Rozdział 11
Wstrzymałam oddech, przejeżdżając ręką jeszcze raz po drewnie i w końcu to poczułam. Delikatne wypuklenie, za którym mogło kryć się wszystko. Jednak moje myśli zostały wyciszone, gdy dłoń Bucky'ego nadal obejmowała moją. Była ciepła i szorstka, co w żaden sposób mi nie przeszkadzało. Brakowało mi jego dotyku, tej delikatności pomieszanej z pewnością siebie, ale te odczucia zniknęły, gdy brunet odsunął moją rękę i zaczął majstrować coś przy szafie.
Musiałam odsunąć na bok wszelkie myśli o nim, tak jak on to zrobił. Musieliśmy się stąd wydostać zanim ktoś wejdzie i zauważy, że coś znaleźliśmy, bo wtedy to oni wszystko zabiorą.
Sam stanął obok mnie i patrzył na poczynania Barnes'a, który mocno zaciskał szczękę aż w końcu coś kliknęło, a za nami rozsunęła się mała część ściany.
— Uważajcie, nie wiemy co tam jest — powiedział ostrożnie Sam.
— Wiem, już na kolejny miesiąc mam dość wybuchów — mruknęłam.
Powoli ruszyłam w stronę ściany i poświeciłam latarką by zobaczyć co jest w środku. Pełno małych pajęczyn, przez które przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, pistolet i jakaś czarna teczka.
— Nie widzę bomby.
— I tak bądź ostrożna.
Wzięłam głęboki wdech i włożyłam rękę do środka, modląc się by coś nie oderwało mi ręki. Szybko wyciągnęłam jedną rzecz, ale zauważyłam coś jeszcze. Czarna fiolka leżała w rogu i nie wiedziałam czy mogła w każdej chwili wybuchnąć czy może miała inne zastosowanie.
— Jest tu jeszcze jakaś fiolka.
— Rozpoznajesz ją?
— Nie, pierwszy raz w życiu to widzę — niepewnie wyciągnęłam fiolkę i pokazałam ją mężczyzną — A wy wiecie co to?
— Nie — odpowiedzieli wspólnie i Sam zrobił krok do przodu — Powinniśmy wysłać to do Banner'a, niech to zbada.
Skinęłam głową, a ściana się za nami zamknęła. Odetchnęłam z ulgą, że nic nie wybuchło i schowałam fiolkę do biustonosza.
— Uważaj, lepiej żeby to się nie roztrzaskało, nie wiemy co to jest — Bucky chwycił moją teczkę i schował ją pod kurtkę.
— Nie martw się, będę ostrożna.
— Wynośmy się stąd — ciemnoskóry wtrącił nam się w rozmowę.
Nie miałam zamiaru się kłócić i szybko wyszliśmy. Ludzie z korytarza patrzyli na nas uważnie, czekając aż popełnimy choć jeden błąd by nas zastrzelić. Nie rozumiałam dlaczego byli tak ostrożni skoro byliśmy bohaterami i mieliśmy chronić ludzi, a nie ich zabijać.
Poczułam czyjąś rękę na dolnej części pleców i cała się spięłam. Spojrzałam na osobę i zobaczyłam Sama, który też zauważył wzrok tych ludzi i chciał jak najszybciej się stąd wydostać. Bucky natomiast szedł przed nami i nawet nie zwracał na nich uwagi, ale wiedziałam, że obserwował każdy ich ruch.
Mój umysł w końcu się uspokoił, gdy udało nam się wyjść bez żadnych problemów. Chociaż byłam zaskoczona, że nie zapytali się nas czy coś znaleźliśmy, musieli być pewni, że pomieszczenie było puste.
Jednak mój stres nie zelżał, bo wiedziałam, że gdy dotrzemy do mieszkania czeka nas bardzo trudna rozmowa i może skończyć się fatalnie dla wszystkich.
***
Weszłam do mieszkania, odkładając fiolkę w bezpieczne miejsce. Podskoczyłam słysząc za sobą trzask i gdy się odwróciłam zobaczyłam Bucky'ego, który z głośnym hukiem położył teczkę na stół.
Chciałam poczekać z tą rozmową i iść się odświeżyć po powrocie, ale wiedziałam, że oni mi tego nie odpuszczą. Nawet Sam stojący obok Bucky'ego nie próbował go powstrzymać, gdy ten zaczął iść w moją stronę.
— Czy ty już do reszty zwariowałaś?! — krzyknął — Co ty sobie myślałaś?! Wiesz jakie to było ryzykowne?!
— Dlatego poszłam tam sama! Nie musieliście iść za mną!
— Nie mieliśmy wyboru, gdyby coś się działo nie poradziłabyś sobie sama — powiedział Sam, mimo spokojnego głosu byłam w stanie wyczuć tam frustrację — Jesteśmy drużyną, pamiętasz?
Odwróciłam wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć im w oczu. Czułam się jak idiotka i wiedziałam, że mieli rację, ale nie było innego planu. Gdybyśmy się tam włamali to byłoby jeszcze gorzej.
— Zacznij do cholery myśleć — warknął Barnes — Zdajesz sobie sprawę co by się stało gdyby nas złapali?!
— Wiem! Zabiliby nas! — krzyknęłam, próbując powstrzymać łzy — Oni coś przed nami ukrywają, musimy się dowiedzieć co.
— Opamiętaj się! — Bucky popchnął mnie na ścianę.
Uderzyłam plecami o ścianę, a moje plecy przeszedł palący ból, przez który nie byłam w stanie powstrzymać cichego jęku. Czułam jakby moje plecy paliły się od nowa, a bandaż robił się mokry od przesiąkającej krwi z ran, które się otworzyły.
— Rząd zawsze ma jakieś tajemnice! Nie możesz wiedzieć wszystkiego i nigdy nie będziesz! — Barnes nawet nie zwracał uwagi na mój ból i trzymał mnie przyciśniętą do ściany.
Nie poznawałam go. Dawno nie stracił aż tak panowania, żeby nie zwracać uwagi na to, że kogoś rani, tym bardziej mnie. Nawet nie byłam w stanie się odezwać, jego krzyki raniły mnie bardziej niż ból pleców.
— Uspokój się — Sam chwycił bruneta za ramię i siłą ode mnie odsunął — Rozumiem, że jesteś wściekły, ale to nie daje ci prawa jej ranić!
Bucky jakby zdawał sobie sprawę co zrobił, powoli na mnie spojrzał i zrobił mały krok do tyłu, zaciskają ręce w pięści. Nie odezwał się, po prostu patrzył na mnie, gdy ja walczyłam by ustać na nogach. Wściekłość w jego oczach zniknęła i zacisnął szczękę do tego stopnia, że byłam zaskoczona, że nie złamał sobie zębów.
— Wszystko w porządku? — Sam podszedł do mnie.
— Muszę... Muszę usiąść — szepnęłam.
Mężczyzna od razu mnie chwycił i pomógł usiąść na krześle. Zamknęłam oczy, próbując pozbyć się nieprzyjemnego pulsowania w plecach, ale ból tylko stawał się silniejszy.
To była moja wina. Ja naraziłam nasze życie, ja wymyśliłam ten lekkomyślny plan, ja doprowadziłam Bucky'ego do tego stanu.
— Przepraszam — szepnęłam drżącym głosem.
— Wymyślilibyśmy inny plan, Liz — Sam usiadł obok mnie — Wiesz, że tak, tylko potrzebowaliśmy więcej czasu.
Pokręciłam głową, a łzy spłynęły po moich policzkach. Nie mieliśmy czasu, działo się zbyt wiele rzeczy by czekać.
— Musimy zmienić ci bandaż.
Uniosłam wzrok i napotkałam zimne tęczówki Bucky'ego. Znowu ukrywał swoje prawdziwe uczucia, stał się pustą skorupą i nie byłam w stanie nic u niego odczytać. To była moja wina, że znowu taki się stał, zniszczyłam wszystko, a on przeze mnie zamknął się w sobie.
— Nie trzeba...
— Posłuchaj nas choć raz! — znowu podniósł głos.
— Bucky! — Sam spojrzał na niego wściekły.
— Dlaczego jesteś po jej stronie?! Jest lekkomyślna!
— Nie jestem po jej stronie! Liz popełniła głupotę, ale krzyki w niczym nie pomogą.
— Ból najwidoczniej też nie.
Wstrzymałam oddech, gdy powiedział te słowa. Nie... To było niemożliwe, by mówił poważnie. Przeszywający ból rozdarł moje serce, gdy sens jego słów dotarł do mnie w pełni. Nie mogłam w to uwierzyć. Zranił mnie celowo, świadomie popchnął mnie na ścianę, jakby wierzył, że fizyczny ból zdoła przywrócić mi rozsądek. Jak mógł zrobić coś takiego?
— Zamknij się i daj mi z nią porozmawiać — warknął Sam — Najlepiej stąd wyjdź i się uspokój, bo to co robisz jest gorsze niż lekkomyślność Liz.
Bucky został bez słowa, a jego maska powoli zaczęła opadać. Patrzył na nas z czystą furią w oczach i nic nie powiedział, tylko zacisnął pięści jakby próbował powstrzymać się przed uderzeniem w najbliższą rzecz.
Otarłam łzy i otworzyłam usta by powiedzieć, żeby został, że możemy o tym porozmawiać, ale żadne słowa nie wyszły. Nadal byłam zbyt zszokowana tym co zrobił i mogłam tylko patrzeć jak wychodził z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Hejka, mam nadzieję, że rozdział się spodobał! Zapraszam was także na mojego tiktoka malowana_watt, gdzie będę dodawała filmiki związane z książkami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro