Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Przez kolejne pół godziny czułam na sobie jego wzrok. Ja nie miałam odwagi na niego spojrzeć, bałam się, że widząc jego błękitne oczy, wreszcie się popłaczę. Dopiero pod sam koniec lotu, spojrzałam się na Sam'a, który był wpatrzony w Bucky'ego, nie mrugając, były przyjaciel pewnie robił to samo. 
Jak dzieci.
Przewróciłam oczami wiedząc, że na razie od Sam'a niczego się nie dowiem i wstałam w momencie, gdy pojawił się Torres. Uśmiechnął się do mnie wesoło i otworzył wyjście, powodując wreszcie wstanie Sam'a.
Założyłam okulary, by nie łzawić podczas lotu i stanęłam przed otwartym przejściem.

— To jaki jest plan? — usłyszałam za sobą głos Bucky'ego.

— Fajny — spojrzałam na niego i wyskoczyłam, słysząc jeszcze jego wkurzone westchnięcie.

Będąc już bardzo blisko drzew, wyciągnęłam skrzydła. Obok mnie pojawił się Sam i razem polecieliśmy w znaną nam stronę. Odwróciłam się by zobaczyć, jak radzi sobie Bucky. Wyskoczył z samolotu z głośnym krzykiem i poleciał w dół.

— Czy on nie miał spadochronu?

— Tak — Sam się zaśmiał — Wszystko jest nagrane.

— Wyślij mi to później — uśmiechnęłam się w stronę przyjaciela — Będę to codziennie oglądać.

— Wybaczysz mu? — zmienił temat.

— Nie wiem — nie chcąc dalej o tym słuchać, poleciałam szybciej i wylądowałam za opuszczonym budynkiem. Schowałam skrzydła i delikatnie się wychyliłam by zobaczyć czy ktoś jest — Czysto.

— Wiesz, jak się pogodzicie — zaczął cicho Sam – Podziękuj mu.

— Niby za co? — prychnęłam.

— Idź na północ — powiedział, trzymając palec przy uchu i gdy go odsunął spojrzał na mnie – Bo to on znalazł papiery, dzięki którym dowiedziałaś się skąd masz skrzydła.

Odwróciłam głowę czując, że robię się czerwona. Jak zawsze musiał mieć rację.
Gdy chodziłam po całym mieszkaniu i szukałam Bucky'ego, znalazłam teczkę, w której Hydra napisała skąd zabrała skrzydła, które już na zawsze do mnie przymocowała. Okazało się, że znaleźli ledwo żywą istotę ze skrzydłami. Zamiast ją uratować zabili i wycieli skrzydła razem z nerwami, które później dali mi. Było napisane, że skrzydła nagle zniknęły w moim ciele, a gdy się obudziłam i przy ich rozkazach je wyciągnęłam, prawie się wykrwawiłam. Przyzwyczajenie się mojego organizmu trwało pół roku i przez nie mam duże blizny na plecach.
Nie wiem jakim cudem Bucky to znalazł i nie miałam okazji się dowiedzieć, a teraz nie wiem czy chcę go o to pytać.

— Liz, skup się — z zamyśleń wyrwał mnie głos Sam'a.

— Przepraszam — odwróciłam się i zauważyłam, że w naszym kierunku idzie Bucky — Miałeś miękkie lądowanie?

Nie umiałam powstrzymać uśmiechu.

— Natrafiłem na stos poduszek, więc tak — uśmiechnął się kpiąco.

Przewróciłam oczami i podeszłam bliżej jednego z korytarzy. 

— To tam?

— Tak, więc musimy być ciszej —spojrzał na rękę, na której miał mały ekranik, dzięki czemu mógł widzieć co pokazuje jego dron — Chyba szmuglują broń.

— Kurcze, chyba możesz mieć rację — powiedział sarkastycznie Bucky — Wiem, jak to możemy sprawdzić. Jest wejście, więc skorzystamy.

— Poczekaj — złapałam go za ramię —Musimy obmyślić plan.

— Poczekam na was w środku. Może.

Mężczyzna ruszył korytarzem, a ja spojrzałam z litością na Sam'a, jest strasznie lekkomyślny. Nie mając nic do stracenia, ruszyłam od razu za nim.

— Widzę, że wasz pobyt w Wakadzie zmienił was w Białe Pantery.

— Bardziej Białe Wilki —powiedzieliśmy w tym samym momencie.

— He?

Śmiałam się na samym początku z tej nazwy, do momentu aż Bucky nie powiedział, że mogą mieć rację, zawsze byliśmy razem, jak wilki w swoim stadzie.

— Nie będzie łatwo, ale powinno wam... — odwrócił głowę w naszą stronę, zaskoczony naszą obecnością.

— Daruj sobie bycie dobrym szpiegiem — prychnęłam.

— Uspokójcie się — między nami stanął Sam.

— Jestem spokojna — mruknęłam pod nosem — To jaki jest plan?

— Idziemy — Bucky chciał ruszyć z kryjówki, ale szybko go złapałam — No co? Mam łapę z vibranium, nie podskoczą mi.

— A ja skrzydła jakiegoś stworzenia i co z tego?

Przygryzłam wargę, widząc jego wkurzony wzrok.

— Liz ma rację — Sam uratował mnie ze spojrzenia Bucky'ego — Zobaczmy dokąd to taszczą.

— Tam jest tylko dwóch gości.

Miałam ochotę skręcić mu kark, jego bezmyślność mnie wkurzała bardziej niż sama jego obecność.

— Tylko dwóch? To zobaczmy co Redwing widzi — pokazał rękę, na której pojawiło się prześwietlenie — O patrz, jest dwóch i jeszcze ktoś. Niemożliwe, kolejnych trzech.

— Bądźcie ciszej, bo nas usłyszą —skarciłam ich, ale mieli to gdzieś.

— No to idziemy — Bucky złapał mnie i Sam'a za nadgarstek.

— Poczekaj do cholery — wyrwałam się z jego uścisku, przez co szturchnęłam puste opakowanie od farby, które uderzyło o szafkę —Cholera...

Lekko się schyliłam, patrząc morderczym wzrokiem na Barnes'a, który był odwrócony do mnie tyłem.
Z szybko bijącym czekałam aż buntownicy nas zauważą.

— Gotowe, jedziemy — na te słowa, wypuściłam powietrze.

— Jesteś z siebie dumny? — warknęłam w jego stronę.

Nie usłyszałam odpowiedzi.

— Chyba mają zakładnika.

Słysząc te słowa, od razu ruszyłam biegiem. Obok mnie pojawił się Bucky, spojrzałam na niego i znów widziałam go, jako Zimowego Żołnierza. Przez to zwolniłam, a dwójka mężczyzn mnie wyprzedziła. Ściskając mocno pięści, podskoczyłam wysoko i wyciągnęłam skrzydła, dolatując do Sam'a.
Bucky już wchodził do jednej z ciężarówek, więc przyśpieszyłam by mu pomóc w razie niebezpieczeństwa. 

— To są jakieś lekarstwa i szczepionki — usłyszałam przez słuchawkę.

— A zakładniczka?

— Mam ją.

Lecąc nad drugą ciężarówką, poczułam uścisk na nodze i ktoś mocno rzucił mną na dół. Z głośnym jękiem wylądowałam na dachu ciężarówki i zostałam mocno złapana przez jednego ze złodziei. Uniosłam głowę w momencie, gdy Bucky, trzymany przez dwóch innych dostał w twarz. Poczułam lekką satysfakcję, ale mimo wszystko musiałam mu pomóc.
Uderzyłam tyłem głowy mężczyznę, który okazał się kobietom i kopnęłam tak, że wypadła za ciężarówkę.

— Co to za obciachowe maski? —uśmiechnęłam się kpiąco.

Podbiegłam do jednego z facetów, którzy trzymali Bucky'ego i uderzyłam w twarz w momencie, gdy żołnierz kopnął drugiego. Chcąc zaatakować jeszcze raz nie było mi to dane przez tarczę, która go uderzyła, a ten upadł nieprzytomny. Zaskoczona odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę ubranego w strój Kapitana Ameryki razem z tarczą. Poczułam mocny uścisk w klatce piersiowej i patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. 

— Elizabeth, Sam — kiwnął do nas —John Walker, Kapitan Ameryka.

— Chyba jego słaba podróbka —wiedziałam, że ogłoszono nowego Kapitana, ale miałam nadzieję, że go nigdy nie spotkam.

Mężczyzna chyba mnie nie słyszał, bo wrócił do walki, a ja przez chwilę nieuwagi zostałam odepchnięta na sam koniec ciężarówki. Próbowałam unikać ciosów od dziewczyny, która przedtem mnie trzymała, ale przez uderzenie w nogę, którego nie uniknęłam poleciałam do tyłu, upadając na drogę.

— Liz!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro