Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. I did the right thing

Nie zmarnuj tego.

   Wkrótce znalazłem swojego ojca. Nie chciał się za cholerę zgodzić, ale musiał. Był wściekły, ale nie mógł odmówić. Takie były zasady. W sumie... Nawet się cieszyłem, że nikt nie wiedział o tym wszystkim. Obyło się bez udawanych smutków i wymuszonych próśb bym tego nie robił.

Nikt poza Jasonem, który prawie wszystko zepsuł.

   Przecież wszyscy chodzili załamani stratą Percy'ego. A czyja to była wina? Moja. Nie ma co się oszukiwać, a ta beznadziejna gadka, że szukanie winnego nic nie zmieni to tylko puste słowa, które ani trochę nie odzwierciedlały rzeczywistości.

   Córka Ateny może i mówiła, że mnie nie obwinia, jednak wiedziałem, co myślała naprawdę.

Cóż, przynajmniej tyle mogę dla niej zrobić.

   Ja sam nie byłem nikomu do szczęścia potrzebny. Zresztą... Co ja sobie myślałem? Że Percy kiedyś mnie pokocha? Że stanę się dla niego ważniejszy niż Annabeth?

Bzdura...

– Nie będę przekazywał jej, ani twojej matce, że je kochasz. Sam im to powiesz – mruknąłem cicho, zupełnie tak jakby ciało, które niosłem mogło mnie usłyszeć. – Poza tym, to trochę podłe, że mnie o to poprosiłeś. Przecież wiedziałeś...

   Zamilkłem, czując jak zaciska mi się gardło, a do oczu napływają łzy. Dalszy monolog nie miał sensu. Nie powinienem bardziej się otwierać. Poza tym, po co ojciec miał tego słuchać.

   W tym samym momencie moja uwaga skupiła się na postaci Hadesa. Byłem w stanie dostrzec w jego oczach niechęć i smutek. Przypomniało mi się, gdy mówił mi kiedyś, że chciałby, żebym był szczęśliwy. Odniosłem wtedy również wrażenie, że był dumny z tego, że inni powoli przestają mnie postrzegać jako "przeklętego syna Hadesa, którego trzeba za wszelką cenę unikać". Ludzie zaczynali dostrzegać we mnie potęgę i potencjał.

Widzieli we mnie sojusznika? A może po prostu za bardzo się bali, że mogę stać się ich wrogiem?

   No cóż. Być może go zawiodłem, ale nie mogłem nic na to poradzić. W końcu robiłem to co słuszne. Nic nie było w stanie zmienić mojej decyzji.

Przepraszam ojcze...

   Westchnąłem ciężko, wracając na ziemię. Co jak co, ale ciało syna Posejdona powoli zaczynało mi ciążyć.

Już czas...

   Położyłem ciało Percy'ego na marmurowej posadzce, a sam położyłem się obok. Przez chwilę się wahałem, jednak złapałem go za dłoń, pozostawiając w niej różę Persefony. Przecież musiał się stąd wydostać. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że do czegoś mi się kiedykolwiek przyda.

   Przymknąłem powieki i rozluźniłem się. Palce mojej dłoni same splotły się z palcami martwego półboga. Nie wiedziałem, czemu to robię. Przecież nie miałem ani cienia wątpliwości. Może... Może po prostu chciałem czuć, że jest obok. Że dzięki mnie jego serce znów zacznie bić. Na tę myśl uśmiechnąłem się delikatnie i zacząłem oczekiwać ze stoickim spokojem na to, co miało nastąpić.

Czas pożegnać się z tym światem...

   Po chwili poczułem, jak moje ciało wiotczeje. Nie bałem się śmierci. A mimo to ścisnąłem mocniej dłoń Percy'ego.

To dobra decyzja.

   Chyba najlepsza w moim życiu. Uratuję go. Nareszcie zrobię coś, na co wszyscy liczyli. Wszyscy będą szczęśliwi.

Już nigdy nie spotkam żadnego z nich.

   To chyba dobrze. Już nigdy nie będę musiał patrzeć na Percy'ego i Annabeth. Na to jak szczęśliwą parę tworzą. Nie będę musiał żyć z myślą, że nigdy nie będę na jej miejscu.  Że nie zasłużyłem sobie na jego miłość.

Dziwne...

   Nie myślało mi się gorzej. Mogłoby się zdawać, że czas płynął wolniej, jednak nie zatrzymywało to kolejnych natłoków myśli.

Ale za to ciało...

   Nie czułem już w zasadzie nic. Utraciłem wszystkie zmysły. Z czasem mój oddech się zatrzymał, a serce drastycznie zwolniło.

Czy to już...?

   Mimo że, mój słuch odszedł w zapomnienie, poczułem te znajome dzwonienie w uszach, które często przyprawiało mnie o ciarki. Tyle, że tym razem doskonale wiedziałem, kto umarł.

   Nagle to wszystko wydało mi się bardzo znajome. W momencie gdy moja dusza oderwała się od ciała, poczułem się choćbym podróżował cieniem. Tym razem jednak nie musiałem wkładać żadnego wysiłku w tę czynność. Wręcz przeciwnie - poruszanie się jako dusza przychodziło mi z ogromną lekkością. Mógłbym nawet przyznać, że ogarnęło mnie poczucie ulgi. Zupełnie jakby ktoś zrzucił mi z pleców pięćdziesięciokilogramowy głaz.

   Po krótszej chwili bezruchu, przed moimi oczami nagle coś się zaiskrzyło i rozświetliło wszechogarniający mnie mrok.

Światło.

   Wyciągnąłem ku niemu wyblakłą dłoń, gdy nagle rozbłysnęło się i pociągnęło mnie ku sobie.
Odwróciłem wzrok i odczekałem chwilę, aż oślepiające światło przyciemnieje.

   Gdy ponownie otworzyłem oczy, ujrzałem inną duszę. Zupełnie się na to nie przygotowałem. Myśl, że będzie dane nam się jeszcze raz spotkać nawet przez ułamek sekundy nie przeszła mi przez głowę.

– Nico...? Co ty tu robisz?

   Tym razem wyglądałem tak samo jak on. To dlatego patrzył na mnie osłupiały, nie potrafiąc zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Nie miałem bladego pojęcia, jak długo dusze z wymiany mogą ze sobą rozmawiać. Dlatego musiałem mu jak najszybciej wszystko wyjaśnić.

– Nie, nie zmarnowałem twojego poświęcenia. Nie popełniłem samobójstwa – powiedziałem na jednym wydechu, zanim zdążył zadawać pytania. – To tylko wymiana.

– Ale... Jakim cudem? Przecież... – jego głos dziwnie drżał, przy wypowiadaniu tych słów.

– Daj mi dokończyć – przerwałem mu. – Spłacam tylko swój dług. Masz do czego wrócić, tak? Nawet nie masz pojęcia jaki zamęt wprowadziłeś. Po prostu MUSISZ wrócić.

   Po tych słowach nie wytrzymałem jego spojrzenia i wbiłem wzrok w pustkę pod moimi stopami.

– Mam więc nadzieję, że mimo wszystko...

   Pokręciłem głową, przerywając swoją myśl. Przecież to było pewne, że zaakceptuje moją decyzję. Wystarczy, że zobaczy się ze swoją dziewczyną i zapomni o tym wszystkim.

Przecież wcale nie jest tak trudno o mnie zapomnieć, prawda?

– Słuchaj, po rozmowie z Annabeth zrozumiałem, że najlepsze co mogę zrobić to właśnie to. Tak jak już wspominałem... Za mną nikt nie będzie tęsknić. Zobaczysz, góra na kilka dni ktoś wywiesi flagę żałobną przed moim domkiem i znów wszystko wróci do normy. Możliwe, że nawet nie zauważyli mojego zniknięcia i dopiero jak ty się pojawisz, to się dowiedzą... – przerwałem monolog, gdy się do mnie zbliżył i spojrzałem na niego ciepło.

   Powiedziałbym mu teraz, że miło oddać życie za kogoś kogo się kocha i w zasadzie... Sam czułem się jak bohater.

Ale tego nie zrobię. Nie miałoby to sensu.

– Ale... – pokręcił głową i zmarszczył brwi. Wyglądał na zdenerwowanego. – Mówiłem ci! Uratowałem cię, bo tak chciałem! Czemu, więc oddajesz teraz za mnie swoją duszę? Miałeś żyć! Nie rozumiem...

– Ty nigdy nic nie rozumiesz... – mruknąłem i zacisnąłem pięści. A przynajmniej wydawało mi się, że to zrobiłem. – Uratowałeś mnie bo chciałeś. Widzisz, właśnie robię dokładnie to samo co ty. Bo chcę.

   Widząc jak na mnie patrzy, pokręciłem głową i spojrzałem na niego z wyrzutem.

– Zresztą skłamałbym, mówiąc, że to był mój jedyny powód! Jest ich o wiele więcej! Jesteś przecież o wiele ważniejszy niż ja i masz dla kogo żyć. Masz JĄ. Masz mamę. Wszyscy cię uwielbiają i kochają. Jesteś... – na mojej twarzy przez sekundę wymalowało się uwielbienie, zmieszane z podziwem. – Jesteś cudowny. I jesteś im potrzebny, Jackson.

Ja nie jestem...

   Dopowiedziałem sobie w myślach, skupiając się na jego oczach. Nie kryły już w sobie oceanu, przepełniała je szarość. A mimo to i tak wydawały mi się piękne.

   Odsunąłem się od niego i cofnąłem kilka kroków w tył. Jednak syn Posejdona najwyraźniej nie chciał, by dzieliła nas jakakolwiek odległość.

– Co Ty wygadujesz...? Uratowałem cię, bo mi na tobie zależało! Jesteś moim przyjacielem i zawsze chciałem cię chronić!

    Te słowa wierciły mi dziurę w brzuchu. Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że mógłbym od niego coś takiego słyszeć. Wydawało mi się to na tyle abstrakcyjne, że ledwie mogłem to znieść.

– Jak mogłeś to zrobić? – ton jego głosu o mało nie wywołał we mnie wyrzutów sumienia. – Da się to jakoś cofnąć?

– Nie chcę nic cofać! To jest chyba jedyna rzecz z której jestem dumny! – warknąłem stanowczo, po czym zamilkłem na chwilę.

   Nie mogłem płakać, ale czułem się, choćbym właśnie to robił. To naprawdę bolało. Te wszystkie emocje, które w sobie tłumiłem przez ten cały czas, bardzo chciały wydostać się na zewnątrz. A ja miałem coraz mniej siły i determinacji, by je hamować.

– Percy... – Mój głos drżał, a ja zdałem sobie sprawę, że prawie nigdy nie zwracałem się do niego po imieniu. – Powinieneś mnie rozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Ty również oddałbyś życie za kogoś kogo kochasz... za Annabeth, prawda?

   Spojrzałem na niego oczami pełnymi... Sam nie wiedziałem czego. Smutku, żalu, wyrzutu... Na pewno nie było w nich niczego wesołego. Mimo to, po chwili wymusiłem z siebie uśmiech.

   Uśmiech ten był ironiczny, zupełnie jak sytuacja, w której się znalazłem. Przecież tak naprawdę nic nie miało już większego znaczenia.

   To było nasze ostatnie spotkanie. Już nigdy w życiu go nie zobaczę. A skoro ostatni raz go widziałem...

Czy mam coś do stracenia?

   Nie miałem. W dodatku miałem dość tej ciszy i tego wpatrywania się we mnie, choćby stała się jakaś wielka tragedia.

Przynajmniej zobaczę jak to jest.

   Nie zastanawiając się nad tym ani chwili dłużej, zmniejszyłem niewielki dystans, który nas dzielił i chwyciłem jego koszulkę, zmuszając go do schylenia się. Nie miał nawet szans na reakcję.

   Złączyłem z nim usta, jednak nie poczułem nic, prócz lekkiego zimna na moich ustach, choćbym przyłożył do nich jakiś chłodny przedmiot. Domyśliłem się, że on odczuł to dokładnie w taki sam sposób.

   Było zupełnie choćbym sobie to wyobraził, jednak miałem wrażenie, że gdybym jeszcze miał serce, to chyba wyskoczyłoby mi z piersi. Inną istotną różnicą był fakt, że przecież syn Posejdona nie był iluzją. Naprawdę tu stał. Zresztą może i brakowało w tym pocałunku ciepła stykających się ze sobą warg, jednak nie dało się zaprzeczyć faktu, że to zrobiłem. 

– Nico... – Usłyszałem cichy szept po tym, jak się odsunąłem. Nie byłem jednak w stanie zmusić się do popatrzenia na niego. – Dlaczego to zrobiłeś...?

– Przecież to i tak nie ma żadnego znaczenia... – zacząłem, jednak starszy chłopak szybko mi przerwał.

– Właśnie że nie, ja... Ja myślałem, że po tamtej naszej rozmowie... Że po prostu... Że ty nie...

– Myślałeś, że moje uczucia nagle wyparują jak gdyby nigdy nic? – prychnąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– To nie tak! – zaprotestował, jednak przerwała mu ciemna mgła, która powoli zaczynała go pochłaniać.

– To już naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia – stwierdziłem stanowczo, wpatrując się w jego oczy. – Po prostu zapomnij o tym wszystkim. Zapomnij o mnie.

– Nie mogę tak po prostu o tobie zapomnieć, Nico! Ja...

– Żegnaj Percy. – mruknąłem cicho, widząc, że nie ma najmniejszych szans na dokończenie swojej myśli.

   W ułamku sekundy zabrał go cień. Zostałem sam. Ja i otaczająca mnie ciemność.

Czerń. Pustka. Samotność.

   Żadna z tych rzeczy nie była dla mnie nowością. A ja... Dokładnie wszystko pamiętałem. Pamiętałem jak go poznałem, oraz jak się w nim zakochałem. Wspomnienia wydarzeń sprzed paru chwil głęboko utkwiły mi w pamięci.

Uratowałem go. Udało mi się.

   Nie mogłem powstrzymać smutnego uśmiechu. Wiedziałem, że mam wybór. Mogłem wybrać odrodzenie, zupełnie tak jak Bianca. Zapomniałbym wtedy o tym wszystkim.

   Najgorsze było to, że nie chciałem zapomnieć. Poza tym wybierając odrodzenie, człowiek nie ma zielonego pojęcia, na jaki los trafi. Myśl o tym, że mógłbym cierpieć w jakimś innym życiu, napawała mnie przerażeniem.

   Poza tym... Byłem zmęczony tym wszystkim. Nie chciałem już dłużej o wszystkim rozmyślać. Dlatego też powoli zmierzałem w stronę Łąk Asfodelowych.

Przecież mogę pójść do Elizjum. Dlaczego, więc nogi niosą mnie prosto na Łąki?

   Spojrzałem w stronę rosnącej nieopodal topoli i wróciłem pamięcią do mojego pierwszego spotkania z przybraną siostrą. To właśnie tutaj znalazłem Hazel. Poza tym na Polach Elizejskich czułbym się jak intruz. Nie chciałem patrzeć na szczęśliwe twarze innych duchów.

Za to na Łąkach jest mnóstwo dusz, które nie mają swojego miejsca. Jestem jedną z nich.

   Czułem, że będąc duchem półboga śmierci, mogłem tak naprawdę robić to, na co przyjdzie mi ochota. Zbłąkane dusze mijając mnie, kłaniały się lub uciekały na mój widok. Budziłem w nich respekt. 

   Zatrzymałem się w cieniu jednej z topól, po czym spokojnie usiadłem, opierając się o jej pień. Przymknąłem powieki, czując małą ulgę. Nie myślałem już o Percym. Miałem szczerą nadzieję, że o mnie zapomni, a ja o nim.

   To był koniec Nico di Angelo. Może i nie byłem do końca szczęśliwy, jednak na pewno byłem z siebie dumny.

Postąpiłem słusznie.



***

Hello there~!

Mam nadzieję, że się Wam choć trochę podobało <3

Nie wiem, czy chcielibyście kontynuację, poza tym ciężko byłoby mi Wam cokolwiek obiecywać po tym jak zniknęłam na... 4 lata?  ^,^'

Jednak mam pomysł i być może kiedyś opublikuję kolejną część.

Także jeśli jesteś ciekawy, co mogłoby być dalej - zaobserwuj mnie, a ja wrzucę na tablicę powiadomienie, że coś tam naskrobałam :D

Pewnie wrzucę również tutaj linka.

Hope you enjoyed and see ya~! (maybe) <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro