Rozdział 5
Rozdział 5
– Myślę, że każdy zagubił się w swoim życiu chociaż raz. Ja byłam zagubiona przed próbą samobójczą. Nie wiedziałam w którą stronę mam iść. Bałam się. Tak okropnie się bałam. Teraz widzę, że nie było ku temu powodów. Był to irracjonalny lęk, prawdopodobnie przed własnymi problemami. A może przed życiem.
Na moich ustach zawitał uśmiech. Jestem ciekawa czy pani Agnieszka miała kiedyś pacjenta, który siedział i po prostu mówił. Wręcz nie dopuszczał jej do głosu. Może jest to normalne, a może ja cała jestem aż tak inna, przez to wszystko co przeszłam.
Kobieta co chwila notowała coś w swoim notesiku, lecz gdy jej wzrok był skierowany na mnie, był niezwykle intensywny i skupiony. Na początku mnie to krępowało, teraz daje otuchy do dalszego mówienia.
– Nie chcę się znowu zgubić – powiedziałam cicho.
***
Razem ze Skrzydlatym zaczęliśmy oddalać się od mostu. Tutaj wszystko wyglądało gorzej niż po tamtej stronie przepaści. Tam pomimo panującej mgły, było magicznie, miało w sobie coś, co sprawiało że chciałam tam zostać. Czułam się tam wolna. Tutaj coś ściąga mnie na ziemię. Tak jakby ta lekkość została po tamtej stronie mostu. Sucha trawa kuła moje bose stopy. Blondyn zapewne też odczuł ten dyskomfort, dlatego wzniósł się kilka centymetrów nad ziemię.
– Co teraz? – spytałam, zerkając na Skrzydlatego.
Teraz, gdy leciał skrzydła poruszały się lekko, zmuszając przy tym każde piórko do lekkiego drgania. Wyglądało to niezwykle spójnie i majestatycznie. Chciałabym móc przestudiować wygląd każdego, nawet najmniejszego piórka. Podziwiać ich piękno i lekkość. Zachwycać się tym, że jedno piórko jest takie delikatne, a całe skrzydła wyglądają naprawdę potężnie.
Dopiero gdy powróciłam wzrokiem, do otaczającego mnie świata, zaczęły nachodzić mnie pytania. Jakie zadanie mogę wykonać stojąc na środku pustkowia? Oprócz nas, pożółkłej, suchej trawy i ciężkiego powietrza, nie ma tu nic.
Stróż nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem odkąd skończyłam pierwsze zadanie. Orzechowe oczy ciągle miał utkwione w tarczę zegarka. Chyba powinnam się cieszyć, że chociaż jedno z nas pilnuje czasu jaki nam został.
– Zobaczysz – odpowiedział, nie odrywając wzroku od urządzenia na nadgarstku.
Westchnęłam i ruszyłam przed siebie. W sumie to skrzydlaty nie musiał mnie nawet ratować, to on robi łaskę mi, a nie ja jemu. Chociaż z drugiej strony, sam mówił że złamał już za wiele zasad. Chyba wychodzi na to że ja jestem zdana na jego łaskę, a on na moją.
Przymknęłam oczy i wzięłam głębszy oddech, co nie należało do przyjemnych, zważywszy na zaduch jaki nas otaczał.
Gdy otworzyłam oczy, pustkę jaka nas otaczała wypełnił las. Drzewa ułożone były tak blisko siebie, że ich korony praktycznie nie przepuszczały promieni słońca, które i tak w tej chwili ukryło się gdzieś za chmurami.
Rozejrzałam się wokół by upewnić się że jest to prawdziwe. Wyciągnęłam dłoń do najbliżej stojącego drzewa, chcąc poczuć chropowatą fakturę kory. Gdy pod palcami poczułam szorstkie, lekko wilgotne drewno, byłam pewna, że to nie fatamorgana. Chociaż z drugiej strony, wszystko co się tu dzieje po części jest tylko wytworem mojej głowy. Która nie ukrywajmy, ostatnimi czasy nie miała się dobrze.
Zamknęłam oczy i przetarłam je delikatnie piąstkami.
Tym razem otoczył nas półmrok, a w powietrze stało się rześkie. Kontury drzew zaczęły się ze sobą zlewać, tworząc lekko przerażającą całość. W milczeniu spojrzałam na Skrzydlatego, szukając odpowiednich słów, by skonstruować pytanie, które miałoby jakikolwiek sens. Blondyn też na mnie zerknął. Położył palec na ustach, co było jasnym znakiem, że mam się nie odzywać.
Kolejny raz moje powieki opadły, a ja wręcz bałam się je otworzyć. Kto wie co tym razem przyniosła ciemność.
Jednak do odczucia zmian nie potrzebowałam nawet otwierać oczu. Pod moimi stopami ziemia stała się chłodna i wilgotna, lecz wystarczyło kilka milisekund by twardy grunt zamienił się w błoto. Nieprzyjemna papka wchodziła między moje palce. Powietrze stało się ciężkie. Orzeźwiający zapach zamienił się w smród stęchlizny. Jakby tuż obok coś gniło.
– Z tobą serio jest tragicznie, że wszystko zmienia się tak szybko – stwierdził. – To będzie naprawdę ciekawe.
– Czy przypadkiem jako mój stróż nie powinieneś pilnować żebym nie doszła do takiego stanu? – spytałam niepewnie otwierając oczy.
Wręcz od razu chciałam zamknąć je z powrotem. Miałam nadzieję, że wraz z opadającymi powiekami to zniknie. Wszystko wróci do pierwotnej zmiany, która naprawdę mi się podobała. Lecz mogłam teraz mrugać ile tylko chcę, a nic się nie zmieniało.
– Ja... – zająknął się. – Wiesz... na ziemi nie mam żadnych praw. Mam cię pilnować a nie żyć za ciebie, a gdybym chciał ci jakoś pomóc, musiałbym się ujawnić, co raczej nie zostałoby dobrze odebrane.
– Przecież widziałam cię w lustrze przed łyknięciem tabletek – powiedziałam lekko obudzonym tonem.
Chłopak na chwilę zamilkł i spojrzał prosto w moje oczy. Przez brak jakiegokolwiek oświetlenia jego tęczówki były praktycznie czarne. Mimo że mało co widzę, wiem że lubię to uczucie. Uczucie jego oczu wpatrzonych wprost w moje. Może i czuję się tak jakby mógł zajrzeć w moje wnętrze, ale prawda jest taka, że jako mój stróż i tak wie o mnie bardzo dużo. Czy nie jest to lekko przerażające? Ja nie wiem o nim nic, podczas gdy on wie o mnie prawdopodobnie wszystko.
– Jesteś pewna że nie widziałaś mnie nigdy wcześniej? – spytał z całkowitą powagą wymalowaną na twarzy.
Przymrużyłam oczy, starając się skupić na każdym szczególe jego twarzy. Wydaje się niezwykle znajomy, ale nie mam pojęcia skąd. Myślę, że jeśli byłby kimś bliskim dla mnie, poznałabym go od razu, ale tak nie jest. Może minęłam go kilka razy na ulicy, albo w szkole. Dobra, nie mam pojęcia kim on może być.
– Zuza do cholery! Naprawdę?! – krzyknął odwracając się ode mnie.
– Przykro mi, ale nie wiem kim jesteś – odpowiedziałam lekko podniesionym głosem.
Skrzydlaty na te słowa pokręcił ze zrezygnowania głową, po czym odszedł kilka kroków. Nie sądziłam, że aż tak może go boleć to, że nie wiem kim on jest.
– Przepraszam – wyszeptałam.
Nie wiem czy to odpowiednie słowa w tej sytuacji. Nie wiem czy mam za co przepraszać. Może i go nie trawię, ale w tej chwili pęka mi serce, bo nie wiem kim on jest, a z jego reakcji wynika, że chyba musieliśmy się znać dość dobrze.
– Wszystko okej, chodźmy dalej – warknął pod nosem, po czym ruszył przed siebie.
– Widzę, że nie jest okej! – krzyknęłam za nim.
– Nie mamy na to czasu – odwarknął do mnie.
– Możesz na mnie nie warczeć? – syknęłam w jego kierunku.
Łzy cisnęły mi się w kąciki oczu, ale zamiast to postanowiłam odpowiedzieć mu tym samym. Nie rozumiem go. W jednej chwili złośliwy śmieszek, a w drugiej unosi się dumą o coś, na co nie mam najmniejszego wpływu.
Odpowiedziała mi cisza. Oczywiście że tak, milczenie jest najlepszą odpowiedzią na wszystko.
Ruszyliśmy dalej. Błoto pod moimi stopami było śliskie i zimne. Postanowiłam tego nie komentować, bo mój towarzysz i tak nie odpowie, albo na mnie fuknie z wielką złością. Mój wzrok ostrożnie badał bezwładne ciała zwierząt leżące po całym lesie. Niektóre wyglądały tak, jakby spały. Przy innych na pierwszy rzut oka wiedziałam że są martwe. Rozszarpane z wnętrznościami na wierzchu. Ich otwarte oczy były puste i przerażające. Czy to wszystko ma miejsce w mojej głowie?
– Co mam zrobić? – spytałam, będąc niepewna tego, czy towarzysz nie wybuchnie złością.
– Znaleźć klucz do wyjścia stąd i wyjście – odpowiedział bez wyrazu.
– Klucz do końca lasu? – prychnęłam, nie wierząc w to co słyszę.
– Ten las nie ma końca, tak samo jak twoje myśli, gdzieś będzie brama do następnego zadania – odpowiedział oburzony.
Jeśli ten las nie ma końca, to znalezienie samej bramy będzie problemem, a co dopiero odnalezienie maleńkiego klucza. To niemożliwe, mamy dwie domy, nie całą wieczność.
– Jak niby mam znaleźć klucz wśród lasu, który nie ma końca? – spytałam.
– Wiesz co to intuicja? Głos serca? Cokolwiek co podpowie ci co masz robić w trudnej sytuacji? – spytał podniesionym głosem, odwracając się w moją stronę.
– A co jeśli ja zawsze staram się myśleć logicznie?
Tak Zuzia, masz rację. Odpowiadaj pytaniem na pytanie. Jak będziemy rozmawiać pytaniami to na pewno wiele się dowiemy.
– Gdyby tak było nie popełniłabyś samobójstwa – odpowiedział półgłosem, idąc w swoją stronę.
Otworzyłam usta by mu coś odpowiedzieć, ale nie wiedziałam co. Miał rację. Moje samobójstwo nie było czymś logicznym. Nic, co robiłam przez ostatni czas nie było logiczne. Dlaczego więc teraz zakrywam się logicznym myśleniem?
Skrzyżowałam ręce na piersi w ciszy idąc przed siebie. Starałam się patrzeć pod nogi by nie poślizgnąć się na śliskiej powierzchni. Jednak co jakiś czas musiałam podnieść wzrok, by nie wpaść na żadne drzewo, czy martwe ciało jakiegoś zwierzaka.
Zimne powietrze owiewało moje prawie nagie ramiona, zaglądało również pod białą, luźną sukienkę. Ze wszystkich sił starałam się nie drżeć z zimna. Przegrałam to, tak jak wiele innych bitew toczących się wewnątrz mnie. W końcu jestem tylko małą łódeczką, którą fale próbują ściągnąć na dno, a ja na to pozwalam.
– Chodź tu – powiedział Skrzydlaty, narzucając na mnie białą marynarkę, która do tej pory spoczywała na jego ramionach.
– Dzięki – odpowiedziałam, opatulając się dokładniej podarowaną częścią garderoby.
– Nie ma za co – odpowiedział.
Jeśli tak ma wyglądać nasza podróż to ja mam serdecznie dość już teraz. Nie będę wykonywać zadań, puki on nie stanie się tym samym, irytującym blondynem. Może i powinnam się cieszyć. Nikt nie będzie mnie irytować, ale ja tak nie mogę. Jak będziemy szli w milczeniu, będę za dużo myśleć. Wolę się kłócić o głupoty, niż tkwić w ciszy.
– Jak zdjąłeś tą marynarkę. Wiesz masz skrzydła i w ogóle... – spytałam o cokolwiek, byleby przerwać milczenie.
– Serio? – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Tak jakby wszystko wokół ciebie zmieniło się, w przeciągu trzech mrugnięć, a najbardziej interesuje cie to, jak zdjąłem marynarkę? – zaśmiał się, przeczesując swoje blond loki.
Zagryzłam wargę nie wiedząc jak mogę podtrzymać rozmowę. Opatuliłam się dokładniej jego marynarką. Chciałabym wrócić na ziemię, być przy rodzicach i rodzeństwie. Fala tęsknoty za nimi uderzyła we mnie tak nagle. Nie miałam szansy się przed nią ochronić. Chciałabym znowu usłyszeć śmiech dzieciaków i poczuć ciepłe usta Magdy na swoim czole, gdy myśli że już śpię. Chciałabym piątkowy wieczór, kiedy siedzimy wszyscy razem oglądając bajki.
Łzy zebrały się w kącikach moich oczu. Naprawdę chcę znowu być przy nich.
– Co będzie jeśli mi się nie uda? – spytałam ściszonym głosem.
– Umrzesz, a ja prawdopodobnie zostanę wydalony na ziemię – odpowiedział z przerażającym spokojem.
– Nie chcę umierać – wyszeptałam.
– Trzeba było myśleć o tym zanim łyknęłaś te tabletki – parsknął.
– Łatwo ci mówić! Twoim zadaniem jest pilnować ludzi, nic więcej. Nie wiesz jak to jest żyć! – wykrzyknęłam przez łzy.
Blondyn odwrócił się w moją stronę. W jego oczach nie było złości, tak jak się tego spodziewałam, a smutek. Mimo że w tej chwili byłam na niego zła, nie chciałam mu sprawiać przykrości. Nigdy nikomu nie chciałam sprawiać przykrości, a to właśnie zrobiłam moim bliskim popełniając samobójstwo.
– Też kiedyś byłem człowiekiem. Też miałem trudne życie – powiedział cicho. – Ale wiesz co? W nagrodę za moje beznadziejne życie zostałem zesłany ponownie na ziemię, tym razem jako stróż – wykrzyczał z uśmiechem, mimo że w oczach miał łzy.
– J-ja nie wiedziałam – wyjąkałam.
– Jasne że nie wiedziałaś. Skąd mogłaś wiedzieć – westchnął. – Chodź tu – powiedział rozkładając ramiona.
Nie myślałam nad tym wiele. Właściwie, nie myślałam nad tym wcale. Podeszłam do niego i wtuliłam się. Obydwoje tego potrzebowaliśmy. Stanęłam delikatnie na palcach i zadarłam głowę, bym mogła położyć brodę na jego ramieniu. Łzy same zaczęły uciekać z moich oczu. Nie miałam już siły. Tak okropnie się bałam, że byłam na tyle głupia, by odebrać sobie coś najcenniejszego. Własne życie.
– Csii – wyszeptał w moje włosy. – Zrobię wszystko byś wróciła na ziemię.
Wzięłam głęboki oddech i odsunęłam się od Skrzydlatego. Wierzę mu. Zrobi wszystko by mi pomóc, a ja zrobię wszystko by wrócić. Zaufam narcystycznemu, wrednemu, skrzydlatemu chłopcu.
– Dziękuję – wyszeptałam.
– Jestem tu by wrócić cię do świata żywych, więc ruszaj dupę i idziemy dalej. Nie mamy całego dnia – powiedział z uśmiechem.
Ja również się uśmiechnęłam. Włożyłam ręce w kieszenie białej marynarki. Zrobiłam to by ogrzać dłonie, które błagały o odrobinę ciepła, mimo że materiał rękawów był dla mnie o wiele za długi. W kieszeni coś było. Zimne, o nieregularnym kształcie. Z ciekawości wyjęłam „to coś". Klucz. Chciałam zawołać blondyna, by pokazać co było tak blisko nas przez cały ten czas, ale kompletnie nie wiedziałam jak mam go nazwać. Rozejrzałam się wokół, szukając go wzrokiem. Był kilka kroków ode mnie.
Podbiegłam do niego, kompletnie nie przejmując się śliską powierzchnią pod moimi stopami. Gdy byłam wystarczająco blisko złapałam go za ramię. Tym samym zapobiegając własnemu upadkowi.
– Klucz? Gdzie go znalazłaś? – spytał, łapiąc mnie za ramiona, tak jakby chciał się upewnić, że na pewno się nie przewrócę.
– W kieszeni twojej marynarki – odpowiedziałam, posyłając mu uśmiech.
– Widzisz, mówiłem ci, że sama z siebie go znajdziesz – powiedział z lekkim uśmiechem.
Owinęłam ręce wokół jego karku i stanęłam lekko na palcach. Może jeszcze mam szansę by żyć. Poczułam dłonie chłopaka, które niepewnie lądują na moich plecach. Damy radę. Muszę tam wrócić. Nie pozwolę by fale smutku mnie ściągnęły na samo dno.
– Teraz musisz znaleźć bramę – oznajmił, gdy się od niego odsunęłam
– Musimy ją znaleźć – poprawiłam go – jesteśmy drużyną. Ty skaczesz, ja skaczę.
Nie czekając na odpowiedź, chwyciłam go za rękę. Jego dłoń była duża i ciepła w odróżnieniu od mojej malutkiej i zimnej.
Ruszyłam przed siebie dość szybkim tempem, zmuszając jednocześnie do tego mojego towarzysza. Nie myślałam nad tym gdzie idę, po prostu szłam przed siebie. Mam słuchać głosu serca, czy jakoś tak, a nie rozsądku, który nie raz zawodzi.
Teraz szukanie brami nie zajęło nam dużo czasu. Zaledwie po chwili ukazała się ona naszym oczom.
Brama wyglądała równie magicznie jak wszystko co wydarzyło się do tej pory. Szara z popękanym tynkiem, co wręcz dodawało jej uroku. Otoczona drzewami z obydwu stron. Może mi odbiło, ale przejdę przez nią i zacznę kolejne zadanie, mimo że teraz wygląda to absurdalnie, bo przez metalowe pręty widzę dalszą część lasu.
– To jak? Idziemy? – spytałam, chwytając kłódkę wiszącą na dwóch, sąsiednich prętach bramy.
– Na to wygląda – odpowiedział, przyglądając się dokładnie każdemu, mojemu ruchowi.
Nie czekając długo, przekręciłam kluczyk i zdjęłam kłódkę. Pchnęłam lewe skrzydło, które ruszyło się z głośnym skrzypnięciem. Czas na następne zadanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro