Rozdział 2
Następnego dnia obudził ją odgłos drzwi szafy w sypialni. Przekręciła się na plecy, uchyliła powieki i zamrugała kilkakrotnie widząc jakiś niewyraźny kształt... kształt ten po kilku sekundach okazał się jej mężem. Stał przy komodzie, zwrócony do niej plecami, nagi od pasa w górę, wybierał właśnie koszulę, na jego plecach dostrzegła... zadrapania. Nie jakieś szczególnie głębokie, ale czerwone i równe, zupełnie jakby ktoś przejechał mu dłonią z bardzo ostrymi pazurami po plecach. Mimowolnie wydała z siebie okrzyk zdumienia, na Piotr momentalnie się odwrócił. Siedziała z rozdziawionymi ustami, podczas gdy on w pośpiechu narzucił na siebie pierwszą lepszą koszulę... Cholera – Przeszło mu przez głowę, ślady po dzikiej namiętności Heleny zobaczył już po porannym prysznicu, śmiał się z nich, wychodząc z łazienki zapomniał zupełnie o Annie. Muszę bardziej się pilnować . – Pomyślał i niemal wybiegł z sypialni, tłumacząc się pracą.
Kobieta w pierwszym momencie nie wiedziała zupełnie jak ma zareagować... w końcu zrobiła to, co zawsze robiła w takich momentach- zaczęła natychmiast usprawiedliwiać męża, snując coraz bardziej wymyślne teorię, jak na prawdziwą pisarkę przystało, jej wyobraźnia była nie do okiełznania: Wpadł na grabie... podrapał się pod prysznicem... upadł w krzaki... jakiś obłąkany pacjent go podrapał... Nie chciała przyjąć do wiadomości najbardziej oczywistego wytłumaczenia, że jej mąż... gwałtownie wstała z łóżka, zakręciło jej się w głowie, więc natychmiast usiadła z powrotem, wzięła dwa głębokie oddechy i wstała, dużo delikatniej niż poprzednio- tym razem obyło się bez zawrotów głowy i mroczków przed oczami... narzuciła na ramiona cienki, muślinowy szlafrok i zeszła na dół, w nadziei że może mimo wszystko Piotr nie pojechał jeszcze do pracy i uda im się zjeść razem śniadanie... tak jak wczorajszego wieczoru z kolacją tak i z tym posiłkiem jej nadzieja okazała się płonna. Westchnęła więc zrezygnowana i wstawiła wodę na herbatę- ale kiedy wskutek szumu poczuła w głowie nieprzyjemne pulsowanie, natychmiast go wyłączyła... wspięła się na jedno z wysokich krzeseł przy blacie ich kuchni i nalała sobie szklankę soku pomarańczowego, jednocześnie zastanawiając się, co zjeść na kolejne samotne śniadanie... Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiła się i zanim otworzyła, zerknęła na duży, wiszący zegar- ósma piętnaście, może to listonosz? Uchyliła drzwi i jej twarz natychmiast rozjaśnił uśmiech. Pojawiła się w nich Hanka. A więc jednak nie zje dziś śniadania w samotności...
Hanka była jej jedyną dobrą przyjaciółką, poznaną w Radzyminie w sławetnym domku ogrodnika... jednych on odstraszał, Anna szukała tam inspiracji. A znalazła Hankę. To było jakieś dwa lata temu, przegadały wtedy pół dnia, a następnego dnia Anna zaprosiła ją do siebie do domu. Mąż Anny był z tego powodu bardzo niezadowolony, gdyż Hanka... była bezdomna.
– Hania! – Wykrzyknęła Anna, takiej radości w czystej postaci nie odczuwała już jakiś czas. Starsza pani uśmiechnęła się, na jej poszarzałej twarzy utworzyły się malutkie zmarszczki wokół oczu w chwili w której odwzajemniła uśmiech.
– Twój Hitler już wyszedł, pomyślałam więc że wpadnę... – Powiedziała ukazując oszczędne uzębienie, Anna zaś zaśmiała się nerwowo słysząc przezwisko jakim Hanka obdarzyła jej męża. – Prześlizgnęłam się przez otwartą bramę. – Dopowiedziała starsza pani z błyskiem w oku, chustka na jej siwych włosach przekrzywiła się lekko od wiatru...
– Wejdź, strasznie zimno na dworze... – Odsunęła się robiąc przyjaciółce miejsce, a ta natychmiast skorzystała z zaproszenia i zaczęła ściągać swoje doszczętnie przemoczone buty... chociaż te sklejone ze sobą kawałki materiału, pełne dziur niczym dobry ser, w niczym nie przypominały butów. Anna ze zgrozą dostrzegła również, że Hanka nie ma na bosych stopach żadnych skarpetek...
– Właśnie miałam szykować śniadanie... zjesz ze mną? Wiesz że nie lubię jeść w samotności... – Dobrze wiedziała że jej gość co najmniej od kilku dnie nie miał w ustach zbyt wiele, mimo to Anna nigdy nie traktowała Hanny z wyższością, zawsze starała się postawić ją na równi ze sobą... Hanka spojrzała na nią, zamrugała kilkakrotnie i uśmiechnęła się ciepło, w pełni rozumiejąc zamiary Anny- może nie była bogata, ale nie była też głupia.
– Skoro nalegasz... – Powiedziała, siląc się na wyniosły ton, ale od razu dało się w nim wyczuć sporą dozę wdzięczności. Weszła do kuchni i usiadła na jednym z krzeseł przy stole, Anna zaś nie mogła przestać myśleć o jej bosych stopach...
– Wiesz co? – natychmiast podjęła decyzję – Zaraz wracam... – pognała na górę i z szuflady w sypialni wyjęła parę grubych, naprawdę grubych skarpet- kupiła je dawno temu, będąc w Zakopanem, czasem wkładała je w długie, zimowe wieczory i siadała przy kominku... z mężem. Przypomniała sobie te czasy trzymając w dłoni szorstkie, wełniane skarpety i uznała, że Hani przydadzą się bardziej niż jej. Zbiegła na dół i podała je swojej przyjaciółce bez słowa, ta zaś po chwili pełnej wahania wzięła je i przypatrywała się jej, wyraźnie zakłopotana.
– Kupiłam je kiedyś i okazały się dla mnie za małe... – powiedziała tytułem wyjaśnienia, ale starsza kobieta nie wydawała się przekonana – Szkoda żeby leżały... – spojrzała błagalnie na swą towarzyszkę, a kiedy jej twarz rozjaśnił uśmiech radości odetchnęła z ulgą. Nie obraziła jej.
– Jesteś aniołem... – wyszeptała kobieta ściskając w dłoni skarpetki, w jej oczach zalśniły łzy, Anna zaś uśmiechnęła się pokrzepiająco i poklepała ją po dłoni.
– Gdzie tam... lepiej przymierz czy dobre. – nie lubiła kiedy ktoś ją komplementował, zwłaszcza za rzeczy które wydawały jej się zupełnie naturalne.
Hanka nałożyła na swe zsiniałe od zimna stopy skarpetki i Annie od razu zrobiło się lepiej.
– Jak ulał. – Oceniła i wzięła się za przygotowywanie śniadania. Ze względu na swego gościa zdecydowała się na tosty- coś ciepłego, i jednocześnie coś, co będzie jej mogła dać na wynos... wyciągnęła wszystkie niezbędne składniki i dziesięć minut później po kuchni rozchodził się odgłos wesołego chrupania. Hanka jadła z ogromnym apetytem, a widać było, że i tak cały czas się powstrzymuje, by nie połykać jedzenia w całości... Po skończonym posiłku Anna wstawiła talerze do zmywarki i usiadła przy swej przyjaciółce.
– A jak tam Hitler? – wypaliła nagle.
– Nie nazywaj go tak... – zaprotestowała Anna niemalże odruchowo, wiedząc że to i tak nie przyniesie żadnego rezultatu, prychnięcie Hanki było na to wystarczającym dowodem.
– No więc? – dopytywała, ale młoda żona wcale nie miała ochoty opowiadać, jak to mąż zeszłej nocy niemalże ją odrzucił, mruknęła więc coś tylko w odpowiedzi. Na kilka chwil zapadła kompletna cisza.
– A jak twoja powieść? – Anna rozjaśniła się, na ten temat mogła rozmawiać godzinami, nawet jeżeli ostatnio nie napisała zbyt wiele.
– Myślę że całkiem nieźle... chociaż ostatnio strasznie boli mnie głowa i przez to niewiele piszę.
– Marek będzie zawiedziony jeśli nie skończysz do Bożego Narodzenia... chociaż nie sądzę by cokolwiek mogło go do ciebie zniechęcić – odpowiedziała znacząco kobieta, śmiejąc się przy tym lekko, Anna zaś zarumieniła się.
Marek był jej agentem. Zapewniał wywiady, podpowiadał które kontrakty się opłacają... lubiła jego towarzystwo, chociaż ich kontakty opierały się głównie na rozmowach przez telefon i spotkaniach nie częściej niż raz w miesiącu.
– Na pewno nie skończę do Świąt. – Westchnęła Anna, zupełnie nie reagując na przytyk kobiety, co do rzekomych uczuć mężczyzny.
– No cóż... – odpowiedziała tylko tamta.
– Chciałabyś wziąć prysznic? – zapytała Anna, chcąc zmienić temat.
Chociaż Piotr nigdy się o tym nie dowiedział, Anna czasem pozwalała Hance nie tylko się odwiedzać, ale również korzystać z toalety, kuchni czy prysznica... ciekawe jak by zareagował.
– Nie... – Hanka pokręciła głową w odpowiedzi – Jeszcze mi skóra zejdzie... – Anna zaśmiała się słysząc tę obawę, będzie musiała to zapisać, jeśli kiedyś miałaby napisać komedię, coś takiego mogłoby się nadać.
Nagle Hanka wstała i oświadczyła że musi się zbierać.
– Żeby mi kto miejsca nie zajął w moim domku... – jak się wyraziła. Annie, mimo protestów udało się wcisnąć jej srebrne zawiniątko pełne tostów i kilka drobnych do kieszeni.
– Kiedyś się odwdzięczę... – obiecała kobieta i ucałowała młodą mężatkę w oba policzki.
– Nie musisz – odpowiedziała tylko. Radość na twarzy Hanki, świadomość że dzięki niej nie będzie głodna dzisiejszego wieczoru, że nogi nie odpadną jej wskutek wyziębienia... to była wystarczająca zapłata.
Oprowadziła swoją przyjaciółkę do drzwi i długo jeszcze patrzyła za nią, gdy ta zniknęła za bramą... westchnęła. Tak, to mimo wszystko był miły początek dnia.
Czuła się dziś całkiem nieźle, głowa do tej pory nie dawała o sobie znać, uznała więc, że poświęci swój czas na pisanie- tak też zrobiła, zasłoniwszy uprzednio rolety w sypialni, która była jej jedynym zakątkiem do pisania... odpaliła małe urządzenie z cichym protestem, następnie odpaliła swoją powieść i zerknęła na ostatnio, niedokończone zdanie, z rozpaczą stwierdziła, że nie jest w stanie stwierdzić, co miała napisać... na szczęście z pomocą przyszedł jej notatnik- najlepszy przyjaciel pisarza, nawet jeżeli w tym wypadku był to mały, zielony notes, dołączony za darmo do jakiegoś soku. Bezcenny. Kilka sekund później już wszystko wiedziała- kiedy tylko jej palce dotknęły klawiatury, znów poczuła tę nieopisaną radość jaką daje pisanie- i satysfakcję, kiedy uda się coś ciekawego napisać.
... przebywała jej cygańska rodzina. Uważała przy tym, by przypadkiem nie wybić ze snu swej rodzicielki- ta, choć zawsze dbała o swoje dzieci, nie okazywała im w nadmiarze swych uczuć. Ale może Mariannie, najstarszej piątki z rodzeństwa, tylko tak się wydawało. Ruszyła wąską ścieżką prowadzącą na niewielkie wzgórze, księżyc wytrwale oświetlał jej drogę- nie bała się nocy i towarzyszącej jej ciemności, dla niej kryły one w sobie nieopisane piękno, a nie źródło strachu...kiedy już znalazła się na zielonym wzniesieniu, położyła się w gęstej trawie i jak co wieczór zaniosła swe modlitwy do bogini księżyca. – Rozchyliła wargi i pisała coraz szybciej, wpadając w trans pisania, gdyby obok jej domu wybuchła w tej chwili bomba, prawdopodobnie niewiele by ją to obeszło. – Miłość jest mi obca... – Szeptała co noc. Miała już dwadzieścia lat, lecz nigdy nie była zakochana. Łaknęła mężczyzny, chciała mieć kogoś kto ją obroni i będzie trzymał w ramionach, kiedy cały świat znów pokaże jej swe najgorsze oblicze...a trzeba przyznać że robił to dość często. –Tak brak mi czułości...
.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro