Rozdział 6
Zaciskałam zęby z bólu, gdy ratownik medyczny opatrywał moje spalone i zranione skrzydła. Ból stał się przeogromny, gdy cała adrenalina ze mnie zeszła, ale nie miałam zamiaru pokazywać wszystkim mojej słabości.
Nawet nie spojrzałam na skrzydła wiedząc, że wyglądają jak u kurczaka bez piór, było to żenujące i wkurzające, bo nie wiedziałam czy będę w stanie później schować to, co z nich zostało.
Zacisnęłam dłonie w pięści, powstrzymując jęk bólu i spojrzałam na martwe ciało zabierane do karetki. Tobias Preston, członek GRR. Był jednym z mniej znanych tam osób, ponieważ był dość nowy i nikt nie zwracał zbytnio na niego uwagi. Nigdy bym się nie spodziewała, że taki człowiek spróbuje mnie zabić i to w imię sprawiedliwości, był to dość dziwny powód i nie rozumiałam zbytnio o co chodzi.
Dodatkowo Vindic... Czy on aż tak pragnął zemsty, że miał zamiar zamordować każdą inną osobą, która spróbuje mnie zabić, tylko dlatego, że on chciał to zrobić? Było to dość przerażające i nie czułam się już ani trochę bezpiecznie.
Moje serce ściskało się na myśl, że chłopak, który uważał się za moje dziecko chciał zakończyć moje życie. Gdybym tylko wiedziała, że urodziłam syna to od razu ruszyłabym do HYDRY by go wyciągnąć. Jednak nie rozumiałam jednej rzeczy, dlaczego tego nie pamiętałam? Od zawsze wydawało mi się, że miałam wszystkie wspomnienia z tego koszmaru, a ciążę i poród na pewno bym zapamiętała.
— Liz! — moje przemyślenia przerwały dłonie chwytające moje policzki.
Uniosłam wzrok i od razu spotkałam się z tymi niebieskimi tęczówkami, które nie były już zimne, ale pełne zmartwienia. Taksował moją twarz, uważnie badając małe zadrapania, a później uniósł wzrok na moje skrzydła. Odwróciłam głowę, nie chcąc widzieć jego reakcji. Czułam tylko ręce Bucky'ego na policzkach, jedna ciepła, a druga metalowa i przyjemnie zimna.
Nawet nie miałam siły nawet go odpychać, może zachowywałam się jak egoistka, ale potrzebowałam pocieszenia.
— Co się stało? — spytał poważnym głosem i zmusił mnie do spojrzenia mu w oczy.
Próbowałam utrzymać neutralny głos, gdy wszystko mu opowiadałam. Widziałam, że obok niego stoi Sam i Torres, ale mój wzrok był skupiony tylko na Bucky'm. Powiedziałam wszystko od dronu aż do Vindica. Czułam dumę, gdy ani razu mój głos się nie załamał, ale przeczuwałam, że jeśli miałabym zostać tu dłużej to mogło się to wydarzyć.
Kończąc historię, wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na całą trójkę. Torres mocno zbladł, Sam przeklął pod nosem, wyciągając telefon by pewnie powiadomić Rhodesa o całej sytuacji, a Bucky odsunął się i wściekły przeczesał włosy. Wszyscy wiedzieliśmy, że byłam na celowniku nieuchwytnego Zimowego Żołnierza i prawdopodobnie członków GRR, którzy mieli dość władzy by doprowadzić do mojej śmierci.
Musieli być zadowoleni, że zostałam osłabiona i nie mogłam latać, co dawało im szybszy sposób na złapanie mnie.
Nie mogłam do tego dopuścić, już raz straciłam gardę i mnie zaatakowali, a przez co? Przez moje cholerne emocje, których nie mogłam utrzymać. Zazdrościłam Bucky'emu, że był w stanie zawsze blokować swoje emocje i zająć się misją.
— Tak nie może być — powiedział stanowczo Sam — Musimy zgłosić GRR za próbę zabójstwa.
— Nie wiemy czy całe GRR było w to zamieszane, czy tylko ten mężczyzna — Torres zrobił krok do przodu — Powiedział, że chciał cię zabić w imię sprawiedliwości, prawda?
— Spytałam się go czego chce, a on odpowiedział, że sprawiedliwości — wyjaśniłam, próbując powstrzymać drżenie, gdy moje skrzydła pulsowały z bólu.
— Może uważa, że jako Zimowy Żołnierz nie powinnaś teraz udawać bohatera? — uniósł ręce w geście obronnym, gdy zobaczył mój wzrok — Nie zrozum mnie źle, ja tak nie myślę. Wysuwam tylko wnioski.
— Twoje wnioski są do dupy.
— Ale prawdziwe — Bucky, który do tej pory był cicho, w końcu się odezwał — Rodziny naszych ofiar na pewno nie są zadowolone, że chodzimy po ulicach bez żadnych konsekwencji. Na ich miejscu też chciałbym sprawiedliwości.
Przygryzłam wargę i spojrzałam na swoje dłonie. Były ubrudzone od ziemi i błota, kiedyś od krwi niewinnych ludzi, których zamordowałam. Bucky miał rację, też byłabym wściekła na miejscu tych rodzin, musiałam się tylko dowiedzieć czy Tobias był, z którąś spokrewniony.
— Muszę wrócić do domu i sprawdzić akta Tobiasa — wstałam i chciałam ruszyć, ale Bucky zagrodził mi drogę — Co?
— Nie puścimy cię samej, to zbyt niebezpieczne.
— Nie jestem dzieckiem, potrafię o siebie zadbać.
— Właśnie widzę — spojrzał na moje skrzydła.
— To był moment słabości — zacisnęłam dłonie w pięści.
— Dlatego, jeśli znowu będziesz miała taki moment to ktoś musi być przy tobie — zmrużył oczy — I to będę ja, zapewnię ci największe bezpieczeństwo.
Miałam nadzieję, że Sam i Torres zaprzeczą i się zgłoszą, ale oni stali cicho. Spojrzałam na Sam'a zirytowana, a on tylko pokręcił głową zmartwiony. Traktowali mnie jak jakąś nowicjuszkę, miałam ochotę skopać im tyłku by przypomnieli sobie, że tak nie było.
— Dam sobie radę.
— Przywieź wieczorem moje rzeczy do mieszkania Elizabeth — Bucky spojrzał na ciemnoskórego — Yelena da ci walizkę.
Zacisnęłam pięści, kto by pomyślał, że ta dziewczyna była na tyle miła, że pozwoliła mu spać u innej kobiety. Jak widać ufała mu na tyle, że nie pomyślała nawet o tym, że mógł ją zdradzić. Ciekawe czy byłaby taka pewna, gdyby wiedziała co kiedyś zrobiłam z Bucky'm i co nas łączyło. Chociaż teraz nie wiedziałam czy on czuł do mnie to samo, czy tylko kierował się pożądaniem.
— Myślisz, że walizkę i to drugie będzie miała przygotowane? — spytał Sam ściszonym głosem.
— Tak, przed chwilą mi napisała.
Próbowałam powstrzymać zazdrość, która mimo moich starań wybuchła w moim sercu. Bucky miał zamiar zostać w moim domu, a i tak będzie myślał o niej.
Nie.
Musiałam się skupić, ich życie miłosne nie mogło mnie interesować. Jedyne czym powinnam się zająć to własnym bezpieczeństwem i misją.
— To drugie? — uniosłam brwi, podejrzewałam, że chodzi o broń na Vindica — Więc nam to da?
— Tak — Bucky spojrzał na mnie znowu tym zimnym wzrokiem — I ty to będziesz nosić, skoro na ciebie poluje.
Trująca strzała. Dość dawno nie używałam łuku, więc czekał mnie długi dzień po powrocie do domu. Musiałam przypomnieć sobie jak to było trzymać łuk.
Przygryzlam wargę i przejechałam wzrokiem po zakrwawionej trawie.
Moje myśli znowu chciały wybuchnąć pytaniami, na które oczywiście nie znałam odpowiedzi. Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić i skupić na otoczeniu, ale wtedy wszystko przeszło na ogromny ból w skrzydłach. Plecy miałam także zranione, ale nie było to na tyle bolesne jak skrzydła, najdelikatniejsza część mojego ciała. Będąc Zimowym Żołnierzem miałam już podobne sytuacje, ale wtedy myślałam jak robot. Mój umysł zaprogramowano by myśleć tylko o zakończeniu misji, a nie bólu. Było to bardzo przydatne zważywszy na to, że często byłam ranna.
— Chodź, Elizabeth. Czeka nas długa droga.
Bez słowa ruszyłam za Bucky'm wiedząc, że kłótnia nie miała sensu, bo i tak by ze mną poszedł albo związał i wrzucił do bagażnika.
Potrzebowałam też podwózki, bo przez stan moich pleców i skrzydeł nie byłam w stanie sama prowadzić samochodu.
Poczułam mocny ból w tylnej części ud i łydkach, na których też byłam trochę poraniona. Nie chcąc pokazać innym policjantom i dziennikarzom, którzy stali niedaleko mojego bólu, więc szłam z uniesioną głową i spodniach dresowych, które na moje szczęście dała mi jedna z policjantek, bo niestety moje zostały zniszczone, a nie miałam zamiaru chodzić w samych majtkach.
— Jak się czujesz? — spytał nagle Bucky.
— Jak usmażony kurczak.
Hej! Jeśli podoba wam się ta historia to zapraszam także do przeczytania książki ,,Rose and Soul", którą znajdziecie na moim profilu.
Damon Morton jest inspirowany na Bucky'ego, więc może go polubicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro