Seven
Po kilku minutach razem z Silnym przekroczyliśmy próg drzwi wyjściowych Fib.
Od razu podjechał do nas Nicollo stojący za rogiem w swoim Nissanie, wsiedliśmy do niego i przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Musiałem wszystko sobie ułożyć, od początku tego dnia.
- O co chodziło?- Zaczął Carbo przerywając ciszę.
- Jutro Carbuś, jestem zbyt zmęczony. Zbierzemy jutro kod ósmy na zakonie i wszystkim powiem, podwieziesz mnie na aparty?- Spytałem opierając głowę o szybę i patrząc przez przednią szybę. Nico jedynie pokiwał głową i zawrócił w stronę moje mieszkanie. Dojechaliśmy pod nie w niecałe pięć minut. Uśmiechnąłem się w podziękowaniu, wysiadłem z auta i skierowałem się do windy. Zamknięcie się w czterech ścianach nie dawało mi jakieś satysfakcji lub miejsca, w którym czuję się bezpiecznie od kiedy zostałem mafiozą, czyli w sumie od dziesięciu lat.
Otworzyłem drzwi kluczem i od razu za sobą zamknąłem zjeżdżając plecami po nich. Nagle jakby wszystko się zawaliło. Rick nie żyje, Montanha nie odwzajemnia żadnego jebanego uczucia. No tak, czego ja się mogłem spodziewać? Przecież on jest policjantem, a ja kryminalistą. Jakbym tylko mógł cofnąć czas i mu tego nie mówić. Jakbym poszedł z chłopakami od razu do baru. Teraz mogę tylko myśleć co by było.
Wstałem z podłogi i zdjąłem buty, skierowałem się do kuchni by nalać sobie kolejną szklankę wody, jednak zauważyłem butelkę Whiskey. Wziąłem pierwszą lepszą szklankę i otworzyłem szklaną butelkę.
- Jedno missisipi, dwa missisipi, trzy missisipi- przestałem liczyć i odstawiłem ją na blat. Wyciągnąłem Cole z lodówki i trochę jej dolałem do alkoholu, wziąłem szklankę i skierowałem się na kanapę, w międzyczasie trochę trunku znikło. Usiadłem na meblu i wypiłem jeszcze połowę szklanki. Zgarnąłem pilota ze stołu i odpaliłem telewizor na jakimkolwiek programie, padło na wiadomości; niezbyt się na nich skupiałem, chciałem po prostu by cokolwiek zajęło tą ciszę w mieszkaniu, upiłem jeszcze trochę napoju i rozejrzałem się dookoła mnie. Mój wzrok skupił się na małej saszetce z niebieskim proszkiem. Zgarnąłem ją, meta. Wysypałem kreskę na rękę i... Zawahałem się. Pierwszy raz się nad czymś zawahałem.
Jakby ktoś się zapytał co aktualnie siedzi w mojej głowie nie potrafiłbym na to odpowiedzieć. Tyle za, tyle przeciw, nie da się wybrać, która strona tak na prawdę wygrywa. Miano szefa jednej z mafii w mieście jednak nie może być miejsca zawahania. Zatknąłem jedną dziurkę a drugą przyłożyłem do proszku. Wciągnąłem powietrze razem z nim. Lekko zapiekło ale po chwili ból ustał. Zgarnąłem szklankę i wypiłem do końca alkohol. Oparłem dłonie o skronie w momencie w którym usłyszałem pukanie. Nie wstawałem, a dźwięk nie ustawał. Z nawalania stał się dźwięk klucza. Nico?
- Erwin?- Na moich kolanach pojawiły się czyjeś dłonie przenoszące się na moje policzki i unoszące mój wzrok.- Erwiś, co jest?
- Carbo- ich głosy zdawały się zanikać; ujrzałem jedynie jak druga osoba podaje coś Nico.
- Mieszałeś?- Spytał miło, a ja niemo pokiwałem głową na tak.- Kurwa labo dzwoń po- to jedyne co usłyszałem, a potem? Tylko nicość, jebana pustka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro