Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19. We francuskiej ciemnicy

Nietrudno było zauważyć, że Newtowi bardzo zależało na odnalezieniu Moniki. Jacob był trochę zdumiony sposobami, które praktykował magizoolog w celu odnalezieniu kobiety swojego życia, ale wolał się nie wtrącać, bo ten zapewne i tak zrobiłby po swojemu.

— Jak ci idzie dochodzenie? — zainteresował się, a wtedy Newt wskazał na jeden ze świecących śladów stóp.

— To na sto procent ślady Moniki — powiedział z pewnością w głosie, zupełnie ignorując zdziwione spojrzenie przyjaciela. — Widzisz? Stawia stopy w charakterystyczny sposób...

Było to słuszne spostrzeżenie, bo niektóre ślady Moniki postawione były nieco krzywo. To wszystko dlatego, że Gryfonka wciąż jeszcze nie do końca opanowała sztukę chodzenia w butach na obcasach i czasami noga zdarzała się omsknąć.

Jacob patrzył na ślady ze zdezorientowaniem.

— Eee... Tak, to na pewno jej ślady, ty zresztą najlepiej o tym wiesz — odpowiedział, po czym złapał za nadgarstek Newta, który już przymierzał się do rzucenia kolejnego zaklęcia. — Nie uważasz, że prościej będzie napisać do niej list?

Magizoolog popatrzył na niego w taki sposób, jakby właśnie usłyszał najdziwniejszą rzecz w swoim życiu.

— List?

— No tak, list — przytaknął Jacob. — Ludzie piszą listy...

Newt uświadomił sobie, że napisanie listu do Moniki byłoby rzeczywiście prostsze niż bieganie po Paryżu i rzucanie zaklęć na prawo i lewo. Choć to proste wyjście miało w sobie mniej magii.

— Fakt. Mogę napisać list.

Po tych słowach wyjął z walizki kawałek pergaminu, pióro i atrament, by napisać wiadomość do Moniki. Zaraz potem ponownie otworzył walizkę i przywołał z niej sowę, którą następnie posłał z listem do osoby, której tak poszukiwał. Nie wątpił, że sowie uda się ją odnaleźć.

Jacob patrzył na odlatującego ptaka.

— Nie do końca to miałem na myśli, ale... Tak po prawdzie, to waszą pocztą będzie szybciej.

Newt wrzucił pióro i atrament do walizki, którą następnie podniósł z ziemi.

Siedząc pod jedną z paryskich kawiarń, Monica rozpisywała sobie na pergaminie, co zamierza zwiedzić we Francji, by następnie to opisać. Od ludzi, których spotkała, miała już jako taki zarys swoich planów. Kojarzyła większość z podanych miejsc, lecz tego, które podał jej jakiś czarnoskóry mężczyzna, za nic nie mogła skojarzyć.

— Jest pan pewien, że znajdę coś takiego we Francji? — zapytała z rozbawieniem.

Nieznajomy roześmiał się.

— Osobiście je zwiedzałem i jestem pewien, że przypadną pani do gustu.

— Cóż, mam taką nadzieję — odpowiedziała i zerknęła na zegarek. — Na Merlina, powinnam już iść. Dziękuję panu za pomoc.

Uśmiechnęła się do niego i wstała, by pośpiesznie się oddalić. Zupełnie się nie spodziewała, że owy pomocny czarodziej cicho ruszy za nią, by chwycić ją za ramię i deportować się razem z nią do jakiejś ciemnicy.

— Zwariował pan?! — wrzasnęła, rozglądając się dookoła. — Po co mnie pan tu przyprowadził?

— Niech pani nie zadaje za dużo pytań — poradził i zaklęciem odebrał jej różdżkę, którą Monica próbowała go obezwładnić.

Kobieta ze złością uderzyła go torbą, jednak bez różdżki nie mogła zbytnio się obronić. Jedyne, co jeszcze przyszło jej do głowy, to kopnięcie Kamy we wrażliwe miejsce. I właśnie to uczyniła, przez co ten zgiął się wpół, a ona miała okazję do odzyskania swojej różdżki.

Rzucała w niego zaklęciami, jednak Kama zdołał się jakoś bronić. Oszołomiona Monica wylądowała w kącie ciemnego pomieszczenia, gdzie po obudzeniu się dostrzegła kogoś, kogo raczej nie spodziewała się zobaczyć.

— Monica? — usłyszała zdziwiony głos Porpetyny.

Rudowłosa spojrzała w tamtą stronę. W ciemnościach nie widziała za dobrze, co było zrozumiałe, a na dodatek po tym, jak oszołomiona upadła, okulary musiały zsunąć jej się z nosa, przez co widziała jeszcze gorzej.

— Wybacz, słabo widzę... Tina?

Goldstein pokiwała głową, czego Monica nie zauważyła w ciemnościach, po czym podniosła okulary i podała jej.

— Eee... Dziękuję — podziękowała Gryfonka. Zauważyła, że pod wpływem upadku na bruk szkła w okularach nieco się pobiły. Zaklęła pod nosem.

— Nie spodziewałam się ciebie tutaj, jeśli mam być szczera — powiedziała Porpetyna, na co Monica przewróciła oczami.

— A ja ciebie, jeśli też mam być szczera — podniosła się chwiejnie i rozejrzała się po ciemnicy zza zniszczonych okularów. — Chociaż siebie samej też się tu nie spodziewałam...

— Mnie uwięził tu dlatego, że szukam Credence'a — westchnęła Tina. — Ciebie mógł skojarzyć z tym, że rok temu też próbowałaś go uratować...

— Ale w tym roku tylko zwiedzam Francję — odparła Monica. — I moja wycieczka zapowiada się bardzo ciekawie. Cicho i ciemno... Tak, właśnie takie miejsca chciałam zwiedzić.

Rudowłosa zaczęła krążyć po ciemnicy, zastanawiając się, w jaki sposób może się stamtąd wyrwać, kiedy jej rozmyślania przerwała jej Porpetyna:

— Tak właściwie, to gratuluję zaręczyn. Ty i Newt na pewno będziecie udanym małżeństwem...

Monica zatrzymała się i spojrzała na brunetkę, w pierwszej chwili nie wiedząc, o czym ona mówi. Po chwili zrozumiała, że Tina mówi o tej pomyłce, którą popełnił jeden z reporterów i roześmiała się.

— A, to... Dzięki, choć gratulacje należą się dziennikarzom z tego całego czasopisma.

Porpetyna uniosła brwi.

— Nie rozumiem.

— Krótko mówiąc, pomylili Scamanderów — odparła Monica ze śmiechem. — To brat Newta się żeni, a nie Newt.

Ponownie gdzieś głęboko cichy głosik mówił Monice, że chciałaby, aby ta pomyłka nie okazała się pomyłką. Gryfonka nawet nie próbowała uciszać tego głosiku.

Porpetyna uniosła brwi, ale nic nie powiedziała.

Do wieczora siedziały zamknięte w celi, nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża. Nie miały szansy na odzyskanie swoich różdżek, ponieważ miał je Yusuf Kama. Przynajmniej na razie, bo Monica była pewna, że jeszcze się spotkają, a kolejne spotkanie z pewnością nie będzie dla niego miłe.

Newt i Jacob zostali przyprowadzeni przez Kamę do tego samego miejsca, gdzie wcześniej wylądowały Porpetyna i Monica. Magizoolog widział, jak ktoś porusza się w oddali, a na dodatek słyszał stukanie obcasów. W miarę, jak zbliżali się tam, zauważył, że to właśnie Monica przechadza się po celi, ze złością stukając obcasami swoich butów.

— Monica? — spytał, a rudowłosa zatrzymała się gwałtownie, słysząc jego głos. Zmrużyła lekko oczy, mając nadzieję, że nie będą jej mylić. I nie myliły jej, bo stał przed nią Newt, którego co prawda widziała niedawno, ale już od początku swojej wycieczki wiedziała, że jej go brakuje. Opuściwszy sobie okulary z powrotem na nos, zauważyła, że za Newtem stoi Kama i mierzy w niego różdżką.

— Newt, uważaj! — zawołała, jednak Puchon i tak został pozbawiony różdżki, podobnie jak ona wcześniej.

Wyrosły przed nimi kraty, do złudzenia przypominające te więzienne. Po ich drugiej stronie stał Kama, posyłający im przepraszające spojrzenie.

— Proszę wybaczyć. Wrócę i wypuszczę was, kiedy Credence będzie martwy.

— Kama, czekaj! — Porpetyna próbowała go zatrzymać, ale mężczyzna pozostawał nieugięty.

— Zrozumcie, albo on zginie, albo ja.

Nie zdążył jednak nigdzie odejść, bo dostał jakichś drgawek, a następnie osunął się na ziemię, tracąc przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro