Rozdział 3
Rozdział 3
- Tak jak wspominałam, wszystko co mówię może być chaotyczne i niepoukładane. Jednak myślę, że gdy pani spojrzy na całość po moim wyjściu, zobaczy w tym chociaż odrobinę spójności. Z mojej perspektywy jest to bardzo spójne i ułożone... - Przełknęłam ślinę, próbując się pozbyć tej guli z mojego gardła, która rosła za każdym razem, gdy zamilknę na dłużej niż kilka sekund. - Jestem ateistką - wypaliłam - nie wierzę i tyle. Dla mnie stało się to już normalne. Dla mojej rodziny teraz, chyba też. Nadal mama próbuje mnie czasem subtelnie przekonać do Kościoła, ale jestem dość uparta. Przed moją próbą samobójczą, był to główny temat w każdą niedzielę. „Zuziu, a może pójdziesz z nami do kościoła?", „Dlaczego jesteś taka uparta w tej swojej niewierze?". Myślę że moi rodzice traktowali to jak porażkę. Byli wychowywani na katolików, nas też tak wychowywali, a ja pewnego razu wypaliłam, że nie wierzę i nie będę się modlić. Jak tak o tym mówię, może się pani wydać, że była to spontaniczna decyzja, tylko po to by zrobić rodzicom na przekór. Nie było tak. W Boga nie wierzyłam długo, od którejś klasy podstawówki, nie pamiętam, której dokładnie. Wiem, że stało się wtedy za dużo rzeczy, które zraziły mnie do kogoś, kto rzekomo kocha ludzi i chce dla nich jak najlepiej. Przetrwałam do końca bierzmowania, chodząc do kościoła. Podeszłam do tego naprawdę poważnie. Nie opuściłam ani jednej niedzieli podczas roku przygotowań. Może miałam jeszcze nadzieję, że po bierzmowaniu uwierzę chodź trochę. Tak się nie stało. Może ja, po prostu nie umiem wierzyć. Nie umiem wyobrazić sobie, że ktoś jest nad nami, ma nad tym wszystkim kontrolę. - Ponownie zamilkłam. Wsłuchałam się w tykanie zegarka. Dwanaście. Dokładnie tyle razy tykanie obiło się o moje uszy. - Może gdybym tamtej niedzieli poszła do kościoła, nic by się nie wydarzyło i nadal udawałabym, że jest okej. To nie logiczne, tyle razy byłam sama w domu, a wtedy... wtedy coś we mnie pękło. Bałam się. Nie wiedziałam co robić. Wydawało się to jedynym wyjściem. Dobrze że to zrobiłam. Dobrze że zrobiłam to w taki sposób. Mimo że to było okropnie głupie i nieodpowiedzialne, nauczyło mnie prosić o pomoc, a nie kryć się z problemami, jak jakaś gówniara, którą poniekąd jestem.
***
Przebudziłam się przez harmider panujący w domu. Dobijanie się do drzwi łazienki i głos, prawdopodobnie Magdy, która koniecznie w tej chwili musi skorzystać z zajętego pomieszczenia. Podirytowany głos mamy, zwrócony zapewne do taty. Pewnie karciła go za to, że założył nie tą koszulę, lub spodnie, których ona nie lubi. Jak w każdą niedzielę, przed wyjściem do kościoła, wszystko stawało na głowie. Ktoś zaspał, ktoś szuka drugiej skarpetki, a ktoś inny je śniadanie od godziny. W tym wszystkim jestem też ja, która śpi w najlepsze, albo przygląda się temu wszystkiemu z lekkim uśmieszkiem.
Niechętnie otworzyłam oko. Pech chciał, że właśnie w tym momencie do pokoju weszła mama. W ekspresowo szybkim tempie zacisnęłam powiekę. Jednak to że nie śpię, nie umknęło jej uwadze.
- Zuzia może jednak pójdziesz z nami do kościoła? - spytała.
Skąd wiedziałam, że właśnie o to zapyta? Dlaczego ona najbardziej nie może pogodzić się z tym że ma w rodzinie ateistkę.
- Podziękuję - wymamrotałam, przeciągając się sennie.
- Ale... dziecko ja chcę dla ciebie dobrze, trzeba w coś wierzyć by nie zwariować - powiedział z troską.
Heh... no, jakby ci to mamo powiedzieć. Ja już dawno zwariowałam, ale nie koniecznie, bo nie wierzę.
Oczywistym jest, że nigdy jej tego nie powiem. Nie będę jej martwić swoimi problemikami, podczas gdy ona ma do wychowania, jeszcze dwójkę małych dzieci.
- Powiedz mi tylko, dlaczego wierzysz w Boga skoro na świecie jest tyle zła? Dlaczego Bóg do tego dopuszcza? Przecież jest wszechmogący. Dlaczego więc na świecie panuje głód i bieda? Dlaczego istnieją więzienia, sierocińce, szpitale? Skoro Bóg tak kocha ludzi, dlaczego nie może dać im idealnego życia? - spytałam, używając tej samej formułki co zawsze.
- Nie mam czasu by po raz kolejny ci tego tłumaczyć - westchnęła wychodząc.
- Nie ma sensu mi tego tłumaczyć. Nie zmienię zdania - stwierdziłam, nakrywając się kołdrą.
- Wiem, jesteś uparta, ale mam nadzieję że jednak kiedyś ci się odwidzi, chociażby ze względu na starą matkę - dopowiedziała, stojąc już na korytarzu.
Prychnęłam pod nosem. Jak ona chce, to niech wierzy, mi nic do tego, ale ja nie zamierzam. Rozumiem, że łatwiej jej żyć, wierząc, że ktoś jest nad nami i po śmierci da jej życie wieczne. Mimo wszystkich tych prób wytłumaczenia mi tego, jaki Bóg jest dobry i wszechmogący, ja zostaję przy swoim. Nie kupuję tego i tyle. Co z tego że Bóg może być naprawdę dobry, skoro Kościół jest przesycony nienawiścią do wszystkiego co różni się ogólnie przyjętej normy. Chociaż nie. Do samego Kościoła nic nie mam. To tylko społeczność ludzi, którzy są przesyceni nienawiścią. Może dla kogoś to jedno i to samo, dla mnie jednak jest duża różnica. Może i jestem hipokrytką, mówiąc że ludzie są nienawistni, a sama nie umiem wybaczać i być idealna, ale jak mówiłam o ludziach, mówiłam o całości ludzkiej, o mnie też. Tak jakby też jestem człowiekiem, mam dwie nogi, dwie ręce i masę innych rzeczy dzięki którym można stwierdzić że jestem człowiekiem.
Wszystko stało się cichsze, po czym całkowicie znikło. Wyszli. Znowu jestem sama. Niechętnie podniosłam się do siadu, zrzucając przy tym z siebie kołdrę. Łzy zaczęły gromadzić się w moich oczodołach, lecz jestem tak słaba, że nie miałam nawet siły zacząć mrugać, by się ich pozbyć. Po prostu siedziałam. Słona ciecz zaczęła wypływać i sunąć po moich polikach. Podkuliłam nogi. Nikt mnie nie akceptuje. Sama siebie nie akceptuje. Jestem problemem dla wszystkich wokół.
Otarłam łzy i niechętnie postawiłam stopę na zimnych panelach. Po chwili dołączyła do niej druga. Czemu jest mi tak zimno? Czy mama nie chodziła po domu w sukieneczce na ramiączka? Skoro jej było ciepło, to dlaczego mnie atakuje zimne powietrze? Chwyciłam za rogi kołdry i zarzuciłam ją sobie na ramiona. Powolnym, chwiejnym krokiem skierowałam się do wyjścia z pokoju. Moim celem jest pokój chłopaków, a dokładniej coś, co należy do Tomka.
Przysiadłam na łóżku Tomka i otworzyłam szufladę. Nie starał się nawet by to ukryć, a tak dobrze udawał przed wszystkimi, że on wcale nie pali. Nawet mnie udawało mu się przez pewien czas oszukać. On nadal myśli, że ja nie wiem o tym, że pali. Nie wie również, ile razy, gdy byłam sama w domu, podkradałam mu e-papierosa i wychodziłam na balkon.
Owinęłam palce wokół urządzenia i ostrożnie je podniosłam. Ani ja, ani on nie jesteśmy uzależnieni. Po prostu obydwoje popalamy w tajemnicy przed wszystkimi, nawet przed sobą. Gdyby wiedział że palę, prawdopodobnie zacząłby zabierać urządzenie wszędzie ze sobą, albo nie chcąc ryzykować wyrzuciłby, najlepiej na moich oczach, żebym nie szukała go nigdzie w rzeczach starszego brata.
Zanim jednak wszyłam na balkon, weszłam do kuchni. Zostawiając e-papierosa na blacie, sięgnęłam po pierwszy lepszy kubek. Włożyłam do środka torebkę z herbatą i zalałam wodą z czajnika. Była jeszcze ciepła. Nie czekając aż ciepły napój się zaparzy, wzięłam co miałam wziąć i skierowałam się w kierunku drzwi balkonowych. Tym razem nie zwracałam uwagi na to, że zimno atakuje każdy milimetr mojej skóry. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że kołdrę, która ratowała mnie przed zimnem zostawiłam w pokoju braci.
Złapałam łyka gorącego napoju, po czym odstawiłam kubek na płytkach, którymi wyłożony był balkon. Sama usiadłam obok parującego kubka. Oparłam czoło o barierki, dzielące mnie z przepaścią. Była okropnie zimna. Patrząc na chodnik, po którym raz, po raz ktoś przechodził, łzy ponownie zaczęły spływać po moich polikach. Nie mam pojęcia ile tak siedziałam, zanim zaciągnęłam się dymem z elektryka. W takich momentach, najczęściej nachodziła mnie chęć na przemyślenia. Zazwyczaj myślałam o wszystkim i o niczym, lecz dziś moje myśli skupiły się wokół jednego. Co ja jeszcze tu robię? Czy nie byłoby wszystkim lepiej, gdybym skończyła ze sobą? Do tego wszystkiego doszedł przeraźliwy lęk, który zaczął mnie ściskać od środka. Nie mogę siedzieć w domu całe życie. Jutro będę musiała iść do szkoły, spojrzeć tym ludziom w oczy. Nie umiem, jestem za słaba.
Wzrok nadal miałam skupiony na ludziach, przemierzających chodnik. Niektórzy szli szybkim krokiem, inni powoli, jakby czas nie miał znaczenia. Czemu nie ma niczego pośrodku? Czemu nie ma ludzi idących normalnie. Czemu są tylko ludzie zabiegani i zestresowani lub wyluzowani idący takim tempem by napajać się życiem. Dlaczego nie umiem się wpasować w żadne z tych środowisk. Nie umiem biec przez życie bo się gubię, plączą mi się nogi i się przewracam. Za to jak wlecze się by nacieszyć się tym co mam, jestem popędzana.
Zaciągnęłam się po raz kolejny. Czy ktokolwiek zauważyłby jakbym zniknęła? Jakbym zboczyła z drogi życia? Czy ktoś poza rodziną zjawiłby się na moim pogrzebie? Czy ja w ogóle zasługuję na życie? Czy ja zasługuję na śmierć? Zajebiście! Nie zasługuje nawet na śmierć. Wypuściłam dym.
- Kurwa dość - wyszeptałam pod nosem wstając na równe nogi, nie zwracając uwagi na kubek, który prawie wywróciłam.
Trzasnęłam drzwiami idąc energicznym krokiem w kierunku naszej sypialni. Chyba pierwszy raz się cieszę, że ktoś ma z czymś problem. Gdyby nie Magda i jej bezsenność, nie miałabym w domu tabletek nasennych, które są teraz moim celem. Moim ratunkiem.
Nerwowo przeglądałam wszystkie szuflady należące do mojej siostry. Ze zdenerwowania trzęsły mi się ręce, a serce biło tak szybko i mocno, jakby chciało połamać mi żebra. Nie mam pojęcia ile mam wziąć tych tabletek, chcę umrzeć, więc chyba musi być ich dużo..
- Kurwa, gdzie one są? - wyszeptałam sama do siebie, chwytając trzęsącymi rękoma rączkę od kolejnej szuflady. - Magda gdzie je schowałaś?
Jak ich nie znajdę to podetnę sobie żyły, ale nie ukrywam, wolę umrzeć we śnie. Nie chcę, by moja rodzina zastała mnie w kałuży krwi. Nie chcę by Krzyś i Anita widzieli moje zmasakrowane nadgarstki. Jak zobaczą mnie we śnie, będzie im łatwiej.
- A może... tak - wychrypiałam, odpychając się od szafki, należącej do Magdy i ruszyłam w kierunku łazienki.
Nad umywalką mamy białą szafkę, na której wisi lustro. Mama tu trzyma wszystkie plasterki, bandaże, kremy i inne rzeczy, których nie chciała trzymać razem z lekami.
Trzęsącymi rękoma otworzyłam szafeczkę i przejechałam dokładnie wzrokiem po dwóch półeczkach, jakie znajdowały się wewnątrz.
Trafiłam, są tu. Chwyciłam małe opakowanie. To są one.
- Cześć maleńkie, coś czuję że się zaprzyjaźnimy - wyszeptałam nie spuszczając wzroku z małego opakowania.
Otworzyłam je. Jest ich całkiem sporo. Powinno starczyć. Gdy każda z małych tabletek znalazła się na mojej dłoni chciałam od razu wsadzić je dobie do buzi, lecz tego nie zrobiłam. Wpatrywałam się tempo w każdą z małych kapsułek. Były białe i okrągłe. Wiem że Magda przed snem bierze dwie i nie ma problemu ze snem. Ja mam ich trochę więcej niż dwie. Nie wiem ile dokładnie. Ale mam nadzieję, że jest to dawka śmiertelna.
Po raz ostatni zerknęłam na moje lustrzane odbicie. Od wczoraj się nie zmieniłam ani trochę, no może czerwony pryszcz przy linii włosów stał się trochę większy, a poliki zdobią mi szlaki wyznaczone przez łzy.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że za mną ktoś stoi. Zamarłam, nie wiedząc co zrobić. Postać o blond lokach i głębokich orzechowych oczach patrzy na mnie błagalnie. Pomijając to, że widzę za sobą kogoś, podczas gdy powinnam być w domu sama, najbardziej zaniepokoiły mnie skrzydła. Białe, ogromne skrzydła.
Niepewnie się odwróciłam, opierając jeną ręką o umywalkę. Nikogo tu nie ma. Dokładnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jestem tu sama. Niepewnie podeszłam do drzwi, by je uchylić i rozejrzeć się po korytarzu. Jestem tu sama.
Wróciłam przed lustro i ponownie w nie spojrzałam. Nikogo tam nie ma. Kto to był? Dlaczego wydaje mi się, że powinnam go kojarzyć? Jeszcze nic sobie nie zrobiłam, a już mam jakieś cholerne przewidzenia.
Wzięłam głęboki oddech, starając się nie myśleć o moich urojeniach. Bo to nie mogło być nic innego jak zwykłe przewidzenie.
Wsadziłam sobie do ust dwie tabletki i odkręciłam kran, po czym nachyliłam się by zaczerpnąć trochę wody do ust. Powtarzałam tą czynność do puki nie wzięłam ostatniej tabletki. To już koniec. Właśnie sztorm mnie pochłonął, już nie jestem malutką łódką dryfującą pośród fal. Teraz jestem wrakiem, który tonie w czeluściach oceanu. Zostaje mi czekać kiedy zetknę się z dnem, lecz nie po to by się odbić, lecz zostać tam na wieki. Pogrążona w ciemności i zimnie. Sama.
Powolnym krokiem opuściłam łazienkę. Wyszłam na balkon gdzie zostawiłam kubek, z zimną już herbatą i e-papierosa Tomka. Nie będę go narażać na to, że rodzice dowiedzą się, o jego paleniu. Jest dorosły, jeśli woli robić z tego tajemnice, to niech robi, mi nic do tego.
Po drodze odłożyłam kubek do zlewu, po czym skierowałam się do pokoju chłopaków. Podeszłam do łóżka po prawej stronie. Odłożyłam urządzenie na miejsce, po czym zamknęłam szufladę.
Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju napajając się widokiem błękitnej barwy ścian, puchatego, szarego dywanu. Lubiłam u nich siedzieć. Było tu tak przytulanie i delikatnie. W przeciwieństwie od nas nie mieli mocno różowo-zielonych ścian. Niby pasowało to do siebie, ale jednocześnie strasznie przytłaczało.
Przyłożyłam głowę do poduszki Tomka. Nawet się nie okryłam. Teraz jest mi zaskakująco ciepło. Wreszcie nie będę nikomu wadzić. Usnę na wieki. Tak będzie najłatwiej. Żałuję tylko że nie zdążyłam powiedzieć im wszystkim jak bardzo ich kocham, zanim odejdę.
Kocham ich tak bardzo.
Co ja zrobiłam...?
Teraz... teraz nie ma już odwrotu. Właśnie się zabiłam. Nie planowałam tego. Nie raz myślałam o tym, że chcę to zrobić, ale nigdy tego nie planowałam.
Wszystko skończyłam, nie ma już odwrotu. Czeka mnie tylko piach. Nic więcej.
***
Wewnętrznie nie czułam nic. Panował we mnie spokój. Który normalnie pewnie by mnie przeraził. Moją zewnętrzną powłokę opatulał wiatr. Był chłodny, lecz nie atakował mnie szczypiącym mrozem, lecz chłodną, poranną bryzą, która nie przeszkadzała mi w najmniejszym stopniu. Prowadził mnie szum morza, słyszałam jak fale rozbijają się i powracają do poprzedniej formy. Czułam się wolna. Chciałam biec, czuć każde źdźbło trawy pod bosymi stopami. Chciałam by wiatr opatulił każdy milimetr mojego ciała, nie zwracając uwagi na białą, prostą sukienkę sięgającą mi do kolana. Z każdym krokiem wiatr staje się silniejszy, coraz to dokładniej opatula moje ramiona, które chronią tylko cienki ramiączka sukienki. Mgła ograniczała moje pole widzenia, co nie przeszkadzało mi w napajaniu się tą chwilą. Szłam dalej, stawiając stopy na zimnej, wilgotnej trawie.
Wystarczyło dosłownie kilka kroków by zobaczyć wodę i fale. Jestem kilka, może kilkanaście metrów od fal uderzających w ziemię, drążąc ją za razem. Szum zmienił się w okropny hałas. Mimo to, coś sprawiało że szłam w kierunku wyznaczonym dla mnie przez coś, co było silniejsze ode mnie. Szłam tam gdzie mogłabym rozłożyć skrzydła i polecieć. To że nie mam skrzydeł, bo jestem tylko człowiekiem, stało się w tym momencie najmniej ważne. Przez chociażby chwilę chcę się poczuć tak jakbym je miała, nawet jeśli po chwili miałabym zanurzyć się pod lodowatą taflą wody.
Byłam przerażająco blisko, mojego wymarzonego lotu do wolności, ale stałam tylko na krawędzi wpatrując się w fale. W każdą z osobna, jakby była najwybitniejszym dziełem sztuki. Takie w tej chwili były. Wyjątkowe.
Gdzieś w głębi duszy liczyłam na to, że to jest ten czas, kiedy podejmuję decyzję. Żyć dalej, czy nie. Jest już na to za późno. Stałam przed tą decyzją gdy miałam wysypane na dłoni tabletki nasenne. Teraz jestem już martwa.
Czy tak właśnie wygląda śmierć? Błogo? Bez bólu? Czy to jest tylko chwila spokoju, przed burzą która uderzy we mnie z taką siłą, że będę błagać o koniec, który już nastał.
Mój wzrok powędrował na niebo. Piękne białe obłoczki leniwie przesuwały się po błękitnym niebie. Za chwilę będę wolna, tak? Za chwilę znajdę się w pięknym miejscu, prawda? Jeśli wierzyć religii w której mnie wychowywano, to chyba to mnie czeka, czyściec, a potem życie wieczne... a co jeśli moje przypuszczenia są właściwe? Jeśli po śmierci czeka mnie tylko ból?
Niebo przybrało szare barwy, a chmury ściemniały. Powietrze stało się chłodniejsze, a lodowate, kościste palce powoli zaczęły zaciskać się na moich ramionach. Chciałam się odwrócić. Wyrwać. Zrobić cokolwiek. Nie mogłam zrobić niczego. Stałam w bezruchu, niczym sparaliżowana przez strach, lecz się nie bałam. Wewnątrz mnie nadal panował spokój, który rozlał się po całym moim ciele.
- Ty już wybrałaś księżniczko. Teraz ci tylko pomogę.
Tuż przy uchu, usłyszałam głos, zachrypnięty, niczym z najgorszego koszmaru. Mimo że jestem już martwa było to niesamowicie prawdziwe. Czułam oddech przy uchu i zapach stęchlizny. Kościste dłonie zaciskały się na moich ramionach coraz to mocniej. To jest śmierć, jeśli się nie mylę.
- Nie ma już odwrotu? - spytałam szeptem, mając nadzieję, że może jednak mogę coś zrobić.
Czym ja właściwie teraz jestem. Dla ludzi którzy mnie znali, jestem zmarłą, a tak ogólnie? Nie istnieję?
- Trzeba było nie bawić się w Boga.
Ten sam głos, ten sam zapach. Ucisk na ramieniu wzmocnił się, bolało, mimo że rzekomo nie powinnam nic czuć. Psychicznie nadal nie czułam nic. Zero strachu i zmartwień.
Oddychałam równomiernie, patrząc przed siebie. Nie bałam się. Nie miałam nadziei. Cierpliwie czekałam na to co mnie czeka. Nie myślę o tym czy zrobiłam dobrze, czy źle. Nie myślę o tym co będzie. Po prostu czekam. Nie mam innego wyjścia niż czekać, na to co się ze mną stanie.
Kreatura za mną popchnęła mnie, powoli rozluźniając uścisk. Gdzie są te moje wymarzone skrzydła na których miałam się wzbić i uniknąć zderzenia z taflą wody? Nie czuję ich. Po prostu spadam. Lecę w dół. Gdy brałam te tabletki byłam taka młoda. Za młoda. Miałam jeszcze tak wiele okazji na ułożenie sobie życia. Zmarnowałam to. Teraz jest już za późno.
Zacisnęłam z całych sił powieki, czekając na lodowatą ciecz. Czy jak tam wpadnę, to zniknę? Rozpłynę się? Nie będzie mnie już? Czy będę czuła jak zaczyna brakować mi oddechu, kołysana przez fale, do momentu, aż nie wciągną mnie w swoje objęcia?
Nic z wymienionych rzeczy się nie spełniło. Nie spadłam do wody. Coś mnie złapało. Czuję ciepły dotyk pod kolanami i na plecach. Jest to zupełne przeciwieństwo wcześniejszej kreatury. Tym razem okryła mnie fala ciepła i delikatnego, męskiego zapachu.
Dlaczego dostaję nadzieję na to że będzie dobrze, po czym pewnie zrzuci mnie w szpony fal? Nie mogłabym umrzeć szybko? Przecież po to wzięłam tabletki. By zniknąć szybko. By nie bawić się w ból i cierpienie.
A może to już ostatni etap umierania. Nie ukrywam, że czuję się bezpiecznie w ramionach mojego wybawcy, mimo że nie widzę kim jest. Teraz się bałam. Bałam się otworzyć oczu, by nie zaprzepaścić mojego ratunku. Wolałam nie wiedzieć kto, bądź co mnie ratuje, jak najdłużej. Jedynie dręczyło mnie pytanie, dlaczego zostałam uratowana?
Dopiero po dłuższej chwili odważyłam się otworzyć oczy i spojrzeć na wybawcę. Te same brązowe tęczówki, loki, w kolorze blond, lecz nie takim przeraźliwie jasnym. Był to ciepły blond. Przyjemny dla oczu. Wpadający w odcienie miodu. To chłopak z lustrzanego odbicia. Ponownie mam wrażenie, że go znam, lecz nie mam pojęcia skąd.
- Teraz wystarczy, że pomożesz mi sobie pomóc i wszystko będzie dobrze. - Ten głos, ja go znam. Ale skąd?
Wtuliłam twarz w zagłębienie w jego szyi, oplatając tym samym ręce wokół jego karku, przy okazji zanurzając palce w miękkich miodowych lokach.
Skupiłam wzrok na skrzydłach, które były przepiękne. Uratował mnie anioł. Czym sobie zasłużyłam na pomoc od mistycznego stworzenia? Dlaczego musiałam posunąć się aż do samobójstwa by otrzymać pomoc od kogokolwiek?
***
Hej, hej!
Sprawdzając to, korzystałam z komputera wujka i mi tak dziwnie, bo ja zawsze pracuję (to znaczy piszę) na komputerze mamy.
W sumie, to w tym rozdziale przeszliśmy do głównego wątku. Od następnego rozdziału będzie ciężko. Te pierwsze trzy rozdziały były dla mnie bardzo przyjemne, reszta już mniej, ale mam nadzieję, że spodoba wam się.
To chyba na tyle. Miłego dnia i do jutra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro