Rozdział 5
Jeszcze dzień wcześniej miała wiele pytań, chciała tak dużo wiedzieć. Poznać go, zobaczyć jak to się potoczy. Teraz jednak nie potrafiła stwierdzić czy, w ogóle chce wiedzieć o nim cokolwiek. Patrzyli na siebie nawzajem, szukając odpowiedzi. Jesteś jak klątwie Edwardzie Munsonie, jak jebana klątwa. To był moment, w którym zaczynała żałować swojego wcześniejszego zachowania nawet jeszcze bardziej. Patrzył na nią wyczekując odpowiedzi, a ona wzruszyła tylko ramionami i uciekała wzrokiem. Zaczynało go to drażnić, miał już coś powiedzieć kiedy zebrała się w sobie.
- Wiesz, zachowałam się wczoraj i przedwczoraj co najmniej słabo. Nie znamy się tak na prawdę, a ja strzeliłam focha, sama nawet nie wiem czemu.
- Miałaś w tym trochę racji.- Odpowiedział jej, wprawiając ją w zaskoczenie. Odpalił jointa i zaciągnął się. Czuła ten zapach i aż sama nabrała ochoty. Jednak nie zamierzała o to prosić. Wciąż miała w domu towar od niego. Nie paliła często, czego nie można było powiedzieć o długowłosym. - Opowiedziałaś mi o sobie i teraz moja kolej. Więc co byś chciała wiedzieć ?
-Najlepiej to, co ty chcesz o sobie powiedzieć.- Powiedziała nie chcąc być nachalna. Musiała być ostrożna by znów nie wyjść w jego oczach na pretensjonalnego, rozpieszczonego dzieciaka. Chciała by to wyszło naturalnie. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, przeczesał palcami zagubione loki i zgarnął je z twarzy. Podał dziewczynie skręta, ale ona odmówiła gestem dłoni. Zmarszczył delikatnie brwi mówiąc.- Nie zbiednieje od tego, a samemu dziwnie się pali.
- Nie mogę cię tak objadać.
- Nie pierdol.- Naciskał, a ona uległa i po prostu wzięła od niego jointa. Spuściła wzrok i zaciągnęła się.- Co bym chciał ci o sobie powiedzieć ?- Zapytał sam siebie, zwracając jej uwagę. Miała przeczucie, że to czego się o nim dowie, może ich do siebie zbliżyć. Musiała więc podjąć decyzję czy da mu się wypowiedzieć czy ucieknie za nim zacznie. Jednak siedziała jakby, jej nogi przylepione były do podłoża, ciekawość była zbyt silna. Poza tym znów, pojawił się Eddie taki, jakiego znała spoza szkoły. Bardziej stonowany w swojej ekscentryczności, ale nadal tam samo inny, romantyczny w swoim buncie, a przede wszystkim miły. Bawił się pierścieniami na swoich palcach, wziął głęboki oddech i chwilę zajęło mu by uporządkować sobie wszystko w głowie. Miała wrażenie, jakby zmarniał, czuł wstyd.- To, że jestem biedny, gram z dzieciakami w D&D już wiesz. Wiesz też, że gram w zespole, że mam niekończące się pokłady zielska i, że kiblowałem, ale chyba nie wspomniałem, że dwa razy.
- Nie musisz mi o tym wszystkim mówić jeśli jest to dla ciebie ciężkie.- Rzuciła wiedząc, jak z każdym swoim słowem staje się coraz mniejszy. Gdy to usłyszał wyprostował się i z ironicznym uśmiechem oparł się łokciami o stolik. Dopiero gdy jeden, z jego rękawów opadł zauważyła tatuaż przedstawiający grupkę nietoperzy. Nie miała świadomości, że ma jakiekolwiek tatuaże, więc zbiło ją to na chwilę z tropu i zamyśliła się, czy ma ich więcej.
- Niczyje życie nie jest usłane różami.- Zatrzymał się, widząc że dziewczyna ilustruje jego przedramię. Uśmiechnął się spuszczając rękaw i dodał.- A o moich zajebistych tatuażach możemy porozmawiać potem.
- Przepraszam, nie miałam świadomości ich istnienia.- Tłumaczyła się, a on zaśmiał się delikatnie. Ten przeklęty, biały uśmiech, te jebane dołeczki na jego policzkach. Czuła, że traci przy nim kontrolę, jego obecność sprawiała, że przestawała logicznie myśleć. Nie miała nawet świadomości, że delikatnie nawilża usta, kiedy przygryza delikatnie swoje wargi. On jednak to widział co dodawało mu tylko otuchy, uniósł delikatnie kącik ust i zaczął mówić dalej.
- W każdym razie. Mieszkam tak jak mieszkam bo przygarnął mnie wujek. O rodzicach nie ma co zbyt wiele opowiadać. Wystarczy, że powiem że byli. - Powiedział ironicznie.- Spokojnie żyją, mają po prostu ważniejsze rzeczy na głowie niż syna dilera. Nie dziw mi się więc, że nie miałem zbytnio ochoty dzielić się z tobą miejscem mojego zamieszkania. Warunki są jakie są. Ważne, że mam gdzie spać i co jeść. Nie mam na co narzekać, brak estetyki jest czymś do czego idzie przywyknąć.-Mówił, a ona była w szoku, ze on serio wierzy w to co mówi i docenia to co ma. To było coś czego chciałaby się od niego nauczyć. Zawsze miała się za kogoś, kto ma w sobie mnóstwo pokory względem życia, tak przynajmniej myślała dopóki nie poznała Eddie'ego. Zaczynała go podziwiać i chciała wiedzieć o nim więcej.
-Dzisiaj na stołówce mówiłeś coś o tym, że ludzie myślą że należycie do sekty. -Powiedziała zmieniają tym samym temat rozmowy. Widziała jak delikatnie się uśmiecha i parska śmiechem. Przetarł zmęczoną twarz i oczy. Wydawało mu się to komiczne, że w ogóle musi o tym mówić. Zawsze uważał ludzi, za trochę bardziej inteligentnych niż w rzeczywistości byli.
- Widzisz Rose, kiedy ludzie nie potrafią sobie czegoś racjonalnie wytłumaczyć, szukają bardzo nieracjonalnych odpowiedzi. Prostym przykładem może być chociażby zrobienie z grupki niewinnych dzieciaków posłańców szatana i oskarżenie ich o wszelkie zło tego świata.-Mówił, a Rose kiwała tylko na boki głową. Nie chciało jej się wierzyć w to co mówi.
- Przecież to głupie.
-Ludzie to nie są najsprytniejsze bestie.- Zaśmiał się.- No ale co zrobisz. Mniej by mnie to bolało, gdyby cały gniew przelewany był na mnie, ale oni linczują zajebiste, inteligentne dzieciaki. Serio, Dustin to jest geniusz.- Mówił z dumą. Była zszokowana tym, jak dużo jest w nim życia gdy wspominał o tych dzieciach. Nie mogła oderwać od niego wzroku, czuła silną potrzebę podejścia do niego, chwycenia jego twarzy w dłonie i pocałowania go. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić. Nie chciała wprowadzać tej relacji na inny poziom. Tak było dobrze. Lubiła z nim przebywać i go słuchać, zwłaszcza gdy jego słowa emanowały dobrocią.- To są wspaniałe dzieciaki. To one mnie jakoś trzymają. Myślę, że gdyby nie oni, pierdolnął bym tą szkołę w pizdu i nawet nie próbowałbym dalej.- Zatrzymał się na moment by wziąć głębszy oddech.- Nikt poza tymi dzieciakami nie bierze mnie tu na poważnie. Od dawna nie miałem z nikim sensownej relacji, nie mówiąc już o relacjach romantycznych.
- Tym akurat mnie zaskoczyłeś. Nie wyglądasz na kogoś kto miałby problem z poderwaniem kogoś.
- Ostatni raz seks uprawiałem jakieś pół roku temu, a w związku byłem może z 3 lata temu i trwało to minutę.- Odpowiedział sarkastycznie. Dziewczyna uniosła delikatni brwi. Ciężko było jej w to uwierzyć, ponieważ z minuty na minutę durzyła się w nim coraz bardziej.-Co mogę ci powiedzieć, jestem całkiem samotnym człowiekiem.
- Coś o tym wiem.- Położyła dłonie na drewnianym stoliku i zaczęła skubać paznokciami drewno.- Zwłaszcza ostatnio, odkąd tata jest w szpitalu, a bywa w nim raczej częściej niż rzadziej.
- Mogę zapytać...
-Dlaczego regularnie usiłuje się zabić ?- Dokończyła za niego pytanie. Speszył się mimo, że absolutnie nie zabrzmiało to złośliwie. Jedyne co budziło jej gniew, to myślenie o jej ojcu, który skutecznie zniechęcił wszystkich dookoła do czegokolwiek. Czuła jak szklą się oczy, dłonie zaczęły drżeć.- Nie zawsze tak było, kiedyś było cudownie. Wiesz tak jak w tych wszystkich filmach ze szczęśliwymi rodzinami.- Parsknęła śmiechem, czując że coraz bardziej łamie jej się głos. Spojrzała w niebo, próbując przeczekać ścisk w gardle. Obserwowała dryfujące chmury i starała się wyrównać oddech, kiedy poczuła jego ciepłą dłoń na swojej. Spojrzała na niego zdezorientowana, a on patrzył na nią pełen otuchy. Pocierał kciukiem jej delikatną skórę, a ona czuła, że może powiedzieć mu wszystko.- Tata był kiedy szanowanym prawnikiem. Nie ma to większego znaczenia w tej historii ale za to pokazuje świetny kontrast pomiędzy tym kim był, a kim jest teraz. Chociaż to dużo powiedziane, że w ogóle jest. W każdym razie, mam...- Zawiesiła się. Czuła, że nie jest w stanie dłużej trzymać tego w sobie. -Miałam siostrę.- Po jej policzku spłynęła samotna łza. Eddie milczał, nie wiedząc czy powinien coś mówić. Spuścił wzrok, a jego dłoń zacisnęła się mocniej na jej dłoni.- Tata jechał z nią kiedyś do miasta, ale na ulice wybiegły dzieci. Miał więc do wyboru próbować wyhamować i wjechać w nie, albo w drzewo rosnące na poboczu. Jak pewnie się domyślasz wybrał to drugie, moja siostra nie przeżyła, a ojciec nie może się pozbierać.
- Tak bardzo mi przykro.- Powiedział łamiącym głosem. Widząc jej łzy czuł się okropnie.
- Życie nie jest usłane różami, prawda ?- Powtórzyła jego wcześniejsze słowa, ocierając rękawem łzy. - Rozbeczałam się jak małe dziecko, a minęły już trzy lata.- Zaśmiała się, a Eddie nadal patrzył na nią współczując jej. Ciężko mu było pojąć ile musiała przejść w swoim nastoletnim życiu.
-Odwieźć cię do domu?- Zaproponował. Nie chciał jej puszczać samej w takim stanie. Dziewczyna, przecierając nos pokiwała twierdząco głową. Potrzebowała tego dzisiaj. Za każdym razem, gdy mówiła o tym czuła jakby ktoś sypał solą na świeżo otwarte rany.
Poszli na parking i wsiedli do samochodu. Rose niepewnie zapięła pasy. Wciąż cała drżała. Munson czuł się winny, tego że poruszył ten temat. Z drugiej strony, sprawiło to że mocno się do siebie zbliżyli. Wciąż ciężko było jednoznacznie nazwać tą relacje, ale z pewnością było im bliżej do przyjaciół niż przelotnych znajomych, palących razem trawę. Było w tym coś głębszego, bardziej dojrzałego. Przez większość drogi oboje milczeli, analizując w swoich głowach całą rozmowę. Oboje czuli, że coś mogli zrobić nie tak.
- Czuję, że zbyt bardzo się otworzyłam.- Rzuciła zerkając na niego. W skupieniu prowadził, wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze nosem.
-A ja czuję, że źle zrobiłem pytając o to. Nie chciałem doprowadzić cię do takiego stanu.
- Płacze na filmach przyrodniczych. Tym się nie przejmuj.- Zaczęła się śmiać, na co on tylko delikatnie się do niej uśmiechnął.
- Nie ma w tym nic dziwnego. One na prawdę potrafią być smutne.- Powiedział, sprawiając że zaczęła głośno chichotać. Z trudem łapała powietrze, a on zerkał na nią czując coraz większe zauroczenie. Gdy na jej twarzy pojawiał się uśmiech, chociaż taki najdelikatniejszy stawała się w jego oczach najpiękniejszą kobietą na świecie. Dlatego też poczuł, żal gdy dojechali pod jej dom. Wysiadł z samochodu, otworzył jej drzwi od samochodu by mogła wysiąść i poszedł z nią w stronę domu. Zatrzymał się przed schodami i patrząc jej prosto w oczy powiedział.- Cieszę się, że miałem okazję cię poznać bliżej Rose.
- Ja też bardzo się cieszę.- Powiedziała, nie odrywając od niego oczu. Oboje oddychali mniej spokojnie niż zazwyczaj. Eddie spuścił wzrok, delikatnie przygryzając wewnętrzną część policzka. Musnął palcami jej swobodnie zwisającą dłoń, na co ona też nerwowo spojrzała w dół. Czuli napięcie rodzące się miedzy nimi. Byli jak małe dzieci, które dopiero odkrywają pierwsze miłostki. To jednak nie było aż tak proste, nie byli dziećmi, mieli spory bagaż emocjonalny i zbyt wiele wątpliwości by po prostu coś zrobić. Rose przełknęła głośno ślinę, odwzajemniając dotyk. Ich dłonie były w coraz ciaśniejszym splocie. Nawilżyła koniuszkiem języka dolną wargę, Eddie spojrzał na to i poczuł, jak jego serce przyśpiesza. Po prostu to zrób. Pomyślała, pragnąc by zrobił krok dalej. Jego dłoń pogładziła jej policzek, poczuła jak przez całe jej ciało przechodzą przyjemne dreszcze, gdy pozostawiał po sobie przyjemne ciepło w miejscu dotyku. Nachylał się jej stronę, był tak blisko. Nagle usłyszała otwierające się drzwi, na co oboje odskoczyli od siebie jak poparzeni.
- O jesteś.- Usłyszała głos matki. Miała w dłoni czarny worek ze śmieciami. Zauważyła chłopaka i postanowiła się przywitać.- O dzień dobry.
- Dzień dobry.- Odpowiedział zmieszany.- Ja już pójdę.- Wskazał nerwowo na samochód stojący na podjeździe, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Rose.
Czy to na prawdę się stało? Czy to kolejny sen albo niespełnione marzenie senne niewyżytej nastolatki? Miała wrażenie jakby jej świat wirował, a to był przecież tylko Eddie.
~~~
Dzisiaj rozdział trochę dłuższy, starałam się żeby było trochę więcej dialogów.
Dajcie znać co myślicie o te dwójce, czy im się uda?
Mam też pytanko. W jakich godzinach najczęściej przesiadujecie na wattpad?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro