Rozdział 32
Rano obudziłam się bez Bucky'ego u boku. Poczułam lekką ulgę, jednak przeważało zmartwienie. Wiedziałam, że koszmary związane z jego poprzednim życiem doprowadziły go do stanu odejścia bez słowa. Bałam się, że znowu może stać się to samo, a nie chciałam go znowu stracić.
Mimo że teraz często się drażniliśmy, to sprawy związane z HYDRĄ pokonują nas i wolimy siedzieć sami, chociaż powinno się o tym z kimś porozmawiać.
Karaliśmy się oboje w tym samym stopniu. Bucky wolał uciekać by zostać sam ze sobą i szukać ludzi, którzy należeli do HYDRY, a ja każdego dnia latałam nad miastem, szukając niebezpieczeństw, a skrzydła bolą mnie z wycieńczenia. Może dla innych wyglądałam jakbym uporała się z traumą, ale tak nie było. Zawsze z tyłu głowy miałam te okropne wspomnienia, a skrzydła przypominały mi o moich czynach każdego dnia, gdy na nie patrzyłam.
A strach? On nigdy nie zniknie. Zawsze na samą myśl, że nadal gdzieś może istnieć HYDRA, miałam ochotę skryć się w miejscu, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Bałam się, że HYDRA po mnie wróci i znowu zostanę Zimowym Żołnierzem, katem dla ludzi, którzy nie podpasują HYDRZE.
— Nie śpisz? — z moich zamyśleń wyrwał mnie głos Sarah.
— Już nie — usiadłam, przeczesując dłonią włosy — Gdzie reszta?
— Bucky i Sam są na dworze i trenują — kobieta podeszła do mnie i podała mi kubek kawy.
— Dzięki — uśmiechnęłam się, biorąc kawę — Zaraz się ogarnę i też do nich pójdę. Dzisiaj z Bucky'm wyjedziemy.
Sarah usiadła obok mnie na kanapie i uśmiechnęła się.
— Możesz wrócić kiedy chcesz, chętnie znowu spędziłabym noc z plotkami i winem.
Kiwnęłam głową i powoli wstałam z kanapie, biorąc duży łyk kawy. Gorący napój rozgrzał moje ciało i od razu poczułam się lepiej, odsuwając myśli o HYDRZE na bok.
— To dobry pomysł — spojrzałam na Sarah — Po zakończeniu misji chętnie wpadnę na małą imprezkę.
Sarah też wstała i posłała mi spokojny uśmiech. Często żałowałam, że nie mam takich problemów jak inni ludzie. Oni się przejmowali brakiem pieniędzy, poniżaniem albo innymi rzeczami, a ja? Zastanawiałam się czy po kolejnej misji wrócę żywa.
— Pójdę się ogarnąć, Bucky pewnie będzie chciał za chwilę jechać.
Pożegnałam się z Sarah, która musiała jechać do miasta, więc już byśmy się nie spotkały i poszłam do toalety.
***
Szłam spokojnie w kierunku dźwięku uderzeń tarczy i głosów Sam'a i Bucky'ego. Słysząc tarczę przecinającą powietrze, od razu przed sobą widziałam Steve'a w jego stroju Kapitana Ameryki. Brakowało mi go, chciałam znowu zobaczyć jego zirytowaną minę, gdy przeklnęłam albo próbować z nim zrozumieć funkcje, niektórych urządzeń we współczesnym świecie.
Jednak z drugiej strony nie chciałam by wracał. Przez całe swoje życie odkładał swoje szczęście na bok by pomagać innym, aż w końcu odszedł do przeszłości by zasmakować jeszcze raz życia. Cieszyłam się z tego powodu, Steve zasłużył na szczęście.
— Dziwnie się czuję znowu trzymając tarczę — wyłoniłam się zza drzewa słysząc głos Sam'a — Za dużo wspomnień.
— Gdy Steve powiedział nam o swoim planie, nie spodziewaliśmy się, że wyjdzie z tego dość niekomfortowa sytuacja — dwójka mężczyzn odwróciła się w moją stronę.
— Liz ma rację. Nie wiedzieliśmy, że oddanie ci tarczy tak na ciebie zadziała — Bucky podał mi tarczę.
Wzięłam ją do ręki, czując jej ciężar i od razu poczułam wewnętrzny spokój. Ta tarcza był znakiem mojej i Bucky'ego wolności.
— Zachowaliśmy się egoistycznie, nie nawet spytaliśmy się ciebie czy tego chcesz — westchnęłam, przebiegając palcami po tarczy i mu ją oddałam — Przepraszamy...
— I ta sprawa z Walker'em to też nie twoja wina — Bucky stanął bliżej mnie i patrzył na Sam'a — Przepraszam, jeśli tak się poczułeś... Po prostu — Bucky cicho westchnął — Ta tarcza jest jak pamiątka rodzinna. Gdy ją oddałeś poczułem, jakby nic mi nie zostało.
— Jakby nasza wolność znowu została odebrana — szepnęłam — Została przekazana osobie, której nie ufałam. Walker mógł być członkiem HYDRY i ta myśl mnie przerażała.
Poczułam ucisk w gardle i nie byłam w stanie powiedzieć czegoś więcej. To było dla mnie trudne.
— Ten moment oddania tarczy... — znowu odezwał się Bucky, a Sam nadal uważnie nas słuchał — Straciłem wtedy wiarę we wszystko. Wiesz, że mam jego notes — Bucky wyciągnął mały zeszyt z kieszeni, a mnie ścisnęło serce. Steve kupił mi taki sam, bo nie miał drugiego i kazał zapisywać w nim swoje myśli, jeśli poczułabym się przytłoczona — Myślałem, że skoro u niego się sprawdził to u mnie też, że pomoże mi...
Bucky nie dokończył. Wiedziałam, że ten temat był dla niego cholernie trudny. Odejście Steve'a, oddanie tarczy i pojawienie się nowego Kapitana Ameryki, nie byliśmy w stanie za tym wszystkim nadążyć. Ledwo przyzwyczailiśmy się do jednej rzeczy i pojawiły się kolejne.
— Rozumiem was — Sam w końcu się odezwał, jego ton był łagodny — Jednak Steve odszedł.
I właśnie ta myśl jednocześnie mnie bolała i cieszyła, że poszedł za swoim szczęściem.
Poczułam jak palce Bucky'ego splatają się z moimi i nie wiedziałam czy próbował pocieszyć siebie czy mnie.
Ścisnęłam jego dłoń delikatnie, potrzebowaliśmy siebie, bo tylko my byliśmy w stanie zrozumieć co dokładnie czujemy.
— Nikt nie powie ci kim jesteś dopóki sam tego nie zrozumiesz — skomentował Sam — To samemu decydujesz kim chcesz być.
Sam rzucił tarczą, która odbiła się od drzewa i poleciała prosto w naszym kierunku. Bucky puścił moją dłoń i bez problemu chwycił tarczę. Przedmiot naszej wolności, wspomnień i odebranego bólu.
— A przy okazji — Sam spojrzał na Bucky'ego — Nadal masz te koszmary, prawda?
Poczułam jak Bucky się napina i cicho wzdycha. Sam musiał słyszeć nas w nocy.
— Bez przerwy — powiedział napiętym głosem i rzucił tarczą, którą złapał ciemnoskóry — To znaczy, że nadal pamiętam. Nadal jakaś część mnie jest Zimowym Żołnierzem.
Wiedziałam, że miał rację, mimo że trudno było mi się do tego przyznać. Zimowy Żołnierz nigdy w nas nie zniknie, serum jest tego przykładem.
— Oby dwoje się tym katujecie — powiedział Sam — Ty przez ten notes, a ty latając całymi dniami nad miastem — Sam na mnie spojrzał, a ja od razu odwróciłam wzrok — Jeśli chcecie to wszystko zakończyć to musicie się ogarnąć. Już teraz. Nie za miesiąc czy dwa aż jednemu z was skończą się osoby w notatniku, a drugiemu odpadną skrzydła z wycieńczenia.
— Staram się naprawić krzywdy — powiedział cicho Bucky.
— Krzywdy? Ja widzę, że próbujesz załatwić przestępców, którym kiedyś otworzyłeś drogę do kariery — skomentował Sam. Stałam cicho mając nadzieję, że o mnie nic nie powie jednak się myliłam — A ty Liz... Te skrzydła są twoją bronią, która może pomagać innym, a ty je chcesz zniszczyć, bo przypominają ci o HYDRZE. Może tego jeszcze nie widzisz, ale one są twoją dodatkową siłą.
Nie były moją siłą, nie mogłam się z tym zgodzić. Były moimi demonami, które przypominały mi w każdym momencie o moich czynach.
— Chcecie przeprosić na swój sposób każde ofiary, by poczuć się lepiej —Sam położył ręce na naszych ramionach — Pomyślcie o tym, co możecie zrobić ofiarom by one poczuły się lepiej.
W głowie pojawiło mi się już pełno ofiar. Nie tylko tych zabitych, ale tym, którym odebrałam rodzinę.
— Jest ich dużo... — westchnęłam.
— To zacznij od jednej.
Jedna osoba. Musiałam znaleźć jedną osobę, której chciałam na początku pomóc. Jednak bałam się, że nie podołam tym zadaniom.
— Kto by pomyślał, że tak mądrze gadasz — powiedział Bucky, już bardziej rozluźnionym głosem, a Sam cicho się zaśmiał.
Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Bucky wziął słowa Sam'a do serca i ja też powinnam.
— Wiecie, że Karli nie odpuści — ciemnoskóry delikatnie mnie przytulił.
— Daj znać, jak ją znajdziesz i od razu przylecimy — uśmiecham się.
Powoli zaczęliśmy iść w stronę samochodu. Po tej rozmowie poczułam się bardziej rozluźniona. W końcu mogłam powiedzieć Sam'owi co myślę.
— Jednak drużyną nie będziemy — powiedział żartobliwie Bucky, a ja przewróciłam oczami.
— Ależ skąd, to nie nasz układ — prychnął Sam –m— Może Liz uda mi się wcisnąć do drużyny, jeśli ładnie poprosi.
Aa Chętnie, Bucky zbyt bardzo marudzi — zaśmiałam się.
— I ty jesteś po jego stronie? — Bucky szturchnął mnie delikatnie łokciem — Ranisz me serce, Liz.
— Och wybacz, nie chciałam cię urazić — spojrzałam na niego rozbawiona, a Bucky puścił mi oczko.
I znowu ten dreszcz wrócił. Powinnam była odwrócić wzrok, zrobić cokolwiek by nie widział moich rumieńców, jednak ja nadal na niego patrzyłam, a uśmiech Bucky'ego się powiększył.
— Powodzenia w drodze powrotnej z tym marudą — Sam zaśmiał się, klepiąc mnie po ramieniu, przez co odwróciłam wzrok od Bucky'ego — I dziękuję wam za pomoc.
— Nie ma za co — powiedzieliśmy razem z Bucky'm i powoli odeszliśmy do samochodu.
Miałam zamiar wrócić do miasta by znowu katować moje skrzydła. Chciałam zapłacić swoim bólem za ból jaki wyrządziłam innym, ale to musiało poczekać. Musiałam pomóc ofiarom, które przeżyły.
Hej! Wracam znowu do pisania po skończonych maturkach. Rozdział dłuższy i bardziej skupiający się na rozmowie, jednak już od przyszłego rozdziału rozpoczynamy akcję schwytania Karli i uczuć Liz!
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!
Zapraszam także do przeczytania mojej autorskiej książki pt. „Bestrix"!
Miłego dnia/wieczoru <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro