2
Siedziałam z Darkiem w pokoju, kiedy mama w kuchni przygotowywała dla nas herbatę. Nadal w to wszystko nie mogłam uwierzyć, w dalszym ciągu myślałam, że to tylko mi się śni.
Darek przyglądał się mi uważnie, lecz nie odezwał się ani słowem, za co byłam mu wdzięczna. W głowie miałam kompletny mętlik, a ból w skroniach rozsadzał mi czaszkę. Po kilku minutach do pokoju weszła mama z przygotowaną wcześniej herbatą. Postawiła tacę na stół i wyszła na moment z pomieszczenia. Kiedy wróciła, w dłoni trzymała białą grubą teczkę. Widząc jakieś dokumenty w jej dłoniach, przełknęłam głośno ślinę. Położyła dokumenty przede mną i usiadła obok. Z torebki rozbrzmiał sygnał mojej komórki, lecz po melodii jaką z siebie wydawała, wiedziałam, że dzwoni Paweł. Nie odebrałam, nie miałam ochoty z nim teraz rozmawiać.
— To wstępne dokumenty dla ciebie, żebyś się mogła z nimi zapoznać — powiedziała mama.
Kątem oka spojrzałam na Darka i widziałam, że jest zdenerwowany równie mocno, co ja. Delikatnie dłonią odsunęłam od siebie białą teczkę i wyszeptałam.
— Nie przyjmę nic od tego człowieka...
Mama głośno westchnęła i pokręciła z rezygnacją głową. Przez chwilę milczała, bacznie się mi przyglądając.
— Kira... — zaczęła.
— Gdzie był przez dwadzieścia trzy lata mojego życia? Gdzie był, kiedy stawiałam pierwsze kroki, a ty nie miałaś pieniędzy i znikąd pomocy? Gdzie on był mamo, gdzie? Gdzie był, kiedy występowałam w szkolnych przedstawieniach? Wiesz, kto chodził na każde moje przedstawienie na dzień ojca? — zapytałam, po czym wstałam z kanapy i podeszłam do Darka. Usiadłam na oparciu fotela i złapałam go za dłoń. Widziałam, że moje słowa i zachowanie go wzruszyły. W jego oczach pojawiły się łzy. Dłonią wskazałam na niego i wyszeptałam z gulą w gardle.
— On był, mamo, on... To Darek zastąpił mi ojca, a tobie męża. To on o nas dbał i pomagał. On nauczył mnie jeździć rowerem, a potem autem. To dzięki tobie i niemu osiągnęłam, to co mam.
Mama pochyliła głowę i wciągnęła powietrze do płuc.
— Kira... — męczyła mnie ta rozmowa i jej ciągłe zacinanie się. Wiem, że było jej trudno, ale mnie także. — To w dużej mierze też była moja wina... — wyszeptała. Darek ścisnął mi rękę, kiedy próbowałam wstać i pogładził ją dłonią. Spojrzał na mnie i skinął głową, dając mi znak, żebym się uspokoiła.
— Od jakiegoś roku, Tomasz kilkukrotnie próbował się ze mną skontaktować. Chciał cię poznać, porozmawiać, poprosić byś mu wybaczyła. Już wtedy wiedział, że jest chory, lecz nie powiedział mi o tym. Nie zgodziłam się na widzenie z tobą. Zabroniłam mu się z tobą kontaktować. Teraz tego żałuję. Żałuję tego każdego dnia, że mu na to nie pozwoliłam. Kierowała mną złość za to, jak mnie kiedyś potraktował. To jednak mnie nie usprawiedliwia, bo powinnam ci była o tym powiedzieć.
Patrzyłam na matkę i nie wiedziałam już, co o tym wszystkim sądzić. Byłam zagubiona i cholernie zdołowana. Z jednej strony ten człowiek był nikim w moim życiu. Białą, pustą kartką... Z drugiej jednak strony, był moim ojcem i być może zbyt późno dotarł do niego fakt, że ma córkę, ale się opamiętał. Nie poznałam go osobiście, ale dużo o nim słyszałam. Był osobą publiczną, uważaną za wspaniałego przedsiębiorcę i szczodrego człowieka, który pomagał innym potrzebującym. Wspierał fundacje, hospicja, pomagał szkołą i innym placówką, którzy potrzebowali pomocy finansowej. Zamyśliłam się i kompletnie odleciałam do innego świata. Mojego pięknego świata, w którym byłam tylko ja i sztuka. Jej piękno zawarte w najmniejszym szczególe, jej dobroć i czystość. Nie chciałam znać przyziemnych spraw, bo miałam duszę artysty. Z rozmyśleń wyrwał mnie cichy głos mamy.
— Kira, to twoja szansa... Chciałaś zaistnieć, pragnęłaś być sławna i rozchwytywana...
Na jej słowa się cicho zaśmiałam. Spojrzałam na jej smutną twarz, po czym podeszłam do niej i ukucnęłam, ujmując w dłonie jej spracowane ręce.
— Owszem mamo, chciałam tego, ale w sztuce, w malarstwie. Chciałam coś osiągnąć, ale w kierunku, który mnie fascynuje i sprawia radość. Jestem artystką mamo, nie przedsiębiorcą, czy maklerem. Nie znam się na tych wszystkich tabelkach, wyliczeniach, statystykach.
— Skończyłaś studia z wyróżnieniem, na pewno dasz sobie radę — powiedziała ożywionym tonem.
— Skończyłam malarstwo mamo! — krzyknęłam zła. Podniosłam się z podłogi i podeszłam do okna. Przeczesałam dłonią swe długie rude włosy i głośno westchnęłam.
Po chwili podszedł do mnie Darek i mnie do siebie przytulił. Pogładził mnie po włosach, ucałował w czoło i wyszeptał.
— Twój ojciec zbyt długo zwlekał z chęcią poznania cię, ale ogarnął się. Nie usprawiedliwiam go, ale mama ma rację. Powinnaś spróbować.
To wszystko było niedorzeczne i głupie.
— Nie dam rady, to nie moja bajka, nie mój świat...
Darek w palcach uniósł mój podbródek, zmuszając, bym na niego spojrzała. Uśmiechnął się lekko, ucałował czubek mojego nosa i powiedział.
— Ty teraz będziesz tam szefem. To ogromna firma, która ma wielu pracowników. To są specjaliści i ludzie odpowiednio wykształceni na swoje stanowiska, które w tej firmie wykonują. Ty masz tylko stać na podium i trzymać nad nimi pieczę. Trzymać tę firmę w rydzach. Jesteś młoda, ambitna i cholernie uparta, a także mądra. Poradzisz sobie ze wszystkim, jestem tego pewny.
Po tych słowach ucałował jeszcze moje czoło i mocno mnie do siebie przytulił. Wtuliłam się w jego ramiona i zamknęłam oczy. Darek był mądrym i spokojnym człowiekiem. Przede wszystkim był opanowany, z ogromnymi pokładami spokoju ducha. Wierzył we mnie i zawsze mnie wspierał. Zastąpił mi ojca, jak nikt na świecie. Kochałam go całym sercem i byłam wdzięczna za każdy dzień, każdą godzinę i każdą minutę, kiedy był blisko mnie i mojej mamy.
Wyswobodziłam się z jego uścisku i podeszłam do mamy. Spojrzałam na jej smutną twarz i wyszeptałam.
— Muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć... — pochyliłam się w stronę szklanego stolika i złapałam w dłoń białą teczkę z dokumentami od prawnika. — W domu przejrzę te papiery i zdecyduję.
Na mamy ustach pojawił się minimalny uśmiech, a w oczach dostrzegłam ten błysk nadziei.
— W teczce jest numer telefonu do prawnika. Masz niewiele czasu, firma potrzebuje nowego właściciela Kiro...
Nie lubiłam, kiedy ktoś wywierał na mnie presję i o ile to było fajne w rywalizacji z innymi, to w tym momencie nie podobało mi się to.
Spakowałam teczkę do torebki i ruszyłam w stronę drzwi. W przedpokoju na stopy włożyłam swoje szpilki, a z wieszaka zdjęłam marynarkę, którą przewiesiłam sobie przez ramię. Wiosna tego roku była naprawdę ciepła, a lato zapowiadało się gorące i piękne. Pożegnałam się z rodzicami i już miałam wychodzić, kiedy Darek zaproponował mi podwózkę do mieszkania.
— Może cię zawiozę do domu, nie będziesz musiała się tłuc autobusem przez całe miasto?
— Nie dziękuję, nie wracam od razu do domu — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam od razu wracać do mieszkania. Potrzebowałam spaceru i chwili spokoju. Musiałam na spokojnie pomyśleć, zastanowić się, zdecydować.
Szłam ulicą wolnym krokiem, mijając spieszących się, zaganianych ludzi. Ja tego dnia nigdzie się nie spieszyłam, nie leciałam razem z wiatrem, nie biegłam jak zwykle. Zmierzałam w stronę Parku Romualda Traugutta, by tam w spokoju pomyśleć, oderwać się choć na moment od rzeczywistości i móc na moment zatracić się w swoim świecie. Tego dnia w parku było mnóstwo ludzi i dzieci bawiących się na pobliskim placu zabaw. Potrzebowałam chwilę ciszy i samotności, więc weszłam w głąb i usiadłam na trawie pod dużym drzewem. Zdjęłam ze stóp buty i zamknęłam na chwilę oczy. Czułam na twarzy lekki powiew wiatru i zapach zbliżającego się lata. Momentalnie pomyślałam o Francji, do której mieliśmy lecieć z Pawłem i Ulką.
Wspominając przyjaciół, na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Znowu zaczęłam się zastanawiać, co ich zatrzymało i co było takie pilne, że Paweł czekał na mnie w domu...
Ten dzień był dla mnie naprawdę męczący i dziwny. Z jednej strony osiągnęłam sukces, bo skończyłam swoje wymarzone studia i otworzyła się przede mną furtka do kariery w świecie sztuki, a z drugiej strony otrzymałam ogromny spadek po „ojcu", którego nawet nie znałam.
Oparłam głowę o drzewo i zaczęłam analizować wszystko od początku. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić, jaką podjąć decyzję. Z torebki wyjęłam białą teczkę i zajrzałam do środka. Przeglądając papiery od prawnika, dostrzegłam niebieską kopertę z moim imieniem. Otworzyłam ją w pośpiechu, a kiedy dostrzegłam, że to list od niego, szybko go schowałam z powrotem do koperty. Zakuło mnie w sercu i poczułam dziwny ścisk w żołądku. Ręce mi drżały ze strachu i niewiedzy. Co było w tym liście, po co go napisał, czego ode mnie chciał?
Te pytania zawładnęły moim umysłem, doprowadzając mnie do szału. Drżącą dłonią ponownie złapałam za list i wyjęłam go z koperty.
Droga Kiro...
Na wstępie chciałem Ci powiedzieć, że jest mi przykro. Wiem, że masz do mnie żal, że nie było mnie w twoim życiu, nie uczestniczyłem w twoim wychowaniu, że zostawiłem mamę. Byłem głupcem i choć czasu nie cofnę, to mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, że wybaczysz mi moje błędy. Przez ostatni rok, wiele razy próbowałem się z Tobą skontaktować, ale Twoja mama się na to nie zgodziła. Rozumiem ją oczywiście, sam pewnie bym tak postąpił na jej miejscu. Nie jestem dobry w wyrażaniu swych uczuć i nigdy nie byłem, choć kochałem Twoją mamę. Mimo wszystko ją kochałem. Zbyt późno uświadomiłem sobie swój błąd i przestałem walczyć. Osiągnąłem sukces i zdobyłem wszystko, czego pragnąłem, lecz nie mam jednego. Nie mam rodziny, do której wracałbym każdego dnia. Nie mam wspomnień, które przypominałyby mi dawne, szczęśliwe czasy, nie mam Ciebie kochana córeczko. Wiem, że nie mam prawa Cię tak nazywać i pewnie teraz, kiedy to czytasz, czujesz do mnie złość, ale nie zmieni to faktu, że jesteś moją córką.
Jeśli czytasz ten list, to oznacza, że przegrałem. Przegrałem z chorobą i nie zdążyłem Ci tego powiedzieć wprost. Kocham Cię Kiro i choć wiem, że moje słowa nic dla Ciebie nie znaczą, to kocham Cię całym sercem. Na swój chory sposób, jednak kocham...
Nie będę owijał w bawełnę, powiem wprost... Wszystko to, co osiągnąłem, co zdobyłem i zbudowałem, należy teraz do Ciebie. Możesz z tym zrobić, co tylko chcesz, ale głęboko wierzę w to, że pociągniesz mój interes na szczyty i odniesiesz sukces, jak kiedyś ja. Wiem, że pieniądze, które otrzymasz, firmę i mieszkanie, nie zrekompensują Ci braku ojca, ale pomogą na starcie Twojego dorosłego życia.
Wyrosłaś na piękną, młodą kobietę, a w dodatku mądrą i ciepłą. Wiem, że wybierzesz mądrze. Mój prawnik się z Tobą skontaktuje i wierzę, że skorzystasz z tego, co podarował Ci los.
Kocham cię Kiro...
Tomasz Abramowicz ♥
W dłoniach zgniotłam list, a z oczu wypłynęły mi łzy. Zabolało mnie całe ciało, zabolało serce i dusza. Zabrakło mi powietrza w płucach, a natłok myśli rozsadzał mi głowę.
— Niech cię szlag! — krzyknęłam, po czym spakowałam wszystkie dokumenty do torebki i gwałtownie wstałam z trawy. Włożyłam na stopy szpilki, a na ramiona marynarkę, otarłam dłońmi zapłakane oczy i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Miałam dosyć wrażeń jak na jeden dzień, miałam wszystkiego dosyć.
W autobusie zadzwonił do mnie Paweł. Spojrzałam na wyświetlacz i w pierwszej chwili miałam ochotę odrzucić połączenie, ale mimowolnie przejechałam kciukiem po zielonej słuchawce.
— Kira do cholery! — krzyknął zdenerwowany.
Paweł i nerwy..., to coś nowego...
— Dochodzi osiemnasta, gdzie ty jesteś?! Martwimy się z Ulką o ciebie. Za ile będziesz w domu? — trajkotał jak kataryniarz, co zupełnie do niego nie pasowało. Był zdenerwowany i dziwnie spięty. Znałam go jak własną kieszeń i czułam, że coś jest na rzeczy.
— Już wracam... — odpowiedziałam krótko, a następnie się rozłączyłam.
Wewnętrznie czułam, że ten dzień nie skończy się dla mnie przyjemnie. Coś mi mówiło, że przyjaciele zrzucą na mnie kubeł zimnej wody.
Kiedy wysiadłam na odpowiednim przystanku i spojrzałam na kamienicę w której mieszkałam, po ciele przeszedł mi dreszcz. Bardzo nieprzyjemny dreszcz. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do małego sklepiku przy budynku i kupiłam butelkę czerwonego wina. Miałam ochotę ten wieczór spędzić właśnie w towarzystwie pięknie wyglądającej butelki, czując cierpki smak czerwonego wina.
Pod drzwiami do mieszkania się na chwilę zatrzymałam. Wciągnęłam mocno powietrze do płuc, a w głowie zaczęłam układać rozmowę z przyjaciółmi. Chciałam się z nimi podzielić informacją, że jestem bogata i odziedziczyłam ogromną firmę po ojcu. Chciałam znać ich zdanie i poczuć ich wsparcie. Wierzyłam, że pomogą mi podjąć odpowiednią decyzję. Weszłam do domu, a w przedpokoju zdjęłam ze stóp wysokie buty, po czym z winem w ręce podążyłam do pokoju, który służył nam za salon. Po środku pomieszczenia stała duża skórzana kanapa i dwa fotele z małym drewnianym stolikiem kawowym. Na ścianie wisiał duży pięćdziesięcio calowy telewizor, który Paweł przywiózł od rodziców i komoda, na której stały nasze zdjęcia z różnych imprez.
— Jestem! — krzyknęłam, po czym usiadłam na kanapę. Byłam zmęczona i bolały mnie stopy. Potrzebowałam chwili wytchnienia i rozmowy z przyjaciółmi przy lampce wina. Do salonu jako pierwszy wszedł Paweł. Wyglądał o niebo lepiej, lecz na jego ustach malował się smutek. Ja za to na jego widok szeroko się uśmiechnęłam i podniosłam butelkę do góry.
— Jak już stoisz, to skocz do kuchni po korkociąg i weź ze sobą trzy kieliszki. Dziś mamy powód do świętowania! — Oznajmiłam z entuzjazmem.
Paweł się zająkał, ale poszedł do kuchni, a po chwili wrócił z kieliszkami i korkociągiem. Otworzył wino jak zawsze to robił, po czym rozlał odrobinę do każdego z kieliszków.
— Gdzie Ulka? — zapytałam. Rozsiadłam się na kanapie i złapałam w dłoń kieliszek. Wypiłam całą jego zawartość jednym haustem, a następnie podsunęłam mu, by go uzupełnił. Patrzył na mnie jakoś tak dziwnie, inaczej niż zazwyczaj. Usiadł na brzegu kanapy daleko ode mnie. Był spięty.
— Co tak na mnie patrzysz? Gdzie jest Ulka? — powtórzyłam.
— W pokoju, zaraz przyjdzie — wyjąkał, po czym sam chwycił za kieliszek i zmoczył swe spierzchnięte wargi.
— Co ty taki sztywny? Nie wytrzeźwiałeś jeszcze? — zagadałam, czekając na przyjaciółkę.
— Kira, ja...
— Daj spokój Paweł! — przerwałam mu momentalnie z uśmiechem na ustach. Machnęłam ręką i zażartowałam. — Pieprzyć rozdanie dyplomów, bo przecież to mało ważne wydarzenie, co? Ważne, że studia zaliczone, a dyplom można odebrać innego dnia!
— Ulka! — krzyknęłam coraz bardziej zniecierpliwiona. Wstałam z kanapy i ruszyłam w stronę jej pokoju, kiedy nagle w drzwiach pojawiła się ona. Była blada jak ściana i wystraszona. Z tym drugim, to normalka, bo ona zawsze wszystkiego się bała.
— Jesteś w końcu! — klepnęłam ją w ramię i pociągnęłam w stronę salonu.
— Kira, ja cię bardzo przepraszam... — zająkała się, na co zaczęłam się śmiać.
— Ulka przestań mnie przepraszać! Woleliście się uchlać i tyle. To wasza sprawa, że nie macie pamiątki z rozdania dyplomów, nie moja. Ja będę miała pamiątkowe zdjęcia — zaśmiałam się, popychając przyjaciółkę na kanapę. Ulka zachwiała się i poleciała prosto na Pawła, który złapał ją za biodra. Byli skrępowani i dziwnie zmieszani, a ja zupełnie ich nie rozumiałam. Ula poprawiła włosy, wygładziła spódniczkę i usiadła obok Pawła.
— Musimy pogadać Kira... — zaczął Paweł poważnym tonem. Zmarszczyłam brwi i usiadłam na fotelu. Nalałam sobie wina do kieliszka i wypiłam całą jego zawartość.
— Może przystopujesz? — poprosił. — Masz słabą głowę — dodał po chwili, na co parsknęłam głośnym śmiechem. Wstałam z fotela, złapałam za butelkę i przyłożyłam jej szyjkę do ust, pijąc z gwinta.
— Chyba mam prawo, prawda? — zapytałam, lecz nawet nie czekałam na odpowiedź. — Dziś jest mój szczęśliwy, albo nieszczęśliwy dzień — powiedziałam zagadkowo i kiedy Paweł otworzył usta, by coś powiedzieć, szybko go ubiegłam.
— Tomasz Abramowicz – wróć! Mój świętej pamięci tatuś, zostawił mi w spadku cały swój majątek, firmę i odjechany apartament na Wilanowie! Co, łyso wam?— zaśmiałam się głośno. Paweł wstał z kanapy i do mnie podszedł. Objął mnie w pasie, a w drugą rękę złapał wino, które trzymałam.
— Tobie już chyba starczy na dziś. Chodź, położysz się i odpoczniesz, a potem pogadamy — powiedział, próbując mnie zaprowadzić do pokoju. Zmarszczyłam brwi i wyrwałam się z jego uścisku, oczywiście także zabrałam mu butelkę z alkoholem. Dźgnęłam go palcem w pierś i warknęłam nieco zła.
— Nie jestem pijana i nie traktuj mnie jak dziecka. Mówię wam, jako moim przyjaciołom, że odziedziczyłam kupę szmalu po ojcu, a wy mnie macie za wariatkę?!
— Kira, o czym ty mówisz? — zapytała Ulka.
Wyszłam na moment z salonu i z przedpokoju zabrałam swoją torebkę, a następnie wróciłam do przyjaciół i wyjęłam z niej białą teczkę, którą rzuciłam na stół. Paweł zajrzał do niej jako pierwszy, a na jego usta wdarł się szeroki uśmiech.
— Kira, ty mówisz poważnie...
— Oczywiście! — warknęłam, po czym upiłam łyk wina. Spojrzałam na nieobecną Ulkę i zapytałam.
— Nie cieszysz się? Mam nie przyjmować spadku po ojcu? Nie wiem, co mam robić.
Ulka podeszła do mnie w dwóch krokach i przytuliła się do mnie.
— Mieliśmy plany, wspólny wyjazd do Paryża, wymarzoną galerię sztuki i ...
— To wszystko możemy przecież mieć! — zawołałam uradowana. Wszystko można pogodzić, prawda?
— Oczywiście Kira — odezwał się Paweł z uśmiechem na ustach.
— Mam przyjąć spadek?
— To twoja szansa Rudzia...
Nie lubiłam, kiedy Paweł mówił do mnie Rudzia, jakoś tak dziwnie dla mnie brzmiało.
Podeszłam do mojego chłopaka, po czym wspięłam się na palcach i chciałam go pocałować, lecz ten się lekko zmieszał i dziwnie spojrzał na Ulkę. Ona za to spuściła głowę i głośno odchrząknęła.
Na początku zbagatelizowałam ich dziwne zachowanie, lecz kiedy wspomniałam o naszym wyjeździe do Paryża, odezwał się Paweł.
— Kira... Musimy porozmawiać.
— Przecież cały czas rozmawiamy.
— Musimy ci się do czegoś przyznać — Do rozmowy wtrąciła się Ulka. Była smutna, a w jej oczach dostrzegłam jakby łzy. Paweł stał jak kołek ze zwieszoną głową i podrygiwał nerwowo nogą.
— To mówcie do cholery! — Irytowało mnie już ich zachowanie.
— Wczoraj, kiedy z Pawłem poszliśmy na miasto, trochę za dużo wypiliśmy.
— No i? Wiem, przecież z tego powodu nie dojechaliście do szkoły...
— Nie w tym rzecz! — głos podniósł Paweł. — Wróciliśmy do domu i chciałem pomóc Uli, bo była kompletnie pijana. Chciałem ją zaprowadzić do pokoju, ale...— zaciął się.
— Ale co?!
— Spaliśmy ze sobą Kira! — wykrzyczała za Pawła roztrzęsiona Ulka.
— Spa..., że co?!
— Nie planowaliśmy tego, ale tak wyszło. Kira, ja naprawdę tego nie... — machnęłam mu ręką przed twarzą, by w końcu zamilkł, po czym zapytałam.
— Dlatego rano się zamknąłeś w pokoju?
— Kira...
— Dlatego?! — Paweł skinął głową, a Ulka zaczęła płakać. Mi ktoś właśnie strzelił szmatą w ryj, a tym kimś byli moi przyjaciele. Ludzie, którym ufałam, kochałam całym sercem. Ludzie, którzy wiele dla mnie znaczyli.
— Kira, przepraszam cię — wyszeptał Paweł, mój były już chłopak. Podszedł do mnie i chciał mnie dotknąć, objąć, nie wiem, co chciał zrobić, ale już mnie to nie obchodziło. Otworzył swe zdradzieckie usta, lecz nie pozwoliłam mu nic powiedzieć. Uniosłam rękę i patrząc mu prosto w twarz, wyszeptałam.
— Nic już więcej nie mów...
Nie chciałam płakać, choć łzy same cisnęły mi się do oczu. Wyminęłam Pawła, zabierając ze stołu dokumenty wraz z torebką. Chwyciłam jeszcze butelkę niedopitego wina i ruszyłam w stronę swojego pokoju. Paweł z Ulką ruszyli za mną, lecz nie miałam ich więcej ochoty oglądać. Zamknęłam im przed nosem drzwi i usiadłam na brzegu łóżka.
— Kira, daj nam szansę, proszę...
— Kira, wiesz, że cię kocham...
Pochyliłam głowę, a po policzku spłynęła mi łza. Szybko ją otarłam i upiłam spory łyk wina.
Do drzwi zaczął pukać Paweł i błagać mnie, bym z nim porozmawiała, lecz ja już nie miałam na to ochoty. Ulka lamentowała, a po chwili zaczęła krzyczeć na Pawła, że to jego wina. Nie chciałam ich słuchać, nie miałam na to najmniejszej ochoty. Nasza wieloletnia przyjaźń dobiegła końca.
— Kira! — po głośnym wrzasku Pawła i desperackim zachowaniu, wstałam z łóżka i podeszłam do sprzętu grającego. Włączyłam radio na full i wróciłam do łóżka. Usiadłam przy ścianie, zaraz obok dużego okna i spojrzałam na ulicę. Na obdrapane budynki, zniszczone kamienice, biedę i ubóstwo, jakie tam panowało. Upiłam duży łyk alkoholu i zamknęłam oczy.
Nie wiem, ile tkwiłam w zawieszeniu, ale kiedy ustały za drzwiami krzyki i wrzaski byłych przyjaciół, wyłączyłam radio. Odłożyłam pustą butelkę na biurko, a z białej teczki wyjęłam wizytówkę kancelarii adwokackiej. Wykręciłam numer do prawnika, którego imię widniało w dokumentach i czekałam na sygnał.
Nie miałam już nic do stracenia, bo wszystko, co mogłam już straciłam. Postawiłam wszystko na jedną kartę... Albo się uda, albo nie...
— Kancelaria adwokacja, Przemysław Zamorski przy telefonie. W czym mogę pomóc?
— Dzień dobry — wyjąkałam. — Kira Sadowska...
— Czekałem na pani telefon... — powiedział młody subtelny głos po drugiej stronie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro