Rozdział 9
Rozdział 9
– Kolejny raz kompletnie odbiegam od tego co mówiłam przed chwilą... ale, czuję, że jak teraz nie wyrzucę z siebie wszystkiego, to nie odważę się drugi raz na jakiekolwiek zwierzenia. Mam kuzynkę z którą jestem pokłócona. Nasz spór trwa już kilka lat. Ona kiedyś próbowała mnie przeprosić, ale ja nie chciałem jej słuchać. Gdybym mogła cofnąć czas, wysłuchałabym jej. Nie wiem ile życia jej zostało. Rak ją zniszczył. Teraz, nie wiem jak spojrzeć jej w oczy. Nie wiem jak zacząć, by ona chciała mnie wysłuchać. – Zamilkłam, pozostając chwilę w bezdechu. Dopiero po dłuższej chwili kontynuowałam. – Odkąd dowiedziałam się, że jest ona chora, chciałam się z nią pogodzić, ale nie umiałam. Nie wiem czy kiedykolwiek będę umiała. Wiem że muszę to zrobić. Muszę ją przeprosić by po jej śmierci, sumienie nie gryzło mnie, aż do ostatniego dnia.
– Chcesz uniknąć wyrzutów sumienia, że nie pogodziłaś się z nią przed śmiercią – rzuciła pani Agnieszka.
– Po części tak, ale to nie wszystko. Chcę jej podziękować i po prostu porozmawiać. Jak siostra z siostrą. – wyznałam.
***
Po otworzeniu namalowanych przeze mnie drzwi, ukazały nam się schody wiodące w dół, do ciemnego, brudnego pomieszczenia. Niepewnie postawiłam stopę na schodku niżej. Każdy stopień był wysoki, o wiele wyższy niż te na klatce schodowej u mnie w bloku.
Już wiem gdzie jesteśmy. Prześwity wspomnień zaczęły mnie atakować, w momencie gdy moje palce zsunęły się z zimnej powierzchni klamki.
Ruszyliśmy schodami w dół.
Lęk mojego dzieciństwa powrócił podczas walki o powrót do żywych, mogłam się tego spodziewać. Gdy miałam kilka lat, pojechałam do wujostwa na ferie zimowe. Pamiętam że Magda też chciała jechać, ale złapała grypę i miała dojechać dopiero na drugi tydzień.
Przez pierwsze trzy dni bawiłam się z Zosią bardzo dobrze. Lecz trzeciego dnia zaczęłyśmy się sprzeczać. Nie pamiętam o co, pamiętam że wtedy było to dla mnie ważne. Ciocia starała się nas pogodzić, lecz bez skutecznie. Ja dokuczałam Zośce, ona mi. Dzień przed tym jak rodzice mieli dowieźć Magdę, Zosia w jakiś podstępny, jak na kilkulatkę sposób, namówiła mnie na zejście do piwnicy. Nie wiem w jaki sposób to zrobiła. Ale wiem że wylądowałam w piżamie, na cały dzień w piwnicy. Było tam okropnie zimno, wszędzie były pajęczyny, popękany tynk. Nie wiedziałam gdzie jest włącznik światła. Próbowałam wyjść, lecz moja wredna kuzynka zamknęła drzwi na klucz. Płakałam, krzyczałam, błagałam żeby mnie wypuściła, lecz to było na nic. Ciocia i Wujek byli w pracy, a do nas raz na jakiś czas zaglądała babcia Zosi, która mieszkała naprzeciwko. Było to na zasadzie, „dziewczynki, bawicie się grzecznie?". Nie potrzebowała nawet odpowiedzi by wyjść.
Wypuściła mnie dopiero ciocia, gdy wróciła z pracy. Na drugi dzień wróciłam z mamą do domu, mówiąc że już nigdy nie przyjadę do wujostwa. Tak też się stało. Od tamtego czasu nie odwiedziłam ich ani razu, a gdy oni przyjeżdżali, nie odzywałam się do Zosi. Może i to dziecinne, ale nie umiem jej wybaczyć, nawet teraz, gdy wiem że jest ku kresu życia. Jak tylko dowiedziała się że ma białaczkę, próbowała się pogodzić, lecz ja jej w tym nie pomagałam. To nie tak, że ja nie chciałam zgody. Boję się tego że ona umrze, z myślą że ja jej dalej nienawidzę. Tu bardziej chodzi o moją chorą dumę, która nie pozwala mi na przeproszenie, ani chociażby przyjęcie przeprosin, od o rok starszej kuzynki.
Powolnym krokiem szłam między starymi meblami i pudłami. Nogami szurałam po zakurzonej podłodze. Chłód opatulał moje ramiona, ale nie był nie do zniesienia.
Kurz dostawał się do moich nozdrzy i oczu. W mojej wyobraźni rodził się obraz, kłębków kurzu przyczepionych do moich, nadal lepkich od krwi włosów. Wyobrażałam sobie jak się w nim topimy, zabiera nam resztki czystego tlenu.
Obok dużego, starego kredensu, pod ścianą, stała stara wersalka. Jeśli dobrze pamiętam, wujek wstawił ją tutaj bo stała się niewygodna, i sprężyny wbijały się w zadek siedzącego. Musiał to zrobić gdy byłam mała, bo nie pamiętam jej, choćbym nie wiem jak daleko sięgała pamięcią.
Sama wersalka nie byłaby niczym dziwnym, to na niej głównie siedziałam, po tym jak zostałam tu zamknięta. Bardziej zdziwiłam się, widząc, wypłowiałe, rzadkie blond włosy. Dziewczyna leżała opatulona starym kocem. Nie wyglądał on na miły, a raczej taki szorstki i przesiąknięty zapachem starości.
– Kto to? – spytał blondyn.
– Wydaje mi się że... – zaczęłam, lecz nie starczyło mi siły by odpowiedzieć.
Dziewczyna odwróciła się na plecy i wbiła wzrok w sufit. Niegdyś piękne, intensywnie zielone oczy, dziś to nie był nawet intensywny szary. Wyglądała... jak śmierć. Czy tak wyglądała jak widziałam ją ostatnio? Nie zwróciłam większej uwagi. Schowałam się w pokoju, nie chcąc patrzeć na nią, schorowaną, bliską śmierci. Wypuścili ją wtedy na święta do domu. Zaraz potem, wróciła do szpitala.
– Że...? – dopytywał.
– Zosia – dokończyłam.
– Zosia? – Kolejne pytanie z ust Skrzydlatego.
– Tak, moja kuzynka, chora na białaczkę – wyznałam.
Chłopak zamilkł, wpatrując się razem ze mną w schorowaną dziewczynę. Wygląda, okropnie. Jej oczy nie są całe białe, czyli ona nie jest jednym z tych wyobrażeń, które chcą mi zaszkodzić.
– Skoro jest tak schorowana, dlaczego przy niej nie siedzisz? – Spojrzał na mnie.
– Nie mamy dobrych kontaktów, a zresztą, tak jakby czas nam ucieka! Co mam zrobić? – spytałam, chcąc jak najszybciej zmienić temat.
– Wydaje mi się że to rola Zosi by ci powiedzieć – rzucił z chytrym uśmieszkiem.
Zamilkłam i zagryzłam wargę. Czyli tak czy siak muszę się do niej odezwać, bo inaczej umrę. No cóż, mamo, kup mi ładną trumnę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, po czym wskoczyłam na stolik, by usiąść na jego blacie.
– Co ty robisz? – zapytał, marszcząc przy tym brwi.
– Siedzę i czekam na śmierć – odpowiedziałam.
– C-co? Zuzka jesteśmy już tak blisko końca! – wykrzyknął wyrzucając dłonie w górę. – To już szóste zadanie.
– Tak, jesteśmy blisko mojego końca. To za ile czasu umrę? – spytałam, zmieniając swoją pozycję, na bardziej wygodną.
– Chyba sobie żartujesz – krzyknął, odwracając się ode mnie.
– Nie... czemu bym miała żartować? – powiedziałam z nutką niewinności w głosie.
– Nawet nie wiesz co musisz zrobić! – krzyczał, a z jego głosu nawet na chwilę nie odeszła irytacja.
– Nie odezwę się do niej! – Tym razem ja również podniosłam głos.
Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem, po czym zatrzymał wzrok na moich oczach. Z całych sił starałam się udawać, że moje palce są bardzo ciekawe, że tylko dlatego nie patrzę w jego oczy. Prawda jest taka że się bałam. Jak mogę spojrzeć mu w oczy, skoro przez moją urażoną dumę rezygnuję. Zawiodę go.
– Zuza, zaszczycisz mnie swoim spojrzeniem? – prychnął.
– Nie? – Chciałam by z moich ust wyszła stanowcza odpowiedź, lecz zamiast tego, moja wypowiedź przybrała bardziej formę pytania.
– Jesteś okropna! – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Wiem, przerabialiśmy to już. – Przekręciłam teatralnie oczami.
– Wytłumaczysz mi dlaczego? – krzyknął po raz kolejny, tym razem towarzyszyło temu, głośne uderzenie w stół.
Masz racje panie stróżu. Sprawiając że będę się ciebie bała, na pewno dużo zdziałasz. Więc pokrzycz sobie więcej i jeszcze kilka razy uderz w ten bogu winny stół. Pozwól by emocje cię owładnęły w tym stopniu, żebyś nie mógł nad sobą panować.
Chciałam się odezwać, ale tego nie zrobiłam. Zamilkłam, tym razem wpatrzona w jego orzechowe, intensywne oczy. Czy tak skończę? Patrząc w jego oczy. Bojąc się że mój głos będzie brzmiał piskliwie, pokręciłam tylko głową w odpowiedzi.
– Zuza, to tylko twoja podświadomość. To co się działo gdy żyłaś, nie musi tu wyglądać tak samo. To zależy od ciebie – powiedział, ujmując moją twarz w dłonie.
– Wiem, ale nie potrafię do niej podejść i tak po prostu przeprosić! – powiedziałam głośniej niż zamierzałam.
– Nie musisz jej przepraszać, wystarczy że jej wybaczysz. Tylko tyle. Jesteś w stanie przebaczyć kuzynce, która walczy ze śmiercią? Tak jakby ty teraz robisz to samo, może macie ze sobą więcej wspólnego, niż wam się wydaje – mówił, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
– Już dawno jej wybaczyłam, lecz nie umiałam jej spojrzeć w oczy i tego powiedzieć – wyznałam.
– To zrób to teraz, potraktuj to jako próbę generalną – powiedział, odrywając dłonie od mojej twarzy, by przenieść je na moje dłonie.
– Próbę generalną? – spytałam, wpatrując się w jego orzechowe oczy.
– Jak wrócisz, pojedziesz do niej i z nią porozmawiasz – stwierdził z uśmiechem i typową dla siebie pewnością w głosie.
– No nie wiem... – Spuściłam wzrok na nasze dłonie.
– No Zuza! – Podniósł lekko głos, przeciągając wszystkie samogłoski.
– Zobaczę, jeśli w ogóle wrócę do żywych. – Wypuściłam głośno powietrze.
Chłopak wysłał mi uśmiech, po czym bez zapowiedzi przyciągnął do uścisku. Nie spodziewałam się tego gestu, lecz szybko przywykłam do jego dotyku, a wręcz oddałam gest. Zacisnęłam piąstki na tyle jego koszulki, czując bajecznie miękki materiał. Nie mogłam przestać wdychać jego zapachu. On dosłownie jest rześki jak po porannym prysznicu, czego chyba nie można powiedzieć o mnie.
– No idź – powiedział puszczając mnie.
– Idę – szepnęłam, zeskakując ze stołu.
Chłopak tylko wskazał mi dwa kciuki w górę i wysłał uśmiech. Gdy stanęłam pewnie na ziemi, popchnął w kierunku chorej. To się nazywa wsparcie, nie ma co.
Niepewnie przysiadłam na brzegu wersalki, przyglądając się bladej twarzy kuzynki. Ma już tak mało włosów że spokojnie mogłabym je wszystkie policzyć i nie zajęłoby mi to dużo czasu. Z tego co kiedyś wspominała mama, wywnioskowałam, że strasznie broniła się ona, przed obcięciem ich.
Odkąd pamiętam chciałam mieć przewagę nad nią. Dlaczego więc teraz się nie cieszę, a czuję wielką gulę w gardle?
Możliwe że chciałam do tego dojść sama, a nie przy pomocy jej choroby. Czemu nie mogłam przebaczyć jej od razu i wspierać podczas każdego, kolejnego kroku w kierunku śmierci. Przecież jak się ocknę, może być już za późno, jeśli w ogóle się ocknę.
Napływające myśli zostały przerwane, gdy poczułam słaby uścisk na nadgarstku.
– Hej.
Słysząc jej słaby głos, jeszcze bardziej chciało mi się płakać, a gula w gardle była nie do przełknięcia. Jak mogłam aż tak spieprzyć? Jak mogłam być aż tak uparta?
– Hej – odpowiedziałam.
– Chcesz wiedzieć co musisz zrobić by iść dalej? – spytała z uśmiechem.
Pokiwałam tylko głową, nie wiedząc, co mogłabym jej odpowiedzieć. Byłam zdziwiona, że nie chce niczego ode mnie usłyszeć, a od razu sama pyta czego mi potrzeba.
– Nic – odpowiedziała. – Masz klucz i idź do drzwi. Wiem że masz mało czasu.
– C-co? – wydukałam.
– To co powiedziałam – uśmiechnęła się delikatnie.
Położyła zaciśniętą w piątkę dłoń, na mojej dłoni. Po chwili ją otworzyła, pozwalając by zimny przedmiot dotknął mojej skóry. Następnie zacisnęła lekko moje palce, jakby chciała upewnić się, że klucz zostanie w mojej dłoni i dodać mi otuchy. Jeśli to było jej celem, to go osiągnęła.
– Przepraszam cię – wyszeptałam.
– Nie masz za co, a teraz leć, nie marnuj czasu – mówiła ze spokojem, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
– Żałuję że zmarnowałam tyle czasu na dziecinne kłótnie z tobą. Proszę, żyj gdy cię odwiedzę – mówiłam z nadzieją, że dziewczyna obieca spełnić moją prośbę.
– Jestem tylko wytworem twojej podświadomości. Nie mam wpływu na prawdziwą mnie – odpowiedziała z lekkim śmiechem.
– Racja – zaśmiałam się.
Schyliłam się przytulając dziewczynę. Po czym złożyłam delikatny pocałunek na jej czole. Proszę, niech moje spotkanie z prawdziwą Zosią wypadnie tak samo dobrze.
– Dziękuję – wyszeptałam, posyłając jej uśmiech.
– Nie dziękuj, a ratuj siebie. Życie jest za krótkie by pamiętać o przykrościach – odpowiedziała.
Na te słowa uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Obiecuję że jeszcze wszystko naprawię – powiedziałam nieco głośniej.
– Trzymam cię za słowo – zaśmiała się.
Odwróciłam się i podeszłam do Skrzydlatego, pokazując mu klucz. Myślałam że moje zadanie będzie o wiele trudniejsze. Chociaż... może teraz wydaje się dla mnie łatwe, a tak naprawdę przez ten cały czas, nie było ani trochę łatwe. Walka z własnym sumieniem. Wygrałam to.
Nie pozwoliłam by fale zatopiły moją łódkę. Mocno trzymałam za ster, walcząc o to bym pozostała na powierzchni, pośród niespokojnych wód. Udało mi się.
– Chodź, nie marnujmy czasu, jest tak wiele rzeczy, które muszę zrobić jak wrócę – wyznałam.
– Ja nie mogłem ci tego przetłumaczyć, a z nią rozmawiałaś dwie minuty i nagle zmieniłaś zdanie? – zaśmiał się.
– Powiedzmy że mam powód by żyć, przez chociażby jeszcze kilka dni – odpowiedziałam, ostatni raz zerkając na kuzynkę.
– Kilka dni...? – Zmarszczył lekko brwi.
– Nie martw się, nie mam zamiaru zabijać się po raz drugi, jeszcze wpadniesz na świetny pomysł znowu mnie ratować.
Chłopak tylko się zaśmiał i ruszył razem ze mną w górę schodów. Jeszcze sześć zadań. Połowa już za mną. Zostaje pytanie, była to, ta lepsza połowa? Czeka mnie teraz coś gorszego? Mam nadzieję że nie, ale jestem gotowa przez to przejść.
***
Hej, hej!
Rozdział pojawia się dopiero teraz, bo tak!
A tak serio, nie miałam czasu go wczoraj skopiować i wrzucić na wattpada, a co dopiero sprawdzać.
Tyle z mojego usprawiedliwienia.
Miłego wieczoru i do jutra.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro