Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Oparłam się zmęczona o krzesło i przetarłam przekrwione oczy. Nie spodziewałam się, że rząd miał tak dużo informacji na temat HYDRY, ale w żadnym z nich nie było napisane o innym eksperymencie z dzieckiem albo dzieciach. Przeszedł mnie dreszcz, gdy pomyślałam, że mogło być więcej takich osób jak Vindic, które urodziły się w HYDRZE i od małego były uczone jak zabijać.
Pokręciłam głową by oczyścić umysł i spojrzałam na laptopa. Został mi jeszcze jeden plik do przeczytania, a jeśli w tym nic by nie było to musiałam dowiedzieć się tego znajdując byłych członków tej przeklętej organizacji. Było to dość niebezpieczne, ale nie miałam wyboru.
Od czasu pokonania Flag Smasher i śmierci Karli minął miesiąc. Od tamtego czasu siedziałam w mieszkaniu, niekiedy spotykając się z Sam'em i Bucky'm by porozmawiać jak co każde spotkanie o tym, że niczego się nie dowiedzieliśmy. Z Bucky'm też prawie nie rozmawiałam, próbował się ze mną kilka razy skontaktować, ale ja nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Nadal serce bolało mnie zbyt bardzo po tym jak znowu mnie zostawił. Wiedziałam, że to w końcu minie, ale bałam się ile czasu może to potrwać, bo jak na razie nie widziałam postępów.
Pokręciłam znowu głową próbując odgonić myśli i wróciłam do czytania, musiałam się skupić, ale było coraz gorzej. Literki pomału mi się rozmazywały i przeklinałam w myślach moje zmęczenie. Dopiero po kilku minutach przerwał mi dzwoniący telefon i na ekranie pojawiło się zdjęcie Bucky'ego. Nie chciałam odbierać od niego telefonu, ale gdyby się okazało, że coś wiedział to mogło być tego warte.

— Halo? — włączyłam na głośnomówiący i przewijałam dalej laptopa.

— Cześć, słuchaj Sam kazał mi zadzwonić i przekazać, że Rhodes próbował się z tobą skontaktować, ale nie odbierałaś.

Uniosłam brwi i spojrzałam na drugi służbowy telefon, najwyraźniej mi się rozładował, czego nie zauważyłam. Byłam tak skupiona na znalezieniu jakichkolwiek informacji, że wszystko inne poszło na bok.

— Telefon mi się rozładował.

— Rozumiem — przez chwilę nic nie powiedział – Rhodes prosił o spotkanie, nie chciał nic mówić przez telefon i uważał, że to dość ważne. Chciał żebyśmy przyjechali do niego jutro.

— Okej, przyjadę.

— Pomyślałem... Pomyślałem, że mógłbym po ciebie podjechać — może nie widziałam Bucky'ego, ale przeczuwałam, że nerwowo drapał się po karku.

— Nie trzeba, dolecę.

— Ma padać.

Cholerne mądre argumenty. Jak na złość James musiał poprosić o spotkanie kiedy mój samochód był u mechanika.

— Dobra! — mój głos brzmiał bardziej jak warczenie — Przyjedź po mnie o ósmej. Jeśli się spóźnisz to idę piechotą.

— Okej, do zobaczenia Liz.

— Do zobaczenia, James.

Rozłączyłam się i cicho westchnęłam. Musiało to być dość ważne skoro dzwonił Rhodes, nie robił tego zbyt często i nawet nie domyślałam się co mogło się stać. W mediach nie było głośno o jakimś skandalu od śmierci Karli.
Uniosłam wzrok i zamyślona spojrzałam za okno. 
Albo po prostu rząd ukrył jakąś ważną informację przed światem.
Wstałam od stołu i wyszłam na balkon, patrząc na zachód słońca. Musiałam przygotować się psychicznie na kolejne spotkanie z Bucky'm, w którym musiałam jechać z nim sama. Nie chciałam tego robić, ale nie miałam wyboru. Mieszkanie Rhodesa, w którym pewnie mieliśmy się spotkać było kilka godzin od Brooklynu, do którego się przeprowadziłam i nie byłabym w stanie tam dolecieć.
Przeskoczyłam przez barierkę balkonu i poczułam się lżej, gdy po całym dniu przy stole, mogłam w końcu rozprostować skrzydła. 

***

Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że Bucky przyjedzie godzinę przed czasem i będzie czekał w samochodzie, nawet nie dając mi znać, że był prędzej. Zauważyłam go od razu po tym jak wyszłam na balkon. Siedział w swoim samochodzie i czytał coś na telefonie, nie zdając sobie sprawy, że był obserwowany. Kusiło mnie, żeby się spóźnić, ale im dłużej bym przedłużała spotkanie z nim to tym bardziej bym się denerwowała, więc punktualnie wyszłam z budynku i ruszyłam w stronę jego samochodu.
Barnes był zbyt skupiony na telefonie i podniósł głowę dopiero, gdy wsiadłam do samochodu. Ostry zapach jego perfum od razu dotarł do mojego nosa i potrzebowałam całej siły woli by mocniej nie wciągnąć powietrza. Uwielbiałam jego zapach, ale to nie był odpowiedni moment na wdychanie jego perfum.
Chyba nigdy już nie będzie takiego odpowiedniego momentu.

— Jedź.

— Ciebie też miło widzieć — mruknął.

Nie odpowiedziałam na to i odwróciłam głowę w stronę okna. Usłyszałam jego ciche westchnięcie, ale nie zareagowałam. Wiedziałam, że krzywdziłam go moim zachowaniem, też było mi z tym źle, jednak nie byłam w stanie rozmawiać z nim normalnie. Jeszcze nie uspokoiłam się na tyle by przeprowadzić z nim szczerą rozmowę, która wisiała nad nami jak burza. Bałam się, że po takiej rozmowie zamiast wyjść tęcza, to wyjdzie jeszcze gorsza burza, która na amen zniszczy naszą już i tak napiętą relację.

— Kupiłem ci czarną herbatę bez cukru — usłyszałam jego głos — Tak jak lubisz.

Spojrzałam na papierowy kubek i zrobiło mi się cieplej na sercu. Może się starał albo po prostu chciał być miły. Nie wiedziałam, ale mimo wszystko atmosfera w samochodzie trochę zelżała i chwyciłam kubek do ręki.

— Dzięki.

— Może być jeszcze gorąca, więc...

— Dam sobie radę — przerwałam mu.

Nie chciałam słyszeć jego troski. Dodatkowo nie byłam dzieckiem, żeby nie wiedzieć, że mogłam się oparzyć.
Bucky nie odpowiedział, zacisnął tylko ręce mocniej na kierownicy i patrzył na drogę. Atmosfera znowu stała się bardziej napięta i miałam ochotę wyjść z tego samochodu i polecieć sama nawet, jeśli miałoby to potrwać kilka godzin. Nie lubiłam takich sytuacji z bliską mi osobą, a raczej osobą, z którą kiedyś byłam blisko. Nasza relacja od zawsze była dziwna i trudno mi się było do tego przyzwyczaić. 
Na samym początku byliśmy przyjaciółmi, później zostaliśmy zwerbowani, a raczej porwani do HYDRY, w której byliśmy razem przez kilkadziesiąt lat, nie zdając sobie sprawy, że kiedyś się przyjaźniliśmy. W końcu uratował nas Steve, z którym i tak nie spędziliśmy dużo czasu, bo postanowił wrócić do Peggy. Zostaliśmy sami, w tamtym momencie Bucky złamał obietnicę i zniknął, zostawiając mnie samą. W końcu wrócił, ale nie dlatego, że chciał tylko dlatego, że Sam postanowił oddać tarczę. Zabolało mnie to, że w tamtym momencie nawet o mnie nie pomyślał, ale podczas całej misji powstrzymania Karli, zbliżyliśmy się do siebie od nowa i w inny sposób. 
Jednak on postanowił to znowu zniszczyć, uciekając jak tchórz.
Byłam załamana, a dodatkową szpilkę postanowił jeszcze wbić Vindic.

Witam w pierwszym rozdziale drugiej części. Akcja jak narazie rozwija się spokojnie, ale obiecuję, że w przyszłym rozdziale będzie działo się już więcej.
Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro