Rozdział 5
Księżyc był jej jedynym powiernikiem- ze względu na styl życia jaki prowadziła, nie miała zbyt wiele okazji do zawierania znajomości, które trwałyby dłużej niż miesiąc, a nie na wszystkie tematy da się porozmawiać z matką czy młodszą siostrą...Nagle niebo jakby się rozstąpiło, ciemne chmury rozstąpiły się i wyłoniła się z nich najpiękniejsza istota jaką w życiu widziała- postać niezaprzeczalnie kobieca, o białej, nieskalanej cerze i równie białych włosach, odziana jedynie w zwiewną, długą szatę koloru nieba, jej oczy zaś były czerwone jak wino, choć nie wzbudzały strachu... Marianna zamarła, lecz nie z przerażenia, ale zachwytu. Ta kobieta była niesamowita... nie pasowała do tego świata. Dziewczyna od razu wiedziała z kim ma do czynienia. Legendarna bogini księżyc, kobieta do której Marianna co noc wznosiła swe modły... Dziewczyna natychmiast podniosła się na trawie i wielkimi oczami wpatrywała się w bóstwo, zastanawiając się czy wzrok nie płata jej jakiś figli.
Anna pisała i pisała, wymyślając coraz bardziej trafne metafory i porównania, palce już prawie bolały ją od stukania w klawiaturę, a oczy zaczynały łzawić od zbyt intensywnego wpatrywania się w monitor...
Dokładnie trzy godziny później odchyliła się na wygodnym krześle i odetchnęła głęboko. Czuła przyjemne zmęczenie, palce pulsowały jej i lekko drętwiały... może nie była to tak ciężka praca jak kopanie dołów czy noszenie cegieł, ale równie wyczerpująca. Dobry humor wciąż jej nie opuszczał. Kto wie, pomyślała, może jednak skończę tę książkę przed Bożym Narodzeniem... niemalże klasnęła w dłonie na taką ewentualność.
Uznała, że najwyższy czas iść w końcu pod prysznic- tak też zrobiła, zamknąwszy uprzednio laptopa- obiecała sobie również, że tym razem nie pozwoli by osiadł na nim kurz.
Kiedy rozbierała się w łazience, jej wybujała wyobraźnia podsunęła jej dłonie Piotra głaszczące jej piersi, dostrzegła ślady na biodrach i czerwoną malinkę na szyi... zarumieniła się na samo wspomnienie, oddech jej przyspieszył... Kilkanaście minut później była już czysta i świeża, ubrana w dopasowany dres i lekki golf, zastanawiała się co z robić z wolnym czasem, może po południu trochę popisze, ale teraz miała ochotę na coś zupełnie innego... nosiło ją z nadmiaru energii.
Nagle do głowy wpadł jej szalony pomysł... najpierw od razu odrzuciła tę myśl, ale okazała się ona zbyt nęcąca... w końcu poddała się i pobiegła do przedpokoju, gdzie nasunęła na głowę czapkę, na ramiona czarny bezrękawnik, zaś nogi... w jej stare adidasy. Włączyła jeszcze alarm i niemalże wyfrunęła z domu... biegła i biegła, śmiejąc się w głos, minęła szkołę, ale nie zdążyła nawet dobiec do końca ulicy na której mieszkała, bo nagle coś się wydarzyło.
Jeszcze wydała z siebie pełny cierpienia krzyk i coś dosłownie ścięło ją z nóg... klęczała na ubitym śniegu, mocno łapiąc się za głowę, z jej oczu toczyły się łzy. Znowu to samo... pomyślała w przebłysku świadomości i z zaciśniętymi zębami czekała aż ból minie... kiedy sądziła że już nie wytrzyma, ból zelżał nagle, ona zaś oddychała ciężko, walcząc o każdy oddech, z jej ust raz za razem wydobywały się niewielkie obłoki pary.
Wstała powoli i płacząc, już nie z bólu, ale własnej bezsilności, wróciła do domu... nie powinna się tak forsować. Zrezygnowana ściągnęła znoszone buty i wcisnęła je w sam kąt szafki. Jaka głupia się okazała sądząc, że lekarstwo od razu zadziała... - wygarniała sama sobie, kiedy otuliwszy się ciasno jasnym pledem usiadła na kanapie i zrezygnowana sięgnęła po niedokończoną książkę.
Świat postaci i ich problemów trochę przywrócił jej równowagę, dała się porwać... uwielbiała czytać, uważała to za najbardziej wartościowy sposób na spędzenie wolnego czasu- poza pisaniem oczywiście... ,, Od czytania wolę jedynie pisanie"- tego się trzymała.
Jako mała dziewczynka nienawidziła czytać. Nudziło ją, to, wprawiało w zły nastrój... nie była dzieckiem które usypia od bajeczek, wręcz przeciwnie, ona zawsze narzekała, że postacie nie zachowują się tak jak powinny, albo że zakończenie kompletnie jej się nie podoba... już wtedy miała zaczątki pisarza, to nasionko kiełkowało w niej, a kiedy w końcu zdała sobie sprawę, że właśnie to chce robić, rozkwitła.
Tymczasem Piotr siedział znudzony w swoim gabinecie, dzisiejszego dnia nie wydarzyło się nic godnego uwagi, dwa zatrucia alkoholem, jedna nastolatka zmarła wskutek przedawkowania narkotyków.. normalka na jego oddziale. Nagle usłyszał pukanie do drzwi i do gabinetu wsunęła się jakaś postać... aż gwizdnął z wrażenia.
– Panie doktorze... – nie widział jej tu wcześniej, pewnie jakaś stażystka, mówiła coś o jakiś dokumentach, on zaś zupełnie nie słuchał, wpatrując się w jej obfity biust.
Miała na imię Marlena, jak głosił identyfikator, wysoka i smukła, posturą przypominała mu Annę... i na tym podobieństwa się kończyły. Miała długie, proste włosy i równą grzywkę kończącą się tuż nad zielonymi oczami... ruda czupryna znacząco odcinała się na tle białego uniformu i krótkiej spódniczki, eksponującej zgrabne nogi. Podsunęła mu coś do podpisania, w momencie w którym się zbliżyła, wyczuł silną woń perfum... schował prawą rękę pod stół by nie zauważyła obrączki i, choć wypadło to nieco niezgrabnie, podpisał się lewą ręką.
– Co pani robi dziś wieczorem? – zapytał kiedy ta już zbierała się do wyjścia, odwróciła się i zmarszczyła brwi, on zaś uśmiechnął się. Dobra reakcja, spodziewał się, że lada moment się zarumieni...
– A czemu to pana interesuje? – uniósł brwi, słysząc ostrawy ton, zaraz jednak jego humor się poprawił. Ostra. Lubił takie...
– Chciałbym cię zabrać na kolację – powiedział, płynnie przechodząc na ty, zdziwił się widząc jak jej twarz nabiera chłodnego wyrazu.
– kolacje jadam tylko z moim mężem- wycedziła, oceniając go wzrokiem – może zaprosi pan na kolację swoją żonę, zanim ona wyda następny bestseller? – i wyszła, kompletnie go zaskakując. Co za bezczelność! Nie dała mu nawet czasu na odpowiedź! Zamrugał zaskoczony, taka reakcja zdarzyła mu się pierwszy raz w życiu... o nie, nie ma mowy, nie puści jej tego płazem.
Na przerwie zdobył wszystkie informacje jakie były mu potrzebne- Marlena była odpowiedzialna za podawanie pacjentom lekarstw... kiedy więc zobaczył jak prowadzi przed sobą mały, metalowy wuzeczek z białymi kubeczkami, gdzie każdy był oznaczony nazwiskiem, poszedł za nią. Zatrzymała się przy sali numer dwa, sięgnęła po odpowiedni kubek i weszła, zostawiając wuzeczek na zewnątrz. Idiotka, pomyślał, po czym, rozejrzał się- korytarz był pusty, na jego szczęście, po czym poprzesypywał zawartości kubeczków... zajęło mu to góra dwie minuty i natychmiast się ulotnił...
Kiedy dwie godziny później opuszczał klinikę, Marlena już w niej nie pracowała.
Anna kończyła właśnie przekładać kotlety schabowe na duży półmisek, kiedy jej mąż wszedł do domu. Podszedł do żony i cmoknął ją lekko w roześmiany policzek.
– Jak twoja głowa? –zapytał, a ona z udręczeniem stwierdziła, że tym razem również będzie musiała zdobyć się na małe kłamstwo... w końcu sama była sobie winna, gdyby nie wymyśliła sobie biegania w środku zimy nic by się nie stało...
– W porządku. Jesteś głodny? – przeprosiła go w myślach, natychmiast zmieniając temat, on zaś pokiwał tylko głową czując w nozdrzach przyjemny zapach.
Anna sprzątnęła po skończonym posiłku i poszła na górę, gdzie aż do późnego wieczora pisała dalej swą opowieść...
Następnego dnia, po zażyciu odpowiedniej dawki lekarstw, znów cały ranek spędziła przy laptopie- cieszyła się, że to znów zaczyna wchodzić jej w nawyk... nagle usłyszała dźwięk telefonu i natychmiast zbiegła na dół, nie często ktoś do niej dzwonił. Przycisnęła telefon do ucha i uśmiechnęła się słysząc znajomy głos.
– Cześć Marek, co tam?
– Hej, chciałem cię zapytać o ten wieczorek autorski, podjęłaś już decyzję? – Anna zamarła. Jaki wieczorek, czyżby w jej pamięci już pojawiały się jakieś luki?
– Jaki wieczorek? – usłyszała przeciągłe westchnienie.
– Wiedziałem że lepiej jak do ciebie zadzwonię... – wymamrotał, ona zaś zmarszczyła brwi zastanawiając się o co u licha chodzi. – Byłem u was wczoraj rano, twój mąż mi otworzył i powiedział że śpisz... dałem mu więc twoje zaproszenie.
– Co? – wciąż nie wiedziała o co chodzi – Jakie zaproszenie? – Piotr nic jej nie wspominał, a przecież widzieli się całe wczorajsze popołudnie i dzisiejszy poranek...
– Jak jakie? – Marek powoli tracił cierpliwość – Do ośrodka kultury, na swój wieczór autorski.
– Mój... co? – Nie wierzyła własnym uszom! – Zaraz chcesz powiedzieć że...
– Tak. – znał ją na tyle dobrze, że wiedział jakie pytanie chciała mu zadać – Za dwa tygodnie, o dziewiętnastej, ale najpóźniej jutro musimy im dać znać... no więc jak? Zgadzasz się?
– Rany, Marek, oczywiście że się zgadzam, marzyłam o czymś takim! – Niemalże skakała z radości, usłyszała w słuchawce jego chrapliwy śmiech...
– To świetnie, zaraz do nich zadzwonię...
– Dziękuję że zadzwoniłeś! Nie mam pojęcia jak to się stało, że te zaproszenie do mnie nie dotarło...
– Pogadaj z mężem. – Mruknął, zamienili jeszcze kilka słów i ich rozmowa dobiegła końca.
Nie posiadała się z radości, ale kiedy to pierwsze uczucie euforii lekko opadło, pojawiło się inne, trudne do określenia uczucie... Skoro Marek mówi, że dostarczył zaproszenie jej mężowi, czemu go nie zobaczyła? Najwyraźniej zapomniał, usprawiedliwiła go natychmiast, jest ostatnio taki zajęty... mimo wszystko uznała, że jak tylko wróci porozmawia z nim na ten temat. Nie będzie mu robić pretensji, chce po prostu zobaczyć to zaproszenie... może nawet oprawi je w ramki
Jak tylko mąż wrócił, natychmiast podjęła temat, niby niedbale mieszając w garnku gęstniejący sos, powtórzyła mu całą rozmowę z Markiem i zapytała czy mógłby pokazać jej to zaproszenie, dodając, że pewnie o nim zapomniał, jest taki zapracowany... Piotr przez chwilę przyglądał się sobie skonsternowany, nie wziął takiej opcji pod uwagę, uznał że skoro on i Anna porozumiewają się tylko co jakiś czas, problem sam się rozwiąże...
– Nikogo tu nie było... – zmyślił na poczekaniu – Co to za brednie? – Anna tylko spojrzała nań ze zmarszczonymi brwiami i wróciła do gotowania, odwracając się do męża plecami.
– Tak mi powiedział Marek... nie sądzę by mnie okłamał – dodała, bo to naprawdę było bardzo mało prawdopodobne!
Nie mogła przewidzieć sposobu, w jaki jej mąż zareaguje na te zawoalowane oskarżenie, toteż kiedy poczuła jego silną dłoń na swoim ramieniu, zmuszającą ją by się doń odwróciła, mimowolnie wydała z siebie jęk zdziwienia. Przestraszyła się nie na żarty, widząc w tej chwili wyraz twarzy Piotra, nie była zdolna do jakiejkolwiek reakcji.
– Zarzucasz mi kłamstwo? – zbladła słysząc władczy, lodowaty ton i gwałtownie pokręciła głową, nie mogąc nawet wydobyć z siebie głosu.
– To dobrze. – uścisk na jej przedramieniu zelżał – Najwyraźniej twojemu agentowi coś się pomyliło, może miał dostarczyć to zaproszenie, i po prostu o nim zapomniał. – puścił jej rękę, jego ton zelżał. Na pewno nie, pomyślała, ale czy tym samym oskarżam mojego męża o kłamstwo? Nie wiedziała komu ma wierzyć...
– Pewnie tak było. – odparła zrezygnowana, a on uśmiechnął się z satysfakcją.
– Gratuluję zaproszenia... – jej nastrój natychmiast się poprawił, uśmiechnęła się do męża szeroko, zapominając o minionym strachu.
– Dzięki... – odparła i wyłączyła palnik pod garnkiem – Mam nadzieję że pójdziesz ze mną? – Tak naprawdę bardzo tego chciała... był najważniejszą osobą w jej życiu, chciała więc, by w tym życiu uczestniczył.
– Zobaczymy. – powiedział tylko i wyszedł z kuchni. Zobaczymy... trzymała kciuki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro