Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Droga do mieszkania Jamesa była okropna. Mimo grającej muzyki, cisza między nami była ogłuszająca. Herbata, którą skończyłam jakieś półgodziny temu nie uspokoiła moich nerwów. Po ruchach Bucky'ego mogłam stwierdzić, że też nie czuł się najlepiej w tym otoczeniu. Zastanawiałam się czy w końcu mnie wyrzuci z samochodu, ale on nadal jechał, nawet na mnie patrząc. Gdybym była głupsza to myślałabym, że zapomniał o mnie skupiając się na drodze, ale znałam go zbyt dobrze. Jego ucisk na kierownicy był zbyt mocny, a zmiana biegów zbyt agresywna. Zawsze cofał szybko rękę jakby bał się, że gdy mnie dotknie to czymś się zarazi.
Oparłam głowę o okno i zamknęłam oczy, próbując oczyścić swój umysł przed przybyciem do Rhodes'a. Musiałam w pełni skupić się na zbliżającej się rozmowie, a osobiste uczucia odłożyć na bok. Przychodziło mi to coraz lepiej, jednak teraz, gdy Bucky siedział tuż obok było to wręcz niemożliwe. Serce i mózg przekrzykiwały się nawzajem, błagając o inne reakcje, ale to mózg zawsze wygrywał, więc siedziałam cicho w niekomfortowej ciszy. Żałowałam, że zgodziłam się z nim na tą podróż. Mogłam wczoraj szybko się spakować i spróbować znaleźć jakiś inny środek transportu albo w najgorszym wypadku polecieć.

— Będziemy za dwadzieścia minut — w końcu Bucky przerwał ciszę.

— Okej.

— Czy... możemy porozmawiać? — spytał bardziej zachrypniętym głosem.

— Nie — odpowiedziałam od razu — Nie mamy na to czasu.

— Zostało jeszcze...

— Wiem — przerwałam mu — Jednak jeśli teraz przeprowadzimy tę rozmowę to nie skupimy się na rozmowie z James'em.

— Tak, masz rację — odchrząknął — Przepraszam, nie pomyślałem o tym.

Moje serce ścisnęło się, słysząc jego przeprosiny. Bucky rzadko przepraszał, prawie nigdy, a teraz zachowywał się jak inny mężczyzna. Chciałam na niego spojrzeć, zobaczyć jego wyraz twarzy, ale nie pozwoliłam sobie na to. Nie mogłam zajmować moich myśli jego zachowaniem, rozmowa z Rhodes'em i znalezienie więcej informacji na temat Vindic'a były na pierwszym miejscu.
Bucky nie próbował już zaczynać rozmowy i dojechaliśmy na miejsce w ciszy. Stojąc przed drzwiami Rhodes'a, brunet trzymał bezpieczną odległość ode mnie jakby bał się, że gdy mnie dotknie to się oparzy. Dziękowałam mu w myślach za trzymanie między nami dystansu, ale gdzieś w środku nadal była cząstka mnie, której brakowało jego dotyku.
Zapukałam trzy razy do drzwi i po chwili otworzył je ciemnoskóry z delikatnym uśmiechem.

— Wchodźcie, reszta już czeka.

— Miło cię widzieć — weszłam do środka — Jednak miałam nadzieję, że nie spotkamy się w takich okolicznościach.

— Nie zawsze możemy mieć wszystko — zabrał moją kurtkę i powiesił ją na wieszaku.

Weszliśmy do salonu, w którym siedział już Sam i Torres. Nie zdziwiłam się widokiem drugiego mężczyzny, słyszałam, że Sam uczy go latać na podobnych skrzydłach co ma on, więc należał do naszej "drużyny".

— Elizabeth — Sam mocno mnie przytulił — Jak podróż?

Aa Stabilnie — powiedziałam wymijająco.

Sam spojrzał na mnie pytająco, a gdy do pokoju wszedł Bucky, w jego oczach pojawiły się iskry zrozumienia. Ścisnął moje ramię pocieszająco i odsunął się, wracając na miejsce. Ja usiadłam na jednym z najwygodniejszych foteli na świecie, a Bucky obok Torres'a ze swoim zwykłym zimnym wyrazem twarzy. 

— Znowu się widzimy, panno Martin — Torres puścił mi oczko.

— Jak idzie latanie? — uśmiechnęłam się.

— Dobrze, kilka siniaków na tyłku, ale da się przeżyć.

Widziałam, że Barnes przysłuchuje się naszej rozmowie z zaciśniętą szczęką i zaciskał swoją metalową dłoń. Był wkurzony, ale dlaczego? To była zwykła rozmowy.

— Po co nas wezwałeś? — Bucky szybko przerwał nam rozmowę.

Rhodes stanął przed nami, jego uśmiech już dawno zniknął i patrzył na stół ze skrzyżowanymi rękami. Po jego wyrazie twarzy przeczuwałam, że nie będziemy zadowoleni z tego co usłyszymy.

— Wybaczcie, że kazałem wam tu przyjechać, ale sprawa jest dość poważna — zaczął Rhodes —Dostaliśmy pod drzwi w ciągu tygodnia zwłoki dwóch młodych policjantów, Rosaline Hawthorne i Tyler Durand. Mieli swoją pierwszą sprawę, grupa narkotykowa działająca na obrzeżach miasta.

— Co? — spojrzałam na niego w szoku — Jak mogli dać młodym policjantom taką sprawę?! Przecież to niebezpieczne!

— Rozmawiałem już na ten temat z komendantem głównym tamtejszej policji — westchnął — Powiedział, że ta sprawa miała być delikatna. Zatrzymanie dilera podczas sprzedaży, ale jak się okazało zatrzymanie zmieniło się w morderstwo.

— Nie rozumiem — Sam wstał — Oczywiście sprawa jest okropna, bo zginęli młodzi ludzie, ale dlaczego my mamy się tym zająć?

— Ponieważ sprawa została zamknięta, a mi coś w tym nie pasuje — Rhodes przetarł twarz, było widać, że nie spał od kilku dni — Ich zwłoki trafiły pod budynek GRR.

Rozszerzyłam oczy w szoku, po co ktoś miałby dawać zwłoki pod drzwi Globalnej Rady Repatriacji? To nie miało sensu.

— Myślisz, że to ma jakiś związek ze śmiercią Karli? — spytał Bucky.

— Nie, oni nie działali tak agresywnie — James wyjął z szafki jakieś dokumenty i rzucił je na stół — Ciała miały tylko jedno dźgnięcie nożem. Osoba, która to zrobiła wiedziała gdzie trafić by ofiara wykrwawiła się na śmierć.

Wzięłam dokumenty i zemdliło mnie, widząc zdjęcia młodych ludzi uśmiechających się do aparatu. Czekało ich całe życie, a jeden błąd spowodował, że nie mogli go przeżyć. W tym momencie żałowałam, że ja tyle przeżyłam kiedy niewinni ludzie umierali.

— Byli dziećmi polityków — mruknęłam czytając imiona i nazwiska ich rodziców — Oni by mogli to rozgłosić. Dlaczego tego nie robią?

— GRR zagroziło im wyrzuceniem z posad.

— Nie mają takiej władzy — skomentował Torres.

— Właśnie, więc dlaczego ci politycy siedzą cicho? — Rhodes sam nie wiedział — Nie udało mi się zdobyć akt sekcji zwłok, ale dowiedziałem się od patologa, że na ich ciałach znaleziono wycięty napis „Hell".

— Myślisz, że to jakiś gang? — oparłam się o fotel, a moja noga nerwowo podskakiwała.

— Gorzej.

Serce podeszło mi do gardła, słowa Rhodes'a były tak pewne, że nawet ja nie chciałam się o to kłócić. GRR ukryło morderstwo dwóch młodych policjantów, nawet ich rodzice bali się o tym mówić... Nie wiedziałam już jaką władzę ma ta rada, ale przeczuwałam, że coraz większą. Myślałam, że Sam'owi udało się wbić im do głowy by w końcu pomagali ludziom, ale okazało się, że oni dążą do czegoś innego. Tylko do czego? Wiedziałam, że tej sprawy nie mogłam zostawić. Jeśli GRR zostawi się wolną rękę to zaczną działać coraz bardziej drastycznie. 
To nie było bezpieczne, GRR miało pomagać, a nie niszczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro