Rozdział 13. Bernard
Newt spędził z Monicą dosyć miły wieczór przy herbacie, opowiadając jej o magicznych zwierzętach, a także słuchając jej historii z pracy.
— Czytałem twoje artykuły w Proroku Codziennym — powiedział. — Uważam, że doskonale wywiązałaś się ze swojego zadania.
Monica uśmiechnęła się i odgarnęła włosy z twarzy.
— Miło, że tak uważasz. A tak przy okazji, jak tam twoje zwierzęta?
Na pytanie o zwierzętach Puchon odwzajemnił uśmiech.
— Mają się dobrze. Może chcesz je zobaczyć?
Rudowłosa spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Zobaczyć? Ale... A, faktycznie, masz ze sobą walizkę — kiwnęła głową, wskazując na przedmiot. — Cóż, bardzo chętnie je znów zobaczę.
Newt uśmiechnął się, po czym położył walizkę na podłodze i otworzył ją. Puścił Monicę przodem, a sam wszedł do walizki zaraz po niej.
Gryfonka uśmiechnęła się na widok znajomych zagród w walizce przyjaciela. Pewnym krokiem ruszyła w kierunku miejsca, gdzie "urzędował" niuchacz.
— Cześć, mały łobuzie — powiedziała, biorąc stworzenie na ręce. Zwierzak wciąż miał pierścionek, który Monica dała mu na przechowanie jeszcze w Nowym Jorku.
Newt podszedł do nich z Pickettem na ramieniu.
— Widzę, że Bernard doczekał się spotkania z tobą, Monica — zaśmiał się, a rudowłosa spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Nazwałeś go Bernard?
— Cóż, doszedłem do wniosku, że nie mogę w kółko wołać na niego "niuchacz" — odrzekł, na co Monica pokiwała głową ze śmiechem.
— No tak, to ma sporo sensu.
Odłożyła Bernarda z powrotem do jego legowiska, ale ten szybko się stamtąd wydostał i najszybciej jak tylko potrafił podszedł do kobiety, uczepiając się pazurkami jej butów.
— Och, urocze z ciebie stworzenie — powiedziała, po czym podniosła go ponownie i ruszyła za Newtem w kierunku zagrody garborogów.
Magizoolog uśmiechnął się, widząc, jak zwierzęta przyjaźnie reagują na Monicę.
Spędziliby w swoim towarzystwie o wiele więcej czasu, jednak zbliżała się północ i Newt uznał, że na niego już czas. Chociaż Monica zapewniała go, że rano nie musi wcześnie wstać, by zdążyć do pracy, to on nie dał się na to przekonać i pożegnali się jeszcze przed nastaniem północy.
Jako że następnego dnia Monica miała dzień wolny, to postanowiła odwiedzić swoich rodziców.
Państwo Levisonowie pracowali jako weterynarze - codziennie zajmowali się chorymi zwierzętami, a od niedawna mieli nawet własną klinikę. Kiedy Monica wracała z Hogwartu na wakacje, opowiadała rodzicom o wszystkich magicznych stworzeniach, o których się uczyła. Po tym, jak ona i Leta przestały ze sobą rozmawiać, rudowłosa miała już mniej chęci na opowiadanie rodzicom o zwierzętach. Oni najwyraźniej to zrozumieli, bo nie drążyli tematu.
Tego dnia rodzice Moniki postanowili spędzić popołudnie z córką, więc klinikę pozostawili pod opieką swoich pracowników. W każdej chwili mogli jednak sprawdzić, czy wszystko w porządku, bo klinika znajdowała się po drugiej stronie domu.
— Naprawdę, mamo, nie musisz się o nic martwić — Monica raz po raz uspokajała swoją mamę, która wciąż martwiła się o swoją córkę, mimo że ta zdążyła pogodzić się ze śmiercią swojego narzeczonego.
Pani Levison westchnęła i upiła łyk swojej herbaty malinowej.
— Rzeczywiście, moje gadanie może doprowadzać cię do szału...
— To nie tak, mamo — reporterka pokręciła głową, kładąc swoją dłoń na dłoni matki. — Może faktycznie trochę mnie to irytuje, ale rozumiem, że się o mnie martwisz. Wyjazd do Nowego Jorku chyba naprawdę mi się przydał...
— Wyjazd na wakacje każdemu służy — skwitował pan Levison, siadając obok żony.
Monica pokręciła głową.
— Nie sądzę, żebym mogła nazwać to wakacjami...
— Dla mnie wakacje to nawet jeden dzień wolnego — zaśmiał się mężczyzna. — Przy zwierzętach jest bardzo dużo pracy, ale nigdy nie porzuciłbym swojego zawodu.
— Newt pewnie też tak uważa — odpowiedziała Monica ze śmiechem.
Pan Levison wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
— Opowiadałaś nam kiedyś o jakimś Newcie... To ten sam, który bardzo lubi zwierzęta?
— Dokładnie ten sam — odrzekła rudowłosa. — Nawet spotkałam go w Nowym Jorku.
— Opowiadaj, Monnie — poprosiła pani Levison, biorąc swojego męża pod ramię.
Gryfonce nie pozostało nic innego, niż tylko opowiedzieć rodzicom, jak spotkała Newta podczas przemówienia Mary Lou Barebone, jak biegała za nim w banku w celu oddania mu nieśmiałka oraz jak zastała go opróżniającego torbę skórną niuchacza, wspomniała również o Jacobie, Queenie i Porpetynie. Nie chciała wspominać o tym, że prawie padła martwa w siedzibie MACUSY, jednak kiedy niechcący wspomniała o tym, że ona i Newt dostali zakaz wyjazdu za granicę, musiała dodać coś o tym, że zostali oskarżeni o próbę zdrady świata czarodziejów oraz wywołania wojny, co brzmiało dosyć poważnie i groźnie.
— Jeden wyjazd, a tyle kłopotów — westchnęła pani Levison.
— Och, Marie, wiesz przecież, jaka jest nasza Monica. Nie zostawiłaby swojego na pastwę losu — odrzekł jej mąż, a kobieta uśmiechnęła się.
— Czasami zastanawiam się, czy to dobra cecha, Paul.
— Newt napisał książkę o magicznych zwierzętach — powiedziała Monica i wyjęła z torby egzemplarz Fantastycznych zwierząt, by odwrócić uwagę rodziców od rozkładania na czynniki pierwsze wszystkiego, co działo się w Nowym Jorku.
Paul z zainteresowaniem otworzył książkę i razem z żoną zaczął ją przeglądać.
— Gromoptak — kiwnął głową, przeczytawszy nagłówek. — Naprawdę potrafi wywoływać burze?
— Naprawdę — przytaknęła Monica. — Uwierz mi, tato. Newt miał ze sobą jednego i zamierzał odtransportować go do Arizony, po tym, jak był handlowany w Afryce...
— Naprawdę muszę poznać tego Newta, bo z tego co mówisz, równy z niego gość.
Monice ciężko było powstrzymać szeroki uśmiech, natomiast pani Levison wyglądała tak, jakby już wyobrażała sobie swoją córkę na ślubnym kobiercu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro