Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Rozdział 4

 – Powiedzmy że miałam lepsze i gorsze dni. Czasami te gorsze były częściej, czasami rzadziej. Nie opuszczały mnie jednak od dość długiego czasu. Zawsze jak już czułam chociaż trochę stabilizacji, coś się psuło. Do pewnego czasu myślę, że panowała jakaś równowaga. Na jeden okropny dzień przypadał dzień, kiedy czułam się w porządku. Później złe dni zaczęły przeważać. W końcu całkowicie zawładnęły moim życiem. Żałuję że pozwoliłam by coś tak okropnego mną zawładnęło, że nie zaczęłam walczyć od początku. Ale czasu nie cofnę. Nikt go nie cofnie. Mam nadzieję, że teraz nie pozwolę na to by myśli samobójcze przejęły moje życie. – Kobieta otworzyła usta, lecz nie pozwoliłam jej dojść do słowa. – Tak, nadal zdarza się, że mam myśli samobójcze. Że żałuję tego, że się obudziłam. Staram się je odgonić, lecz nie zawsze się da. Teraz, o wiele częściej mówię bliskim jak się czuję. Nawet, jeśli mi samej wydaje się to żałosne i dziecinne. Wolę powiedzieć, niż cierpieć po cichu. – Spojrzałam na obraz, wiszący nad biurkiem i nie spuszczając z niego wzroku, mówiłam dalej. – Nie żałuję żadnego z tych gorszych dni. Nie cofnę czasu. Nie wymażę ich też z pamięci. Więc żyję dalej ze świadomością, że kiedyś było różnie, a teraz muszę walczyć o lepsze jutro.

***

Gdy anioł odstawił mnie na ziemię, spojrzałam na niego. Po za ogromnymi, białymi skrzydłami, wyglądał w miarę ludzko. Ubrany był w białe, dość luźne spodnie, bluzkę i marynarkę, oczywiście tego samego koloru. Przyglądałam się mu, nie wiedząc jakie pytanie zadać pierwsze. Cisnęło mi się ich na usta za wiele. Jak mam wybrać jedno, które będzie tym pierwszym?

– Kim jesteś? – spytałam po dłuższej chwili, rozmyślań, czy aby na pewno chcę poznać odpowiedź na nie, jako pierwsze.

Tego wszystkiego było stanowczo za dużo. Łyknęłam tabletki by umrzeć. Później żałowałam tego jak niczego innego. Następnie się z tym pogodziłam. A przed chwilą uratował mnie chłopak ze skrzydłami. Człowiek, już nawet sobie w spokoju umrzeć nie może?

– Chcę ci tylko pomóc – odpowiedział.

Dźwięk jego głosu wywołał przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż mojego kręgosłupa. Jak ktoś może mieć tak głęboki i anielski głos? A za razem tak znajomy mi... Chciałam by znowu się odezwał, by złamał tą ciszę ciągnącą się w nieskończoność.

– Nie pytałam czego chcesz, spytałam kim jesteś – powiedziałam, starając się by mój głos był spokojny, co nie do końca mi wyszło.

Skąd się wzięło u mnie tyle agresji? Czyż nie tego chciałam za życia? Pomocy. Czy mówiąc, że wszystko jest okej, nie chciałam krzyknąć „Pomóż mi, proszę!"? Może gdyby prośby nie były tłumione przez moje własne usta, ktoś by mi pomógł. Lecz strach, za każdym razem zaciskał moje wargi w wąską linię.

– Nie za bardzo mogę ci powiedzieć. To cud, że mnie nie odwołali jeszcze. Cieszę się, że mój przełożony już wiele razy udawał, że nie widzi tego co robię – odpowiedział, drapiąc się nerwowo po karku.

– Ale... czekaj. To wszystko jest zbyt pogmatwane – powiedziałam. – Masz skrzydła i mnie złapałeś, jak tamto coś, próbowało mnie wrzucić w fale.

– No co ty nie powiesz? Nie wiedziałbym, gdybyś mnie o tym nie uświadomiła – sarknął.

– Super, trafił mi się wredny anioł – odpowiedziałam takim samym tonem.

Dlaczego ktoś, z jego wyglądem jest taki... dlaczego w tej chwili nie mogę znaleźć słowa idealnego? Nie ważne. Coś czuję że to kwestia czasu, kiedy przypnę do niego, masę niepochlebnych łatek.

– Jestem tylko stróżem, Do pełnoprawnego anioła to mi jeszcze daleko. Może gdybym doprowadził cię do spokojnej starości. Może wtedy stałbym się aniołem, albo chociażby kimś z wyższą rangą – tłumaczył, patrząc przed siebie rozmarzonym wzrokiem. – Ale tobie zachciało się umierać – powiedział z nutą pogardy w głosie. – Wiesz ile zasad przez ciebie złamałem? Jeśli rada przewodzących się dowie, problemy będę miał ja, mój przełożony i co najmniej wszyscy stróżowie, z którymi miałem kontakt. Wiesz co się dzieje z nieposłusznymi stróżami? – zapytał, lecz nie czekał na moją odpowiedź tylko mówił dalej. – Nie mamy jak spaść rangą, jesteśmy najniżsi w hierarchii. W zależności od przewinienia jest to albo wieczne potępienie, albo uczłowieczenie. Obydwie kary to najgorsze co może mnie spotkać.

Słuchałam tego co on do mnie mówił z pełną uwagą. Teraz nie rozumiem kompletnie nic. Stróże, aniołowie, przełożeni, rada przewodzących. Ja chciałam tylko umrzeć, a nie dowiadywać się o tym jak działa system aniołów, stróżów i nie wiadomo jeszcze kogo.

– Bycie człowiekiem nie jest takie złe – stwierdziłam z odrobiną kpiny w głosie.

– Powiedziała dziewczyna która zdecydowała się na samobójstwo – prychnął. – Gdyby życie ludzi było takie proste nie potrzebowalibyście opieki.

– Czy ty przypadkiem nie jesteś moim stróże? Powinieneś być miły – powiedziałam, pozwalając by kpina pozostała w moim głosie.

Anielski chłopak tylko przeczesał swoje blond loki. Tak, po co odpowiadać. Lepiej poprawić fryzurę. Masz racje chłopcze ze skrzydłami. Mimo że w pewnym stopniu mam mu coś za złe, ma on w sobie to COŚ, co sprawia że chcę być przy nim. COŚ, że czuję się bezpieczna i potrzebna. To bez sensu. Przy nim gubię się we własnych myślach.

– Wiesz co, mogłem pozwolić ci na śmierć, dostałbym nowego człowieka. Lecz nie! Musiałem cię uratować. Co mnie podkusiło? – westchnął z poirytowaniem. – Dobra, skoro już się tu znaleźliśmy, możesz spróbować ze mną współpracować? Ja będę mógł pozostać twoim stróżem, ty wrócisz na ziemię, do rodziny – zaproponował. wyciągając w moją stronę dłoń.

– Co?! – krzyknęłam wpatrując się w niego z brakiem zrozumienia.

Jak to mam wrócić na ziemie? Znowu żyć, jak gdyby nigdy nic? No okej. Ale... to nie on po powrocie będzie musiał tłumaczyć się, czemu próbował się zabić. To nie on będzie musiał chodzić na żadne terapie. To nie jego będą spostrzegać, jako dzieciaka z problemami. Jak już łyknęłam te tabletki i umarłam, zostawmy to tak. Gdybym chciała się przespać wzięłabym jedną, może dwie tabletki, a wzięłam pół opakowania. Umarłam. Czas przeszły. Tego nie zmienię. Nie chcę tego zmieniać.

– Proszę – wyszeptał. – Jeśli z tego wyjdziesz może mam szansę, że nikt nie zauważy moich przewinień.

– A co jeśli ja nie chcę żyć? – spytałam, wbijając wzrok w ziemię.

Oczywiście że chcę żyć. Móc być przy rodzinie. Pomagać im. Wspierać. Po prostu być obok. Ale to się już stało. Zabiłam się. Nie chcę tam wracać i cierpieć na nowo, albo zwierzać się obcej mi osobie, bo skończyła studia psychologiczne.

– Nie oszukujmy się. Kochasz swoją rodzinę, mimo że czujesz się jak to środkowe, wiecznie pomijane dziecko. Wiesz że szkoła prędzej czy później się skończy i zaczniesz żyć bez nich, kto wie, może gdzieś za granicą. Możesz ułożyć swoje życie jak tylko chcesz tylko musisz chcieć walczyć – powiedział patrząc wprost na mnie.

Miał rację. Wszystko co się działo było przejściowe. Rany prędzej czy później się zagoją, blizny może zostaną i będą przypominać, ale nie koniecznie o bólu, lecz o głupocie jaka mną kierowała kiedy się okaleczałam. Teraz cierpiałam, a za dwadzieścia lat, może mogłam tego kompletnie nie pamiętać. Być tak pochłonięta nowym, lepszym życiem, że to co działo się kiedyś, byłoby dla mnie nieważne.

– A jeśli nie dam rady? – spytałam, niepewnie zerkając w jego oczy.

– Wtedy będę ci wdzięczny za to, że próbowałaś. Odejdziesz w spokoju a w rogu twojego pomnika na cmentarzu pewnie wstawią jakiś ckliwy cytat Twardowskiego. – Wzruszył ramionami.

Nie chcę podejmować się tej walki, lecz również nie umiem mu powiedzieć „nie". Chyba zostaje mi spróbować. Bez żadnej nadziei. Po prostu, powiem że to zrobię, ale nie będę nawet próbować wmówić sobie, że tam wrócę. Znając mnie nie dam rady, więc tak czy siak nie będę istnieć. Nic mi nie szkodzi spróbować.

– Okej... – powiedziałam od niechcenia.

– Wspaniale – krzyknął wtulając się we mnie. – Masz czterdzieści osiem godzin od przejścia przez tą bramę.

– Co? Jaką bramę? Jakie... ja się nie zgadzałam na walkę z czasem! – krzyknęłam oburzona, że nie powiedział mi, o tak ważnym dla mnie aspekcie.

Sama próba walki o własne życie to jedno. Może być trudno, ale spróbować nie zaszkodzi. Ale wyścig z czasem? To za dużo! Nie chcę!

– Nie wspominałem o tym? – Uśmiechnął się niewinnie.

– Jesteś najgorszym stróżem jakiego w życiu spotkałam! – Ponownie podniosłam głos.

Moje słowa niezwykle rozśmieszyły blondyna, bo z jego ust wydobył się śmiech. Starał się po chwili stłumić odgłos, zaciskając wargi, ale mu to nie wyszło. Ja stałam i tylko patrzyłam jak chłopak krztusi się własnym śmiechem, nie rozumiejąc o co mu chodzi.

– Ilu stróżów spotkałaś? – zapytał w przerwach od śmiechu.

– To metafora – westchnęłam z poirytowaniem,

– Okej, okej, nie bij! – Podniósł ręce w geście kapitulacji.

W odpowiedzi przekręciłam oczami. Czy mógł mi się trafić bardziej narcystyczny stróż? Czy stworzenie wysłane z niebios nie powinno pomagać, być miłe i nie żartować z podopiecznego? Bo jeśli tak, to ja się nie dziwię, że martwi się tym, jaką karę dostanie jeśli nie wrócę do życia.

– Czeka cię dwanaście zadań, pierwsze jest stosunkowo łatwe – oznajmił.

Nic nie odpowiedziałam. W milczeniu pozwoliłam by chłopak, o orzechowej barwie tęczówek, prowadził mnie w tylko sobie znanym kierunku. Dopiero po kilku minutowym marszu w dość szybkim tempie naszym oczom ukazała się brama. Miała trzy, może cztery metry wysokości. Obramówka wykonana była z brudnoczerwonych cegieł, a skrzydła bramy z pozłacanych prętów. Ceglaną część pokrywała jakaś roślina, która wyrastała z ziemi obok i pięła się ku górze, zdobiąc cegły małymi zielonymi listkami. Prawe skrzydło bramy było otwarte, a na lewym widniała tabliczka z napisem „Zuzanna wysocka".

– To brama do twojego wnętrza. Każdemu leży co innego na wątrobie, a jak jest u ciebie? – spytał żartobliwie.

– Moja wątroba ma się dobrze – sarknęłam.

– To metafora – odpowiedział próbując naśladować mój głos, gdy niedawno mówiłam te same słowa.

Kolejny raz wywróciłam oczami w iście teatralny sposób. Wewnętrzny głos podpowiada mi, że będzie to naprawdę ciężkie dwanaście zadań z nim obok.

– Czas start. Masz całe czterdzieści osiem godzin – oznajmił, patrząc na biały zegarek, zdobiący, jego prawy nadgarstek.

– Czterdzieści osiem... to dwie doby, zadań mam dwanaście. – powtórzyłam by ułożyć sobie to wszystko w głowie. – Na czym mają one polegać?

– Chodź a się przekonasz – odpowiedział uśmiechając się do mnie.

Jestem Głupia. Jestem Naiwna. Czemu? Bo poszłam za nim. Za niezwykle irytującym chłopcem ze skrzydłami. Swoją drogą, nie powinnam ufać nieznajomym, ale co jeśli ten nieznajomy wydaje mi się być bardziej bliski od niejednej znanej mi osoby. Może relacje między ludźmi, a skrzydlatymi istotami rządzą się innymi prawami, albo po prostu nie mam już nic do stracenia, bo jestem blisko śmierci, więc nawet jakby mnie zamordował... cóż. Tak jakby jestem samobójczynią.

Zatrzymaliśmy się dopiero przy moście. Jeśli mogę tak nazwać parę desek połączonych dwoma linami. Kilka metrów pod nimi znajdowała się woda. Nie było na niej fal. Była spokojna, nieruchoma. Jeśli dobrze myślę i moim zadaniem będzie przejście przez ten most, to będzie to prostsze niż myślałam. Może nawet taka ofiara losu jak ja, da sobie radę.

– To pierwsze zadanie – oznajmił, wznosząc się lekko nad ziemię.

Muszę przyznać że wyglądało to niesamowicie. Chłopak wyższy ode mnie o niecałą głowę, zaczął poruszać skrzydłami i dosłownie chwilę później jego stopy oderwały się od ziemi, a on zawisł w powietrzu, jakby był lekkim piórkiem, a nie chłopakiem, ważącym na pewno więcej ode mnie. W tym momencie zazdrościłam mu tego, że jest w stanie wzbić się nad ziemię. Gdybym miała taką możliwość, o wiele łatwiej byłoby mi się odciąć od wszystkich problemów.

O wiele łatwiej byłoby mi przestać być małą łódeczką, dryfującą na oceanie podczas sztormu, a stać się wolnym ptakiem, który ile sił w skrzydłach, uciekłby w miejsce gdzie nie spotka go żadne nieszczęście.

Może właśnie dlatego nie mam skrzydeł. Bym nie mogła uciec od problemów, lecz musiała stawić im czoła.

– Mam po prostu iść przed siebie? – spytałam czysto hipotetycznie.

– Tak – odpowiedział.

– Jak długi jest ten most? – spytałam patrząc w dal. Nie widzę jego końca, więc nie jestem w stanie określić, jak długo będę szła nad przepaścią.

– Chodzi o to byś sama odkryła co on symbolizuje. Jak już będziesz wiedzieć, długość mostu będzie oczywista. – Tym razem jego odpowiedź w ogóle mi nie pomogła. No ale cóż. Nie ma czasu do stracenia. Mam jedenaście zadań i tylko czterdzieści osiem godzin.

Postawiłam ostrożnie stopę na pierwszej desce, przeklinając w myślach, że nie ma on żadnej poręczy. Spojrzałam pod nogi, by upewnić się, że przypadkiem nie omsknie mi się noga, przy kolejnym kroku. Lecz zanim postawiłam kolejny krok, zauważyłam napis.

30 Marca 2000 rok

Pierwszy oddech"

Druga też miała ozdobę w postaci daty i dopisku. Już dokładnie wiem co symbolizuje most i jak długi będzie, co mnie lekko przeraża.

– Ten most... – szepnęłam na tyle głośno by skrzydlaty był w stanie mnie usłyszeć.– Każda z desek symbolizuje jeden dzień mojego życia?

Skrzydlaty jedynie skinął głową, przyglądając się każdemu, nawet najmniejszemu, drgnięciu mojego ciała.

Dopiero teraz czuję jak pocą i trzęsą mi się ręce, jak pomyślę o długości mostu. Jestem zmuszona przejść go, bez możliwości podparcia się rękoma jakbym straciła równowagę.

– Coś czuję że będzie to długi spacer – powiedziałam z lekkim śmiechem, mając nadzieję, że wszelki stres mnie minie.

Nie minął.

Gdyby nie goniący mnie czas, czytałabym każdą deskę z osobna, zwłaszcza te, które były kolorowe i wychodziło z nich to, że był to czas kiedy chodziłam do przedszkola i ćwiczyłam balet. Nie wątpliwie, wtedy byłam najbardziej szczęśliwa, podczas całego mojego życia. Jak doszłam do desek opisujących moje życie w dwutysięcznym jedenastym roku, na wodzie zaczęły pojawiać się fale, a niektóre deski były ciemniejsze. Z każdą kolejną deską nade mną było coraz to więcej ciemnych chmur. Wszystko się nasilało. To nie możliwe, żeby wszystko zaczęło się psuć, kiedy miałam niecałe dwanaście lat.

Kołysanie się mostu utrudniało podróż i spowolniło mnie. W dwutysięcznym piętnastym deski zaczęły robić się spróchniałe. Czy właśnie wtedy zaczęłam umierać? To nie stało się nagle, to trwa od dwóch lat. Dlaczego przez te dwa lata nikt nie zauważył że moje życie zaczyna się rozpadać? Dlaczego ja sama tego nie zauważyłam?

– To wtedy wszystko się zjebało? – spytałam, nadal skupiając wzrok na deskach.

Z każdym krokiem miałam wrażenia że deska pode mną pęknie, a ja spadnę prosto do niespokojnej wody.

– A jak sądzisz? – spytał lecąc dość blisko mnie.

– Nie wiem co sądzę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Nie uważasz, że to trwa o wiele dłużej? Przecież deski nie spróchniały od tak – stwierdził, pstrykając na koniec palcami.

Wzruszyłam tylko ramionami. To nie możliwe żeby dwunastoletnia ja zaczęła umierać. Przecież dwunastolatki to jeszcze dzieci. Anita ma dwanaście lat... powinnam być teraz przy niej, a nie bawić się w samobójstwa. Co jeśli ona jest na tej samej drodze co ja? Dzieci w szkole się z niej śmieją. Może jednak powinnam zawalczyć. Spróbować dla własnej siostry. By uchronić ją przed tym co spotkało mnie. Muszę tam wrócić, dla niej.

A co jeśli wszystko pogorszę, albo będę zbyt nadopiekuńcza. Przecież Tomek świetnie się nią zajmie. Nie potrzebują mnie. Dadzą sobie radę.

– Uważaj!

Do moich uszu dotarł krzyk Skrzydlatego, który chwycił mnie za ramiona, tym samym zmuszając do zatrzymania się i spojrzenia w przepaść.

Nie ma deski. Dwa kroki dalej też. Im dalej spojrzę, tym więcej ich brakuje. Dlaczego? Co się wtedy działo?

Spojrzałam pod stopy. Mamy końcówkę szesnastego roku.

Fale też nabrały na sile.

Czyli tu już było tragicznie. Nie dziwię się. Nie było to wcale aż tak dawno. Zaledwie niecałe pół roku temu. Jak tak wygląda to teraz, nie chcę wiedzieć co jest dalej.

– Dlaczego? Przecież wtedy jeszcze żyłam – spojrzałam, na skrzydlatego, zapobiegawczo łapiąc się jego przedramienia.

– I co z tego, skoro jedyne czego chciałaś to śmierć? – stwierdził.

– Ale... – westchnęłam, puszczając go.

Zagryzłam wargi. Nie płacz. Tylko nie płacz, teraz ci to nie pomoże. Nie zmienisz tego, że od tak dawna byłaś martwa w środku. Teraz możesz jedynie iść przed siebie.

Ruszyłam dalej. Teraz muszę bardziej uważać. Paznokcie coraz mocniej wbijały się w moją wewnętrzną część dłoni, gdy most pod wpływem wiatru kołysał się, starając się zepchnąć mnie w objęcia fal.

Westchnęłam z ulgą, gdy ukazał mi się brzeg.

To niemożliwe, że przez ostatni czas byłam, aż tak nieżywa w środku. Przecież jakoś funkcjonowałam. Uśmiechałam się do rodziny, rozmawiałam z nimi. Chodziłam do szkoły, uczyłam się.

Nadszedł czas na spory kawałek desek w nienaruszonym stanie, jedynie mała ich część była spróchniała, lub podłamana. Wiatr ustał, a fale zmalały do minimum. To czas gdy byłam z Szymonem. Gdy czułam stabilizację. Gdy nie wiedziałam jeszcze jak wielką iluzją to było. Jednak, wtedy czułam że mam grunt pod nogami.

– Tu nie ma trzech desek – powiedziałam patrząc na przepaść dzielącą mnie z bezpiecznym lądem.

– Pamiętasz jak wyglądały twoje ostatnie trzy dni? – spytał, stając na brzegu.

– Już wtedy byłam martwa? – spytałam, lecz nie jego, a samą siebie.

– Po części – odpowiedział, chodź wydaje mi się, że wiedział o tym, że pytanie nie było skierowane do niego.

Wzięłam głęboki oddech i zatrzymałam go w płucach. Dwa kroki w tył. Rozbieg. Przeskoczę to, uda się. Mimo kołysania i burzy która zaczęła zbliżać się do mnie w niebezpiecznie szybkim tempie, starałam się włożyć w to jak najwięcej siły. Mimo że były to niecałe dwa metry, a mogło to trwać kilka sekund, dla mnie było to niczym kila minut. Podczas biegu czułam napięcie każdego mięśnia, a gdy skoczyłam moje myśli zamarły. Nawet nie modliłam się o to by przeskoczyć, czekałam na to co nastąpi.

Moje stopy dotknęły ziemi, a ciało poleciało w przód. Odruchowo zaparłam się rękoma. Wypuściłam zgromadzone powietrze w płucach, po czym napełniłam na nowo. Oddychałam tak zachłannie jakby ktoś odciął mi tlen na kilka długich minut.

Przede mną jeszcze jedenaście zadań.

***

Hej, hej!

Jako iż, nie mam pomysłu na żaden, ciekawy koniec, więc po prostu życzę wam miłego dnia. Do jutra.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro