Rozdział 10
Rozdział 10
– Jak już zaczęłam opowiadać, bezsensowne anegdotki ze swojego życia, to czemu nie wtrącić kolejną – zaczęłam.
– Wybacz że ci przerwę. Nic co mówisz nie jest bezsensowne. Jeśli o tym mówisz, musi być dla ciebie ważne. Nie oceniam cię. Moim zadaniem jest ci pomóc – wyjaśniła.
– Wiem – odpowiedziałam. – Kontynuując. Miałam kiedyś przyjaciółkę. Chyba jedyną w całym moim życiu. Jej rodzice mieli domek za miastem. Kiedyś pojechałyśmy tam we dwie. Chciałyśmy spędzić razem czas. Powygłupiać się i poczuć „jak dorosłe". Żadna z nas nie przewidziała tego, jaka tragedia może się stać. Krótko mówiąc. Moja jedyna przyjaciółka zmarła na moich oczach gdy miałam trzynaście lat – wyznałam z przerażającym spokojem.
***
Pewnie popchnęłam drzwi ze szczytu schodów. Skoro postanowiłam że będę walczyć, to będę. Gorące powietrze od razu zaatakowało każdy centymetr mojej schłodzonej, przez piwniczny chłód, skóry. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie. Drzwi prowadziły przed dom jednorodzinny, otoczony lasem. Drewniane wykończenia. Okna podzielone na cztery części. Wysoki dach. Ostatni raz byłam tu gdy... no właśnie.
– Oświeć mnie, gdzie jesteśmy? – spytał blondyn.
– Czy nie jesteś moim aniołem stróżem? Powinieneś wiedzieć co działo się w moim życiu. – stwierdziłam, odwracając się do towarzysza.
Brak drzwi nie zaskoczył mnie, a wręcz był logiczny. Drzwi pośrodku piaszczystej drużki byłyby sto razy dziwniejsze od znikających przedmiotów. To chyba logiczne... albo to ja już przywykłam do otaczającej mnie rzeczywistości. Mogę nazwać rzeczywistością to co dzieje się w mojej głowie? Próba logicznego myślenia tutaj kończy się źle.
– Teoretycznie jako twój stróż, toczyłem drugie życie na ziemi. Nie towarzyszyłem ci na każdym kroku, co jakiś czas sprawdzałem czy jeszcze się nie zabiłaś i tyle. – Wzruszył ramionami.
– Jesteś okropny! – krzyknęłam, uderzając go z otwartej dłoni w tors.
– Wiem! – odkrzyknął na swoją obronę. – Sam się dziwię że mnie nie odwołali.
Zamilkłam patrząc wprost w jego oczy. O czym on mówi...?
– Odwołali? – spytałam.
– Wiesz, coś typu zwolnienie – tłumaczył – jak ktoś jest złym pracownikiem zostaje zwolnionym, a stróże...
– A co wtedy byłoby wtedy ze mną? – spytałam, tym samym przerywając mu.
– Yyy... w sumie to nie wiem – wydukał.
Obydwoje milczeliśmy, wdychając ciężkie, gorące powietrze. Czułam suchość w gardle. Było to przez brak nawodnienia, czy przez informację jaką przekazał mi skrzydlaty? Zgłupiałam! Kompletnie nie wiem co o tym myśleć. A jak...?
– Jak tam wrócę, wtedy... ty też wrócisz? Będę cię pamiętać i jak zobaczę cię na ulicy będę mogła podejść, porozmawiać, cokolwiek? – dopytywałam, a przez lekki atak paniki poczułam dziwny ścisk w brzuchu oraz słynne uczucie podchodzenia wszystkich wnętrzności pod samo gardło.
– Nie wiem – odparł.
– Ale...? – Chciałam spytać o coś jeszcze, lecz mój głos zadrżał. Nie lubię tego gdy moje własne emocje mają nade mną górę. – Chodźmy.
Przy drzwiach frontowych usłyszałam szczekanie psa. No tak... ona miała psa. Wabił się chyba Kapitan. Te piękne czasy gdy bawiłyśmy się z nim całe dnie, chodziłyśmy na spacery, przyjeżdżałyśmy tu na weekend z jej rodzicami i Kapitanem. Lecz to się skończyło. Przez naszą wspólną głupotę.
Niepewnie nacisnęłam na klamkę i uchyliłam drzwi.
Oczom ukazał mi się nie tyle pies co kreatura przypominająca psa, z sierścią oblepioną we krwi, gdzieniegdzie ranami aż do samych kości. Towarzyszył mu też odór zgnilizny. Nie tak zapamiętałam tego owczarka niemieckiego.
Zwierzę od razu gdy przekroczyliśmy próg zaczęło szczekać jeszcze głośniej i agresywniej. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek był agresywny, ale najwidoczniej w mojej głowie wszystko jest możliwe. Zerknęłam na Skrzydlatego, który ukradkiem sięgnął po jedną z parasolek, stojących w stojaczku przy drzwiach. Czyli nie tylko ja poczułam się zagrożona w obecności Kapitana. Chłopak zwrócił koniec przedmiotu w stronę psa, i sprawnie uniemożliwiał mu podejście do nas. Gdy wyminęliśmy psa, blondyn spojrzał na mnie.
– Idź, rób co zrobić musisz, ja coś wymyślę by to nas nie zjadło. – Skinął na psa.
– Ale co mam zrobić? – spytałam.
– Zuza! – krzyknął. – To twoje zadania, więc je rozwiązuj.
– Okej... okej – mruknęłam pod nosem.
Ruszyłam, uprzednio upewniając się że Kapitan mnie nie dziabnie. Mimo że minęło już kilka lat nadal pamiętam dokładny rozkład tego budynku. Dlatego też ominęłam duże schody, by dość do salonu. Wszystko było umeblowane tak idealnie. Kominek był wygaszony, nad nim wisiał telewizor. Duża skórzana kanapa zajmowała centralne miejsce, za nią stał szklany stolik, na jasno drewnianych nóżkach, otoczony krzesełkami z drewna o tym samym kolorze co nóżki mebla ze szklanym blatem. To przez niego stała się ta tragedia. Może gdyby go tu nie było, ja teraz nie musiałabym przechodzić przez to wszystko, może dalej miałabym przyjaciółkę.
Tak przyjaciółkę. Nie zawsze było tak że nie miałam nikogo oprócz rodziny. Kiedyś miałam aż jedną przyjaciółkę.
Kamila była dla mnie kimś ważnym. Czasami czułam się dla niej jak kula u nogi, głównie przez to że ona była lubiana przez każdego. Nie wiedzieć czemu za przyjaciółkę wybrała właśnie mnie. Mimo że była piękna, inteligentna i wygadana. Taka była w wieku trzynastu lat. Wtedy gdy...
Przyjechałyśmy tu na weekend. Było już ciepło, zbliżał się koniec roku. Nie mówiąc rodzicom, spakowałyśmy trochę jedzenia, ubrania na zmianę, stroje kąpielowe by móc popływać w pobliskim jeziorku, i to tyle. Kamila powiedziała swoim rodzicom że nocuje u mnie, ja swoim powiedziałam że nocuje u niej. Było to na tyle częste zjawisko że żadnemu z nich nie przyszło na myśl dzwonić i sprawdzić czy dwie gówniary przypadkiem nie kłamią. Gdyby wiedzieli, nigdy nie puściliby nas samych. Poprosiliby chociażby Magdę żeby jechała z nami. Mimo że miała osiemnaście lat, zawsze była uważana za tą odpowiedzialną. Lecz my wymyśliłyśmy sobie, że jesteśmy na tyle dorosłe, że nie potrzebujemy opieki.
Stanęłam opierając się o szklany blat. Gdyby nie to cholerstwo. Gdyby ten blat byłby wykonany z drewna. Wtedy skończyłoby się sińcu na pół czoła. Ewentualnie małym rozcięciem.
– Zuza? Co robisz? – Głos za którym tęskniłam, wybrzmiał w moich uszach. – Czemu patrzysz w stół? To bez sensu – zaśmiała się.
– Kamila? – spytałam, chociaż dobrze wiedziałam że to ona.
Gdy się odwróciłam zobaczyłam ją. Trzynastoletnią dziewczynkę o brązowych włosach spiętych w niechlujną kitę, w dżinsowych ogrodniczkach i białym podkoszulku pod nimi. Lecz to już nie była ona. Całkowicie białe oczy zdradziły, że to już nie jest ta dziewczynka z którą się przyjaźniłam. A obecność kawałka szkła w dłoni jeszcze bardziej upewniła mnie w swoich przekonaniach.
– Kamila? Jesteś jeszcze tam? – spytałam niepewnie z odrobiną nadziei że moja przyjaciółka jeszcze gdzieś tam żyje.
– Zuziu? O czym ty mówisz? – Zaczęła zmierzać w moim kierunku.
– Nie podchodź do mnie! – krzyknęłam.
– Ale ja się tylko martwię – odpowiedziała bez uczuć.
– Nie podchodź – mówiąc to, uderzyłam dłonią w szklany blat, na co dziewczynka zatrzymała się i głośno nabrała powietrza do płuc.
Bolało ją to? Czyli jak zniszczę stół, to ją zbiję? A może nie... Cóż spróbować nie zaszkodzi. Chwyciłam jedno z krzeseł i uniosłam je ku górze, gdy chciałam już włożyć całą siłę w zamach, poczułam uścisk na ramieniu.
– Zuzka!? Co ty robisz?! – krzyknęła mi wprost do ucha.
Gdy odwróciłam lekko twarz, ujrzałam jej naturalny kolor oczu. Lecz piwne tęczówki, szybko zastąpiła biel, a uścisk się wzmocnił. Nie myślałam wiele, zamachnęłam się tak, by krzesłem odtrącić przyjaciółkę i podarować sobie tym samym kilka cennych sekund.
Gdy widziałam ciemnowłosą leżącą w rogu salonu z szkłem, przez które miałam zginąć ja, wbitym w dłoń, krajało mi się serce. Jedyne czego chciałam to podbiec do niej i jej pomóc. Lecz nie mogłam. To już nie była Kamila. Kamila nie żyje od przeszło czterech lat.
Kolejny zamach tym razem w szklaną powłokę. Na moich oczach, przedmiot, który kiedyś zabił moją przyjaciółkę, rozbił się na milion małych kawałeczków i runął na podłogę. Odwróciłam wzrok w kierunku przyjaciółki. Nie było jej tam. To chyba dobrze...
– Zuza! – Usłyszałam krzyk z korytarza. – Pośpiesz się bo ten pies robi się coraz bardziej agresywny,
Ale... przecież ja już zbiłam stół, czy razem z Kamilą nie powinien zniknąć Kapitan? Odwróciłam się, z zamiarem pójścia do blondyna i upewnienia się, że ten tylko nie żartuje. Lecz moje zamiary zostały od razu porzucone gdy centralnie przede mną zauważyłam zakrwawioną twarz trzynastolatki. Dokładnie w miejscu, w którym jej czaszka zderzyła się ze szklanym blatem w nasz pamiętny weekend, była rana. Krew spływała jej po twarzy, lecz ta nie zwracała na to uwagi, zupełnie tak, jakby nic się nie działo.
– Wybierałaś się gdzieś – wycedziła przez zęby.
– Ale przecież... – wyszeptałam sama do siebie – zbiłam stół.
– Myślisz że tak łatwo się mnie pozbyć?
Słowa uciekały z jej mocno zaciśniętych warg, a zęby głośno zgrzytały gdy czekała na odpowiedź.
– Nigdy nie chciałam się ciebie pozbyć – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Byłaś moją pierwszą i jedyną przyjaciółką. Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak ciężkie jest wszystko, odkąd ciebie nie ma.
– Oj, bo się wzruszę. – Udała że wyciera niewidzialną łzę, po czym się uśmiechnęła, pozwalając, by stróżka krwi nie tylko spływała jej do białej gałki ocznej, ale również do jamy ustnej.
– Powiedz mi, dlaczego jesteś tą złą? Ciebie zawsze postrzegałam jako dobre wspomnienie – mówiłam półszeptem. – Dobrze wspominałam wszystko oprócz końca.
– Może dlatego że nie masz już szans naprawić tego czego nie naprawiłaś gdy jeszcze żyłam. Że nie możesz cofnąć czasu. Boli cię to – wyjaśniła, obracając w dłoni kawałek szkła.
– Czyli uważasz że twoja śmierć to moja wina? – spytałam nie rozumiejąc zupełnie o co chodzi.
– Nie moja droga. To ty tak uważasz – rzuciła.
– To ty piłaś, nie zmuszałam cię do tego. Nawet sama to zaproponowałaś – mówiłam, próbując uwierzyć w to co mówię.
– Ale mnie nie powstrzymałaś – oznajmiła.
– Nie byłam, nie jestem, ani nie byłabym twoim pieprzonym stróżem! – Tym razem to ja wycedziłam przez zęby.
Szatynka przymknęła oczy, a ja poczułam się kompletnie bezbronna, tak jakbym wcześniej nie była.
– Masz piętnaście sekund – szepnęła i pstryknęła palcami w tym samym czasie, nadal mając zaciśnięte oczy. – Wyjdź drzwiami frontowymi, puki mogę nad sobą panować.
– Dziękuję – szepnęłam.
Słowa te ledwie wydobyły się z moich ust a ruszyłam biegiem w stronę drzwi. W korytarzu stał Anioł, patrząc na Kapitana, który leżał bezwładnie przed nim. Dlatego pstryknęła. Spojrzał na mnie, jakby oczekiwał wyjaśnienia. Czy jestem mu je winna? Chyba nie.
– Co tak czekasz, szybko, chodź – krzyknęłam łapiąc go za rękę i ciągnąc w kierunku drzwi.
– Trzy! – krzyk z salonu.
Łapię za klamkę.
– Dwa!
Ciągnę drzwi w swoją stronę.
– Jeden!
Zaciskam mocno oczy i przekraczam próg pozwalając by drzwi zatrzasnęły się za mną. Dopiero po dłuższej chwili jestem w stanie wziąć głębszy oddech i otworzyć oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro