również czuła się lekko oszołomiona- nie była przyzwyczajona do takiego jawnego zachwytu w oczach mężczyzn... Marek był ubrany w prosty, czarny garnitur, ciemne, krótkie włosy i wyraźnie zarysowane kości policzkowe przywodziły jej na myśl żołnierza.

– Tak, możemy wychodzić. – odparła i włączyła alarm w domu, Marek zaś wciąż jej się przyglądał.

– Dlaczego się tak na mnie patrzysz? – zapytała z uśmiechem, narzucając na ramiona gruby płaszcz i owijając się jasnym szalem.

– Ślicznie wyglądasz. – odparł po prostu, a ona zarumieniła się.

– Nie przesadziłam? – chciała się upewnić, zanim jeszcze straci ostatnią szansę, by się przebrać... Marek ocenił ją spojrzeniem od stóp do głów, a kiedy na nią spojrzał, dostrzegła w tych oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widziała...

– Ani trochę... – powiedział po prostu i cofnął się nieco, by mogła wyjść, następnie otworzył jej drzwi do swojego sportowego samochodu.

Przyjemnie jej się na niego patrzyło, gdy tak obchodził samochód, w jego ruchach było coś dzikiego, nieokiełznanego, ale jednocześnie były one pełne gracji i wdzięku... zajął miejsce za kierownicą i w niewielkiej przestrzeni kokpitu zaświeciły się miliony kontrolek.

Jechali w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie kilkoma uprzejmościami, mimo to żadne nie odczuwało z tego powodu dyskomfortu, wręcz przeciwnie, nie była to pełna napięcia cisza z siekierą wiszącą w powietrzu, ale miłe, przyjacielskie porozumienie- cicha muzyka w tle tworzyła łagodny, przyjemny nastrój. Przypomniało jej się stare powiedzenie jej mamy: nie sztuką jest ze sobą rozmawiać, prawdziwa sztuka polega na tym by wytrzymać z kimś w ciszy... Anna otuliła się ciaśniej płaszczem i oparła się na wezgłowiu, wyglądając przez okno.

Było już zupełnie ciemno, ale świat spowity białym dywanem wyglądał jakby dopiero budził się do życia- uśmiechnęła się do swojego odbicia kiedy mknęli przez praktycznie opustoszałe ulice, czuła się podekscytowana, tak bardzo nie mogła się doczekać, że strach towarzyszący jej godzinę temu wydawał się mały, irracjonalny i taki malutki...

– Cieszę się że mnie zaprosiłaś. – Powiedział nagle Marek, kiedy znajdowali się już w Markach.

– Właściwie powinnam ci podziękować... jakoś nie uśmiechało mi się iść tam samej... – odparła cicho, on zaś uśmiechnął się lekko. – Zresztą... – dodała – Gdyby nie ty, nikt nie zaproponowałby mi czegoś takiego... – chociaż od razu zaczął zaprzeczać, Anna wiedziała swoje, nie chciała jednak psuć wieczoru taką bezsensowną sprzeczką, zamilkła więc i wróciła do podziwiania okolicy...

Równo pół godziny później zajechali pod duży gmach pałacu kultury i nauki- kiedy Anna dostrzegła morze samochodów przed wejściem, jej nadzieję że może to wcale nie okaże się kompletną klapą nieco wzrosły.

Marek wyszedł pierwszy i zanim mogła się zorientować, otworzył przed nią drzwi. Czuła się jak gwiazda filmowa, kiedy podała mu rękę przy wysiadaniu i kiedy później ujęła go pod ramię... Przy wejściu przywitał ją jakiś mężczyzna w schludnym garniturze i z miłą aparycją... uśmiechał się miło, kiedy całował ją w rękę.

– Cieszę się że już pani jest... – Odwrócił się lekko i podniósł dłoń do ucha. Tkwiła w nim słuchawka, której Anna najwyraźniej wcześniej nie zauważyła.

– Marcin, zaczynamy za pięć minut... – powiedział i ponownie obrócił się ku Annie. – Proszę za mną. Pana zaś zapraszam na widownię, Monika wskaże panu drogę. – Nagle wyrosła przy nich młoda, niewysoka blondynka w eleganckim uniformie.

– Proszę za mną – Powtórzyła słowa swego pracodawcy. Marek spojrzał na Annę, jakby szukał w jej oczach przyzwolenia, ona zaś po wstępnym szoku kiwnęła mu lekko głową.

Rozpięła płaszcz, dała go szatniarzowi i dopiero wtedy ruszyła za mężczyzną, który na jej widok aż gwizdnął z zachwytu.

– Bez wątpienia jest pani gwiazdą wieczoru... – wymruczał i prowadził ją wzdłuż korytarza. Nagle zatrzymał się.

– Tam jest scena. – wskazał palcem nieduże wejście. – Nasza pracownica zada pani kilka pytań, później będzie czas na pytania od publiczności, a na końcu autografy, mały bankiet i zdjęcia... – dokończył a ona pokiwała ochoczo głową. Od dawna o czymś takim marzyła!

– No to zaczynamy... – popchnął ją lekko w stronę wyjścia na scenę. Większej zachęty nie potrzebowała. Jak tylko wyszła usłyszała głośne brawa, na sekundę oślepił ją błysk aparatów... wstrzymała oddech z niedowierzania widząc wypełnioną po brzegi salę... gwiazda wieczoru- tak, czuła się nią, w każdym stopniu. Po raz pierwszy w życiu nie miała nic przeciwko temu, że cała uwaga skupiona jest na niej, co więcej podobało jej się to!

Wciąż lekko oszołomiona, zajęła miejsce obok ładnej prezenterki na czarnym, eleganckim fotelu od której dodatkowo oddzielał ją niewielki, szklany stoliczek, na ścianie za nią wyświetlały się wycinki z jej własnych książek... uśmiechała się promiennie widząc to wszystko- to tu pasowała, to było życie jakie powinna była wieść...

– Witam panią. – powiedziała siedząca obok niej zgrabna brunetka do niewielkiego mikrofonu, który miała w dłoni. Anna zauważyła że na stoliku przed nimi znajduje się drugi, taki sam- zapewne dla niej. – Jest mi niezmiernie miło gościć panią tutaj.

– Zapewniam, że jest to uczucie odwzajemnione. – Znów szeroko się uśmiechnęła, ukazując rząd białych, prostych zębów.

To była ona, i jednocześnie nie ona. – to było pierwsze, co przyszło do głowy siedzącemu na widowni Markowi. Wyglądała zjawiskowo, ale nie tylko o to chodziło, ona po prostu promieniała wewnętrznym blaskiem... zgrabnie odpowiadała na wszelkie pytania redaktorki, dopóki nie przyszedł czas na pytania od publiczności.

– Kiedy ukaże się pani kolejna książka? – To było pierwsze pytanie, Marek wstrzymał oddech, dobrze wiedział że Anna nie lubi być poganiana, była na tym punkcie dosyć drażliwa... Denerwował się bardziej od niej.

– Jak tylko skończę ją pisać, w tej chwili ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie. – posłała ciekawskiej kobiecie wyuczony, zawodowy uśmiech. Mogłaby grać- pomyślał Marek z niedowierzaniem, kiedy padło kolejne pytanie, tym razem od radia.

– Radio Eska, Paweł Michalak. – przedstawił się dziennikarz – Skąd czerpie pani inspiracje do pisania swoich książek? – Anna zmarszczyła lekko brwi, głębiej zastanawiając się nad pisaniem, starając się udzielić jak najszczerszych odpowiedzi.

– Życie pisze najlepsze historie – powiedziała filozoficznie i po chwili dodała – Ale wszystko zaczyna się od sytuacji, sygnału...to po prostu przychodzi. – Lepiej nie umiała tego wytłumaczyć, aż sama się zdziwiła, że tak dobrze udało jej się ubrać myśli w słowa. Paweł Michalak najwyraźniej również tak uważał, pokiwał głową, wyraźnie usatysfakcjonowany taką odpowiedzią.

– Portal Pudelek, Anna Kwiatkowska, dlaczego przyjechała dziś pani z agentem, a nie mężem, czyżby szykował się rozwód? – to pytanie rozzłościło ją, kompletnie nie miała ochoty na nie odpowiadać... normalnie spuściłaby głowę i zaczerwieniła się słysząc takie oskarżenie, ale teraz uniosła dumnie podbródek i posłała bezczelnej dziennikarce lodowate spojrzenie.

– Nie proszę pani, nie rozwodzę się. Marek zajmuje się częścią logistyczną mojej pracy, zorganizował choćby ten wieczór, mój mąż natomiast jest lekarzem, który w tej chwili prawdopodobnie ratuje komuś życie... dziwi mnie że jako pracownik tak plotkarskiego magazynu, pani nie ma o tym pojęcia. – reporterka zamilkła i zaczerwieniła się po korzonki włosów, co tylko dodało Annie odwagi. – Aha, jeszcze jedno: nie życzę sobie na przyszłość podobnych spekulacji. – no proszę, pokazałaś pazurki... powiedziała sobie w myślach, była z siebie dumna.

Pomijając to jedno, pytania stawały się coraz ciekawsze i Anna odczuwała coraz większe podekscytowanie.

– Czy uważa pani że pisania można się nauczyć, czy to raczej kwestia wrodzonego talentu?

– Myślę że talent może okazać się pomocny, ale nie jest niezbędny – przyjemnie było przedstawiać własny punkt widzenia, bez obawy o skrytykowanie... wiedziała, że ten wieczór na długo wryje jej się w pamięć. – Pisanie to dziewięćdziesiąt procent ciężkiej pracy, samodoskonalenia i dyscypliny, a tylko dziesięć to talent.

– Czy pisze pani tylko kiedy ma pani wenę? – to dopiero ciekawe pytanie.

– Posłużę się tutaj słowami pewnego sławnego pisarza: piszę zawsze kiedy mam wenę, i muszę być pewien że będę ją miał codziennie o dziewiątej rano. – No, może nie do końca tak to było słowo w słowo, ale sens został zachowany.

Pytania od publiczności trwały i trwały, ludzie zadawali mnóstwo pytań, nawet nie zawsze związanych z pisaniem, chcieli wiedzieć o niej wszystko, od ulubionego koloru po rozmiar biustonosza... była zachwycona, przeszło jej przez myśl, że nawet na własnym ślubie nie była w centrum uwagi. Ten wieczór, chociaż zaczął się ponad godzinę temu, dostarczył jej tyle pewności siebie, że czuła się jakby nagle odnalazła wewnątrz siebie kogoś innego... każdy lubi być słuchany i adorowany.

Z biegiem czasu, rąk w górze wcale nie ubywało, wkroczyła więc redaktorka, uznając że jeśli tego nie zrobi, nigdy nie przejdą do drugiej części spotkania.

– Drodzy państwo, myślę że jeżeli chodzi o pytania dobrnęliśmy do końca – przez salę przeszedł pomruk niezadowolenia – Nie możemy przecież zamęczyć naszego gościa na śmierć prawda? – Anna zaśmiała się w duchu. Wręcz przeciwnie, pomyślała, nigdy nie czułam się tak pełna życia.

– Czy jest pani gotowa na udzielanie autografów? – zapytała ją ciszej kobieta, już nie do mikrofonu.

– W każdej chwili – Moja droga, urodziłam się by to robić- przeszło jej przez głowę, a potem ucieszyła się że nie wypowiedziała tego na głos. Nawet w jej głowie takie słowa brzmiały poufale i arogancko.

– Zatem zostawiam panią z fanami. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco, ale Anna nie obawiała się. Wprost nie mogła się tego doczekać! Pokiwała entuzjastycznie głową.

– Przejdźmy teraz do części autografów, proszę ustawiać się po kolei, w jednej kolejce – wstała i zeszła do widowni, by nadzorować całość.

Zobaczyła tabun ludzi, pędzący na łeb na szyję, byleby zająć jak najlepsze miejsce w kolejce... pierwsza była kobieta w jej wieku, z uśmiechem szczęścia podsunęła jej książkę- Co za miła niespodzianka, to była jej pierwsza wydana książka... ponad dziesięć lat... z sentymentem pogładziła okładkę i złożyła szybki, elegancki podpis na pierwszej, pustej stronie.

– Dziękuję – wydusiła tylko kobieta, jakby miała kłopoty z oddychaniem, ale Anna, widząc jej absurdalnie szeroki uśmiech uznała że to z emocji.

Grupa jej fanów była bardzo zróżnicowana, chociaż przeważały w niej kobiety to ciężko byłoby dopasować je do jednej grupy wiekowej- mnóstwo nastolatek, tabun pań w jej wieku i trochę więcej emerytek... jak na tak kobiece książki, pomyślała, jest też zaskakująca liczba mężczyzn...

Kiedy podszedł jeden z nich, Anna nie od razu zorientowała się z kim ma do czynienia... żółty bezrękawnik... zmarszczyła brwi i przyglądała się mężczyźnie który podał jej książkę...

Tak! Roześmiała się głośno.

– To pan by mnie ostatnio rozjechał rowerem! – powiedziała z uśmiechem, mężczyzna zaś wyglądał na kompletnie zszokowanego.

– Słucham? – Miał dłuższe, sięgające za uszy kręcone włosy, tymczasowo związane w kucyk.

– Jeszcze przed świętami w Radzyminie – odświeżyła mu pamięć – szłam z zakupami a pan mnie zahaczył ramieniem. Nawiasem mówiąc, przewrócił mnie pan.

– To była pani?! – niemalże wykrzyczał, pełen szoku, w końcu sobie przypominając. Zaśmiała się lekko widząc jego reakcję.

– O rany! – złapał się jedną ręką za głowę – Gdybym wiedział... co pani robiła w Radzyminie? – kolejne głupie pytanie... nie miała ochoty zdradzać wszystkim zebranym gdzie mieszka, kiwnęła więc na mężczyznę palcem by lekko się zbliżył- kiedy to zrobił, poczuła ładny, męski zapach wody kolońskiej.

– Mieszkam tam. – wyszeptała mu do ucha, a jego oczy się rozszerzyły.

– Naprawdę? – zachowywał się jakby właśnie wygrał los na loterii.

– Naprawdę. – odparła.

– Ale mam szczęście... ja przeprowadziłem się tam kilka miesięcy temu. – nagle na jego twarzy odmalowało się wahanie, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał.

– Czy... wiem że to może zbyt śmiałe ale... czy mógłbym się z panią spotkać któregoś dnia? – kompletnie zaskoczył ją tym pytaniem.

– W celu? – zapytała ostrożnie, mając nadzieję że ten facet nie proponuje jej randki.

– Zacząłem pisać, ale jeszcze nic nie wydałem... – w jej oczach pojawił się zimny błysk, uznała że szuka on jedynie protekcji, nie cierpiała takich wazeliniarzy... nie musiała nic mówić, od razu zorientował się o co chodzi.

– Nie, to nie tak! – zaprzeczył ostro i westchnął przeciągle – Po prostu... podziwiam panią i zastanawiałem się, czy może zechciałaby pani udzielić mi kilku rad... – podrapał się po głowie, jego ramiona opadły – Przepraszam, proszę zapomnieć o tym co powiedziałem. – jedno spojrzenie w jego niebieskie oczy upewniło ją, że mówi prawdę i zrobiło jej się głupio. Uśmiechnęła się ciepło, chcąc naprawić sytuację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro