Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Otworzyłam powoli oczy i przetarłam je zdezorientowana. Nie wiedziałam gdzie jestem i próbowałam rozbudzić się spanikowana myśląc, że zostałam znowu złapana przez HYDRA.
Obok siebie usłyszałam ciche pochrapywanie i spojrzałam na leżącego tam Bucky'ego, który wtulał się w poduszkę i spokojnie spał.
Odetchnęłam, przypominając sobie, że jestem tylko u Sarah i Sam'a. Wszystkie wspomnienia z wczorajszego dnia powoli do mnie wracały, próbowałam od razu odsunąć od siebie moją interakcję z Bucky'm, ale przecież miałam plan, który miałam zrealizować. Jednak najbardziej obawiałam się, że to ja sama umrę z tych rozmów, a Bucky będzie się ze mnie śmiał.
Nie miałam zamiaru rezygnować, chociażby moja twarz miała mnie palić z rumieńców, on też musiał się zarumienić. Najmniejszy odcień różu na jego twarzy będzie wskazywać o moim zwycięstwie.
Patrzyłam na jego śpiącą twarz, która była rozluźniona i nie wyglądał jakby chciał każdego zabić. 

— Dzień dobry — szepnęłam mu do ucha i specjalnie wypuściłam oddech na jego szyję.

Od razu zauważyłam na jego skórze gęsią skórkę i poczułam triumf, mimo że był to dopiero początek i z całych sił próbowałam być spokojna.
Bucky poruszył się delikatnie i otworzył oczy, przeciągając się. Jego wzrok od razu spoczął na mnie i uniósł nieznacznie brwi.

— Boże, twoje włosy wyglądają jakby pokopał cię prąd.

Zmrużyłam oczy i prychnęłam. To był najgorszy komplement jaki dostałam w życiu.

— Dzięki, ty za to wyglądasz jakbyś był samym Bogiem Piękności —przewróciłam oczami.

Akurat z tym naprawdę nie kłamałam. Jego włosy były w nieładzie, ale przez to wyglądał dwa razy lepiej, a jego zaspane, niebieskie oczy, oświetlone przez słońce dodawały mu uroku. Nie wyglądał na zimnego mężczyznę, ale na takiego, na którego poleciałaby każda kobieta na ulicy.

— Widzę, że obudziłaś się z humorem na komplementowanie mnie — usiadł, przeczesując włosy — Nie będę marudzić.

— To jednorazowe — prychnęłam — Nie podniecaj się tak.

Bucky tylko pokręcił głową z rozbawieniem i powoli wstał z kanapy. Zrobiłam to samo, poprawiając moją piżamę. Nie chciałam mu oferować widoku mojego ciała z rana.

— Pójdę pomóc Sam'owi — powiedział Bucky, przechodząc obok mnie.

— A śniadanie?

— Dziękuję, możesz mi zrobić — puścił mi oczko i zniknął w łazience.

Dupek.

Chociaż i tak nie miałam nic innego do roboty bo Bucky zajął łazienkę, więc poszłam zrobić nam wszystkim śniadanie. 
Wyciągnęłam chleb tostowy i nałożyłam na kilka kromek dżem. Miałam nadzieję, że to wystarczy, a Bucky nie zje wszystkiego.
Westchnęłam cicho i zmarszczyłam brwi. Miałam zrobić coś, żeby Bucky się zarumienił, ale co ja miałam do cholery zrobić? Ten facet jest jak kamień, a ja prawie w ogóle nie znam się na flircie.
Musiałam zrobić cokolwiek, ale nie chciałam wyjść na kompletną idiotkę, więc musiałam działać mądrze. Chociaż czy przy nim uda mi się to zrobić?

— Same słodkości z samego rana — do kuchni wszedł Bucky a jego mokre włosy opadały mi na czoło.

— Jesteś zbyt gorzki, więc trochę słodkości ci nie zaszkodzi.

— Ała, zabolało — chwycił się dramatycznie za serce i stanął obok mnie, zabierając jedną kanapkę.

— Oh przepraszam — podeszłam do niego bliżej, chociaż w środku cała drżałam – Kanapka z dżemem na pewno uleczy twoje złamane serce.

— Oczywiście — wgryzł się w kanapkę a trochę dżemu zostało w kąciku jego ust.

To była moja szansa by go zawstydzić. Nie, żeby zawstydzić nas oboje, bo ja nie byłam w stanie zrobić tego z obojętnością.
Uniosłam dłoń i patrząc mu w oczy, starłam kciukiem dżem i oblizałam palec. Jego wzrok był skierowany na mój palec i usta.

— Jednak nie jesteś taki gorzki.

Nie czekając na odpowiedź, szybko go ominęłam. Zabrałam plecak z ziemi i zamknęłam się w łazience, opierając się o drzwi. Serce biło mi niemiłosiernie szybko, a w odbiciu lustra widziałam jaka jestem czerwona.
Idiotka, mogłam zostać dłużej, żeby zobaczyć reakcję, a nie uciekać jak ostatni tchórz. 
Podeszłam do umywalki i obmywałam twarz zimną wodą. Musiałam się ochłodzić, pomyśleć o tym głupim planie.
Jak niby miałam go zawstydzić, jak sama robiłam się przy tym czerwona jak burak? Mój plan jednak nie był tak idealny jak myślałam.
Zrobiłam szybko poranną rutynę i wyszłam z łazienki, wiążąc włosy w kucyka. Na talerzu zostały dwie kanapki, które zjadłam i miałam nadzieję, że Bucky wyszedł, biorąc kilka z nich by podzielić się z Sam'em.
Wyszłam na zewnątrz, a ciepłe słońce uderzyło mnie w twarz. Uniosłam rękę by zasłonić oczy i poszłam w stronę łódki, gdzie pewnie był Sam i Bucky. 
Musiałam być spokojna, grać niewzruszoną tym co się stało między nami rano. Wiedziałam, że mi się to nie uda, ale w każdej chwili mogłam uciec.
Wchodząc na łódź poczułam ucisk w żołądku, widząc Bucky'ego szorującego w środku łódki jakiś stół, a Sam'a nigdzie nie było.

— Pomóc ci? — spytałam.

— Możesz wyczyścić tamte okno — wskazał na małe okienko.

— Okej.

Przeszłam obok niego, specjalnie ocierając o  siebie nasze ramiona i zauważyłam, jak Bucky ściska mocno szczękę.
Stojąc do niego tyłem i czyszcząc okno, na mojej zarumienionej twarzy pojawił się mały triumfalny uśmiech. Czyli jednak pokazywał jakieś reakcje.

— Jutro z rana pojedziemy — odezwał się po kilku minutach ciszy — Muszę jeszcze załatwić coś na mieście.

— Okej, ja wrócę do swojego mieszkania, żeby zabrać więcej broni — wzdycham — Nie wiadomo co się stanie, gdy będziemy walczyć z Karli.

— Miejmy nadzieję, że nic złego — mruknął pod nosem.

Odwróciłam się w jego stronę i odłożyłam szmatkę, którą myłam okno.

— Myślisz, że ktoś może zginąć? — podeszłam do niego, chociaż znałam odpowiedź.

— Wolałbym nie, ale nie wiemy co jej siedzi w głowie — westchnął i spojrzał na mnie.

— Trzeba być dobrych myśli — oparłam się o stół obok niego.

— Łatwo mówić — prychnął.

Odwróciłam wzrok wiedząc, że Bucky miał rację. Przeżyliśmy zbyt wiele by myśleć pozytywnie o jakiejkolwiek misji. Znaliśmy zagrożenie i mimo obaw, zgadzaliśmy się na nie. Zrobiliśmy zbyt dużo złego by siedzieć bezczynnie w domach. Chociaż w ten sposób mogliśmy chociaż w małym procencie odkupić nasze winy.
Poczułam jego ciepłą dłoń na ramieniu i uniosłam głowę by spotkać się z jego niebieskimi tęczówkami. Po jego wyrazie twarzy widziałam, że wiedział o czym myślę. Barnes był jedyną osobą która mnie rozumiała i odczuwała ten sam ból co ja.
Byliśmy tymi samymi ludźmi, z tą samą historią, bólem i udręką, którą próbowaliśmy ukryć, jednak ona uciekała na zewnątrz. 
Bez zastanowienia wtuliłam się w niego, próbując powstrzymać łzy, a jego ramiona mocno się wokół mnie owinęły, gdy położył brodę na czubku mojej głowy.
Byliśmy złymi ludźmi, błagającymi o odkupienie, które nigdy nie nadejdzie.

Hejka! Rozdział w miarę spokojny, ale obiecuję, że w kolejnym zacznie się coś dziać.
Zapraszam także na mój profil do drugiej książki pt. ,,Bestrix". Książka fantasy opowiadająca o dziewczynie, która straciła pamięć i spotkała mężczyznę, którego wolałaby nie znać. Narazie są tylko 3 rozdziały, ale napewno pojawi się ich więcej!
Miłego wieczoru!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro