Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. I saved your life because I wanted to


   Byłem wręcz pewien, że Percy poczuje jakieś obrzydzenie po tym wyznaniu. Albo, że będzie próbował mi to wybić z głowy. Zamiast tego jednak, chłopak zaśmiał się nerwowo i przeprosił. 

– Cóż. Wątpię, by to cokolwiek zmieniało... Wiesz, teraz kiedy ja nie... – zaciął się i podrapał po karku.

   Miał rację. W tym momencie nie miało to najmniejszego znaczenia, więc postanowiłem, że nie będę kontynuował tego wątku. Przecież nie żył. Dla mnie również będzie lepiej, jak przestaniemy o tym rozmawiać.

Przynajmniej nie będę już miał do siebie pretensji, że nigdy mu tego nie wyznałem.

– Mam jeszcze jedno pytanie – zmieniłem temat. – Masz zamiar wybrać Elizjum, czy odrodzenie?

– A więc jak zwykle masz dla mnie same ciężkie pytania, prawda? – zapytał, uśmiechając się lekko. 

  Z pewnością pomyślał o dawnych czasach, gdy zachowywałem się jak bachor i zasypywałem go milionem przeróżnych pytań o bogach i tak dalej. Sam chciałem po prostu o tym zapomnieć.

– Szczerze mówiąc... – kontynuował, krzyżując ramiona na piersi i spoglądając w dal. – Nigdy nie byłem jakimś nad wyraz ambitnym typem. Nigdy nie prosiłem się o miano bohatera, wiesz?

   Po tych słowach spojrzał na mnie, a na jego ustach zawitał ten jego durny uśmieszek. Zdałem sobie sprawę, że ukrywa pod nim pewnego rodzaju żal oraz zmęczenie tym wszystkim.

– Możliwość bycia z wami była dla mnie o wiele ważniejsza.

– I mówi to koleś, który dał się zab...

– Poza tym – przerwał mi nagle, choćby nie bardzo go interesowało moje zdanie na ten temat. – Nie mogę wybrać odrodzenia. Nie, jeśli to oznacza pozostawienie Annabeth na dobre.

– Cały ty. Jesteś niemożliwy – burknąłem, odwracając od niego wzrok. – To ty jesteś tu tym, co umarł. A mimo to, wciąż myślisz tylko o niej. Jesteś taki głupi...

   Zacisnąłem wargi i nabrałem trochę więcej powietrza w płuca. Czułem jak emocje zaczynają brać nade mną górę, jak powoli tracę nad nimi kontrolę.

– Skoro tak bardzo zależało ci na jej szczęściu, czemu więc po prostu nie pozwoliłeś Gai mnie zabić? – wybuchłem, posyłając mu piorunujące spojrzenie. – To powinienem był być ja. Nikt nie opłakiwałby syna Hadesa.

– Nico, to niepra... 

– Oh, może byłoby im przykro przez kilka dni... – wtrąciłem mu się w słowo, ignorując jego chęć sprzeciwu. – Ale krótko po tym wszystko wróciłoby do normy. Ale ty... Nie ma mowy o powrocie do normy bez ciebie, Jackson.

– Nico, słuchaj, to nie...! – zaczął, jednak jego słowa zostały zakłócone, a jego duchowa forma zaczęła się rozmywać.

   No tak. Zaświaty wołały. Świat żywych nie był teraz miejscem dla niego.

– Nie mogę cię tu dłużej trzymać – poinformowałem go, czując ogarniające mnie uczucie otępienia i smutku. – Masz jakieś ostatnie życzenie?

– Jasne – odpowiedział bez chwili namysłu i uśmiechnął się promiennie. – Powiedz wszystkim, że lepiej by mój pogrzeb nie był do bani. No i powiedz Annabeth i mojej mamie... Że je kocham. I że jest mi przykro.

   Odwróciłem wzrok, starając się ukryć ukłucie zazdrości w moim sercu. W ostateczności skinąłem głową. W końcu mogłem tyle dla niego zrobić.

– Nico... 

   Słysząc swoje imię wypowiadane tym pełnym ciepła głosem, uniosłem głowę i zmusiłem się do spojrzenia na niego. Wiedziałem, że to są ostatnie sekundy, gdy go widzę. 

– Uratowałem ci życie, bo chciałem, jasne? Także ani mi się waż tego zmarnować... – powiedział, a jego ostatnie słowa rozpłynęły się w powietrzu niczym morska bryza na plaży.

   W mgnieniu oka poczułem na policzkach łzy. Nie zamierzałem ich powstrzymywać. Zniknęła złość, a zamiast niej pojawiło się przygnębienie i poczucie beznadziejności.

Co za ironia losu, Jackson... Uratowałeś życie bezwartościowego i niechcianego dzieciaka, a teraz jeszcze mówisz, by tego nie zmarnował... 

Bo widzisz... Ciężko jest zmarnować coś, co i tak nie ma większego sensu...

~

   Niezbyt długo przyszło mi się zastanawiać nad pójściem do Obozu Herosów. Chciałem mieć jak najszybciej za sobą spełnienie próśb tamtego kretyna.

Najpierw Annabeth, później jego matka...

   Gdy już się tam znalazłem, okazało się, że odszukanie tej konkretnej córki Ateny wcale nie było takim trudnym zadaniem. Kiedy tylko pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, zacząłem się wahać. Czułem, że ta rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych i najmilszych w moim życiu.

   Dopiero teraz zauważyłem, że Annabeth nie jest sama. Był z nią nieznany mi chłopak, który z wielkim przejęciem chyba coś jej tłumaczył. Przez chwilę zastanawiałem się, czy by jednak nie zrezygnować z chęci wypełnienia prośby Percy'ego. Nie chciałem konfrontacji z innymi obozowiczami.

Bałem się oskarżeń i nieprzyjacielskich spojrzeń.

   Mimo wszystko poczekałem, aż szatyn, który z nią rozmawiał się oddali, po czym zebrałem się na odwagę, by do niej podejść. Zwłaszcza, że akurat nikogo innego nie było w pobliżu.

– Czy wolałabyś, żebym to był ja? – zapytałem obniżonym tonem głosu, nie mając odwagi spojrzeć jej w twarz. 

   Zdziwiona dziewczyna odwróciła się w moją stronę i przekrzywiła głowę w pytającym geście. W dłoni trzymała jakieś kartki. Gdy tak przez dłuższą chwilę się nie odzywała, zrozumiałem, że nie bardzo wie o co mi chodzi.

– Nie obwiniasz mnie za to co się stało? – wypaliłem w końcu, wlepiając wzrok w ziemię.

– Hmm?

– Nie spojrzałaś mi w oczy odkąd...

   Te słowa nie były w stanie przecisnąć mi się przez gardło. Zresztą nie musiały. Annabeth doskonale wiedziała o co mi chodzi.

– Nie bądź głupi – odparła pozbawionym emocji głosem i ponownie odwróciła się do mnie tyłem. – Nie mogę teraz rozmawiać, jestem zajęta. Jego pogrzeb jest jutro.

To słowo sprawiło, że ciarki przeszły mi po plecach.

– Poza tym – kontynuowała. – Obwinianie cię nie zwróci go nam z powrotem.

   Te słowa były dla mnie niczym uderzenie w twarz. Choć... Chyba bym wolał, gdyby córka Ateny zwyczajnie mnie uderzyła. Poczułem się naprawdę podle. Zacisnąłem pięść, jednak szybko ją otworzyłem i wlepiłem wzrok w moją dłoń. Rozważyłem jej ostatnie słowa. 

Zwrócić go z powrotem...

    Pomysł zaczął formować się w mojej głowie znienacka. Nigdy wcześniej bym o tym nie pomyślał, ale w sytuacji takiej jak ta...

Elizjum, nie odrodzenie... Percy idzie do Elizjum, a to oznacza...

Bogowie, dlaczego nie wpadłem na to wcześniej?

Aby odzyskać duszę, która wstąpiła do Podziemia, potrzeba...

Duszy, która oszukała śmierć... Mnie! 

   Zacisnąłem pięści i ruszyłem przed siebie, nie patrząc na to, co się dzieje wokół. Nawet nie zauważyłem jak dobiłem do Jasona. Nie docierały też do mnie pytania, czy wszystko w porządku. 

Miałem mało czasu.

***

Hejo~

Tutaj dodałam zaskakująco mało poprawek ;)

Mam nadzieję, że mimo wszystko się podobało ^^

Hope you enjoyed & see ya~!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro