Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


Rozdział 1

,, Związała swe długie, kruczoczarne włosy w gruby warkocz i pod osłoną nocy opuściła wagon, w którym obecnie..." Anna przymknęła powieki i przeniosła szczupłe palce z klawiatury na skronie, wydając przy tym ciche westchnienie. Ból głowy od jakiś kilku miesięcy ciążył jej coraz bardziej, na początku bolało tylko rano... potem ból się wydłużał, teraz była na takim etapie, że nie pomagał już paracetamol, ani żadne inne proszki przeciwbólowe. Bynajmniej nie sprzyjało to jej pisaniu, jeśli tak dalej pójdzie, najnowsza książka nie doczeka się publikacji... Zacisnęła zęby i syknęła cicho, ból wciąż przybierał na sile... trwało to dobre kilka minut, później w końcu zelżał, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne pulsowanie. Kobieta odetchnęła głęboko, czuła się, jakby właśnie przebiegła maraton... bieganie. Kiedyś biegała. Ale teraz za każdym razem kiedy jej stopa odrywała się od ziemi, w głowie wybuchała miniaturowa bomba. To było jak gra w sapera– jeśli nadepniesz na nieodpowiednie pole, wybuchniesz. Tylko że tu nie było odpowiedniego pola. Nawet kiedy udawało się jej jakimś cudem przezwyciężyć ból, męczyła się po przebiegnięciu zaledwie kilku metrów- nie miała pojęcia dlaczego.

Próbowała jeszcze raz coś napisać, ale za każdym razem kończyło się to niepowodzeniem, więc po kilku minutach dała sobie spokój i bezsilnością dławiącą gardło zamknęła swojego starego laptopa. Wstała i odsłoniła roletę, chciała popatrzeć na przyrodę, myślała że może to jakoś pomoże...jak bardzo się myliła. Było już ciemno, wszystko białe, pokryte zimowym puchem... może i byłaby w stanie dostrzec pewne piękno takiego obrazu, gdyby nie fakt, że jego główny punkt stanowiła...autostrada. Nie, może trochę przesadziła, to nie była autostrada, po prostu jedna z dłuższych i ważniejszych ulic w tym niewielkim mieście, dodatkowo prowadząca na stację benzynową. Annie nie spodobało się ani miasto, ani mieszkający w nim ludzie, przeprowadziła się tu tylko i wyłącznie dlatego, że Piotr tak chciał- jej mąż był lekarzem, ściśle rzecz biorąc toksykologiem i zaraz po ślubie uznał, że jednak nie chce mieszkać w wielkim mieście jakim jest Warszawa, wolał mieć ogromny dom na przedmieściach i codziennie rano stać w korkach, by dostać się do kliniki w której pracował... jej zdanie praktycznie się tu nie liczyło. Byli razem od pięciu lat, znała go zaledwie pół roku, zanim zdecydowała się wyjść za mąż... wtedy jeszcze pracowała. W banku.

Pisaniem zajmowała się od najmłodszych lat, uwielbiała to robić, a trzeba jej oddać że umiała. Pierwszą swoją książkę wydała w wieku dwudziestu jeden lat- była zaskoczona widząc, jaki sukces odniosła i z jaką chęcią ludzie sięgają po jej zapiski... Mimo to Piotr nigdy nie traktował tego na poważnie, do tej pory zdążyła już napisać jedenaście powieści, on zaś nie przeczytał ani jednej- z początku bardzo ją to raniło. Dlaczego obcy ludzie mnie chwalą, chcą moich autografów, a mój własny mąż wciąż się ze mnie podśmiechuje?– zadawała sobie pytanie, później jednak nauczyła się z tym żyć. Co prawda, pisanie nie przyniosło jej wielkiego bogactwa, ale pracowała przecież w banku, więc dopóki dorzucała się do domowego budżetu, wszystko było w porządku. Kiedy trzy lata temu ją zwolnili, straciła resztki autonomii– praktycznie została na łasce Piotra, jemu zaś wyraźnie było to w smak– zarabiał tyle, że oprócz niej byłby w stanie utrzymać jeszcze kilka dodatkowych osób... ale utrzymując żonę, mógł trzymać ją w ryzach- straciła wolność, której jako artystka, rozpaczliwie potrzebowała...ale była zbyt uległa i łagodna by sobie to uzmysłowić. Właśnie dlatego wyglądała teraz na tę cholerną autostradę, ze swojego cholernego domu przy ulicy Komunalnej i nie była w stanie nic więcej napisać.

Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i to przywołało ją do rzeczywistości. Piotr wrócił- ostatnio nie wychodziła za często, więc za każdym razem kiedy wracał, bardzo się cieszyła. Wszedł do sypialni w której pisała i uśmiechnął się lekko.

Piotr Hoffman mimo swych trzydziestu pięciu lat wciąż pozostał zadbanym i eleganckim mężczyzną- wysoki i szczupły, ćwiczył kilka razy w tygodniu w przylegającej do sypialni siłowni- z zamysłu miał być to gabinet dla Anny, ale szybko ją przekonał, że pisanie nie jest aż tak ważne- w jego włosach nie pokazało się jeszcze ani jedno siwe pasmo, zapuścił je więc lekko i co rano, po prysznicu, zaczesywał do tyłu, do tego jakiś czas temu zapuścił sobie lekką brodę na podbródku.

Nachylił się lekko nad żoną i musnął jej wargi ustami, po czym przejechał dłonią po jej długich, piaskowych włosach. Akurat w tej kwestii byli zgodni- wiele kobiet w jej wieku decyduje się na krótkie, chłopięce fryzury, ona zaś nie była sobie w stanie tego wyobrazić- miała ładne, proste blond włosy- co jakiś czas przycinała więc tylko końcówki. Piotr odsunął się lekko. Czyżbym wyczuła kobiece perfumy?– Zmarszczyła brwi. Nie, na pewno mi się zdawało- pomyślała i odpowiedziała na uśmiech męża.

– Jak w pracy? – zapytała, mając nadzieję na jakąś ciekawą, medyczną historię- po całym dniu spędzonym w domu nudziła się niemiłosiernie. Jak długo można przygotowywać obiad, albo sprzątać? Jak długo można siedzieć nad klawiaturą, wypatrując tej bezlitosnej istoty, weny?

– W porządku – odpowiedział tylko Piotr, ku jej rozczarowaniu i zaczął rozwiązywać jedwabny, pasiasty krawat. Rzucił go niedbale na krzesło, wiedząc że jego żonka i tak się nim zajmie, po czym zajął się rozpinaniem spinek od mankietów.

– A jak twoja głowa? – zapytał ją w pewnej chwili i tylko siła woli powstrzymała ją od wzdrygnięcia.

– Nie jest tak źle, właściwie czuję się całkiem nieźle – zdobyła się na małe kłamstwo i natychmiast tego pożałowała. Była żoną lekarza, jak więc mogła myśleć, że uda się jej go oszukać? Wstrzymała oddech, widząc jak Piotr zamarł na chwilę, po czym uniósł lekko brwi.

– Cieszę się – odparł, ale Anna nie usłyszała w tym głosie entuzjazmu. Piotr ściągnął koszulę i półnagi udał się do łazienki. Odetchnęła z ulgą. Tym razem się udało. Nie chciała kłopotać swojego męża sobą i swoimi problemami, pracował i utrzymywał ją, miał więc wystarczająco dużo na głowie...

Odkręcił wodę pod prysznicem i zaczął namydlać swe muskularne ciało sprawnymi, niby relaksującymi ruchami, ale jego brwi pozostały zmarszczone. Czyżby jego lekarstwo jeszcze nie zaczęło działać? Równo rok temu opracował idealną mieszankę, której głównym składnikiem była silna trucizna... ale dopiero po pół roku zdecydował się podawać ją żonie, oczywiście w niewielkich ilościach, inaczej wszystko zakończyłoby się dużo wcześniej niż to sobie zaplanował. Ucieszył się, kiedy Anna powiedziała mu jakiś czas temu, że ostatnio często boli ją głowa, popatrzył wtedy na nią z wyższością i zalecił żeby wzięła nurofen... lubił się nad nią znęcać, to był główny powód, dla którego zdecydował się podawać jej mieszankę w tak niewielkich dawkach, tak, by powoli trawiła ją od środka, tak, by pod koniec wiła się w męczarniach... Obrazy wywołane fantazją pojawiały mu się przed oczami... Anna jako zimny trup... On na pogrzebie Anny... On, wreszcie wolny... To małżeństwo było błędem, dosyć szybko zdał sobie sprawę- żona tylko go blokowała, uległ ogólnej presji i teraz bardzo tego żałował... Na początku myślał o rozwodzie, ale w końcu stwierdził, że nie może się na niego zdecydować- po pierwsze, to znacząco zaszkodziłoby jego reputacji, po drugie... miasto było pełne jego byłych kochanek, większość z nich wciąż pałała doń nienawiścią, był pewny, że gdyby przyszło co do czego, każda z nich, bez mrugnięcia okiem opowiedziałaby wszystko co z nimi robił w sądzie... był zły na samego siebie, że nie wykazał się wystarczającym rozsądkiem- mógł przecież mieć inne kobiety w Warszawie. Gdyby któraś kochanka go oskarżyła, zostałby z niczym, rozwód z jego winy obdarłby go z całego bogactwa, a przynajmniej połowy. Nie był gotowy na takie poświęcenie. Znalazł tylko jedno wyjście... Już niedługo, pomyślał, wychodząc spod prysznica i owijając się białym ręcznikiem, niedługo jego trucizna zacznie działać... wszystko odnotowywał w małym, obitym czarną skórą dzienniku, chciał mieć jakiś namacalny dowód, który za kilka lat będzie mu przypominał, czyja to zasługa.

Ubrał się w ciemny garnitur, był dziś umówiony ze swoją nową zdobyczą w niewielkiej restauracyjce na drugim końcu miasta- miał szczere nadzieję że ta kolacja zakończy się w łóżku kobiety, nie mógł jej przecież zaprosić do siebie... W takie dni jak ten, drażniło go, że Anna całe dnie przesiaduje w domu, uznał jednak, że gra jest warta świeczki. Zresztą, zgodnie z jego przewidywaniami, za góra dwa miesiące nie będzie w stanie wstać z łóżka, może wtedy... Odegnał przyjemną myśl i zszedł na dół, jego żonka uniosła głowę znad kanapy i zmarszczyła brwi.

– Wychodzisz gdzieś? – zapytała, trzymając w dłoniach jakąś książkę.

– Tak, mam dzisiaj jeszcze spotkanie z ordynatorem... – zmyślił na poczekaniu, uznał że to wystarczająco tłumaczy jego odświętny strój. Anna natychmiast posmutniała, lektura niemalże wypadła jej z ręki. Czyżby czegoś się domyślała?

– Szkoda, miałam nadzieję że spędzimy razem wieczór, chciałam zrobić curry na kolację... – zaśmiał się w duchu. Aż żal mu było tej głupiutkiej istoty. Nie mam dziś ochoty na twoje curry- chciał jej powiedzieć- mam ochotę na twoją sąsiadkę...

– No cóż, ktoś tu musi zarabiać – specjalnie nadał swemu głosowi oschły ton, kobieta natychmiast się skuliła, co wywołało w nim uczucie triumfu. –Zjem jak wrócę, nie czekaj na mnie– i wyszedł, nie zaszczyciwszy jej więcej spojrzeniem.

Pod restaurację zajechał równo o dwudziestej, o dwudziestej zero siedem pojawiła się tam również Helena- zupełne przeciwieństwo Anny, może nie była zbyt wysoka i idealnie szczupła, ale aż owiewała seksapilem i pewnością siebie, jakiego tamtej brakowało. Ubrana w czarny, długi płaszcz, jej hebanowe włosy tworzyły swego rodzaju kaptur, lekko się z nim zlewając. Na powitanie pocałował ją w rękę i otworzył drzwi do knajpy, od razu zerkając na pośladki kobiety- to co zobaczył, w pełni go usatysfakcjonowało. Zajęli niewielki, dwuosobowy stolik w rogu pomieszczenia i Piotr rozpoczął znaną mu doskonale sztukę uwodzenia.

Największym atutem Heleny, oprócz idealnego tyłka i pokaźnych rozmiarów biustu było to, że miała męża. Uznał, że od tej pory będzie wybierał tylko takie- wiedziały czego od nich oczekiwał, nie nastawiały się na długie związku, one oczekiwały od niego tylko orgazmu... i w razie czego był pewien, że żadna nie obciąży go w sądzie.

Kolacja skończyła się jedynie na kilku lampkach wina i lekkiej sałatce, trzydzieści minut później, w pośpiechu, zrzucali już z siebie ubrania w mieszkaniu kobiety na dużym osiedlu Victoria- jej mąż wyjechał właśnie w kilkudniową delegację...

Kilka godzin później, kiedy oboje już nasycili się sobą nawzajem, Piotr wstał z małżeńskiego łoża, ubrał się i lekkim pocałunkiem w policzek pożegnał swą nową zdobycz, uznał, że spotka się z nią jeszcze nie raz, była dzika i nieokiełznana, właśnie takie kobiety lubił... Zajechał pod bramę, pewny że jego własna kobieta już dawno śpi.

Ale Anna nie spała. Równo o północy, kiedy leżała już w łóżku, naprawdę tracąc nadzieję, że ujrzy dziś swojego ukochanego, usłyszała pikanie ich bramy garażowej... odetchnęła z ulgą. Zdziwiła się trochę, że mąż wraca tak późno, ale przecież by jej nie okłamał, prawda?

Wszedł do sypialni, a ona uśmiechnęła się do niego ciepło. On zaś, ze zdziwienia zatrzymał się na chwilę i podrapał po brodzie.

– Nie śpisz jeszcze? – Jakże nudna wydała mu się w tej chwili Anna. Chociaż była ubrana w ładną, dość seksowną niebieską koszulę nocną, coś w wyrazie jej twarzy niezmiennie przywodziło mu na myśl jedynie anioła... może to te włosy? Ale taki aniołek nie był w stanie rozpalić żaru w jego ciele... Czasem, kiedy naszła go ochota, kochał się z żoną- mimo wszystko była atrakcyjną kobietą, ale zdarzało się to tak rzadko, że nie pamiętał kiedy był ostatni raz..

– Czekałam na ciebie... – Powiedziała, wciąż się uśmiechając – Jak tam spotkanie?

– W porządku. – Odparł natychmiast i przeszedł z sypialni do łazienki, by zmyć z siebie zapach Heleny, mając nadzieję, że teraz, kiedy Anna już go ujrzała, w końcu pójdzie spać. Dwadzieścia minut później wyszedł, ubrany w czarną, jedwabną piżamę, która zakrywała go niemal od stóp do głów. Z niejaką złością stwierdził, że jego żona wciąż nie śpi. Wsunął się do łóżka i natychmiast zgasił lampkę, nawet nie pytając jej o zgodę- był wykończony, chciał tylko spać... kilka sekund później poczuł na swojej piersi głowę Anny i jej dłonie oplatające go w pasie... Jeszcze ta...- Pomyślał, kompletnie nie był w nastroju na wszelkie czułości z jej strony.

– Stęskniłam się za tobą... – Wszeptała Anna i jedną ręką zaczęła rozpinać mu guziki koszuli- natychmiast to przerwał, łapiąc ją mocno za rękę.

– Jestem zmęczony. – Jego zimny ton przyćmił jej ciepło – Pracowałem cały dzień, a teraz chcę iść spać. – Puścił dłoń kobiety, a ta zabrała ją bez słowa i odsunęła się, odwracając się do niego plecami. Odetchnął z ulgą. W końcu dała mu spokój... wykończony, usnął niemal natychmiast.

Łzy popłynęły jej z oczu, zostawiając na szarej pościeli mokre ślady... Czym sobie zasłużyłam na ten cynizm i chłód? Nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Czyżby mąż ją zdradzał? Nie zniosłaby tego, sama myśl była dla niej niczym nóż obracający się w skołatanym sercu... była pisarką, wrażliwość miała zapisaną w kontrakcie. I duszy. Kochała Piotra bardziej niż kogokolwiek na świecie, nie miała dzieci, które mogłaby obdarzyć takim uczuciem, a od kiedy przestała pracować, krąg osób z którymi codziennie rozmawiała zawęził się... w takie dni jak ten był nim tylko Piotr. Nie wyobrażała sobie życia bez niego... zagryzła prawą pięść by przypadkiem nie usłyszał jej szlochu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro